Musisz coś zrozumieć, nie jesteś wszechwładna, ale bardzo często od Twojego wymarzonego życia dzieli Cię tylko ta gówniana historia, którą opowiadasz sobie w kółko, od nowa i od nowa. Nie znam Twojej opowieści. Może to kiepskie związki, może nie trzymają się Ciebie pieniądze, albo nie możesz schudnąć. Nie chcę bredzić, że „winner takes it all”. Chcę dziś z Tobą pogadać o opuszczaniu strefy komfortu. Obiło Ci się kiedyś to sformułowanie o uszy?
Nasze babki używały sformułowania „lepsze stare piekło niż nowe niebo”. Człowiek tak działa. Wszystkich nas motywuje w pierwszej kolejności unikanie cierpienia i dyskomfortu, a dopiero potem nagroda. Dlatego tak wiele osób nigdy nie zdobywa się na próbę realizacji swoich marzeń, a noworoczne postanowienia zostają porzucone już w połowie lutego. Zapalenie papierosa jest mniej dotkliwe w danym momencie, niż odczuwanie głodu nikotynowego, a wyjście ze starej, dobrze znanej sytuacji jest trudne, choćby była totalnie niekorzystna. Dlaczego? Bo przyzwyczajamy się, przystosowujemy, znamy swoją rolę. Co by się stało gdyby karty zostały rozdane na nowo? Niepewność, strach, panika. Wielu z nas jest na rękę zostać w starym piekiełku. Kiedy decydujesz się na nowe, prawie nigdy nie ma szansy, żeby ktoś podłożył Ci poduszkę pod stopy, kiedy wysiadasz z karocy. To będzie raczej przypominać skakanie pomiędzy drzewami, chwytasz się jednej liany, puszczasz ją, chwytasz się kolejnej. Pomiędzy jedną lianą, a drugą są tylko metry przestrzeni pod Tobą i duża prędkość. Możesz bać się i krzyczeć, bo nigdy nie wiadomo czy złapiesz się bezpiecznie, czy rozkwasisz nos o sąsiednie drzewo. A jednak zapewniam Cię, porzucając swoją znaną lianę, nie umrzesz. „Co jeśli spadnę?”. A co jeśli polecisz? Czy naprawdę całe życie chcesz trzymać się tej jednej cholernej liany, kiedy wszystkie inne sprytne maupeczki ruszyły dawno do przodu? Zastanawiam się nad tym, bo jestem osobą cholernie lękliwą. Boję się. Jestem sentymentalna. I chyba nie lubię zmian.
Problem polega na tym, że zmiany to rozwój. Jako dorośli często tego nie rozumiemy. Jako dzieci robimy to intuicyjnie. Próbujemy. Nasze matki patrzą bezradnie jak rozwalamy sobie kolana i rozkwaszamy nosy. Tysiące razy próbujemy, żeby w końcu się nauczyć.W życiu musi być przepływ. Nie wolno hamować energii. Ani seksualnej, ani agresji, ani radości, ani energii życia. Czasem urządzamy sobie życie wygodnie, mościmy się w nim i jesteśmy tacy szczęśliwi w tym kokonie bezpieczeństwa. Dokładnie tak czułam się w moim dawnym związku. Miło, ciepło i bezpiecznie. Wszystkie dni były do siebie podobne. Nigdy nie było tak, żeby nie podobało mi się na tyle, żebym chciała opuścić tę ciepłą norkę. Nie ma nic złego w poczuciu bezpieczeństwa, o ile nie przegapiasz właśnie swojego życia. O ile nie rdzewiejesz, nie dajesz okazjom przejść sobie koło nosa.
