Gdyby czerwiec był krajem, byłby dla mnie Portugalią. Chciałabym, żeby trwał cały rok ze swoimi ulewami, zapachami kwiatów i straganami uginającymi się pod ciężarem truskawek, bobu i groszku. Ach!
Ponieważ jest to dla mnie czas idealny, w którym mam mnóstwo energii, optymizmu i chęci do życia nie trzeba mi wiele. Głównie gotuję, jem, spaceruję po parkach, czytam książki na kocykach i spotykam się na długie spacery z przyjaciółką.
Na Hali Mirowskiej kupisz wszystko. W Krakowie chodziło się na Kleparz lub Targową. Uwielbiam atmosferę ryneczków. Niestety Mirowska jest daleko ode mnie, ale co roku wpadam tam po kwiaty i zioła oraz… dobre promki na mango i awokado. Na tyłach przyczajony jest mały azjatycki sklepik. Kupuję tam świeże tofu, sos sojowy, dobrej jakości ryż i przyprawy.
Jeśli chodzi o zioła wybieram zazwyczaj bazylię, oregano cytrynowe, miętę pieprzową, rozmaryn. Wiem, że wszystkie te zioła będą u mnie w użyciu przez cały czas. Po powrocie do domu przesadzam je tylko do większych donic. Można je w ten sposób hodować nawet jeśli ma się tylko mikro balkon lub parapet. Przykład prostego przepisu z użyciem ziół? A proszę. Sprawdź przepis na makaron w maśle szałwiowym.
Z zieleniny i warzyw powstawały dania (lub próby) do mojej nowej książki. To zawsze stresujący moment. A te piękne zielone talerze wyszperaliśmy z drugiej ręki i ku naszemu zdziwieniu okazało się, że to Ikea.
Mogłabym tak jeść cały rok.
Zdecydowałam się na zioła i trochę kwiatów, które zamierzam wsadzić do gruntu. Część z nich zostanie też po prostu w donicach.
To jest prawdziwe bogactwo. Czasem żartuję, że w poprzednim wcieleniu byłam babą z targu. Uwielbiam atmosferę targowisk.
Zdecydowałam się zrobić bukiet z jaśminowca i piwonii. Gdybym kiedykolwiek miała własną ziemię, z pewnością zasadziłabym oba te krzewy.
Przez wiele lat myślałam, że to jaśmin. Takich pomyłek jest wiele, ale o tym za chwilę.Niektórym relaks wjechał nieco zbyt mocno…
W tym czasie ja pracowałam nad czymś super, czyli nad nową wersją sklepu (klik). Od teraz dostaniecie w nim nie tylko bilety na kręgi, czy moje e-booki, ale także papierową wersję Ciepło,maty do jogi (Manduka, Joy in me), butelki termiczne, książki, kosmetyki, kadzidła, kamienie, akcesoria do wystroju wnętrz i docelowo również ajurwedyjskie przyprawy i zioła. Cały czas poszerzam asortyment, więc gorąco zachęcam do odwiedzin.
Chwilę wcześniej wspominałam, jak łatwo jest pomylić nazwę gatunku. Wydaje mi się, że dziś o wiele łatwiej jest przywołać nazwy i loga znanych marek niż ziół rosnących na miejskich łąkach. Zawsze mnie to smuci, dlatego sama lubię wybierać się na spacery przyrodnicze. Uważam to za wspaniały sposób spędzania wolnego czasu. Tym razem byłam z niezawodną Kają Nowakowską, która zawsze opowiada niezmiernie ciekawie. Opisywałam jeden ze spacerów z nią tu: spacer botaniczny – fajny sposób na spędzenie popołudnia.
Wyjście na łąkę to dla mnie również zawsze świetna okazja, żeby spędzić czas z Luną.
Każda z nas na swój sposób cieszyła się z tego wypadu. Ja, ponieważ mogłam dowiedzieć się czegoś nowego o roślinach, a ona, ponieważ wytarzała się w padlinie, co zaowocowało grupowym ostracyzmem podczas spaceru, brakiem głaskanka i trzykrotną kąpielą po przyjściu do domu.
I tak zobaczyłam jak wygląda znany z herbatek dziurawiec i dowiedziałam się, że nadaje się do okadzania domu.
Bardzo wakacyjny widok. Zachodzące słońce głaszcze korony drzew.
A kiedy akurat nie pisałam, nie gotowałam do książki i nie chodziłam po krzakach to… gotowałam dla rodziny i przyjaciół.
I tak np. korzystając z przepisu na pieczoną fetę zrobiłam pastę, którą zabrałam potem na piknik. Była też pasta z bobu i tarta ze szparagami.
