Cipka, Bożena, Kaśka albo jeszcze inaczej. Co o niej wiesz? Czy znacie się dobrze czy powierzchownie? Czy mama rozmawiałam z Tobą o okresie? Czy miałaś kiedyś wytrysk? Czy wiesz gdzie znajduje się cewka moczowa? Czy masz wielokrotny orgazm? Czy to miejsce święte czy brudne, okryte wstydem, zgodnie z nazwą srom? Czy wiesz jak wygląda? Jak działa? Czy jest źródłem przyjemności czy utrapienia? Jesteś kobietą, dziewczyną, może panią. Jesteś siur, że się znacie? Ty i Twoja cipka? Nigdy nie przeszłam dobrej jakości edukacji seksualnej. Trochę wiem z gazet. Trochę od mamy. Szczyptę od koleżanek. Wiele od partnerów. Trochę od lekarzy. Ciągle mało! Na szczęście mam za sobą gang lasek, które mają wiedzę, chęci i ciekawość świata. A ja mam zasięg i niewyparzony język. Dobra siostry, oto moja feministyczna odezwa: WEŹCIE SWOJE CIPKI W SWOJE RĘCE. Czy coś w tym stylu.
Niby jesteśmy świadomymi kobietami, ale kto by się tam przejmował cipką. To znaczy jest spoko, możemy nawet nie czuć do niej nic złego, ale umówmy się, te zapalenia pęcherza, infekcje, te miesiączki, utrata dziewictwa, porody, nietrzymanie moczu. Zawracanie głowy i no fun.
Obsesyjnie rozmawiam z kobietami. Niektóre totalnie się nie szanują. I nie, nie mam na myśli zbyt bujnego życia erotycznego. Mam na myśli brak profilaktyki, brak znajomości własnego ciała, brak szacunku dla tej części nas, która symbolicznie reprezentuje kreatywność, płodność, możliwość stwarzania. Tymczasem wciąż jest wstydliwym tematem, albo w najlepszym razie dość mocno zaniedbywanym. W tym roku moją misją jest to zmienić. Po części, bo sama mam luki w wiedzy. Po części, bo odkryłam jej potencjał (w tym energetyczny). Trochę, bo zaczęłam interesować się tantrą, trochę, bo w konfrontacji z bliskimi kobietami wychodzi na to, że jest wiele do omówienia.
Yoni. Fizyczna manifestacja naszej kobiecości. Coś czego nie warto fetyszyzować, ale warto dobrze poznać. Dla zdrowia, dla radości, dla dumy z bycia kobietą. Tym samym ja i moja #cipkomisja, #cipkosprawa rozpoczynamy cykl wpisów o kobiecej seksualności, o przyjemności, o profilaktyce, o tym co mamy w majtkach. Tak zwyczajnie. To nie tylko moja misja. Wiele, wiele kobiet z GIRL GANGU chce Ci opowiedzieć o tym z czym je się cipkę… gra słów niefortunna, ale zamierzona. Czujesz się zażenowana? Jest Ci niewygodnie? Tym bardziej temat jest właśnie dla Ciebie. Nikt za Ciebie nie pozna Twojego ciała. Z wiedzą możesz zrobić co zechcesz, najlepiej będzie jeśli po prostu przekażesz ją dalej.
Z siostrzanym pozdrowieniem
Blum
P.S INSPIRACJĄ PONIEKĄD BYŁ TEKST Z GRLS ROOM
Zdjęcie: Marek Petraszek

60 komentarzy
Cipka! I to jeszcze taka, która daje przyjemność! A z przyjemnością to wiadomo, w codziennym biegu jest różnie.. A wczoraj natknęłam się przypadkiem na świetną stronę w temacie. Nie wiem, czy ją widziałaś https://www.omgyes.com/ Strona jest w języku angielski, ma system subskrypcyjny ale już same filmy dziewczyn i free video z instrukcją mnie samą zaskoczyły!
Ela – cuuudooownie! Dzięki za inspirację. Na pewno to jakoś twórczo przetworzymy i podamy dalej!
Dla mnie w tym sensie wiaze sie ze wstydem, bo mam poczucie slabej kontroli seksualnje. Jesli poczuje cipke i jej moc, i pozadanie, napiecie plynace z tej czesci ciala…biada mi! Przestaje czuc sie pania siebie. To jest problem, bo w takich sytuacjach zdarzalo mi sie wchodzic w dziwne sytuacje…Co o tym myslisz?
Czemu zatem nie poznasz swojego ciała i nie nauczysz się naturalnej antykoncepcji? Od tego powinnas zaczac. A uzywasz tylko prezerwatyw. A obserwujac siebie mogłabyś określać dni płodne i niepłodne. Nigdy nie próbowałaś. Czego się boisz? Trochę hipokryzja i pójście na łatwiznę.
Aśka – sirjusli?
1 To, że Twoim zdaniem nie wiem o swoich dniach płodnych jest Twoim założeniem, nie moją rzeczywistością. Skąd pomysł, że nie próbowała, nie robię tego lub się boję?
2 W poście zdecydowanie piszę, że nie mam całej wiedzy i tak samo potrzebuję rzetelnej edukacji, o jakiej hipokryzji mówimy?
3 To jakie zabezpieczenie wybieram dla siebie to moja sprawa, nie kumam czemu miałabyś to oceniać.
4 Nie mając stałego partnera seksualnego, mając ich wielu lub będąc w otwartym związku prezerwatywa wydaje się być rozsądnym rozwiązaniem.
5 Dlaczego uważasz za tak kluczowe i ważne umiejętność określenia swoich dni płodnych?
odrzuca mnie słowo cipka jak i siurek.. nazwanie tak pieknych części ciała tak obrzydliwymi słowami to chyba specjalny zabieg.. to tak jak wolanie na piersi( ktore brzmi ładnie/ponętnie) cyckami.. cipka to coś niefajnego.. dlatego ja nie mam cipki serio.. mam wagine, pochwę a mój facet penisa.. uzywasz tego okreslenia juz w drugim wpisie, dzisiaj w wyborczej tez czytałam artykuł o cipkach.. jakas nowa propaganda czy co? jezyk polski naprwdę kuleje jesli chodzi o nazewnictwo w tej dziedzinie.. oczywiscie to moje subiektywne odczucie a pisanie o cipkach moze sie wydac takie wyzwolone i trendy.. ale jak widze kolejny tytul z cipką to mnie odrzuca a nie zachęca
Blum, jesteś szczęśliwa żyjąc w otwartym związku lub mając wielu partnerów? Tylko tak szczerze, pomijając wszelką poprawność polityczną. Nie musisz odpowiadać mi, odpowiedz sobie.
