Wiosna ach to ty! Czuję cię całą sobą. Budzę się do życia jak leniwa po zimie pszczoła. I chociaż w głowie staram się trzymać swoich przyziemnych zadań, ciało aż się rwie do ciepła, zieleni i przyrody!
By Blum
Wiosna ach to ty! Czuję cię całą sobą. Budzę się do życia jak leniwa po zimie pszczoła. I chociaż w głowie staram się trzymać swoich przyziemnych zadań, ciało aż się rwie do ciepła, zieleni i przyrody!
Mam wrażenie, że od początku pandemii najwięcej zdjęć, które przynoszę ze sobą do domu, to zdjęcia drzew. Fotografuję głównie sosny, czasem zaplącze się pies i jego pan. Ale to nieważne, całkiem nieźle sobie radzę w tej sytuacji. Dużo gotuję, czytam, oczywiście tęsknię za tamtym przedpandemicznym światem, ale tłumaczę sobie, że w każdej sytuacji znajdę dobre strony i że umiem się adaptować. I się adaptuję.
Uwielbiam las o każdej porze roku.
Wszystko się topi. Czy wiosna naprawdę ma zamiar już przyjść? Trochę mi będzie smutno, ta zima była taka piękna.
Bardzo lubię to, że w Warszawie jest łatwy dostęp do dzikiego brzegu Wisły. Dzięki temu mogę tam być o różnych porach roku i za każdym razem zakochuję się coraz bardziej.
A tak było raptem tydzień wcześniej.
Dacie wiarę, że nigdy nie widziałam zamarzniętego Bałtyku? Wisła musi mi wystarczyć.
Niesamowicie bajkowo – cicho, ale trochę jak przed burzą. Szare niebo kotłowało się gęste i napierało na zmarzniętą ziemię. Pokochałam takie zimowe krajobrazy dzięki podróży do Tromso.
Kosmiczny krajobraz.
Zadziwia mnie ten rok. Sposób w jaki przeplata małe zachwyty i chwile goryczy, radość i wdzięczność, co rozpiera serce a potem ból tak słony i żrący, że aż rozrywa ciało. Być może ten rok jest tak bolesny i intensywny, by zasiać w nas ziarenka zmiany, które zaowocują czymś dobrym. Tak sobie to tłumaczę. Zachwycam się, wzruszam, płaczę zwinięta w kulkę. Przesypiam, zajadam, perfekcyjnie zdrowo sobie z tym radzę. Cały kalejdoskop w 12 tylko miesiącach. Dziś o 11 z nich.
Jak w ogóle zacząć pisać o tym najdziwniejszym miesiącu w roku? Jak połączyć całe życie, które się wydarzyło w tych kilkudziesięciu dniach?
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, bo skąd niby mogłam wiedzieć- kiedy mgła jak zakurzona kurtyna w teatrze w końcu podniosła się do góry, ukazało się nam błękitne niebo, zimne, ale jasne słońce i ostatnie zdjęcia były nawet wakacyjne, gdyby nie ten płaszcz i czapka. To iluzoryczne, wymalowane pastelami lato zmyliło mnie i o czym jest ta historia, zrozumiałam dopiero ponad miesiąc później.
We wrześniu działo się tyle, że nie zdążyłam nawet z fotopodsumowaniem, że nie wiem nawet, od czego zacząć i że wątpię w ten format, gdyż wydaje mi się nagle zbyt prywatny, dokumentalny. Jakby same słowa były ok, same obrazy też, ale zaserwowanie ich razem, było jak seks przy zapalonym świetle. Można rozebrać się w świetle dnia (zdjęcia), można też kochać się po ciemku (słowa), ale połączenie jednego z drugim jest naprawdę aktem dużego zaufania i chęci wejścia w świat drugiego człowieka. Tylko że tu performerką jestem wyłącznie ja. Jak cam girl? Nigdy nie chciałam być cam girl, więc dziś tekstu będzie mniej.
Lipiec był u mnie intensywny i to wpisuje się w kanon pracowitych lat, gdzie sezon rozpoczynam przeprowadzką. Tym razem jednak już od końca kwietnia nie miałam domu i przenosiłam się z miejsca na miejsca z psem i całym psio-ludzkim majdanem.
