Miałam przyjemność spakować się kiedyś w dwa dni od podjęcia decyzji i wyruszyć na dłuższą chwilę do Portugalii, gdzie nasze życie miało się toczyć swoim zwykłym-niezwykłym rytmem wokół pracy, gotowania obiadów, spacerów z psem, codziennych kaw i treningów. Wszystko to samo, tylko w innych okolicznościach przyrody.
Kocham Warszawę za to, że każda dzielnica ma swój specyficzny klimat. Swoje knajpki, sklepiki, warzywniaki i budynki, które zapraszają do snucia wizji „kim bym była i jakie byłoby moje życie, gdybym nie była akurat sobą”. Na Saskiej Kępie mieszka Marta w sieci znana jako utalentowana MUA Lempapilo. Zabrała mnie kilka miesięcy temu na przechadzkę po swoim rewirze.
Od kilku lat co roku planuję lepiej układać sobie kalendarz i co roku życie mnie zaskakuje, jak zima polskich drogowców. I tak potem wychodzi, że taki wrzesień, który miał być momentem mobilizacji zawodowej po dość nieudanym sierpniowym urlopie, okazał się obfitować we wrażenia, a zapału do pracy było jak na lekarstwo. Normalnie zacisnęłabym pewnie zęby, ale nie tym razem. Chciałam nacieszyć się ostatnimi promieniami słońca, bo tegoroczne lato nie było dla mnie łaskawe.
Gdzie zjeść z przyjaciółką w Krakowie? Wino, kawa, pizza, sushi a może sałatka i polska zupa? Kraków, magiczny Kraków! Im bardziej w nim nie mieszkam, tym bardziej wraca mi miłość do niego! A ponieważ spędziłam w nim część swojego tegorocznego urlopu, pokażę Wam, gdzie jadłam i co robiłam z moją przyjaciółką Sarą.
Sierpień był sprawcą zamieszania jak chłopak, w którym się podkochujesz i robisz sobie wielkie nadzieje, żeby na końcu zostać wystrychniętą na dudka. Tak się czułam, bo właśnie wtedy miał przypaść cały wielki, obszerny, tłusty miesiąc mojego urlopu. Podczas urlopu zamierzałam robić N I C. Leżeć na trawie i czytać książki, praktykować rano jogę na trawie w ogródku mojego rodzica i chodzić z psem po lesie.
Domowy zielnik jest możliwy nawet wtedy, gdy nie ma się ogródka ani balkonu. Przyznam jednak szczerze, że nie wyobrażam sobie na dłuższą metę mieszkania w miejscu, które nie pozwala mi na grzebanie w ziemi. Tu na zdjęciu szałwia – używam do naparów, ale też do tego wspaniałego makaronu: pasta burro e salvia.
Maj zaczęłam majówka, co brzmi absurdalnie, ale nigdy nie jest oczywiste, gdy prowadzi się własną DG. Pojechaliśmy na chwilę do Szczecina i zahaczyliśmy o Lubsko, więc wróciliśmy obładowani skarbami ze sklepów ze starociami – żyrandolem do łazienki, dwoma wazonami i innymi szpargałami. A na tym zdjęciu siedzę sobie na dachu samochodu i jestem taka, jaką lubię siebie najbardziej – naturalna, poczochrana i rozmarzona od gapienia się w tańczące czubki sosnowego lasku okalającego jezioro.