A CO JEŚLI SPADNĘ? A CO JEŚLI POLECISZ?
A CO JEŚLI JEDNO I DRUGIE I WŁAŚNIE TO NAZYWAMY ŻYCIEM?
Kiedy jesteś dorosły, nic nie boli. Albo niewiele. Kiedy jesteś dzieckiem, jesteś przyzwyczajona do bólu ciągle. Wbrew pozorom, niewiele jest tak trudnych okresów w życiu człowieka, jak kiedy jesteś dzieckiem. Siniaki, zadrapania, wypadające zęby, szczepienia, upadki z trzepaka, złamane kończyny, ciągle nowe sytuacje, wyzwania, codziennie musisz uczyć się czegoś nowego, nic nie rozumiesz, a życie wymaga od Ciebie nieustannego rozwoju. Potem jest jednak inaczej. Czasem życie od nas wymaga, jednak dość często daje nam sporo wolnej ręki przy podejmowaniu decyzji jak wiele zaryzykujemy, jak bardzo mamy ochotę przekroczyć siebie. W związku z tym, wiele z nas unika wyzwań. Ze strachu przed bólem.
Moja historia to nie jest historia heroicznej zmiany postawy, kiedy koszmarnie bałam się coś zrobić, zrobiłam to i odniosłam sukces. Prosta oś, trzy punkty. Nie. Moja historia to historia osoby napędzanej strachem i perfekcjonizmem, unikającej bólu tak bardzo, że stopniowo była zmuszona oddać kolejne i kolejne kawałki swojego życia. Bo jeśli spróbuję i będzie bolało, i się nie uda, to będzie ciężko wstać. W ten sposób można zardzewieć, zastać się, przestać działać i być tak daleko od odniesienia sukcesu jak tylko się da. A jednak latami to była właśnie moja droga. To widzenie jest proste i bardzo zerojedynkowe – możesz spróbować i odnieść sukces, albo spróbować i ponieść porażkę. A co jeśli jest inaczej?
Strach ma swój metaliczny zapach. Zwierzęta wyczuwają strach. Łatwo poczuć strach od odrzuconego kochanka, który jest zależny od naszej miłości, albo od przeciwnika w walce, który właśnie oszacował, że ma mniejsze niż my szanse. Strach jest kwaśny i osiada śliską powłoką na gardle. Boimy się z wielu powodów, ale jeden jest najprawdziwszy – boimy się z powodu wymyślonych scenariuszy, które uknuliśmy w głowie. Czasem takich, które się zrealizują, czasem całkiem nierealnych, na które w ogóle szkoda było czasu. Więc tak, masz marzenie, masz powołanie, albo zwykłą ochotę, ale się boisz zawodu. Gdybyś jednak przyjęła postawę dziecka, byłoby tylko tu i teraz, strach pojawiłby się dopiero wtedy, kiedy naprawdę nadejdą kłopoty. I wtedy byłby mobilizacją żeby stawić czoła sytuacji. Chcę opowiedzieć Ci pewną historię upadku.
Upadek był niegroźny, choć dość spektakularny. Od wielu lat panicznie boję się wypadków po tym jak we wstrętny sposób złamałam rękę. Ostatnie ciepłe dni mijającego lata. Gołe nogi i krótka spódnica, ja i mój różowy rower, kiedy nagle na ruchliwej ścieżce rowerowej ktoś zajeżdża mi drogę. A ja, mimo, że zwalniam i staram się uratować sytuację, spadam z roweru. Spadam szorując łydką, kolanem, udem w końcu robię efektowny peeling kości policzkowej, trochę ratuję twarz ręką, więc od łokcia po dłoń wszystko będzie jutro fioletowe. Jakby tego było mało, że leżę twarzą w betonie i zastanawiam się czy na pewno moja twarz jest cała, dookoła zatrzymują się ludzie, którzy chcą mi pomóc, tymczasem spódnica postanowiła wylądować na moich plecach ukazując światu zmaterializowanemu jako centrum miasta Kraków moją… dupę w koronkowych, prześwitujących majtkach. I bardzo chciałabym wstać, wierzcie mi, ale jeszcze mam gwiazdy przed oczami. Więc zaniepokojeni świadkowie zdarzenia, nie widząc mojej twarzy, gadają właśnie w kierunku moich pośladków. Trochę chcę umrzeć, a trochę wybucham śmiechem. Kiedy w końcu udaje mi się podnieść do żywych, przepełnia mnie euforia. Nie, to nie adrenalina. To radość, bo najgorsze już się stało. To co miesiącami czaiło się w mojej podświadomości, wydarzyło się, było żenujące i bolesne, ale mimo tego, nie było wcale ani trochę tak straszne, jak to co sobie wyobrażałam, że się stanie kiedy spadnę na twarz z roweru.
