Ludzie mają różne problemy z pieniędzmi (a czasami wszystkie na raz), a jednym z moich był taki, że nie potrafiłam wydawać na siebie większych sum pieniędzy. Dawniej zdarzało mi się także kupować kompulsywnie i nieadekwatnie do realnych potrzeb. Prawdopodobnie miało to związek z przekonaniem wyniesionym z domu, że wyjątkowe przedmioty są na wyjątkowe okazje. W dorosłości odwróciłam to przekonanie i teraz robię zakupy kierując się wyliczeniem cost per use.
COST PER USE, CZYLI KOSZT PODZIELONY PRZEZ UŻYTECZNOŚĆ
Może znasz kogoś, kto kupuje sobie wyjściową super kieckę albo cekinowy żakiet, choć ma dwie okazje w roku, by daną rzecz założyć? W moim rodzinnym domu mieliśmy super zastawę na wyjątkowe okazje (co lubię, dawało to poczucie odświętności), a niektóre z moich koleżanek wydawały krocie na kolorówkę, choć o wiele sensowniejszym wydatkiem jest dopracowana pielęgnacja. Kiedy pracowałam w branży modowej, często kupowałam ubrania, które działały na moje emocje, ale były w trendach i ich czas dość szybko przemijał. Czasem nadal łapię się na tym, że coś wydaje mi się drogie, choć kiedy policzę cost per use dzienna suma wydana na taki przedmiot to np. 2 zł.
Weźmy jako przykład wyjściowe szpilki z sieciówki, które kosztują ok. 260 zł. W moim przypadku takie buty przydałyby mi się na jedną firmową imprezę w roku i może wieczór autorski raz na parę lat. Od czasów pandemii nie bardzo bywam. Przemieszczam się pieszo lub na rowerze, bardzo często towarzyszy mi pies, który nie rozumie etykiety chodzenia na smyczy, częściej jestem na plaży i łące niż w mieście. W dodatku od lat nie mogę zmusić się do chodzenia na szpilkach. Nie są dla mnie wygodne, nie czuję się na nich pewnie i choć pasują do formalnego ubioru, kiedy tylko mogę, wybieram inne buty. Załóżmy, że mam 3 okazje rocznie, by założyć tak eleganckie buty. Jedno wyjście będzie kosztować mnie 86 zł.
Jako drugi przykład weźmiemy budzik, który kosztuje ok. 1000 zł. Dzienne użycie wyniesie mnie ok. 2,70 zł, a używam go zazwyczaj kilka razy dziennie, ponieważ oprócz tego, że jest zegarkiem i budzikiem, jest także moim narzędziem do ASMR, które odmierza mi czas czytania. Jego wartością dodaną jest to, że nie ma WiFi, więc ratuje mój rytm dobowy i mnie przed doom scrollingiem.
Podczas gdy budzik będzie towarzyszył mi przez lata (byłemu chłopakowi podarowałam budzik, który towarzyszył mi przez całe liceum, później 6 lat naszego związku, później kilka lat mojego bycia solo i w końcu wylądował u niego), o tyle szpilki będą kurzyć się w moim mieszkaniu i zajmować w nim tylko miejsce. Wiem to, bo jedne nadal próbuję wyrzucić, ich obcasy wyglądają już fatalnie, ale to jedyne buty na wysokim obcasie, które są na tyle wygodne, że wolę je zatrzymać na potencjalną „okazję”. Wiecie kiedy ostatnio ta okazja miała miejsce? Z tego co pamiętam jakieś 7,5 lat temu…
NA CO WARTO WYDAĆ WIĘCEJ?