Jestem ciekawa czy też lubicie jeść na świeżym powietrzu? Póki miałam balkon jadaliśmy na nim śniadania. Teraz wróciłam do dobrego nawyku przenoszenia czynności z domu do parku. W tym roku jeszcze jogi na trawie nie ćwiczyłam, ale jadłam już na kocyku, pracowałam, czytałam książkę.
Miałam też bardzo fajną współpracę z Klaudyną Hebdą. Testowałam olejki wpływające na emocje i herbatki. Więcej pisałam o tym w tym wpisie. Kupiłam nawet książkę o aromaterapii w ajurwedzie, ale by mówić o szczegółach jeszcze zbyt wcześnie. Jeśli uznam ją za ciekawą z pewnością zamieszczę recenzję.
Czerwiec, czerwiec i po czerwcu… do zobaczenia za rok!

6 komentarzy
Lubię czytać wpisy tego typu. Są bardzo kojące. 🙂
Dzięki Marto, lubię taki feedback bo wgrywanie tych zdjęć trwa często wieczność 🙂
Dlaczego zrezygnowałaś z weganizmu? Promowałaś taki styl życia przez wiele lat, planujesz jeszcze wrócić na „dobrą stronę mocy”? Piękne zdjęcia, to w takich chwilach kryje się życie, wystarczy tylko chwila uwagi i pochylenie się nad cudem codzienności.
Nie, ja byłam weganką tylko przez około rok i na pewno to było do 25 roku życia. Przeszłam na weganizm z ówczesnym partnerem i obojgu nam bardzo nie służył, zrezygnowaliśmy. Faktycznie nie jem mięsa od 18 lat, przez około 16 lat byłam ścisłą wegetarianką, później zdarzało mi się zarówno wspomagać suplementami diety w żelatynowej kapsułce, jak i zrobić podejście do rosołu na kościach (nieudane podejście, nie umiałam się zmusić). Od lat jednak używam metki „wegetarianizmu” tylko w przypadkach, gdy ułatwia ona szybkie etykietowanie – ponieważ nadal nie jadam mięsa dla smaku ani nie myślę o nim w jakimkolwiek aspekcie poza leczniczym mówienie o sobie „wegetarianka” bardzo ułatwia komunikację w knajpach czy na weselach. Nie używam dla siebie również metek „feministka” ani „lewaczka” ani „społeczniczka” ani nic w tym stylu. Nie podoba mi się idea etykietowania się i nie czuję się związana z żadną ideologią czy konkretnym stylem życia, zatem jeśli w ogóle mówię o sobie, że jestem wege albo WWO to tylko, by bez zbędnego strzępienia języka szybko coś zakomunikować. Bardzo pilnuję jednak, by trzymać się samej siebie, a nie tego typu rzeczy.
Nie zakładam ani przechodzenia na dobrą stronę mocy, ani wracania na dobrą stronę mocy :D. Nie uważam, że dieta roślinna to dobra strona mocy i nie ośmieliłabym się więcej promować takiej diety jako dobrego pomysłu dla każdej osoby. Rozumiem dziś, że wegetarianizm nie każdemu będzie służył, niektórym wręcz zaszkodzi, czasem po latach bycia na tej diecie. Nie przywiązuję też uwagi do badań, które mówią, że cośtam jest dobre, a cośtam niedobre. Uważam, że znacznie spłaszczają temat i traktują go statystycznie, bez spojrzenia na to, komu, kiedy, po co i w jakiej ilości.
Mam nadzieję, że odpowiedziałam na Twoje pytanie wyczerpująco :). Wiem, że wiele osób, czuje się rozczarowanych faktem mojego odcięcia się od wszelakich -izmów, bo byłam fajną figurą niosącą ich wartości w świat. No cóż, dziś po prostu jestem sobą. Mi to odpowiada bardziej.