Lorka – cenne refleksje. Długo miałam problem z „cipką”. Ale srom odpada, podobnie jak prącie 🙂 pochwa mnie odrzuca, wagina jest spoko, ale obie określają wnętrze, a mówiąc o „cipce” zazwyczaj mamy na myśli też łechtaczkę, wargi mniejsze, większe no ogólnie raczej zewnętrze niż sam środek. Ja to tak czuję.
Cycki nie drażnią mnie w ogóle. Lubię bardzo słowo cycki.
Siurek jest do siurania. Penis powiedzmy, że może być też do seksu?
Zawsze myślałam, podobnie jak Ty, że polski jest upośledzony. Bo albo infantylne myszki, brzoskwinki, pierożki czy nie daj boziu bobry… albo medyczne pochwy, waginy, sromy. Cipki, cipy, pizdy to już wulgarne i porno.
A potem pomyślałam, że może jednak nie słowa są złe, ale to jak je wypowiadamy? Jak chcesz kogoś obrazić mówisz, że jest pizdą albo cipą. Kutasem lub fiutem. No nie jest to uświęcone nazewnictwo. Ale może właśnie wypowiadane na głos i czesto przestanie być rynsztokowe, a stanie się całkiem naturalne, jak noga, ręka, pępek? Osobiście najbardziej lubię sformułowanie „yoni”. Trochę takie uświęcone, egzotyczne więc nie ma konotacji ani porno, ani medycznych ani nie jest infantylne. Kojarzy mi się z niczym i tym razem to chyba fajnie, że sama mogę nadac mu ładunek emocjonalny.
Pojawia Ci się coś jeszcze po tym co napisałam? Co myślisz?
La Luna – bezwzględna i bezlitosna szczerość wobec siebie samej to trzon mojej relacji ze sobą 🙂 Wymieniłam różne sytuacje, w których użycie prezerwatywy jest zasadne, nie zaznaczyłam natomiast, która z tych opcji jest moja. Ale to be true, jeśli np. jest się singlem nie oznacza to chyba rezygnacji z kontaktów seksualnych. Z resztą są też inne momenty kiedy obserwacja cyklu nie jest najlepszym pomysłem na jedyne zabezpieczenie np. kiedy cykle jest nieregularny.
Ale Ty nie o tym. Myślisz, że nie ma osób, które są zadowolone ze związków otwartych, poliamorii lub posiadania wielu partnerów?
Szkoda tylko że tak pompowane teraz akcje o cipkach nie służą w większości budowaniu odpowiedzialnego i opartego na miłości związku z ukochanym jednym partnerem wybranym na zawsze, tylko właśnie budowaniu „związków otwartych” i innych ohydnych patologii. Może Ci się wydawać, że to wolność, jednak nic bardziej mylnego. To poddanie się niewoli popędów, a nie wolność w związku dwóch kochających, oddanych sobie ludzi, którzy dążą do samorozwoju i dla których miłość to przede wszystkim decyzja. Nie tylko popęd pociesznych zwierzaczków, co to muszą, bo się uduszą, z kimkolwiek, byle gdzie. Seks jest cudowny, oszalamiający i jest wolnością, ale nie z przypadkowym człowiekiem, służącym do zaspokojenia popędu niczym rzecz.
Myślę, że nie ma osób (kobiet), które byłyby szczęśliwe uprawiając poliamorię. To było modne jakiś czas temu w Warszawie (i pewnie nie tylko), ale nawet tam szybko zorientowano się, że to nie jest najlepsza opcja. Z tym, że szczęście w tym przypadku rozumiem nie jako chwilowe zaspokojenie potrzeb, ale jako coś więcej. Gdy rozmawiam z innymi, starszymi ode mnie kobietami, często słyszę, że związki otwarte i wielość partnerów były dobre – ale gdy miało się dwadzieścia lat. Większość z nich wraz z wiekiem i patrząc wstecz stwierdzało, że tak naprawdę to nie dawało im szczęścia. Myślę, że związki otwarte to stworzona z myślą o mężczyznach, pseudofeministyczna pułapka dla kobiet. Myślimy, że jesteśmy takie wyzwolone i trendy, a tak naprawdę wcale nie jesteśmy szczęśliwe.
Aska – ciekawa perspektywa, z którą po części się zgadzam, natomiast daleka jestem od nazywania kontaktów seksualnych innych niż preferowane przeze mnie „ohydną patologią”. Tak samo jak nie nazywam w ten sposób seksu osób tej samej płci lub większej ilości osób niż 2. Jeśli taki seks mnie nie interesuje lub nie satysfakcjonuje, nie jest zgodny z moimi potrzebami, zwyczajnie go nie uprawiam. Dlaczego jednak miałabym go hejtować?
Nie zgadzam się też z tym, że związek z ukochanym i jedynym partnerem jest nirwaną, do której powinien dążyć każdy człowiek. No bo dlaczego miałoby tak być? Skąd przekonanie, że to najlepsza lepszość dla każdej pary lub jednostki? Moja koncepcja miłości zakłada wolność drugiego człowieka i ta wolność opiera się na tym, że jeśli kiedyś będzie chciał być ode mnie osobny, to droga wolna. Jego realizacja powołania i własnych wartości stoi dla mnie wyżej niż potrzeba bycia razem do grobowej deski. Nie widzę w tym nic zdrożnego. Jeden lubi ogórkową, inny pomidorową.
Mimo to zgadzam się, że przypadkowy seks z osobą poznaną w klubie lub na apce randkowej nie jest najwyższej jakości. Wierzę też, że kobieta nie powinna energetycznie rozdrabniać się na wielu partnerów, bo bardzo ją to drenuje z energii i zubaża. Zaznaczam jednak, że są to moje poglądy i nie traktuję ich jako lepszych czy jedynych prawdziwych, w ogóle nie widzę takiej potrzeby, jest we mnie wielka zgoda na różnorodność (nie tylko w kwestii łóżkowej, lubię różnorodność w świecie w ogóle i nie czuję żeby mi ona zagrażała).
