O ciałopozytywności i akceptacji siebie napisano już wiele. Temat jest złożony i wielowątkowy, bo gorące namowy ciałopozytywnych guru mogą powodować jeszcze gorsze wyrzuty sumienia, albo po prostu niesmak. Do dziś pamiętam wpis bardzo pięknej kobiety, kobiety czterdziestoletniej, która napisała, że prawdziwa kobieta, nie potrzebuje makijażu. Prawda jednak jest taka, że ona wyglądała wyjątkowo młodo i jej rysy twarzy były bardzo wyraziste bez upiększania. Nie lubię dzielenia kobiet na prawdziwe i nie. Jeśli ktoś się wywyższa w związku ze swoimi wyborami życiowymi, oznacza to, że prawdopodobnie ma więcej do przepracowania niż mu się wydaje. Dziś proponuję Ci lekturę moich przemyśleń o tym, że podejście do ciała może być po prostu… pragmatyczne (i wcale niepozbawione miłości).
Dekadę temu miałam pofarbowane na czarno włosy, dużo kolczyków w twarzy i spędzałam dużo czasu w internecie, wyszukując fraz:
- jak pozbyć się cellulitu
- jak zagęścić włosy
- jak zagęścić rzęsy
- jak mieć okrągłą, jędrną pupę
- jaki krem wybrać
i tak dalej i tak dalej. Dziś nie poświęcam temu zbyt wiele uwagi i mówiłam o tym ostatnio w instastories. Właściwie im starzej wyglądam, tym mniej się przejmuję. Nie chodzi o to, że nie dbam o moje ciało. Po prostu już jakiś czas temu, uświadomiłam sobie, że te wszystkie wysiłki, które podejmowałam, nie przynosiły mi satysfakcji, której pragnęłam. Nigdy nie ma i nie było punktu, w którym mogłabym się zatrzymać. Punktu, w którym moje ciało jest dość jędrne, skóra pełna blasku, ja dość szczupła, wysportowana, zęby dość białe, włosy dość gęste itp. itd. To prowadziło jedynie do podwyższania sobie poprzeczki i kolejnych porównań z kobietami, które są piękniejsze. Dziś już mnie to nie obchodzi, co nie oznacza, że nie przykładam wagi do pielęgnacji czy dbania o siebie. Tylko że dziś osiędbaniem rządzi kryterium przyjemności i zdrowego rozsądku. Zamiast rozkminiać kolorówkę staram się dużo spać, na spacery z psem nie zabieram zazwyczaj telefonu, łykam swoje witaminy i nie prowadzę destruktywnego stylu życia.
Mój naturalny wygląd nie jest podyktowany ani modą, ani specjalną akceptacją mojego ciała. Jest to wynik procesu myślowego, w którym dotarłam do punktu, że… wolę być szczęśliwa niż piękna. Im bardziej zagłębiałam się w duchowość, tym jaśniejsze stawało się, że piękny tyłek i czupryna nie dadzą mi nic. Tak samo, jak drogi samochód, sława, wielki dom itp. Dużo pisałam o tym już TU, ale czuję, że to ważne, żeby coś dopowiedzieć do tematu po latach. W TYM artykule wyjaśniałam, jak działa sprzedawanie ubrań i że jest to w rzeczywistości sprzedawanie złudzeń i uczuć. Robią to wszyscy. CocaCola i Marlboro. Wszyscy sprzedają Ci nie produkt, ale to, jak sądzisz, że będziesz się czuć, gdy będziesz go używać. Piękne ciało jest tylko kolejnym produktem, po który masz chcieć sięgnąć, żeby poczuć wreszcie ulgę zamiast napięcia. A to będzie trudne, bo będziesz się starzeć, więc coraz więcej wysiłku i środków, będziesz musiała włożyć w stan, w którym poczujesz się piękna.