Dzięki za wyczerpującą odpowiedź. Mówiąc „dobra strona mocy” miałam na myśli fakt, że u osób, które przechodzą na weganizm z powodu cierpienia zwierząt, nie ma już za bardzo niuansów. Po prostu co się raz zobaczyło, to już się nie odzobaczy i w kwestii osądu moralnego już raczej niewiele się zmienia. Czyli jest dobra strona i ta zła, mroczna. Przykro mi, że miałaś kłopoty ze zdrowiem, możliwe, że po prostu nie udało się dobrze zbilansować posiłków i organizm domagał się uwagi. To ciągła nauka „na żywca”. Mam nadzieję, że teraz czujesz się lepiej. Izmy nie są takie złe, jeśli czemuś dobremu służą, a w tym przypadku to raczej jest to obiektywnie dobre, choć czasem może być okupione niedogodnościami i problemami do rozwiązania. Czy w Twoich książkach są też wegańskie przepisy, a jeśli tak, to jak byś oceniła proporcje (np. 20 do 80% czy 50:50%)? Pozdrawiam
Nie postrzegam tego tak jak Ty. Ważna jest dla mnie Ahimsa – zasada niekrzywdzenia, ale staram się nie krzywdzić również siebie. Wiele lat potrzebowałam, by dojrzeć do pewnych tematów, w tym właśnie, by widzieć niuanse i wyjść poza czarno-białe widzenie świata. Oczywiście ani śmierć ani tortury w hodowli przemysłowej nie są etyczne, jednocześnie zauważyłam, że człowiek w swojej potrzebie „ratowania zwierzątek” i „ratowania planety” jest tylko poniekąd drugą stroną tej samej monety, co wyzyskiwacz zwierząt i planety. Oba podejścia zakładają, że człowiek jest jakimś elementem obok – obok przyrody, obok mądrości ekosystemu, obok zwierząt, obok roślin. Albo może drenować te elementy i czynić je sobie poddanymi, albo musi je ratować, jakby był od nich mądrzejszy. Nie jest. Jest częścią ekosystemu taką samą, jak cała reszta, tylko znacznie bardziej przez swoją świadomość egocentryczną. Czy może jako element nadmiernie rozmnażający się nadmiernie i drenujący planetę może się samounicestwić (a przy tym wiele gatunków)? Pewnie tak, ale nie oznacza to końca życia, ani końca świata, choć człowiek bardzo lubi tak o tym myśleć, jakby jego koniec był końcem wszystkiego.
Zauważyłam też, jak zmienia się moje podejście do świata roślin. Rozumiem coraz lepiej, że i one czują i mają swoją inteligencję, którą dopiero zaczynamy dostrzegać. Komunikują się, reagują na świat zewnętrzny, pomagają sobie w potrzebie. Czy to, że nie mają systemu nerwowego, który umiemy objąć naszymi zmysłami sprawia, że są „bezmyślne”? Nie sądzę. Dopiero co zauważyliśmy, jak porozumiewają się drzewa i jak korzystają z grzybów. To fascynujące, ale i smutne. Czym wtedy jest papier? Drewno? W tych licznych rozważaniach doszłam do jednego wniosku – niezależnie, jak się odżywiasz, rób to świadomie. Świadomie korzystaj z zasobów, nie wyrzucaj, nie przejadaj się, kupuj najlepszą możliwą jakość, wybieraj to, co ci służy. W przypadku rzeczy – używaj tego długo. Nie mam problemu z góralskim kapciem ze skrawków owczej skóry, kiedy wiem, że noszę jedne przez około 5 lat. Moje poprzednie sandały mają lat 7. Rzeczy nie są czarno białe, choć byłoby znacznie łatwiej, gdyby były. Gdybym była modnisią, która co sezon kupuje 5 par butów z eko skóry a starych się pozbywa byłoby to znacznie mniej etyczne. To nieustanne rozważania – resztki skóry czy eko-skóra, która ma duży ślad węglowy i fatalnie się rozkłada? Myślałam o tym wiele wyrzucając sparciałe paski i ramoneski z PU. Nie było im nic, prócz tego łuszczącego się płatami plastiku.
Nie mówię zazwyczaj na ten temat, bo nigdy nie wiem, kto co zrozumie i na kogo trafię. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek czuł się usprawiedliwiony moimi przemyśleniami do eksploatacji zwierząt i roślin. Ja mogę odpowiadać tylko za siebie i starać się być tak bardzo wyważona, jak to dla mnie na dany moment możliwe. Staram się w tym nie iść na łatwiznę.
Na ten moment nie wyobrażam sobie włożenia mięsa do ust. Emocjonalnie jest to dla mnie nie do przejścia, ale też nie ma żadnej medycznej potrzeby, żebym musiała to robić. Za smakiem nie tęsknię, nie jest też dla mnie powodem, by zabić. Moje zdrowie tak. Czy moja dieta była dobrze zbilansowana? Nie wiem. Bardzo się starałam, żeby taka była, edukowałam się, sama sobie gotowałam. Obawiam się jednak, że i tu nie jest do końca kwestią to, co jesz, ale na ile jesteś w stanie to strawić, a moje trawienie po latach na wegu jest bardzo kiepskie (nie szukam tu związku przyczynowo-skutkowego, jestem wege tak długo, że nie pamiętam jak było przed 17 rokiem zycia, zupełnie mnie to wtedy nie zajmowało).
Jeśli chodzi o e-booka Ciepłe Śniadania – bardzo dużą część przepisów da się zweganizować (jeśli już nie jest wegańska). Podpowiadam jak. Są też takie, kótrych nijak zweganizować się nie da, bo to np. fritatta. Tych jest mniej. Żaden przepis nie zawiera mięsa. Zarówno w publikacjach, jak i na blogu nie mam takich przepisów, bo sama nie jem mięsa.