Ale znów przedstawiasz seks z kimś innym niż partner do grobowej deski jako coś płytkiego i przedmiotowego. Jako uleganie impulsowi i popędowi. Uwierz mi, wcale nie musi takie być. Może być piękne, przepełnione czułością i chęcią podzielenia się z drugą osobą swoją energią, wygłaskaniem tej osoby i ogrzaniem, zanim dalej ruszy w świat. Może być trzeźwe. Może być przemyślane i świadome. Nie każdy seks poza związkiem to ruchanie dzikich królików. Skąd taki pomysł? Bardzo czekam na Twoją odpowiedź.
La Luna – nie uważam, że formuła otwartego związku jest dobra na całe życie. Ale jeśli jest na dany moment to czemu nie? Ja nie wiem tego jeszcze, nie mam zdania. Wiem, że energetycznie to nie jest zbyt dobre dla kobiet. Natomiast kto czyta moje posty o miłości ten wie, że jestem za totalną wolnością. Nie chcę osaczać osoby, którą kocham nakazami i zakazami. Jeśli będzie czuła, że są rzeczy, które chce dzielić tylko ze mną, niech tak będzie. Ale ja nie dzielę z nikim życia. Pewnie mieszkając razem, mając dzieci też by mi się to nie uśmiechało. Na pewno wolne związki wymagają bardzo otwartej głowy, serca i świetnej komunikacji żeby to działało. Myślę też, że to może się zmieniać. Związek, który nie był otwarty może taki się stać, a taki który był, może nagle się zacieśnić.
Staram się tego nie oceniać, bo to indywidualna sprawa. Po co jednoznacznie określać takie relacje w kategorii dobre/złe?
Czuję, że muszę coś dodać jeszcze w kontekście #cipkosprawy. Nie chcę chyba mówić o moich przekonaniach czy preferencjach, bo to może być ciekawe, może pikantne, ale niewiele wniesie do sprawy. To o czym będą wpisy z tej serii dotyczyć będzie bardziej kobiet niż ich związków z mężczyznami. Położymy nacisk na naszą budowę, badania, siłę mięśni, potencjalne choroby, stronę energetyczną itp Moim zdaniem taka wiedza jest cudowna i do zastosowania zarówno w małżeństwie, samotności jak i z kim tam się chce. Czuję, że jako gang nie chcemy ani nikogo oceniać, ani namawiać do rozwiązłości,ale do samopoznania jak najbardziej tak. Wbrew pozorom nie seks nie będzie wcale wiodącą kwestią.
Uważamy, że ta sprawa dotyczy każdej z nas, bo wszystkie mamy cipki.
O! O,dokładnie! Ten ostatni komentarz Twój, Blum, to pierwsze, co mi przyszło do głowy by napisać w reakcji na jedną z wypowiedzi Aski :
(…) „szkoda, że tak pompowane teraz akcje o cipkach nie służą w większości budowaniu odpowiedzialnego i opartego na miłości związku z ukochanym jednym partnerem wybranym na zawsze, tylko właśnie budowaniu „związków otwartych” i innych ohydnych patologii (…)”
Bo w ogóle dlaczego „akcje o cipkach” muszą być rozpatrywane zaraz w kontekście ich relacji z mężczynami?
Albo „służyć” związkom? Czemu nie mnie samej?
To mi ten organ potrafi dostarczyć rozkoszy, to mnie boli gdy mam okres, albo gdy rodzę, to ja zachoruję na raka.
Tak bardzo ta część naszego ciała nie istnieje już inaczej? Hm, no najwyrażniej…
Tym bardziej akcją, którą promujesz jest potrzebna! Poznajmy siebie, odzyskajmy siebie, nasze cipki, sromy, waginy, piersi i cycki. Dorabianie ideologi, że mówienie o nich „nie służy wyższej sprawie” (nie wiem, jak to lepiej ująć) bardzo uprzedmiotawia kobiety – tak to odczuwam. Dla mnie cipka nie jest „narzędziem” do budowania relacji. Jako człowiek mam instrumenty pozwalajace mi kierować instynktami – nie jestem , cytowanym juz wyżej, królikiem. Świadomość i znajomość własnego ciała nie sprawi, że stanę sie jego niewolnikiem.
Kurcze, dlaczego my, kobiety tak siebie nisko oceniamy?
Z ciekawoscią będe dalej śledzić. Dzięki za cały Twój wysiłek Blum!
Mona – tak, dokładnie o to chodzi! Waginy nie tylko są seksualne. Doświadczamy ich przynajmniej raz w miesiącu, nawet jeśli jesteśmy siostrami zakonnymi. Mi chodzi głównie o kontakt kobieta-jej ciało, jej partnerzy lub partnerki to już jakaś dalsza sprawa.
<3 i dzięki za miłe słowa, ale w tej serii jednoczę się z masą dziewczyn z gangu, to nie jest tylko moja praca. Ja daję pomysł i zasięgi, ale wiele osób będzie nad tym pracować! Oby służyło nam wszystkim 🙂
Blum, Twoje podejście jest bardzo ciekawe, mam jednak kilka wątpliwości:
1) nie chcesz osaczać osoby, którą kochasz nakazami i zakazami, i oczywiście się z tym zgadzam, ale – gdzie jednak Twoje własne granice? Czy zgadzając się na tak szeroką wolność (która w pewnym zakresie jest oczywiście w związku potrzebna), nie jest tak, że rezygnujesz z własnych potrzeb?
2) nie chcesz dzielić z nikim życia, nawet mając dzieci – a co z ich poczuciem bezpieczeństwa?
3) gdy związek otwarty się zacieśnia jest ok., jeśli jednak byłabym w związku, który z czasem stał się otwarty – czułabym się wykorzystana, i myślę, że nie tylko ja.
Przy „partnerze do grobowej deski” wszystkie te problemy znikają. Wiesz, że masz na kogo liczyć i kto będzie Cię wspierał niezależnie od okoliczności, bo Cię kocha. Jeśli ktoś Cię zostawia, bo uważa, że już się przy Tobie nie rozwija (nawet mimo Twojej zgody na „wybranie innych dróg”), to nie jest to w porządku wobec Ciebie. Tak naprawdę każdy napotkany na drodze życia człowiek, każda z partnerek miała wpływ na jego rozwój. Żadna nie była też chodzącym ideałem, ale w końcu będzie się musiał zdecydować na którąś z nich. Taka jest prawda – w pewnym wieku mężczyźni pragną stabilizacji, żony, domu i dzieci. Myślisz, że kobieta, którą poślubi będzie zawsze „po drodze” z jego rozwojem? Dlatego zgodzę się, że miłość to też wybór i decyzja. Nie zawsze jest się dla siebie nawzajem katalizatorem rozwoju, ale nie zawsze też o to chodzi. Są też inne, równie ważne aspekty życia, które można realizować jedynie z „partnerem do grobowej deski”.