Postanowiłam więc… poczuć się piękna od razu. Tu i teraz, tak jak stoję. A może nawet nie piękna, ale spełniona, szczęśliwa, radosna. I niespodzianka, czuję się o wiele radośniejsza, kiedy nocą na mokrej łące gapię się w księżyc, wtedy, kiedy trzymam ukochanego mężczyznę za rękę, kiedy jedziemy na motocyklu, kiedy bawię się z psem czy kiedy pielęgnuję rośliny, niż kiedy mam piękne ciało. Piękne ciało, nie gwarantuje bowiem nic.
Pamiętam taki szokujący moment sprzed około sześciu lat. Mój ówczesny, bardzo przeze mnie lubiany związek ze wspaniałą osobą, trzasł się w posadach i sypał. Po kolejnej awanturze wyszliśmy oboje z domu i poszliśmy przemyśleć sprawy. Pamiętam, jak bardzo się bałam, że to może się skończyć, nie przetrwać. Chciałam, żeby ta relacja była na zawsze. Oglądałam swoje zdjęcia na telefonie i spacerowałam. Ten człowiek zawsze powtarzał mi, że jestem totalnie w jego typie, jak z najpiękniejszej fantazji, że tak właśnie wygląda jego ideał. Patrzyłam więc na te zdjęcia, skądinąd oczywiście te, na których wyglądałam najwspanialej, najpiękniej i myślałam „nie ma szans, żeby zostawił dziewczynę, która TAK wygląda”. Naprawdę! To było moje myślenie wtedy. Myślenie młodej i głupiej kozy. Najpiękniejszy nawet wygląd, największy seksapil nie zastąpi komunikacji, poczucia, że druga osoba mnie widzi, że widzi moje pragnienia, że jest czuła i że mam przy niej luz. Mój partner najwyraźniej tego nie czuł, bo ku mojemu zaskoczeniu, nie tylko rozstaliśmy się, ale chwilę później znalazł sobie dziewczynę, która w moim óczesnym mniemaniu (i jego wcześniejszych standardów również) nie miała w sobie nic atrakcyjnego. Taki prztyczek od losu dostałam w nos i bardzo jestem za to życiu wdzięczna, bo dziś wiem, że ani jędrny cycek, ani zalotna rzęsa nie sprawią, że mój mężczyzna będzie się czuł przy mnie dobrze. To działa nie tylko w relacjach, ale całym naszym życiu. Bardzo podoba mi się, jak pisze o tym Anna Sudoł.
I na koniec jeszcze taka obserwacja. Najpiękniejsze kobiety to dla mnie te, które są „puszczone”. Są luźne, roześmiane, zrelaksowane, znają siebie i nie boją się być surowe, autentyczne w swojej energii. Nie są wysztywnione i wyspinane, nie są zahukane. One mają taką poświatę, jakby całe ich ciało było gigantycznym receptorem do odbierania przyjemności. Taką kobietą jeszcze nie jestem, bo mojemu ciału przydarzyło się wiele złego. Z czułością jednak pochylam się nad nim i powoli pomagam mu na nowo być tym, do czego zostało stworzone — wspaniałą sukienką, na okazję mojego ziemskiego życia tu. A jak jest z Tobą? Dziś?
14 komentarzy
To troche droga na skroty co opisujesz. Jezeli ja chce byc szczesliwa, szczescie daje mi piekne cialo, zdrowe zeby, ladny dom, cokolwiek to bede dzialala tak, zeby to moje szczescie osiagnac. Nie mozesz oceniac ludzi za to co jest ich szczesciem. Jezeli dla ciebie szczesciem jest poddanie sie zamiast ambicji i branie zycia tu i teraz bez planow i ambicji to tak zyj. I daj zyc innym.
