Sierpień był sprawcą zamieszania jak chłopak, w którym się podkochujesz i robisz sobie wielkie nadzieje, żeby na końcu zostać wystrychniętą na dudka. Tak się czułam, bo właśnie wtedy miał przypaść cały wielki, obszerny, tłusty miesiąc mojego urlopu. Podczas urlopu zamierzałam robić N I C. Leżeć na trawie i czytać książki, praktykować rano jogę na trawie w ogródku mojego rodzica i chodzić z psem po lesie.
Domowy zielnik jest możliwy nawet wtedy, gdy nie ma się ogródka ani balkonu. Przyznam jednak szczerze, że nie wyobrażam sobie na dłuższą metę mieszkania w miejscu, które nie pozwala mi na grzebanie w ziemi. Tu na zdjęciu szałwia – używam do naparów, ale też do tego wspaniałego makaronu: pasta burro e salvia.
Maj zaczęłam majówka, co brzmi absurdalnie, ale nigdy nie jest oczywiste, gdy prowadzi się własną DG. Pojechaliśmy na chwilę do Szczecina i zahaczyliśmy o Lubsko, więc wróciliśmy obładowani skarbami ze sklepów ze starociami – żyrandolem do łazienki, dwoma wazonami i innymi szpargałami. A na tym zdjęciu siedzę sobie na dachu samochodu i jestem taka, jaką lubię siebie najbardziej – naturalna, poczochrana i rozmarzona od gapienia się w tańczące czubki sosnowego lasku okalającego jezioro.
Ach, spóźnione kwietniowe love! Sporo się działo i, mimo że pandemia nie odpuszcza przyszła spóźniona wiosna, a wraz z nią oddech świeżości. Co prawda myszkanko nadal w stanie mocnej dekonstrukcji, ale za to ja w swoim żywiole! Wyszperałam na starociach tę piękną karafkę – rybę z ZSRR. Mam do niej jeszcze 4 małe kieliszki, ale kupiłam ją z myślą o tym, że będzie pełnić funkcję ozdobną lub występować jako wazon. To niesamowite jak na lakierowanej na wysoki połysk meblościance mogłaby wyglądać ponuro, a tu w otoczeniu kolorowych książek i świeżo wymalowanej ściany nabiera azjatyckiego kontekstu. Bardzo lubię osadzać przedmioty w innym środowisku niż to, z którego są znane.
Wiosna ach to ty! Czuję cię całą sobą. Budzę się do życia jak leniwa po zimie pszczoła. I chociaż w głowie staram się trzymać swoich przyziemnych zadań, ciało aż się rwie do ciepła, zieleni i przyrody!
Mam wrażenie, że od początku pandemii najwięcej zdjęć, które przynoszę ze sobą do domu, to zdjęcia drzew. Fotografuję głównie sosny, czasem zaplącze się pies i jego pan. Ale to nieważne, całkiem nieźle sobie radzę w tej sytuacji. Dużo gotuję, czytam, oczywiście tęsknię za tamtym przedpandemicznym światem, ale tłumaczę sobie, że w każdej sytuacji znajdę dobre strony i że umiem się adaptować. I się adaptuję.
Uwielbiam las o każdej porze roku.
Wszystko się topi. Czy wiosna naprawdę ma zamiar już przyjść? Trochę mi będzie smutno, ta zima była taka piękna.
Bardzo lubię to, że w Warszawie jest łatwy dostęp do dzikiego brzegu Wisły. Dzięki temu mogę tam być o różnych porach roku i za każdym razem zakochuję się coraz bardziej.
A tak było raptem tydzień wcześniej.
Dacie wiarę, że nigdy nie widziałam zamarzniętego Bałtyku? Wisła musi mi wystarczyć.
Niesamowicie bajkowo – cicho, ale trochę jak przed burzą. Szare niebo kotłowało się gęste i napierało na zmarzniętą ziemię. Pokochałam takie zimowe krajobrazy dzięki podróży do Tromso.
Zadziwia mnie ten rok. Sposób w jaki przeplata małe zachwyty i chwile goryczy, radość i wdzięczność, co rozpiera serce a potem ból tak słony i żrący, że aż rozrywa ciało. Być może ten rok jest tak bolesny i intensywny, by zasiać w nas ziarenka zmiany, które zaowocują czymś dobrym. Tak sobie to tłumaczę. Zachwycam się, wzruszam, płaczę zwinięta w kulkę. Przesypiam, zajadam, perfekcyjnie zdrowo sobie z tym radzę. Cały kalejdoskop w 12 tylko miesiącach. Dziś o 11 z nich.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, bo skąd niby mogłam wiedzieć- kiedy mgła jak zakurzona kurtyna w teatrze w końcu podniosła się do góry, ukazało się nam błękitne niebo, zimne, ale jasne słońce i ostatnie zdjęcia były nawet wakacyjne, gdyby nie ten płaszcz i czapka. To iluzoryczne, wymalowane pastelami lato zmyliło mnie i o czym jest ta historia, zrozumiałam dopiero ponad miesiąc później.
We wrześniu działo się tyle, że nie zdążyłam nawet z fotopodsumowaniem, że nie wiem nawet, od czego zacząć i że wątpię w ten format, gdyż wydaje mi się nagle zbyt prywatny, dokumentalny. Jakby same słowa były ok, same obrazy też, ale zaserwowanie ich razem, było jak seks przy zapalonym świetle. Można rozebrać się w świetle dnia (zdjęcia), można też kochać się po ciemku (słowa), ale połączenie jednego z drugim jest naprawdę aktem dużego zaufania i chęci wejścia w świat drugiego człowieka. Tylko że tu performerką jestem wyłącznie ja. Jak cam girl? Nigdy nie chciałam być cam girl, więc dziś tekstu będzie mniej.