La Luna, nie chcę na forum roztrząsać swoich związków. Po co? Wystarczy, że napiszę, że mam kompletnie inne podejście, ja wyznaczam granice swojej wolności i nie dopuszczam nikogo kto chciałby mnie zawłaszczyć, więc to moja rzecz, nie partnerów, nie chcę brac ślubu, nie chcę mieć dzieci. Jeśli zmienię zdanie, nikt nie stanie nade mną z batem i powie „musisz być w związku otwartym”. Będę mogła piec radośnie szarlotkę do końca życia. I aha, nie wierzę w partnerów do grobowej deski, chyba że szlag traci kogoś wyjątkowo szybko. Jestem dzieckiem rozwiedzionych rodziców i człowiekiem, który nie zna ani jednego małżeństwa, które przetrwało lata i byłoby dla mnie godne naśladowania. Może to po prostu nie mój dżojnt. I uważam, że to też ok i to tylko moja sprawa.
Teraz Cię rozumiem 🙂
Jeśli nie masz dobrych wzorców, to czemu do cholery nie spróbujesz ich wyznaczyć? Myślisz, że życie w otwartym związku (co to w ogóle za nowo-mowa i nowo-twór?) lub współżycie z wieloma partnerami cokolwiek zmieni w świecie i w tym „testamencie”, który jest raczej klątwą i samospełniającą się przepowiednią? Miłość to świadomy, trwały, pewny, wybór i decyzja, uczucia przychodzą i odchodzą, nastroje się zmieniają. Decyzja trwa. Kochając jesteś odpowiedzialna za drugiego człowieka, chcesz go uszczęśliwić każdego dnia. Po co wchodzić w tak głęboką bliskość jaką jest seks z kimś kogo tak naprawdę się wykorzystuje a on korzysta z Ciebie? Miłość to troska, czułość, bliskość, zaufanie. Seks oparty na odpowiedzialności i całkowitym oddaniu to kosmos, metafizyka, rozkosz porównywalna do tsunami. Ale oczywiście można też wybrać po prostu spuszczenie substancji z kija i bycie naczyniem na spermę. Na chwilę, bez odpowiedzialności, odtąd dotąd. Tylko po co? To nie jest wolność, to nie jest feminizm ani wyzwolenie, to gęba feminizmu ulepiona z taniego papier mache i pomalowana akwarelkami. Tyle że próba wyznaczania wzorców wymaga pracy, wysiłku, zaangażowania, odpowiedzialności, troski za partnera. Zabiera czas. Jest jak kubeł zimnej wody wylany na głowy kobiet, którym media piorą mózgi i dewaluują wartości których pragną. Czemu odmawiać sobie obezwładniającej rozkoszy z kimś, kto jest Twój, a Ty jesteś Jego? Dla kogo jesteś najcenniejszym klejnotem i kto Cię zaspokoi nie przez chwilę, momencik, w przerwie między jedną, a trzecią dziewczynką na dochodne. Tylko odał Ci się do granic. Ślubował Ci coś w świecie, gdzie słowa dawno przestały mieć znaczenie. No ale na to trzeba mężczyzny, nie chłopaczka wypłosza, co rozmienia się na drobne. Który nie rozumie słów. Potrafi je tylko wypluć jak przeżutą pulpę.
La luna – i wzajemnie. Każdemu wedle potrzeb. Życzę Ci tego czego dla siebie pragniesz 🙂
Aśka – może wg mnie świat mieści więcej niż Twój lub mój światopogląd. Nie ma jedynych „dobrych wzorców”. Czemu swoje ciało sprowadzasz do miłości lub seksu? Gdybyśmy rozmawiały o żołądku lub mózgu też zamiast mówić o tym, mówiłybyśmy o naszych partnerach i miłości?
Nie obracaj kota ogonem. Dobre wzorce poznasz po tym, że przyniosą Ci spełnienie na każdej płaszczyźnie. Zapewniam Cię że istnieją i żadne relatywizowanie tego nie zmieni. A waginę Ty oderwałaś od reszty ciała i umysłu, nie ja. To, że ją wydestylowałaś i dzielisz na czworo w warunkach laboratoryjnych powoduje jedynie moją kontrreakcję – rozpatrywania jej w kontekście czegoś, co ma sens. Jako składnika czegoś złożonego, pięknego, wartościowego. Czegoś o co warto zawalczyć, dziewczyny. Wyznaczajmy wzorce, które nas uszczęsliwią. Ale tak prawdziwie, nie za pomocą związków relacjopodobnych o smaku tektury.
Czegoś tu nie rozumiem – co ma świadomość własnego ciała do relacji damsko-męskich?? Dlaczego nie możemy wydestylować naszych organów płciowych, skoro faceci robią to od dziecka? Dlaczego nawet w windzie muszę oglądać rysunki „siurków”, za to wszelkie wzmianki o cipkach są odzwierzęce i FE? To jest dopiero gęba!
Jak wspomniała mona: „Świadomość i znajomość własnego ciała nie sprawi, że stanę sie jego niewolnikiem.
Kurcze, dlaczego my, kobiety tak siebie nisko oceniamy?” Czy to właśnie nie jest wzorzec, który chce się tu propagować?
A jeszcze z innej beczki – dla mnie już samo narzucanie „swojego” wzorca jako jedynego słusznego jest (używając tutejszego nazewnictwa) antywzorcem. Można się z czymś nie zgadzać, ale wymaganie od innych, żeby postępowali według jedynego „uszczęśliwiającego” schematu jest zwyczajnie nie w porządku.
Ale spoko, prowokacje na pewno nie zaszkodzą wpisowi, wręcz przeciwnie, można tylko podziękować, Aśko 😀
Rany, ktoś się mocno zafiksował na „jedynym prawdziwym” modelu szczęścia… A Ciebie, Blum, zapytam – do „Proseksualnej” na bloga zaglądasz może? Bardziej pod kątem erotycznym, niż zdrowotnym czy duchowym podchodzi do sprawy, ale teksty spoko.
Aska – nie rozumiem Cię. Twoja argumentacja przypomina przekonywanie kogoś na siłę do lubienia pomidorówki, bo Ty ją uwielbiasz i uważasz, że świetnie odżywia. Druga osoba może jej nie lubić, mogła spróbować wszystkich jej rodzajów i stwierdzić, że to nie dla niej, może ją odrzucać na samą myśl, a Ty i tak będziesz twierdzić, że POWINNA ją lubić, bo przecież JEST obiektywnie najlepsza.