Kasiu, nic nie zrozumiałaś z tego co napisałam, ale to nie szkodzi. Każda z nas ma najwyraźniej swoją drogę 🙂
Pracuję nad „puszczeniem się”. Długa to droga, ale jestem przekonana, że warto! 🙂
Pierwszy raz piszę tu komentarz, a czytuję Cię od bardzo dawna. Twoje teksty często są jakby moim wyrzutem myśli, które aktualnie kłębią mi się w głowie. Czytam i kolejny raz mówię wow, no przecież ostatnio rozmawiałam o tym z moim partnerem. Pamiętam jak byłam młodsza, to wyobrażałam sobie, że pełnia szczęścia do mnie dotrze, gdy schudnę 5 kilo i wyprostuję sobie zęby, co było mega głupie. Dzisiaj już wiem, że kobiecość to wnętrze, sposób poruszania, myślenia, gesty. Uwielbiam kobiety, które właśnie mają w sobie ten naturalny luz i pewność siebie. Laski na „tip-top” nigdy nie będą szczęśliwe, to ciągłe dążenie do doskonałości to droga bez końca. Tę mam już za sobą, chociaż jeszcze wiele pracy przede mną. Strasznie Ci dziękuję za ten tekst i wszystkie poprzednie.
A może to ty nie rozumiesz? jeżeli komuś szczęście daje wpisywanie w google jak usunąć cellulit to niech wpisuje. Jeżeli komuś radość daje bycie plastikową barbie i śledzenie komentarzy na swój temat. Może dla niektórych ważniejsza jest droga niz cel i nie muszą czuć się piękni tu i teraz, ale wizja tego, że pracują nad sobą w ten czy inny sposób jest szczęściem samym w sobie? Praca, bycie w środku projektu, czekanie na coś mogą dawać szczęście tak samo jak porzucenie starań i akceptacja.
Kasiu przeczytaj proszę jeszcze podlinkowane przeze mnie wpisy dla pełniejszego obrazu. Ja w ogóle nie neguję radości z wykonanego dżoba, satysfakcji z pracy i jej wyników, ekscytacji z powodu nabywania dóbr. Przecież wszyscy to w ten czy inny sposób robimy i daje nam to zadowolenie – te nowe buty, dobry trening, wizyta u fryzjera czy cokolwiek innego.
Różnica jest taka, że ja nie nazywam tego szczęściem, bo szczęście jest dla mnie pojęciem dużo głębszym, fundamentalnym, bardzo w środku. I gdyby te rzeczy, o których mówisz dawały szczęście, wszyscy bogaci ludzie byliby szczęśliwi i piękne kobiety również. Niestety mózg ludzki zbudowany jest tak, że jak tylko coś już dostanie, ma, osiągnie – chce więcej. I warto tę wiedzę wykorzystać. Ja sugeruję, żeby nie uzależniać swojego poczucia szczęścia od doskoczenia do jakiejkolwiek poprzeczki, co nie znaczy, że jeśli kogoś kręci skakanie – ma tego nie robić 🙂
No i na koniec, bo dość często słyszę taki zarzut w kierunku mojego światopoglądu, że ja odpuszczam, nie jestem ambitna i że wolę być rozlazła (ja to nazywam zrelaksowana) zamiast ambitna i bliżej ideału. Pytanie po co być bliżej ideału? Jeśli po to by poczuć spokój i szczęście, ja już je czuję, więc ta droga wydaje mi się dość sensowna 🙂
Pozdrawiam
Sylwia – pisz częściej 🙂 Bardzo mnie wszystkie komentarze cieszą <3
Ja w tym temacie jestem pogubiona; zawsze olewałam to jak wyglądam, a teraz chcę fajnie wyglądać i czasami zwyczajnie martwię się objawami starzenia. Potem jakakolwiek zawierucha zyciowa jest mi w stanie na nowo poukładać w głowie priorytety, że wyglad w porównaniu ze zdrowiem i relacjami to jest po prostu nic. Ale mnie rodzice ganili za bycie próżną i tak jakoś się zakodowało mi w głowie, że dbanie, przejmowanie, malowanie i przymierzanie to głupota. Koło 30 roku życia zaczęłam się interesować ubraniami, kosmetyczką i zawsze mam taki dysonans i wyrzut sumienia jak zostawiam kikaset złotych na ubranie czy zabieg w gabinecie, bo przecież można robić coś pożytecznego a nie wydawać na głupoty. Też rodzice chcieli żebym była doceniana za to co mam w głowie, myślę że dobrze chcieli, ale ja z moim ciałem i wyglądem/stylem/pomysłem na siebie obudziłam się poźno, teraz mam radochę jak sobie ułożyłam fajnie szafę. Bardzo chciałabym mieć Twój luz, mam wrażenie że dla /ciebie te rzeczy, na które ja musze teraz „pracować „, głowić się nad nimi, są naturalne – masz fajny styl i dużo energi wkładałaś w swoją ziemską powłokę, a teraz się tym zmęczyłaś? Czasem myślę dokładnie jak Ty, a czasem myślę że natura zaprogramowała nas do udawania młodszych i ładniejszych, oraz do szukania społecznej, stadnej aprobaty, bo stadne z nas zwierzęta i cała ta akceptacja to walka z wiatrakami. Jesteś bardzo inspirującą osobą, chetnie czytam te rozkminy, choć tak jak mówię – sama nie mam jednoznacznej odpowiedzi.
