Twój oddech jest jak dawno niewidziana miłość. Dmuchasz mi w ucho i twarz i nie mogę uwierzyć, że znów czuję, jak krew napływa bliżej powierzchni mojej skóry, jak się ożywiam, jak wszystkie komórki mojego ciała stają się czujne, responsywne, rozwibrowane w oczekiwaniu na radość i upojenie. Wsiadam do metra i czuję zapachy, których w ogóle nie było czuć zimą. Wcześniej przytłumione, skryte pomiędzy szalikiem, kołnierzem i karkiem, teraz ciekawsko rozpasały się po całym wagonie. Wychynęły zza rozpiętych kurtek i smużkami podobnymi do macek zaglądają innym pod swetry, do toreb, łaskoczą w nos. Czuję cudze perfumy i ciepło cudzych ciał. Moje reaguje na to ożywieniem. Nie patrzę w telefon i nie mam zamkniętych oczu, rozglądam się. Dziewczyna z długimi tipsami przytula się do chłopaka ubranego w puchową kurtkę. Jest jeszcze bardzo młody, ale twarz dzieciaka powoli tężeje w jego rysach w mężczyznę. Jego rysy są kartoflaste, jest grubo ciosany, ale ma piękny niewinny uśmiech, który mówi, jak bardzo jest dumny, że jest z nią. Są zakochani, pobudzeni, a ich ciała tańczą ze sobą taniec tysiąca mikro gestów i symboli. Miło mi się na to patrzy i uśmiecham się pod nosem.
Innem razem, gdy spaceruję z psem, wszystkie uczucia, które kotłowały się we mnie pod kołdrą, w zaduchu myszkanka, nagle pod wpływem świeżego powietrza i ciemniejącego dnia z lekko różowym niebem postanawiają wyjść na spacer. Idę więc parkową alejką z ustami w podkówkę i wzdycham głęboko, a później płaczę. I nie oceniam tego płaczu, nie mam mu nic przeciwko, nie pospieszam go, ani nie tłumię. Pozwalam łzom zabierać tusz z moich rzęs i nieść go w dół brody tak jak rzeki wezbrały i zabierają ze swoim nurtem różne brudy. I ten płacz jest dobry i oczyszczający, a w moich płucach robi się przestrzeń. Przytulam się do mojego ulubionego drzewa. Najpierw witam się z grubą, pękatą i szorstką korą. Opieram się o nie plecami z cichą prośbą, żeby chociaż przez chwile to ktoś trzymał mnie, a nie ja jego. Potem przechodzę do gałęzi. Tak lubię tę twoją drzewną rękę, jakby zapraszała mnie do tańca, zawsze gotowa i wyciągnięta. Nie bardzo umiem tańczyć, więc pasuje mi, że trwamy tylko w tym geście jak do poloneza, ale nigdy nie ruszamy. Wręcz przeciwnie, ja zwalniam, ściskam cię mocno i czasem tylko bujamy się lekko. Ty nadajesz temu bujaniu rytm, a ja się dostrajam. Zauważam pączki na twoich kościstych palcach. To już? Naprawdę? Zastanawiam się, jak to możliwe, że jeszcze chwilę temu niemal martwi, a nawet trochę teraz — ty goły, ja z ziemistą i wyblakłą od braku słońca cerą, teraz nagle pozwalamy się poruszyć w nas energii i choć dalecy jesteśmy od rozkwitu, jesteśmy coraz bardziej gotowi. Zachwyca mnie ten lepki pączek i pozwalam sobie dotknąć go czołem i żeby łaskotał mnie w nos. Pachnie sokiem.
Słońce już zaszło i znów robi się zimno. Nie ma już mrozu, powietrze jest chłodne, obiecujące, pachnące ziemią. Ptaki to wiedzą, ty to wiesz, wiem i ja. Wiosna przeciąga się pod ziemią, ziewa jak po długiej i smacznej savasanie w pozycji trupa. Zaraz wszystko zacznie się od nowa.
Wtedy znowu przyjdę potrzymać cię za rękę. Teraz rozkoszujemy się oczekiwaniem i choć nogami mocno na ziemi, w środku nas wszystko tańczy. To mnie zachwyca.
Delight to zbiór esejów autorstwa J.B. Priestleya, które powstawały w 1949 roku w nieciekawej, brytyjskiej, powojennej rzeczywistości. Pomysł ten zrecyklingowała Hannah Jasne Parkinson, której książką Drobne Przyjemności zostałam obdarowana i… o ile pomysł mnie zachwycił, o tyle wrażliwością językową i sposobem odczuwania świata znacząco się od autorki różnię. Zainspirowana, postanowiłam jednak zapoczątkować serię poniedziałkowych wpisów na temat małych zachwytów, do której mam nadzieję i Wy się przyłączycie, kiwając ze zrozumieniem głowami lub wymieniając w komentarzu własne zachwyty z minionego tygodnia. Wierzę, że ustawienie rejestru na małe cuda codzienności może przynieść wiele ulgi i napawać nadzieją w postcovidowym świecie, w którym inflacja i wojna spędzają wielu sen z powiek. Odczarujmy razem poniedziałki naszymi mikrozachwytami! Do usłyszenia za tydzień.