©HannahLemholtPhotographyStayAyHomeGypsy4

Bardzo lubię uczyć się od ludzi. Zwłaszcza kiedy Ci ludzie nie narzucają mi nic siłą i nie mają specjalnie dydaktycznych zapędów. Od mojej współlokatorki Marysi nauczyłam się

oszczędności i prostoty potrzeb. Tego, że można mieć jeden lakier do paznokci i woreczek kaszy w szafce i żyć. Minimalizm ala Maria był dla mnie zbyt surowy, ale zbawienny po latach chomikowania. Od mojej obecne współlokatorki Jagny nauczyłam się, że można nie zarabiając wiele, mieć dobre jakościowo rzeczy. Gdybyście porównały moją szafkę z kosmetykami i Jagny, ja mam „wszystko po 20 zł” a Jagna ma pięć rzeczy, ale z najwyżej półki. Ale dziś, dziś chcę Wam opowiedzieć o Mitu, bo to od niej nauczyłam się najfajniejszej rzeczy, którą dla siebie kontynuuję.

Mitu nie zarabiała wspaniałych pieniędzy, ale dla mnie, zawsze otaczał ją nimb wyjątkowości. Nie chodzi mi o charyzmę, nie chodzi mi o odpicowanie. Długo nie mogłam doprecyzować co TO właściwie jest aż w końcu zauważyłam. Pomijając fakt, że lubiła się nosić prosto i w naszym ulubionym kolorze – czarnym, również część tej aury przenosiła do domu, w którym mieszkałyśmy. Miała (to znaczy nadal ma, bo żyje i ma się dobrze) zdolność do zajmowania się sobą w sposób luksusowy. Już widzę jak moja przyjaciółka Z. krzywi się z niesmakiem. Luksusowy? I dalej leci to myślenie „po co mam wydać określoną sumę pieniędzy jak mogę mieć to taniej”? To sposób myślenia Z. zdaniem antygadżeciarski. I tak na przykład po co mieć fajną, bawełnianą torbę jak można coś nieść w reklamówce? Po co mieć conversy jak można mieć trampki za 15 zł? Mitu myślała inaczej. To znaczy nie wiem dokładnie co, bo nigdy z nią o tym nie rozmawiałam, ale choćby głupia lodówka. Otwierasz lodówkę, a tam w kieliszku nasypane ziarna kawy, żeby pochłaniały brzydkie zapachy. Albo szkło, zamiast używać okropnych, plastikowych butelek PET, ona przelewała wodę do szklanych, prostych butelek z IKEA. Pokochałam ten sposób i nadal go praktykuję, okazał się być bardzo wygodny. Z pozoru różnicy nie ma. No, może ekologiczna, kupujesz baniak wody lub dzbanek z filtrem i nie produkujesz tyle śmieci. W rzeczywistości jednak woda pita z ładnej, szklanej butelki daje poczucie luksusu. A przynajmniej mi.