Życiowo od jakiegoś czasu wychodziłam ze skorupy. Akceptując sytuacje, widząc swój strach i mówiąc sobie z pełnym przekonaniem, że wybieram życie żywe i twórcze, treściwe i różnorodne (tak, różnorodne oznacza, że jest tam miejsce na porażki, zranienia i nieprzyjemne uczucia). Mówię sobie, że życie polega na pełni doświadczania i że o wiele lepiej jest raz na jakiś czas oberwać, ale posmakować wielu sytuacji, w tym tych, gdzie spełniam swoje marzenia czy powołanie, niż nie podejmować wyzwań. Życie w bezpieczeństwie jest łatwe, ale nie jest satysfakcjonujące i nie jest smaczne. Wszystkim polecam skonfrontować się z bólem i porażkami. Paradoksalnie, niejednokrotnie okazuje się, że strach jest większy niż potencjalny ból, który znosimy z łatwością, a sytuację po pewnym czasie przekuwamy na swoją korzyść. A podniesienie się po kilku porażkach daje poczucie, że możemy, umiemy i że to nie było wcale tak straszne jak sobie wyobrażałyśmy, siedząc bezpiecznie w swoim domu. Strach może być przyjacielem, ale nie kiedy obezwładnia. Wypróbuj się. Obiecuję, że warto.
*Tekst jest mojego autorstwa i pochodzi z Antologii Tekstów Okołozlotowych. Zdjęcie książek zostało zrobione podczas Zlotu 2017 przez Magdę Warzecha.
13 komentarzy
O kuurde, wczytałam się w ten fragment o upadku, peelingu policzka itp i aż mnie skrzywiło 😀
Ej Blum, kocham Twoją postawę życiową. Mam chyba identyczną. Wolę dostać po dupie, nawet mocno, ale próbować, bo na co komu bezpieczne, ale nudne i przewidywalne życie? Serio.
Noto gratki, ja wiele lat dojrzewałam do tej postawy. Ale jestem zadowolona z efektów. 2016 był emejzing i hipnotajzing.
Tak sobie myślę, jak patrzę na swoją i podobne historie, że decyzja o wyjściu ze strefy komfortu jest najtrudniejsza. Nic dziwnego, że później jest piękniej samemu ze sobą, jak człowiek wie, że potrafi taki krok wielki zrobić. Świadomość własnej siły to jest coś zajebistego. Życzę wszystkim.
Właśnie to wyjście z bezpiecznej przystani jest z jednej strony najgorsze z drugiej myśl: Jeju, moje życie jest takie przewidywalne.. Dwie skrajności, od nas zależy czy machniemy ręką i staniemy twarzą w twarz z własnymi strachami czy się im poddamy. Bardzo dobry tekst!
Brawo, świetny tekst. Każdy musi dojrzeć do takich wniosków, miałam podobnie jakieś 2,5 roku temu. Zmiany zawsze są ciężkie dla każdego, ale potem czujesz, że już nic ciebie nie powstrzyma w osiągnięciu celu i ten power trzyma się u mnie do dziś 🙂 powodzenia
Akurat teraz, przed podjęciem super hiper trudnej decyzji, bardzo potrzebuję takich tekstów i chłonę! Dzięki, jesteś super <3
Widzisz? Twoje teksty leczą – kiedyś byłam odważna, nawet jako kilku latka potrafiłam „uciec” z domu i ganiać po polach (mieszkałam na wsi), z Mazur na studia wyprowadziłam się do Wrocławia i choć się cholernie bałam, to jednak zrobiłam to. I nigdy tej decyzji nie żałowałam. Teraz, mając 28 lat i kilka ciężkich chwil, gdzieś zatraciłam tą odwagę do PRÓBOWANIA. Przypomniałaś mi o mnie samej sprzed kilku lat. Będę walczyć dale i choć może Twój tekst nie sprawił, że faktycznie coś się zmieni, zasiał we mnie jednak ziarenko, które wykiełkuje. Nie ma opcji, że nie 🙂
Gratuluję publikacji!