Przez większość czasu moje życie wyglądało mniej więcej tak. To uświadomiło mi, że nadmiar przemieszczania się i podróżowania nie sprzyja u mnie pobudzeniu kreatywności, a wzmaga niepokój, podnosi vatę i sprawia, że moje ciało się spina. Wiedziałam to od dawna, ale teraz mogłam doświadczyć na własnej skórze i upewnić się, że rutyna, bezpieczny port i powtarzalność są moją bazą do lotu w kosmos.
Dźwiganie gratów, obce łóżka i spanie na dmuchanym materacu odbiły się na stanie moich pleców. W ruch poszło urządzenie od TRU+ o którym pisałam TU. Oczywiście wszędzie też przemieszczałam się wszędzie z poduszką z gryki i tylko to sprawiło, że jako tako jestem w jednym kawałku. Teraz już na spokojnie zapisałam się do mojego fizjoterapeuty Marcina z Projekt Masaż, żeby mnie poukładał od nowa. Wystarczy obciążać daną część ciała, żeby reszta chciała to wyrównać, często powodując kolejne napięcia. Potem wszystko idzie jak domino, dlatego dbam, zanim zmiecie mi ostatnią kostkę i będzie game over.
A kiedy już udało nam się wprowadzić, kilka dni później okazało się, że ja i nasza suczka musimy się przeprowadzić w inne miejsce, bo Radża pracował z osobą zarażoną COVID i miał kwarantannę. Mnie przed wspólną posiadówą uratował wyjazd, który rozdzielił nas przed całym zdarzeniem. Na szczęście test potwierdził, że nie ma korony, no ale przymusowa banicja wprowadziła jeszcze więcej zamieszania.
Nasze mieszkanie nadal w dużej mierze wygląda tak. Nie mamy lodówki ani pralki. Nie mamy też szafy i nie rozpakowaliśmy kartonów (bo nie mamy gdzie trzymać rzeczy).
Za to mamy łazienkę! I może nie jest w 100% skończona, ale mogłam rozłożyć kosmetyki, a prysznic jest wielki i fantastyczny. Całą metamorfozę mieszkania pokażę w osobnym poście, na razie małymi kroczkami zmierzamy do celu.
Pamiętacie mój archiwalny wpis o tanich śniadaniach i fajnych miejscach na Mokotowie (klik)? Nic się nie zmieniło! W Mozaice nadal dobrze i tanio karmią.
Oto dowód.
W lipcu przekonałam się też, że minimalizm jest przereklamowany. Przynajmniej dla mnie! Żyjąc o 5 sztukach odzienia, ciągle czegoś mi brakowało, za czymś tęskniłam, jedno się suszyło, drugie się prało, a mi ciągle było za ciepło, za zimno, a stopa po 3 miesiącach chodzenia w 2 parach butów na zmianę złapała przykurcz (buty w rozmiarze 38, które są ok od czasu do czasu, nie nadają się jednak do noszenia non stop gdy ma się rozmiar 38,5 – no, a przynajmniej w lewej stopie). Także często miałam poranki z gatunku – nie mam w co się ubrać – tym razem całkiem dosłownie. W ciepłe dni koszulki po prostu schły bezpośrednio na mnie.
Lipiec to czas, kiedy mogę pochwalić się efektami mojego drugiego skin coachingu w życiu. 5 lat temu zaufałam Blance Społowicz i pisałam o tym tu (klik). W tym roku coś ostro nie grało ze skórą mojej twarzy i w końcu skapitulowałam i udałam się po profesjonalną pomoc. Nie chcę sama tłumaczyć, na czym polegał mój problem i jaką mam rutynę pielęgnacyjną, ale jeśli jesteś ciekawa, to przeczytasz o tym bezpośrednio na blogu Blanki (klik).