DOM

 Teraz chcę Wam powiedzieć jak poszłam dalej w tym myśleniu. Kiedy tylko M. się wyprowadziła, ja musiałam kupić tonę rzeczy, które wcześniej w domu po prostu były. Zaczęłam zwracać uwagę. Na widoku – tylko ładne puszki, szklane słoiki i miłe dla oka pudełka. To daje poczucie ładu i harmonii ale też sprawia, że czujesz się lepiej. Wcześniej moje mieszkania wyglądały trochę jak śmietnik (niektóre szuflady nadal tak wyglądają, bo mam masę przypraw) tu jakieś coś w słoikach, w łazience każdy kosmetyk z okropną krzykliwą etykietą, wszystko z innej parafii. Często bagatelizujemy wizualne walory otaczających nas przedmiotów, a niesłusznie. Po pierwsze w polskich miastach mamy kakofonię barw, banerów, reklam, billboardów i elewacji, nie na własne życzenie. Spokój, ład i harmonia, stają się luksusem. Działają kojąco na zmysły i podświadomość. Dla mnie to szczególnie ważne bo pracuję jako projektantka więc dziennie oglądam dużo detali, deseni, ubrań, dodatków, stylizacji. W domu chcę od tego odpocząć. I chociaż moje mieszkanie to stara, zaniedbana chatka w bloczysku, dość kiczowato sklecona z tego co było, ma pewne żelazne punkty, detale, które czynią ją milszą dla oka. Kolejnym patentem obok szklanych opakowań było dla mnie wymienienie rozkosznie obrzydliwych, kolorowych ręczników na jeden kolor. Nienawidzę tego, że w naszych czasach wszystko musi być jakieś i mieć coś. Ubrania z blaszką z logo, etykietki z kwiatkami, cienie do powiek tłoczone we wzorki z esem floresem na zamknięciu w kształcie muszelki, pościel ze wzorkiem i firanka z żakardem. Upraszczam. Polecam ręczniki z IKEA bo są w rozsądnej cenie. Czarne albo szare, turkusowe, zawsze takie same. Nie narzucają się. To samo z pościelą. Stopniowo wymieniam, ale mam problem bo prawie wszędzie jednak króluje jakiś krzykliwy deseń. Jeśli wiecie gdzie kupić fajną, stonowaną pościel, dajcie znać.

UBRANIA

W pracy mam koleżankę Anię, z której nabijamy się, że ma jedną formę, z której szyje wszystkie swoje futurystyczne formy. I tak też jest. Ania ma jeden kombinezon odszyty w milionie wersji kolorystycznych i w różnych materiałach. Codziennie wygląda tak samo. A jednak założę się, że jeśli spytacie kogoś w mojej pracy, kto jest najbardziej elegancko ubraną osobą, większość wskaże właśnie Anię. Ania ubiera się z klasą, w swoim stylu. Minimalistycznie, można powiedzieć, że nudno, ale jej wizerunek jest już jej marką. Żadne trendowo ubrane we fsiu bździu lasie jej nie podskoczą.

Pomijając elegancję i to czy dalibyście radę chodzić w jednym uniformie na okrągło mam i tu pewną wskazówkę, która jest epicka, a bardziej pasuje do takiej papugi jak ja:

MAJTKI I SKARPETKI W JEDNYM KOLORZE! To zmieniło moje życie 😉 dlatego, że nie tracę czasu na parowanie tego dziadostwa po praniu, mam swój ulubiony typ czarnych, bawełnianych bokserek, które nie są w mojej opinii aseksualne, a są wygodne i skromne. Skarpetki, które kupowałam wcześniej (groszki, kotki, kotwiczki) nie wystają z moich totalnie mrocznych butów, ośmieszając mnie w tramwaju 🙂 Na okazje po prostu mam inne majtki i inne skarpetki i są one śliczne i piękne ale nie muszę się martwić jak też koronkowe majtki zachowają się pod czarnymi szortami kiedy pocę się na bieżni.

SPOSÓB SPĘDZANIA CZASU

Ostatnio pisałam Wam, że Marty, ma umiejętność wymyślania rzeczy wspaniałych z rzeczy błahych. Że potrafi nudne śniadanie jedzone w maleńkiej kuchni w bloku, przemienić w niskobudżetowy piknik nad Wisłą na kocu, z czytaniem gazet i gapieniem się w chmury, a zwieńczony spacerem. Tak o! Tu również inspiruje mnie Mitu, która jest chyba jedyną osobą jaką znam, która bez bata nad głową potrafiła o siebie zadbać. I nie mam na myśli manicure w domu. Nie wiem, może byłam ułomna, ale dotychczas albo spotykałam się ze znajomymi albo siedziałam na balkonie lub w domu i nie przychodziło mi do głowy żeby wziąć koc i samej iść poleżeć i poczytać do parku. Albo żeby po imprezie stwierdzić, że sobota na kacu, nie gotuję, idę zjeść zupę w knajpie i spokojnie poczytać. Pisałam Wam też, że po rozstaniu zaczęłam sama siebie zabierać na randki. Do kina. Na spacer. Na ciastko. Kupować sobie samej kwiaty. To było bardzo miłe i kiedy rozstałam się z chłopakiem potrzebowałam fajnych wzorców, może stąd moja inspiracja Mitu. Lubiłam też w niej to, że potrafiła wstać rano przed pracą (ok, miała na 11 ale kto z Was tak robi?) i iść na kurs języka, albo poćwiczyć. Nie biczowała się jeśli miała ochotę się zdrzemnąć w ciągu dnia, ale też potrafiła się zmobilizować i miała swoje wellnes – piątki podczas, których szła sobie sama do sauny, a potem odwiedzić kogoś ze znajomych lub na ćwiczenia. To było bardzo fajne i przez obserwację tego, z jaką akceptacją i luzem po prostu dba o siebie, wiele klapek w głowie mi się pootwierało.