Mona Te – wszystkie opowieści leczą, jeśli tylko mamy odpowiednią uważność w sobie. Ściskam Cię serdecznie <3
Piąteczka, Blum!
Wkraczając w wiek około 19, 20 lat – czyli jeszcze bardzo daleko od dorosłości, ale no ok, powiedzmy – miałam za sobą kilka ciężkich przeżyć i to był czas kiedy mniej więcej postanowiłam, że od teraz będzie tak, że nie będzie już boleć. Przejechałam na tym kilka lat nie pozwalając sobie na przeżywanie bólu, od wszystkiego uciekałam w samozaprzeczenie i sama nawet nie widziałam, jak bardzo jestem martwa wewnątrz, jak ten mój pancerz nawet pomaga mi nie oberwać, ale że w środku robię się mała i wysuszona jak orzech.
Aż w końcu spakowałam te 23 lata mojego życia w jedną małą walizeczkę, kupiłam bilet bez powrotu w miejsce, gdzie wtedy miałam tylko koleżankę z liceum (i z którą właściwie co odnowiłam kontakt po latach) i choć nie robiłam tego do końca świadomie to teraz wiem, że zrobiłam to, bo potrzebowałam wystawić się na wpie***l od życia, żeby poczuć je naprawdę. Żeby się sprawdzić, żeby być w czymś zupełnie samej.
Nigdy tak dużo nie płakałam jak podczas tych dwóch lat tutaj, ale nie dlatego, że tu mi źle, a tam mi było dobrze – to po prostu dlatego, że pancerz odwiesiłam do szafy i już się więcej nie bronię. Akceptuję, że będzie boleć. Akceptuję, że wiele decyzji, które podejmuję, podejmuję ze świadomością, że to taki skok do turkusowego morza… na którego dnie mogą być kamienie. Ale nawet jeśli tam są to nie zabiorą mi ani przyjemności ze skoku ani tego, że po nich popłynę dalej i będzie jeszcze fajniej.
Z tego też powodu zaczęłam ustalać sobie intencje, a nie plany, o czym pisałaś w innym poście. Tj. plany nadal są, ale w zupełnie innej sferze. Intencje to taka mapa, co bym chciała, na czym mi zależy – ale nie coś, do czego dążę jakimś określonym wysiłkiem. Po prostu sobie płynę, a reszta dzieje się sama i to naprawdę w jakiś magiczny sposób działa. Już nie walczę i akceptuję to, co pojawia się na mojej drodze, bo zaczęłam szczerze cenić każde uczucie i doświadczenie i pisząc ostatnio w moim dzienniku złapałam się na tym, że czuję dyskomfort opisując ból jako uczucie negatywne – jasne, nie jest to bukiet kwiatów i spacerek po parku, ale żeby coś tak rozwijającego opisywać jako „negatywne”…?
Ściskam Cię! Daje mi to dużo siły jak widzę, że szłam zupełnie inną drogą, a czuję podobnie jak Ty na swojej drodze.
M – dobrze wiem o czym mówisz, ściskam i kibicuję!
Wiesz wydaje mi się, że boimy się, bo to nasz prosty mechanizm obronny. Nie chcemy cierpieć, bo cierpienie jest nieprzyjemne. Nie pasuje nam naruszanie strefy komfortu i lepiej pozostać w bezpiecznej przestrzeni. Ja miałam podobny strach rezygnując z pedagogiki i ruszając na dziennikarstwo. Ale niezależnie od tego co z tego będę miała, to była moja decyzja.
Ej, piękne, wiesz? 🙂
I niby wystawiam się na ekstrema, bo wtedy czujesz smak życia.
I niby robię i czasem boli, ale potem biorę, uczę się i mam doświadczenie.
Ale kawałek o tym, że stało się najgorsze i wcale nie było tak źle… to mnie ujęło.
Tę część sobie biorę i będę pamiętała. Pomoże mi to w kolejnych krokach, gdzie trochę się wahałam.
Dzięki Blimsien! <3
Doszłam do wniosku, że jestem dzieckiem 😀 Coś mi się umyśli, pakuję się w to bez zastanowienia, dostaje po łapkach, ale już nie pamiętam, czy boli, bo pcham łapki gdzie indziej 😉
Zawsze mnie to u mnie irytowało, po tym tekście widzę to inaczej 🙂