A kiedy już mogłam rozpakować kosmetyki, odnalazłam karton z brązującym balsamem i samoopalaczem w płynie. Tego drugiego używam do twarzy i bardzo lubię, bo jest łatwy w obsłudze i daje bardzo naturalny efekt, a teraz używam mocnych filtrów, więc jestem blada (zdecydowanie wolę siebie w opalonej wersji). Ten kosmetyk nie jest tani, ale jest wart swojej ceny. Po cichu mam tylko nadzieję, że nie wejdzie w kolizję z moją reaktywną ostatnio cerą.
Bardzo niewygodny z powodu mieszkania i bardzo aktywny miesiąc obfitował również w wyjazdy solo.
I tak np. uczyłam się masować, diagnozować z języka i pulsu oraz gotować po ajurwedyjsku.
Wszystko to w pięknych okolicznościach przyrody i z zerowym zasięgiem sieci. Bardzo doceniłam offline.
W moim mieście również dużo bywałam w naturze. Tropię dzikie miejsca w Warszawie.
A wcześniej udało mi się dotrzeć na Warmię. To część mojego pomysłu, by stworzyć mapę miejsc i punktów, gdzie można osięzadbać. Taki przewodnik z rekomendacjami chciałam stworzyć już w zeszłym roku. Zrobiłam plany i… przyszła Korona. Wiele z tych planów przepadło, ale też coś zostało. O wyjazdach ze Slow Living Poland napiszę osobny tekst, tymczasem zostawiam Wam namiar już teraz, bo może zechcecie skorzystać jeszcze tego lata!
Ja wybrałam wyjazd na Warmię, gdzie atrakcjami była joga i koncerty mis tybetańskich! Wspaniałe doświadczenie. Pojechałam sama. Nie mam auta, zabrałam się z dziewczynami z Warszawy i podzieliłyśmy się kosztami paliwa. Chcę Was bardzo zachęcić do takiego podróżowania solo. Dawno, dawno temu w Krakowie, wydawało mi się, że jak nie jadę gdzieś z partnerem, to powinnam siedzieć w domu. A on nie miał czasu, żeby podróżować. Dziś już nie czekam aż partner lub ktoś ze znajomych będzie podzielał moją chęć czy pasje – nie każdego musi bawić joga, wodne sporty lub cokolwiek innego, ale to nie powinno powstrzymywać mnie.
Pomysł wyjazdów ze Slow Living polega na połączeniu czegoś dla ciała z czymś dla ducha, pysznym jedzeniem i naturą. Dla mnie to kombinacja idealna!
Miałam też przyjemność odwiedzić leśna spa. Było tak dobre, jak słyszałam!
Poza wyjazdami badałam też inne inicjatywy. Yoga Brunch organizowany przez SSU odbywa się w Warszawie i na Helu. Dostaniecie tu pięknie zaserwowaną jogę i śniadanko.
Dopiero tam nauczyłam się sztuczki, żeby robić zakładkę na macie, jeśli muszę na niej przyklęknąć. Wcześniej zawsze używałam koca lub po prostu cierpiałam męki (jestem koścista i mi twardo).
Mam takie założenie, że chciałabym, żeby fotomigawki stanowiły serię wysmakowanych obrazków. Obrazków spójnych kolorystycznie, tematycznie i smacznie podanych. To założenie wyprzedza jednak inne jeszcze ważniejsze założenie! Założenie, które mówi, by nie pokazywać w internecie wszystkiego, ale nigdy nie fejkować i nie zakłamywać, nie lukrować i nie udawać. Moje ostatnie miesiące były ciężkie, chaotyczne, poszarpane i nadwyrężające. Widać to po tych zdjęciach, które są zbieraniną zdjęć moich i cudzych, z telefonu i robionych profesjonalnym sprzętem. Kolory od sasa do lasa, kadry też. Wolałabym, żeby było inaczej, ale nie umiem odpuścić prawdy. Niech więc lipiec będzie dowodem na szukanie piękna i robieniu przestrzeni na przyjemności pomimo wszystko. Nie zawsze to przychodzi łatwo, ale wierzę, że właśnie te momenty składają się na wspomnienia. Zmęczenie w końcu odparuje.