JEDZENIE

Ha! A tu jestem swoją własną bohaterką. Lubię i potrafię wydawać na dobre jedzenie. Może nie wszystko kupuję w pierwszym gatunku ale z pewnością nie wyjeżdżam z hipermarketu z wielkim wózkiem wyładowanym po brzegi kajzerkami i wszystkim co tanie i czego jest dużo. Kupuję raczej tanie rzeczy bo sezonowe warzywa i owoce, kasze, brązowy ryż ale inwestuję w dobrą oliwę, przyprawy, orzechy. Lubię mieć w doniczkach świeże zioła. Nie będę Wam tu ściemniać, że nie zdarza mi się kupić zupki chińskiej albo, że brzydzę się kawą rozpuszczalną. Jednak póki kawiarka nie spłonęła, miałam pyszną kawę w pięknej puszce, a jej aromat rozchodził się po całej kuchni. Lubię wyciskać sobie świeży sok z cytrusów. Lubię okazjonalnie zjeść jakiegoś przedrogiego superfoodsa. Potrafię i lubię wydać na coś ekstra czego dodaje się mało, ale zmienia to smak potrawy albo daje mi poczucie, że zadbałam o swoje zdrowie. A dzięki temu, że umiem kupować podstawowe produkty tanio, nie rujnuję swojej kieszeni.

Z czasem zauważyłam, że poczucie komfortu daje mi upraszczanie rzeczy i pozbywanie się ich nadmiaru, a poczucie luksusu kupienie sobie czegoś WOW lub zrobienie dla siebie czegoś WOW co wydaje się fanaberią. Ludzie, którzy mnie inspirują często udowadniają mi, że nie trzeba mieć gigantycznych pieniędzy żeby:

– kupić sobie fajne kosmetyki

– iść do fryzjera

– nie mieć w szafie powyciąganych i zmechaconych ubrań

– kupić coś drogiego i używać tego z namaszczeniem

–  spędzić miło popołudnie

BADZIEWIAK TO STAN UMYSŁU. I ja, niedawna badziewiara, badziewiakowa (?) mówię Wam, że naprawdę wystarczy przewietrzyć głowę i przestać powtarzać jak mantrę OLABOGA, NIE STAĆ MNIE! Bo nie chodzi tu o kupno wypasionego auta, roweru za kilka kafli albo sama nie wiem… DOMU. Chodzi o drobne rzeczy. Część można uprościć przez unifikację tego czego używamy na co dzień. Część to po prostu kupić sobie raz na jakiś czas coś drogiego ale w zakresie na jaki nas stać. To też kwestia poznania własnych potrzeb. Kiedy Agata Dutkowska, założycielka Latającej Szkoły dla Kobiet, napisała, że zarabia tyle ile chce i potrzebuje, że nie ma samochodu, bo nie chce mieć, ale stać ją np na masaż co jest dla niej ważne – w pierwszym momencie pomyślałam „ALE JAK TO NA MASAŻ?” a za chwilę – tak, tak właśnie o to chodzi! Tak więc, czemu nie:

– kupić tej cholernej wody mineralnej za 10zł nawet nie pół litra? Tej w ładnej butelce?