Nie istnieje nic „obiektywnie najlepszego”. Rozumiem, że możesz próbować przekonać Blum do swoich racji, ale sposób, w jaki to robisz, jest dość odrzucający. Żyjmy, pozwólmy żyć i czerpmy z tego przyjemność 🙂 Z ciała też, jak kto lubi.
Dorota – nie zaglądałam, ale chętnie nadrobię!
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja tylko jestem za różnorodnością. Bronię inności dla zasady, nie do końca zdradzając co wybieram dla samej siebie. Po prostu seks innych niezbyt mnie obchodzi, póki nie musze w nim uczestniczyć.
A mi podoba się to, co mówi Aśka. Każdy ma prawo do własnego zdania, ona też. W jej podejściu do całej sprawy jest duży szacunek do samej siebie. Ona czerpie przyjemność ze swojego ciała, nie nadwątlając przy tym swojej godności.
Fatamorgana – ale nie ma szacunku dla nikogo innego, a to dla mnie zły znak.
Mam szacunek do każdego, a w szczególności do swojego partnera, z którym wchodzę w tak bliską relację. A Wam tylko piszę, że dobrym wzorcem jest tylko to, co zaspokoi Was na każdej płaszczyźnie. Nie ma się więc chyba o co burzyć. No chyba, że realny wgląd w siebie spowodował odczucie, że jednak coś Wam w Waszych relacjach nie odpowiada. Zazgrzytało Wam coś w tej autorefleksji? To fantastycznie. Może będzie bodźcem do zmiany. Poznajcie dokładnie życie Wisłockiej, to że jej córka nie zwariowała ani nie popełniła samobójstwa to cud. To była biedna, nieszczęśliwa kobieta, pogubiona i zmierzająca do autodestrukcji. Bo pozycje seksualne nie zastąpią miłości, odpowiedzialności i szacunku. Seks jest piękny, namiętny, dziki i nieokiełznany. Ale warto uprawiać go szanując godność swoją i swojego partnera. Najpierw człowiek, potem ekstaza. Nigdy odwrotnie.
Aska – wbrew temu jak to przedstawiasz moje i Twoje podejście jest bardzo podobne. Dla mnie seks również jest uświęconym doświadczeniem, a nie sportem. Jest silnym doświadczeniem duchowym, a nie wygibasami.
Budzi we mnie jednak wielki sprzeciw, że coś czego Ty doświadczasz i uważasz za jedyne słuszne, forsujesz siłą wobec innych. To trochę jak z ludźmi, którzy są hetero , ale oni wiedzą, że homo to choroba i że oni w głębi ducha cierpią, a pomóc im mógłby tylko Jezus. Nie kumam oceniania satysfakcji innych poprzez własne wybory. A zacietrzewienie w stosunku do własnych preferencji i oglądanie przez ten filtr wszystkiego i wszystkich nie pachnie mi satysfakcją na każdym poziomie. Raczej lękiem, poczuciem zagrożenia. Bo jak mi jest superdobrze, to moge podzielić się tym z innymi, ale nie będę ich disować, gdyż ostatecznie ani to moja sprawa, a i dojrzewanie do pewnych rzeczy zajmuje ludziom różny czas. Niektórzy nie chcą dojrzeć do nich nigdy i nie ma w tym nic złego. Na tym polega wolna wola i to mnie się zadaje najpiękniejsze w Planecie Ziemia.
Nic nie forsuję, to poczucie Twojego spełnienia jest papierkiem lakmusowym.
Z tego, co zrozumiałam, cały sprzeciw budzą te 'wzorce’. Z tym, że to jest akurat pojęcie psychologiczne. I nie ma co z tym dyskutować, bo to jest po prostu potwierdzone naukowo. Wzorce kształtują się, gdy jesteśmy małymi dziewczynkami i każda z nas ma głęboko ukryte w swojej psychice takie wzorce, nawet jeśli się przed nimi buntuje. To dlatego dzieci z rozwiedzionych rodzin często powtarzają ten sam schemat, mając ojca, który odszedł, boją się bliskości z innymi mężczyznami, bo podświadomie boją się, że oni również ich zostawią. W relacjach z mężczyznami też są często tylko do pewnego momentu, dalej nie potrafią się zaangażować, ze strachu przed odrzuceniem.
To nie jest tak, że Aśka ogląda wszystko przez filtr własnych preferencji, bo to nie są preferencje. To fakt naukowy, psychologiczny i uciekanie przed tym nie ma sensu.
A homoseksualizm to zupełnie coś innego. Bardzo często związany jest z odrzuceniem swojej płci w okresie dzieciństwa (chodzi o to, że nigdy nie została w swojej płci utwierdzona, albo odrzuciła ją z innych powodów, jak np. molestowanie) Taka nieidentyfikująca się ze swoją płcią dziewczynka tworzy w swoim umyśle „marzenie o kobiecości” i szuka jego spełnienia w rzeczywistości. A wszystko przez to, że sama nie czuje się dostatecznie kobietą. Szuka więc kobiety, która zapełni tą pustkę.
Ostatnio sporo rozmawiam na ten temat z lesbijkami. Część z nich się nie zgadza, a inna część mówi, że tamte się z tym nie zgadzają, bo poczuły się urażone. Ne wiem jak jest, nie zbadałam tematu szerzej, ale jest to dla mnie bardzo ciekawe.
Fatamorgana, ja uważam że każdy wzorzec zapisany w głowie można zmienić. Jest to bardzo trudne, ale nie niemożliwe. Jestem zwolenniczką kształtowania nowych dróg neuronalnych w mózgu. Każdy nasiąka podświadomie jakimiś schematami, tak jak mówisz, jest to naukowo udowodnione. Przykładem choćby DDA. Jeśli jednak coś nam nie odpowiada, to jestem cała za tym, żeby zawalczyć o jak najwyższe standardy, nawet gdyby miały być „nie z tego świata” – w tym sensie, że sprzeczne z tym, co jest lansowane przez media, przez ludzi nieszczęśliwych i zagubionych. Ludzi głodnych miłości, którzy z rozpaczy oddają się autodestrukcji. Warto dogrzebać się do tego archetypu relacji doskonałej i tego szukać, tego wymagać. Nowej jakości we wszechobecnym bagnie. A bagnem nie jest dla mnie wyuzdany seks, nie. Bagno to brak odpowiedzialności za najmniejsze słowo, brak wierności w rzeczach małych, brak lojalności wobec oddanej mi osoby choćby w myślach, egoizm karmiony próżnością jak jakimś przepalonym olejem. Ja wierzę w czyste dzikie serca i wzajemne oddanie, co wcale nie wyklucza się z namiętnym, radosnym, nieokiełznanym seksem. Często dążymy do karmienia się czystym jedzeniem, odżywczym, sycącym, nieprzetworzonym. Dlaczego nie spróbować szukać tego w miłości, seksie, relacji? A wagina wyrwana z kontekstu staje się smutną abstrakcją, pierożkiem „na raz”, nieistotnym jak kutasek narysowany na ostatniej stronie w zeszycie.