Jestem miss czerwca. Kocham i uwielbiam. Piwonie w rozkwicie, pierwsze maliny, wypady w naturę, letnie popołudnia z miło sączącym się światłem, młodą kapustę, truskawki. Za wszystko! Ten czerwiec był inny niż każdy, jak cały ten przedziwny rok. Spędziłam go niemal w całości w Szczecinie, wracając do Warszawy z powodu kręgu organizowanego ze Slow Living Poland. Warszawa wydała mi się głośna i nużąca, choć w samym Szczecinie tak bardzo za nią tęskniłam.
Zawsze byłam dziewczyną czerwca, ale w tym roku maj cieszył mnie niezmiernie. Nasz remont stanął w miejscu na miesiąc, wiele spraw się działo w moim życiu, a majowy kalendarz otworzyłam oczyszczaniem z Ajurwedą, żeby zresetować moje nawyki (udało się!). Na ten czas przeniosłam się do mojej znajomej. Marta jest właścicielką klimatycznego klubu sportowego Oh Lala, w którym organizuję kobiece kręgi. Jeśli byłyście tam kiedyś, znacie jej wyczucie i zmysł estetyczny i nie zdziwi Was, że jej mieszkanie jest równie piękne.
Marta mieszka przy warszawskich Filtrach. Chcę Was dziś zabrać na wycieczkę po okolicy. Często, kiedy wspominam o moim pragnieniu, by żyć bliżej natury, ludzie wzdychają i mówią coś w stylu: Oh, ja też nienawidzę Warszawy – Czego ja nigdy nie rozumiem, bo Warszawę kocham całym sercem, a moja chęć mieszkania w krzakach i lasach wcale nie kłóci się we mnie z miłością do miasta.
Wiosna na Starej Ochocie była cudowna! Powietrze wilgotne i tak przesycone zapachem kwiecia, że można było się nim dosłownie upić. Obklejało jak wata cukrowa. Było jak obłok wszystkich tych perfum, które zamknięte we flakonikach pachną zbyt dusząco i cukierkowo, ale w rzeczywistości są kiczem, który raduje serce. W maju kwitło tam wszystko! Jaśminowce wabiły przy alejkach, a starych bzów było tyle, że ich spienione fioletowe grzywy zachwycały mnie na każdym jednym spacerze. Do tego irysy, gdzieniegdzie jeszcze konwalie… to była najbardziej zmysłowa wiosna w moim życiu.
Marta ma świetnie zaopatrzoną biblioteczkę. Nie wiem, czy to o mnie wiecie, ale kiedyś bardzo interesowałam się historią dookoła II w.s. Wielokrotnie wspominałam, że moja pamięć jest typową pamięcią vata. Szybko się uczę i jeszcze szybciej zapominam. Żadne daty i nazwiska się mnie nie imają. Po latach walczenia o usprawnienie tych funkcji mojego mózgu uznałam, że tracę czas tylko dlatego, że wstydzę się wyjść na nieuka. I że zamiast tego, będę uczyła się rzeczy, które naprawdę chcę wiedzieć i umieć, zamiast co roku odświeżać sobie nazwiska niemieckich oficerów.
Mówię, że interesuje mnie historia dookoła, bo mało uwagi poświęcałam sprawom politycznym i wojskowym, a dużą społecznym. Ta książka jest wspaniała i polecam ją wszystkim. Dzieciom rodziców, rodzicom dzieci, nam Polkom. Moja historia rodzinna jest mocno związana z tamtymi czasami, bo pochodzę ze Szczecina, a tu Polak z Niemcem splatają się blisko.
To piękna lektura nie tylko o historii jako takiej. To lektura o wadze korzeni, o tożsamości i miłości. Gorąco zachęcam, żebyście po nią sięgnęły.