– kupić wege kawioru i nie przeżywać, że nie da się nim najeść (he?), a kosztował ok 15 zł?

– kupić sobie super pięknie pachnącego organicznego kosmetyku?

– wyrzucić wszystkie sprane, powyciągane ciuchy, w których czujesz się jak najgorszy rodzaj kury domowej?

– zabrać się bez okazji do restauracji i zjeść coś pysznego?

– przelać swoje ulubione kosmetyki z brzydkich butelek do ładnych butelek?

– kupić sobie świecę zapachową za 60zł?

– sprawić sobie fajnej sportowej torby, żeby z radością chodzić na treningi?

– iść na masaż?

– w swoim domu tanio a ze smakiem znaleźć kilka patentów, które pozwolą nam czuć się lepiej?

Z mojej obserwacji wynika, że to Badziewiak w nas mówi, że nie wypada, że skarpetkę z przetarta piętą da się nosić bo nikt nie widzi, że przecież szkoda kasy, że jak tak można? A potem ten sam Badziewiak nakazuje nam impulsywnie kupić kawę z automau, batona, balsam do ciała za 15 zł a drobinkami ala bombka choinkowa, klejący błyszczyk do ust w nietrafionym kolorze bo w Rossmanie była promocja, majtki, które rozciągnęły się w gumce po trzecim praniu, kosz jedzenia, którego połowa wyląduje w koszu bo nie ma planu ani pomysłu, kilka piw w knajpie co weekend i… uppps…

Naprawdę? Nie stać Cię na luksus?

P.S Ten post jest przeniesiony ze starego bloga. Miejsca zamieszkania lub postaci w nim występujące mogą nie istnieć już w mojej obecnej rzeczywistości. Just sayin’

P.S2 Zdjęcie autorstwa Hanny Lemoth.

P.S3 A jeśli interesują Cię minimalistyczne stylizacje, które podobają się autorce to sprawdź je TU. Inne minimalistyczne inspiracje znajdziesz TAM.


...

7 komentarzy

  1. Agnieszka

    Ależ bliski jest mi ten temat! Odkąd mieszkam na swoim w mojej głowie trochę się przewartościowało. Musiałam przedefiniować luksus i wysoką jakość. Dla mnie luksusem jest używanie olejku arganowego do włosów za stówkę (mam też tańsze kosmetyki). Albo picie prawdziwej kawy robionej w kawiarce z filiżanki hand made Chorwacja za niecałą stówkę. Musiałam kupić tę filiżankę, jest biała w czerwone paski, dookoła zgrabnego uszka ma czerwone kropki a w środku na sznurku wisi pranie! <3
    Jem śniadanie przy stole, łyżeczką z miseczki 🙂 Codziennie używam hydrolatu do twarzy i oleju, to znaczy odkąd bez pamięci zakochałam się w pewnym ministerstwie 🙂 Myję się naturalnym mydłem. Codziennie myję włosy i używam odżywki. To niby są drobnostki, ale uwielbiam mieć natłuszczoną cerę i błyszczące włosy. Uwielbiam pachnieć zapachami od CC innym latem i innym zimą. Dbam, by mieć czyste buty. Czytam książki, dużo książek czytam, a wiedzę uzupełniam poprzez ciekawe artykuły. Mam skórzany portfel i etui na klucze. Lubię ładnie wyglądające dokumenty, czyste kartki, równo złożone. Lubię naciągać ściereczkę kuchenną zanim ją złożę po praniu i składać pod linijkę. Lubię mieć złożone majtki 🙂 Lubię wyprasowane ubrania i gdy wszystko pasuje od siebie kolorystycznie (nawet jeśli są to 3 odcienie niebieskiego 😉 )
    Stać mnie na luksus kwiatów w wazonie, dobrej kawy, umytego samochodu (haha, jako narzędzie pracy, nie przelewa się proszę nie myśleć :D), czystych butów, wyregulowanych brwi, żołądka pełnego smakołyków. Stać mnie na jedzenie na wielkich czarnych kwadratowych talerzach z przyjemną muzyką w tle i z widokiem mojego miasta, za który płacę – bagatela – kilka stówek. Kto bogatemu zabroni żyć luksusowo? 😀
    PS. Tylko nie lubię jak miesiąc ma 5 weekendów.