Co do nazewnictwa.. ja też swego czasu nie wiedziałam jak nazywać ten obszar mojego ciała. Zgadzam się, że wagina jest zbyt medyczne, srom to w ogóle jakieś nieporozumienie. Miałam partnera, który kompletnie nie akceptował tej części mojego ciała. Poźniej jednak zaczęłam spotykać się z facetem, który nie tylko nauczył mnie radości z seksu, to jeszcze akceptacji tego obszaru mojego ciała. Mówił o niej z taką czułością, od tego czasu w ogóle nie odrzuca mnie słowo cipka, jest idealne 😉 Pozdrawiam
Od siebie tylko dodam że powtarzające się jak mantra w Twoich wpisach stwierdzenie, że nie ma obiektywnej prawdy, jest wiele dróg, wszystko jest relatywne to po prostu kolejny arbitralny sąd, jakich wiele w naszych czasach. Skąd ta pewność że nie ma obiektywnych wartości, i że wszyscy w pewien sposób mają rację?? być może to założenie jest błędne i wynika z niego szereg błędnych wniosków? Strasznie dużo u Ciebie o rozwoju, samorozwoju, znajdywaniu ścieżki. Mam wrażenie że pod pozorem przyzwolenia na różnorodność i dystans do własnych poglądów – ten traktujesz bardzo arbitralnie, że rozwój jest ważny.
Tymczasem świat nie drgnie od tego że Ty czy ja będziemy duchowo rozwinięte albo nie, że rozwiniemy swój potencjał albo go zakopiemy. Ten trend związany z samorozwojem i odkrywaniem ścieżki jest dla mnie takim samym złotym jarzmem, jak bycie fit które zastapiło zwykłe głodowanie. Teraz wszystkim tłucze się do głowy, że maja rzucać pracę w korpo i podążać za swoim potencjałem.Nie kupuje.
Jestem bardzo ciekawa Waszego poglądu na tę sprawę.
Wiesz, właśnie z tym problem, że nikt nas nie edukował i nie oswajał z tym, że nie możemy się wstydzić siebie i sfery takiej jak każda inna. O cipce powinno się umieć rozmawiać tak jak o piersiach, bólu kręgosłupa, kolana, tyłka czy czegokolwiek. Tymczasem chowamy głowę i czerwienimy. Też miałam z tym problem i nadal u mnie w domu się o tym nie mówi, ważne, że ja nauczyłam się mowić. Ale wyobrazasz sobie jakie było moje zdziwienie, gdy moja była partnerka powiedziała mi, że nigdy nie używała tamponów, bo mama jej powiedziała, że wpadną jej tam i już ich nie wyciągnie? Dodam, że miała wtedy 25 lat.. Czy to nie jest przykre? Mam wrażenie, że edukacja idzie też w złym kierunku, u mnie na szczęście były takie lekcje pokazowe i stąd wiedziałam co i jak, ale jak kupowałam podpaski to chowałam się z tym jakbym coś ukradła. Porażka.
Aśka, zgadzam się z Tobą, jednak aby nieco „przeprogramować” mózg kształtowaniem nowych dróg neuronalnych, trzeba tego chcieć. Trzeba też mieć świadomość, że nasze zakodowane wzorce i schematy są niedoskonałe. To też raczej długi proces.
Mam też inne pytanie: gdzie można spotkać takich facetów? Takich, jak Twój partner.
A odnośnie tej waginy – w tej kwestii akurat mam nieco inne niż Ty zdanie. Wagina jest jednym z atrybutów kobiecości, choć raczej wychowywałyśmy się w poczuciu wstydu z jej powodu. Mówienie o niej w inny sposób jest drogą do jej „odczarowania”, tak, aby przestała być powodem wstydu i stała się narządem w pełni przez nas akceptowanym. To prawda, że pewne lobby (zwłaszcza środowisko LGBT) wykorzystuje tę tematykę i próbuje ją sobie zawłaszczyć, ale wydaje mi się, że Blum tego nie robi.
A to dążenie, o którym mówisz, do karmienia się czystymi, odżywczymi i budującymi relacjami jest dla mnie właśnie drogą prowadzącą do rozwoju osobistego.
Fatamorgana, uświadomienie sobie niedoskonałości wzorców (tego, że tak naprawdę nam nie służą) nieraz zajmuje lata. Ze mną tak było i pewnie długo by to trwało. Co jak co, ale człowiek w samooszukiwaniu może mieć rewelacyjne wyniki. Ja byłam w tym stachanowcem. Smarkałam nos w czerwoną chusteczkę pioniera. Też kiedyś myślałam, że to wspaniałe, że ludzie się spotykają, wymieniają energią, „wygłaszczą, ogrzeją” (niedokładny cytat z Blum) i puszczą dalej w świat. Nic się przecież nie stało, można iść do łóżka, mieć tą osławioną przyjemność instant jak barszczyk Knorra, a jeśli któreś uzna, że „przestało się rozwijać” lub że „nam nie po drodze”, czy też „mamy różne aspiracje” (też cytat), to nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zniknąć tak szybko jak się pojawiło. Myślałam, że to wolność, że to otwarta głowa, przecież nikogo nie krzywdzę, chcę mieć trochę radości, radości też dostarczam. Nikt nie jest stratny. To samo dobre. Przecież w tak szybko zmieniającym się świecie to naturalne, normalne, nawet gałąź przemysłu powstała, nazywa się FMCG – produkty szybkozbywalne, szybkorotujące. Można przy tym wszystkim okazywać drugiemu „szacunek”, można „szacunku” oczekiwać. Przecież miłość to uczucie, a uczucia się zmieniają, mogą odejść, tak już bywa. Tyle przykładów dookoła. Wiaterek zawieje, ktoś dziką odnóżkę wypuści, do innego okienka się uczepi. Ktoś się odkochał, a ja nie będę przecież go zawłaszczać, ani on nadwyrężał mojej „wolności”. Zastanawiałam się tylko czasem, co za dureń to wymyślił, żeby na ślubach obiecywać sobie miłość do końca życia. Przecież to nielogiczne obiecywać uczucie, czy wręcz emocję. „Oni powinni krzyżować palce z tyłu jak to mówią” – myślałam. „To nielogiczne”………..