@kasia , komentarz powyżej – chyba autorce nie chodziło że to jest złe – taka praca nad ciałem i wizerunkiem, ale wykanczające jest ciągłe gonienie za ideałem, bo cokolwiek zrobisz i tak nie bedziesz zadowolona do końca. I zawsze będzie coś nowego do poprawy, zwłaszcza że czas nie działa na naszą korzyść.
Basiu – ależ układaj szafę, kosmetyczkę i dbaj o siebie w ogóle bez żadnych wyrzutów sumienia. Mnie była przyjaciółka terroryzowała kiedyś tekstami, że u mnie każdy przedmiot musi być jakiś, wystylizowany i z charakterem i że jestem taka powierzchowna. Well… ja nazywam to zmysłem estetycznym, nie jest mi wszystko jedno, a jeśli mogę użytkowość przedmiotów połączyć z ich urokiem, tym lepiej! Jesteśmy w ziemskiej powłoce nie po to, żeby tylko medytować pod drzewem, jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami, dążymy do piękna, ładu i wizualnej harmonii (w co cięzko uwieżyć patrząc na polskie miasta). Chodzi jednak o to, żeby nie obiecywać sobie, że jak już będe miała piękny dom, piękne ciało, motorówkę i partnera, to nastąpi nirvana.No nie nastąpi 🙂
Tak, ponownie utwierdziłam się w tym, że łączy nas nie tylko imię 😀
Moja historia jest bardzo podobna. Nawet to, że kilka lat temu chłopak rzucił mnie dla dziewczyny, którą kilka miesięcy wcześniej „obgadywał” ze mną, że z niej to taki kumpel, trochę „babo chłop”;) Jakie było moje zdziwienie….
Teraz mam partnera wymarzonego, któremu owszem bardzo podobam się fizycznie i powtarza mi to praktycznie codziennie ale od samego początku zaznaczał, że to tylko wygląd i widzi ze mnie znacznie więcej.
To co piszesz bardzo przypomina mi też filozofię buddyjską, te fragmenty o szczęściu.
Buziaki!
Justyna – tak, mój partner też, jak pytałam o tę pannę, obśmiewał ją srogo, a wręcz był urażony, że insynuuję, że mógłby się zainteresować tego typu osobą. A jednak… widocznie miała dla niego coś, czego ja w tamtym momencie nie umiałam mu dać, albo nie wiedziałam, że on w ogóle tego potrzebuje.
Dziś wiem, że moja boskość nie pomoże, ani mi w lepszym czuciu się ze sobą, ani mojemu partnerowi, żeby wytrwać ze mną dziesiąt lat. Mam też takie doświadczenia w drugą stronę. Najznamienitsze mięśnie brzucha i bicepsy nie potrafiły dłużej mnie przy sobie zatrzymać, kiedy nie było przelotu duchowo-emocjonalnego i nie było razem dość fajnie. Paraaaam!
Jesteś piękna!
jestes taka girlpowerowa, a piszesz o innej dziewczynie „tamta panna”…? ale rozczarowanie
Panna nie ma w moim rozumieniu negatywnego wydźwięku.