  2. Ja jestem na podobnym etapie jeśli chodzi o wizualne upraszczanie przestrzeni, w której żyję. W pracy już się napatrzyłam na kolory (też projektuję, ale grafikę :P), w domu chcę spokoju. Delikatną pościel wyszarpałam ostatnio w Tk Maxx 🙂

  3. Jestem zaintrygowana. Z ogromną przyjemnością poczytałabym więcej takich wpisów, gdzie sprzedajesz jakieś „tajniki” przyjemniejszego pożycia. Od jedzenia, przez dom/mieszkanie, po ubrania czy kosmetyki 🙂

    Podzielam entuzjazm przedmówczyń, dorosłam do zrobienia porządków dokoła siebie. Minimalizm ale w wydaniu osobiście przyjemnym ze zdrową domieszką egocentryzmu jest czymś wspaniałym,wartym zaangażowania się 🙂
    Dlatego czeka mnie masa roboty, ścieranie mebli, malowanie ich na biało ( sosnowe, które dostałam od rodziców, mamie więc krwawi serce), malowanie ścian, zmienianie podłogi. Tylko nad tym kolorem ścian myślę i myślę i zdecydować się nie mogę 🙂

    Naprawdę fajny wpis, bardzo miło się czytało, błagam o więcej!!! 🙂

  4. Moja dobra koleżanka zawsze mnie za burżuja miała, bo wolę zainwestować w coś lepszego jakościowo(czyli często droższego)niż stado tańszych wersji będących nieraz o kant pupci rozbić- ona właśnie jest typem, po co wydać 200zł na jedną pare obuwia, skoro można mieć za to 6 par. Wolę mniej, wolę rzadziej ale porządniej.

    Poczułam się luksusowo, nabywając zegarek ciut „lepsiejszy”-, ale fantastycznie prezentuje się na nadgarstku, nosi się go dużo lepiej niż taka klasyczną chininkę kioskową, no i ta wytrzymałość!

    Nieco luksusowo czuję sie tez jedząc na mieście – w moim domu rodzinnym bardzo rzadko się to praktykowało, do tej pory cieżko mojego ojca wyciągnąć do knajpy bo przelicza ile taniej by go to w domu wyniosło, gdyby zrobił sam, więc dla świętego spokoju zamawiam za niego i nie daję mu karty do wglądu. Ustaliłam sobie, że raz w tygodniu idę na obiad na mieście- niech kto inny gotuje i zmywa gary, pochodzi troszkę koło mnie 🙂

    Luksusowo czuję się też w wełnianej kamizelce za 3 zł, wyhaczonej na lumpach- może poprzednia włascicielka owej kamizelki czuła się właśnie luksusowo i cześc tej ebergii została tym ciuchu? Serio, ubiorę ją i mam +100 do splendoru 😀

    Czasami mała rzecz, a jest klasa 🙂

    Ty szukasz poscieli a ja portfela który posłuży na długo 🙂 powodzenia

  5. Blum

    Lidiu – o taaak, też kocham jeść na mieście! Ja mam rytuał sobotnich śniadań. Zazwyczaj wtedy przeznaczam bagatela 20zł by wybrać się z którymś z przyjaciół na śniadanie lub sama z gazetą pod pachą i delektować się tym, że nic nie muszę 🙂

  6. Moja Kochana imienniczko(wiadomo, że Justyny to Zajeb… Dziewczyny!) nawet nie wiesz jak bardzo poukładalas mi w głowie tym postem!!! Dziękuję pięknie!!!

  7. Blum

    Carrie – cała przyjemność po mojej stronie 🙂 la la la

Leave a Reply

.