Żałowałam oczywiście, że maj pękający w szwach od nowalijek i świeżych warzyw nie będzie wykorzystany przeze mnie do stworzenia przepisów dla Was. Ale może to dobrze. Dużo się uczę, staram się lepiej rozumieć, jak wielki wpływ ma na nas sezonowe jedzenie. Objadłam się szparagów jak zła, robiłam notatki, obserwowałam. Może za rok, wrócę z czymś lepszym, z czymś, na czym skorzystacie bardziej? W tym polecam kilka przepisów z archiwum:
W tym miesiącu skupiałam się na swoim życiu prywatnym i pracy zawodowej. Nie mam dla Was wielu rekomendacji. Również z tego prostego powodu, że będąc na walizkach, nie chciałam gromadzić przedmiotów i nie miałam też czasu uczestniczyć w żadnych kursach. Aczkolwiek zaczęłam dbać o włosy pod okiem specjalistki. Tu pokazuję olejek do włosów, który został mi przez nią polecony. To nie jest typowy produkt pielęgnacyjny. W składzie są silikony i zapachy. Jest jednak świetny do wygładzania spuszonych włosów i zabezpieczania końcówek, a kosztuje gorsze..
Sylwetka miasta oddalona znacznie przez obecność warszawskich filtrów gwarantowała przepiękne widoki. Wieczorami stałam w balkonie z herbatą i patrzyłam na budynek, na którym wyświetlane są napisy. Jeden to Kocham Warszawę, a drugi, nie wiem, czy nie z okazji pandemii: wszystko będzie dobrze. Myślałam sobie o tym, że wszystko już jest dobrze. O tym, jaka jestem bogata, że mogę tu stać, pić tę herbatę. W sytuacji podbramkowej znów los fiknął kozła i ułożył się na moją korzyść. I choć tęsknię za Krakowem ostatnio szalenie, za nic, naprawdę za nic nie chciałabym tam wrócić. Z Warszawą czuję się kochana ze wzajemnością. Taka to opowieść o miłości do miasta.
Wiem, że wiele osób teraz odkrywa uroki pracy z HO, a ja mam szczerze dość. Na szczęście udało mi się znaleźć biurko w super miejscu. Zanim jednak tam zagoszczę, jestem w drodze. Prowadzenie własnej firmy czasem oznacza gulę w gardle i ścisk żołądka. Bo kiedy ja to wszystko zrobię? A co z księgowością? A mail goni mail i nie ma nikogo, zupełnie nikogo, kto mnie w tym wyręczy, wesprze. We własnej firmie osiędbanie jest szczególnie ważne, bo jesteś swoim najważniejszym zasobem. Bez ciebie nic się nie wydarzy w twoim biznesie. Ostatnie dni przed opuszczeniem mieszkania Marty były dla mnie bardzo intensywne. Moja pitta podnosiła się do niebotycznych rozmiarów i raz pracowałam nawet do północy (czego nie polecam i nie szanuję). Następnego dnia rano, gdy zajrzałam do terminarza… cały był zasypany płatkami piwonii. A piwonie to moje ukochane kwiaty. Więc ta piwonia przez noc, niespodziewanie zrzuciła sukienkę prosto na mój terminarz. Zupełnie jakby chciała powiedzieć: hej, życie dzieje się teraz! Twoje ulubione kwiaty, najpiękniejsze zachody słońca, ciepłe dni. Hej! Wyostrz wzrok na to, co jest naprawdę ważne. Posłuchałam.
Nie mogę się oprzeć, by nie polecić Wam kolejnej lektury. Uwielbiam Tiziano, choć w głowie toczę z nim nieustające spory, odpowiadam na stawiane pytania, rozważam. Czuję, że był trochę niesprawiedliwy w swojej pogardzie dla pieniądza, kapitalizmu i globalizacji. On, który latał samolotami, mieszkał w wielu krajach, żył z (niepracującą?) żoną w dość luksusowych domach. Łatwo jest kazać powściągać się tym, na których miejscu się nie jest. Mimo wszystko Tiziano mistrzowsko pisze o smakach, zapachach, byciu człowiekiem i… nawet o pewnego rodzaju mistycyzmie. Być może się z nim nie zgodzicie, może nawet nie będziecie go lubić, ale z pewnością podczas wspólnej z nim podróży lepiej poznacie same siebie.
A teraz jestem już zupełnie gdzie indziej. Następne tygodnie spędzę, pracując ze Szczecina. Z pewnością pojawię się pod koniec miesiąca w Warszawie, bo 27.06 prowadzę krąg kobiet nieopodal stolicy w bardzo przyjemnym miejscu. Do zobaczenia!