Moim zdaniem warto wydawać więcej na idealne przedmioty codziennego użytku. Idealne to takie, które są dopasowane do naszego gustu, potrzeb i sensorycznie przyjemne. Mam fisia na tym punkcie i bardzo ważne jest dla mnie, jakie rzeczy są w dotyku. Czy moje sztućce nie mają chropowatych i ostrych krawędzi? Czy kubek ma idealny ciężar? Czy termos dobrze trzyma się w dłoni? Ostatnio kupiłam sobie duży kubek termiczny za ok. 200 zł i to było dla mnie dużo, bo w sieciówce kupiłabym przedmiot o podobnej funkcji za 30 zł, ale ten konkretny miał idealny kolor, kształt, a ja używam termicznych kubków przez cały rok, zimą i jesienią kilka razy na dobę. Żeby nie rozwijać tematu dłużej, po prostu wypiszę rzeczy, które posiadam i które są droższe (a mają tańsze zamienniki), ale używam ich często lub zainwestowanie w nie było dla mnie ważne z innych powodów.
MOJA LISTA:
- lniana pościel
- maseczka na oczy z prawdziwego jedwabiu
- wełniany kardigan — najlżejszy, najmniej gryzący, najcieplejszy kardigan, jaki kiedykolwiek miałam. To rzecz, którą noszę najczęściej w roku.
- zakupy papiernicze — kalendarz, planner, notesy — używam ich codziennie i dają mi poczucie spokoju, ładu, są idealne sensorycznie, niczym mnie nie irytują, a to dla mnie bardzo ważne
- ceramika
- kubek termiczny Fellow
- oliwa i ghee — podstawowe produkty w mojej kuchni, muszą być świetnej jakości, bo używam ich codziennie
- materac — nie sądzę, by był drogi, ale jest idealnie dopasowany do moich potrzeb, dobry sen jest warty każdych pieniędzy
- poduszki z naturalną łuską orkiszu i gryki (jak wyżej)
- iPad, iPhone, stacjonarny komputer — dobra klawiatura, która nie męczy moich palców i nadgarstków — codzienne wiele czasu spędzam przed ekranem, więc to mus
- budzik Mudita
- rządny wełniany płaszcz — bo używam go w chłodne dni codziennie, zimą wymienię na puchówkę z prawdziwego pierza, którą mam od ponad 10 lat a odziedziczyłam ją po koleżance mamy
- kosmetyki do pielęgnacji skóry głowy i twarzy — dla mnie zawsze ważniejsze niż droga kolorówka
- łyżwy — zapłaciłam za nie 400 zł i długo się gryzłam z tym wydatkiem, wydawało mi się, że to będzie zachcianka, ale później uznałam, że nie ma co kupować najtańszych dostępnych łyżew. Wydatek szybko mi się zwrócił. Zeszłej zimy przynajmniej raz w tygodniu byłam na lodowisku.
To krótka lista przedmiotów, które przyszły mi do głowy jako pierwsze. Nie ma tu niczego, co byłoby przeze mnie używane sporadycznie. Wszystkie te przedmioty są solidne, używane często, a więc często dotykane, oglądane, towarzyszące mi. To się składa na mój przytulny dom, regenerację, na moją jakościową codzienność. Jednocześnie są też inwestycje nietrafione. Przedmioty użytku codziennego, których bym dziś już nie kupiła. Przykładem niech będą dżiny i białe koszulki. Najwygodniejsze dżinsy, które noszę latami idącymi w dekady to dla mnie dżinsy z sieciówek. Potrzebuję elastanu, żeby było mi wydolnie i żadne kultowe, markowe spodnie mi nie pasują. Wydałam o te kilka stówkę za wiele. Białe koszulki w świetnej jakości są wspaniałe, ale co z tego, skoro nie zmieniają kształtu, szwy są na swoich miejscach, ale po kilku latach i tak szarzeją, a i zdarzyło mi się kiedyś ubrudzić biały top lodami czekoladowymi w pierwszym założeniu. Czułabym mniejszą stratę gdyby kosztował 35 zł, a nie 150 zł. Oczywiście można zawsze pofarbować ubranie, to jednak dodatkowy nakład czasu i energii. Warto wcześniej upewnić się, że nasze ubrania nie zostało zszyte plastikowymi nićmi, inaczej możemy niemile się zaskoczyć.
Jestem ciekawa Twojej listy. Na co wydałaś więcej? Czy to było związane z domem? Pracą? Hobby? A w co włożyłaś więcej pieniędzy i teraz żałujesz? Daj znać w komentarzu.