……………Lubiłam swoją chatkę z ptasiego gówna i liści, opierała się wichrom jak trzcina, chociaż powiedzieć o niej, że stabilna to za dużo. Odpowiadało mi to, było wygodne, bezpieczne (!), swojskie, bezproblemowe. I na to wszystko przyszedł mężczyzna. Maleńki pieprzony demiurg kreujący nowe światy. Dla którego miłość to akt woli i wybór – nie tylko uczucie, które niknie, gdy tylko pierwsza namiętność wygasa. „Oszalał” – myślałam. Nie znałam tej definicji miłości, nigdy jej nie słyszałam. Zaciekawiło mnie to, ale nie dałam nic po sobie poznać. Ot, taki lingwistyczny wygibas, intelektualna rozrywka, myślowa impresja – myślałam. Obserwowałam. Dalej było już tylko gorzej. Mężczyzna o ogromnym popędzie seksualnym, który panuje nad nim jak wprawny kierowca rydwanu. „No, no, no, buźki sobie nie rozkwaś” – myślałam. Prowadził dzikie koniki pewnie i spokojnie. Zaimponowało mi to. Patrzyłam na to wszystko z oczami jak pięć złotych. Ktoś daje mi oto zaproszenie do takiej wolności i do takiego hardkoru, że głowa mała. Zaufać? Oddać się psychicznie? Dbać na co dzień? Być odpowiedzialną za drugiego? Lojalną gdy nikt nie patrzy? Wierną w rzeczach wielkich i drobiażdżkach? Uszczęśliwiać codziennie? Opiekować się? Troszczyć się? Do końca życia? Po kres? O Jezu, wolne żarty…………
……………Nikt nie dał mi nigdy zaproszenia do takiej podróży, do takiej przygody. Nie okazał takiego szacunku, czułości, odpowiedzialności. Bez blefu dla doraźnych korzyści, bez handelku. To jest dla mnie rozwój osobisty. A raczej malutki kroczek na tej drodze, wejście na ścieżkę takich standardów, jakie mi się nie śniły. Jedzenie czyste, odżywcze. Raw food. Albo superfood……………
Przeczytałam komentarze, przepraszam, gwarno tu jak na Onecie 😀
O matko i córki, co to za rozważania o poliamorii, otwartych związkach i „dziwnych” seksach? 😀 Ludzie, żyjcie i dajcie żyć innym! Poliamoria jest ok, otwarte związki są ok, wszystko, na co zgadzają się wzajemnie ludzie jest ok! Chcącemu nie dzieje się krzywda! #cipkapower
Aśka – to piękne co piszesz i mnie porusza. Doświadczyłam kiedyś podobnej miłości i była dla mnie transformująca.
Ania <3
Aśka, podziwiam i… zazdroszczę. Ja nie spotkałam nigdy takiego mężczyzny. I nie wiem, czy problem tkwi we mnie (podobno prawdziwa kobiecość przyciąga prawdziwą męskość – z tego płynąłby wniosek, że, za przeproszeniem, gówno ze mnie, a nie kobieta. Hmm… może rzeczywiście coś w tym jest… z czasem coraz bardziej się ku temu skłaniam), albo Twój partner to gatunek wymarły i trafił Ci się jeden z ostatnich egzemplarzy.
Fatamorgana – moje doświadczenie jest takie, że spotykam takich mężczyzn wielu. Ale nie są dani raz na zawsze. Z jednym z nich byłam 6 lat, ale finalnie odszedł. Właściwie nic się nie wydarzyło, po prostu w nim coś się wypaliło. Ciężko mieć to z złe. Dlatego przysięgi o miłości do grobowej deski uważam za niepotrzebne. I to, że ktoś ma wolę, dokłada starań, jest lojalny i sfokusowany na partnerze nie jest gwarancją niczego. Kochałam go i dałam mu odejść. Dziś jesteśmy szczęśliwi osobno. W niczym to nie umniejsza tej relacji. Teraz tak to widzę, wtedy bardzo cierpiałam.
Też mieszkam w Krakowie, a mimo to nie spotkałam nigdy takiego mężczyzny. Może chodzę w złe miejsca, albo po prostu ich odstraszam…
Fatamorgana – ale jakiego? Takiego, który nie zdradza? Takiego, który szanuje? Nie fiksuj się na tym, że ktoś ma uzupełnić Twoje deficyty. Naprawdę jest coraz więcej świadomych i wspaniałych mężczyzn, którzy mogą dać z siebie wiele. Ale warto stać się partnerką dla takich, a nie księżniczką, która czeka na uratowanie. Nie ma lepszego sposobu na przyciągnięcie fajnych ludzi do swojego życia jak po prostu samodzielne zajęcie się nim. Ja miałam w życiu wielkie szczęście do mężczyzn. Zazwyczaj przy nich rozkwitałam i dawali mi bardzo wiele dobra, wiele rozwoju, ciepła, akceptacji i podziwu. Uważam, że dużo zależy od tego jak same siebie traktujemy. Nie warto się godzić na niezdecydowanych, niewiernych, nielojalnych czy takich, którzy mają nas gdzieś. No po prostu…
Dużo pięknej miłości życzę!
Takiego, który nie proponuje mi trójkątów (bo ostatnio takich właśnie spotykam), takiego, który szanuje moje ograniczenia i nie wymaga ode mnie, abym była gwiazdą porno i z uśmiechem na ustach spełniała wszystkie jego fantazje
Czy nie jest czasem tak, że racjonalizujemy sytuację, w której się znaleźliśmy? Taką, która może nie do końca nam odpowiada, gdzieś jednak nas uwiera. Są takie dwa mechanizmy w psychologii, które pokazują jak same jesteśmy w stanie wyprać sobie mózgi. Jeden to „słodkie cytryny” – wmawianie sobie, że sytuacja (obiektywnie zła), w której się znaleźliśmy, wcale nie jest taka zła, jak się nam na początku wydawało. Innymi słowy, włącza się nam „pozytywne myślenie”. Ta cytryna wcale nie jest taka kwaśna, jest wręcz słodka – z pewnego punktu widzenia. A jeśli jest słodka „z pewnego punktu widzenia”, to czemu nie powiedzieć, że ogólnie jest słodka? I tak dalej. Tak mniej więcej wygląda mechanizm racjonalizacji. Z kolei „kwaśne winogrona” to umniejszanie wagi celu, którego nie udało nam się osiągnąć. Jeśli nie stać nas na winogrona, myślimy sobie, że wcale nie są takie dobre – to całe gadanie o ich słodkości to gruba przesada. Wcale nie są słodkie. Są wręcz kwaśne. Więc po co w ogóle je kupować? Tak bywa również w przypadku funkcjonowania w złych, toksycznych relacjach. Uznajemy nieraz, że nic lepszego nie ma prawa nas spotkać, ba, nic lepszego może w ogóle nie istnieć.
Mówicie, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Pytanie jednak, czy na pewno tego chce i czy zawsze to, czego w danej chwili chce będzie go karmić. Liczą się owoce.
Ja nie muszę akceptować, tolerować, lubić, traktować jako synonimu wolności poliamorii, trójkątów, otwartych związków. Wyznawcy powyższych nie muszą akceptować i lubić mnie oraz moich wyborów. To akurat oczywiste.
Wydaje się jednak, że ta dyskusja jest na tyle ciekawa, że zbycie jej stwierdzeniem „róbta co chceta, wszystko jest ok” to trochę za mało. Nie, nie wszystko dla wszystkich jest ok. A z prądem tylko gó…o płynie i inne śmiecie. Czasem warto się zatrzymać i świadomie podjąć decyzję w zakresie swojego życia.
Aśka – ja mówiąc, że wszystko jest ok, nie mysle o tym, ze wszystko jest ok dla mnie. Na ten moment dla mnie nie są ok:
– związki małżeńskie
– posiadanie dzieci
– trójkąty
– związki z osobami tej samej płci
– związki z dominującym partnerem
– bdsm
DLA MNIE. W TEJ CHWILI 🙂 to my wybieramy z palety życia co nas karmi, czego nam trzeba. I warto być wobec siebie szczerym i wybierać wartościową strawę. Nie godzić się na nic innego. Ale też nie dac sobie wmówić, że powyższe jest be, jeśli jest zgodne z naszymi potrzebami, tylko dlatego, że ktoś ma inne. W Twoim wypadku to oznacza, nie dać sobie wmówić, że trójkąty są spoko. No może dla Kowalskich tak, dla Ciebie nie, bo nie masz na nie ochoty. Proste:)
Fatamorgana, to że wiesz, czego nie chcesz, to wielkie bogactwo i wielka mądrość. Świadoma siebie kobieta przyciągnie odpowiedniego mężczyznę do siebie, to tylko kwestia czasu. Będę trzymać za Ciebie kciuki. Nie zadowalaj się poślednimi substytutami, nie warto…
Ja się tylko zastanawiam, co musiało się zdarzyć w życiu kobiety, dla której bdsm stał się zgodny z jej „potrzebami”. Jak ogromnego musiała doświadczyć wcześniej poniżenia i całkowitego braku szacunku, jak bardzo ktoś musiał wypaczyć jej wrażliwość, aby to, z czym wiąże się bdsm ją kręciło. Dla tych, którzy myślą, że bdsm może być dla kogoś ok – wyobraźcie sobie, że ta kobieta wychowałaby się w innym środowisku albo nigdy nie spotkała osoby, która tak zjechała jej psychikę – czy nadal bdsm byłby zgodny z jej potrzebami? Często jest tak, że jeśli doświadczyłyśmy czegoś krzywdzącego, szukamy potem podobnych doświadczeń, emocji, bo podświadomie myślimy, że tym razem uda nam się je rozwiązać. Dlatego właśnie kogoś może kręcić bdsm, może mu się wydawać, że jest zgodny z jego potrzebami, ale zawsze będzie go krzywdził jeszcze bardziej. Dlatego właśnie nie można powiedzieć, że bdsm może być dla kogoś ok.
Nie wiem, dla mnie wymądrzenia się i mówienie innym co jest ok a co nie jest ok, pod płaszczykiem troski jest bardzo nie ok i strasznie mnie męczy już ta dyskusja. Jest absolutnie o niczym.
Nie jest o niczym. Właśnie dlatego, że mamy inne zdanie, jest ciekawa. Gdybyśmy sobie przytakiwały, byłoby nudno i nierozwojowo. A z tym wymądrzaniem to jest tak, że ja nie jestem psychologiem i nie wiem, czy moje teorie są zgodne z prawdą. Dzięki dyskusji mogę je zweryfikować.
Fatamorgana – nie wiem dlaczego miałabyś bardziej ufać nam niż sobie. Niepokoi mnie ten pomysł. Może najlepiej byłoby iść na psychoterapię. To wydaje się być odpowiednie miejsce żeby rozpoznać swoje granice, nabrać poczucia własnej wartości, świadomości siebie i swoich potrzeb oraz mechanizmów. To byłoby bardzo proste gdyby można było uznać, że ja mam rację, że Aśka ją ma, albo jeszcze inna komentująca. Ale to jest internet i można nim sobie, nieodpowiednio aplikowanym zrobić sporą krzywdę. Są pytania, na które odpowiedzi nie udzieli Ci nikt poza Tobą. Są miejsca gdzie wykwalifikowani ludzie pomagają te klocki poukładać 🙂
Blum, dzięki za radę, ale raczej nie skorzystam 🙂 Nie wierzę w psychoterapię. Znam swoje zalety, jak i wady – jedną z nich jest właśnie widzenie świata w kategoriach czarno-białe i zbytnie generalizowanie. Konfrontowanie swojej wizji świata z ludźmi o innych poglądach jest dla mnie korzystne o tyle, że pozwala mi zbytnio się nie zapędzać i cały czas przypominać sobie o tym, że można myśleć inaczej, a ja mogę się w czymś mylić.
Akurat rozpoznawania swoich granic nie nauczysz się na psychoterapii – tego uczy życie i obserwowanie swoich reakcji na konkretne zachowania innych ludzi.
Nie wiem, czy nie da się uznać, że rację nasz Ty, albo Aśka. W Twój sposób myślenia wkrada się spory relatywizm. Na pewno jednak da się stwierdzić, do kogo jest komu światopoglądowo bliżej.