Ostatnio przekraczałam moją strefę komfortu wiele razy. Dwa duże, to na pewno. To nie jak podróżowanie po Unii Europejskiej, tu trzeba mieć wizę i stalowe nerwy. Pierwszy raz był wtedy, kiedy zrozumiałam, że nie ma takiej opcji, żebym chociaż jeszcze dzień męczyła się w pracy, której już nie lubię. Drugi raz polegał na tym, że musiałam wyjść z pewnej sytuacji, która dawała mi masę benefitów, ale nie dawała mi tego co było dla mnie najważniejsze. Nie mogłam pozwolić sobie na utkwienie w tamtym miejscu. Czy było mi wygodnie? W pewnym sensie w obu tych sytuacjach tak. Znałam ludzi, znałam procedury, wiedziałam co, jak, z kim i dlaczego. Nie musiałam zmieniać status quo. Ale nie byłam szczęśliwa. Kiedy zamykałam oczy widziałam swoje szczęście w inny sposób, układałam dla siebie inne scenariusze i w końcu zmuszałam się, żeby przekroczyć tę magiczną granicę. Wychodziłam ze strefy komfortu i… no nie jest to łatwe. To jest jakby się rodzić od nowa, pierwszy oddech, zupełnie inna atmosfera, nic nie rozumiesz i musisz bardzo szybko się uczyć. Ale posuwasz się do przodu, rozwijasz się, Twoje życie nabiera rozpędu. I dzieje się magia. Dopóki nie zamkniesz innych drzwi, nie zrobisz miejsce na to o czym marzysz, nigdy nic się nie wydarzy.
I to jest okej. Możesz przeżyć w pięknym mieszkaniu z Ikea, z nudną osobą przy boku, nienawidzić poniedziałków, bo trzeba iść do pracy, która nie daje spełnienia. Możesz jeść byle jak, uprawiać byle jaki seks i mówić sobie, że ta średnia, to bezpieczeństwo które masz jest opłacalne. Bo opłaca się nie ryzykować.
A potem… kołysz się w komforcie i śpij, miesiące lata takich samych dni, nie pozwól by coś zmieniło się, kołysz się i śpij, aż przyjdzie śmierć*. Nigdy nie chudnij, nigdy nie awansuj, nigdy nie jedź w nieznane, nie uprawiaj sportów ekstremalnych. Daj odejść największej miłości. Nie bogać się. Nie zmieniaj mieszkania, kraju, nie miej seksu o jakim marzysz. Żyj bezpiecznie. Niech lata mijają, a starość powiesz sobie „niczego nie spróbowałam, nie wywaliłam się, nie pozwoliłam się zranić. Teraz mogę spokojnie umrzeć”. I obyś wtedy nie żałowała.
Nic nie boli tak jak niespełnione marzenia, których realizacji się nawet nie podjęliśmy. To jednak decyzja każdego z nas. Jeśli jednak chcesz spróbować, ale się boisz, pamiętaj proszę, że wszyscy boimy się tak samo! I pamiętaj jeszcze, że:
„When it feels scary to jump, thats exactly when you jump, otherwise you end up staying in the same place your whole life, and that I can’t do.”
* jest fragmentem piosenki „Sprzedana” zespołu The Analogs. Ta część wyrwana jest z kontekstu, piosenka jest całkiem o czym innym i krwawią od niej uszy.Nie mów, że nie ostrzegałam.
P.S Nasze babki mawiały też „nie taki diabeł straszny, jak go malują”. Więc idź, odważ się i pozwól magii się dziać!
29 komentarzy
przepiękny tekst!
Dzasta, dobrze gadasz nie ma co!
Kurczę, ale trafiłaś z tematem. Jutro idę na rozmowę kwalifikacyjną. Postanowiłam zacząć coś zmieniać w swoim życiu i stwierdziłam, że praca, będzie dobrym początkiem. Niby dobre zarobki, temat oklepany, koszula pod samą szyje, życie jak w bajce, a jednak.. dusiłam się.
No coż, dobra motywacja, dziękuję Ci za to
Zmiany nigdy nie są łatwe, ale gwarantują coś innego, a tu już zawsze coś. Pozdrawiam!
No to pieknie! Dowalilas mi jak zwykle hehe… Kobieto ty chyba jakas wiedzma jestes bo po raz kolejny wstrzelilas sie ze swoim postem i przemysleniami idealnie.
Coincidence? I don’t think so 😉
Mialam takie przemyslenia juz nie raz i nie dwa… I jak zwykle wmawiam sobie, ze tak jak jest , jest ok, ze inni maja gorzej i w ogole znajduje tysiac innych wymowek. Patrze z zachwytem na ciekawe zycia znajomych, przyjaciol i wmawiam sobie, ze takie rzeczy to nie dla mnie bo czasu nie mam, bo praca, bo dziecko, bo kasy nie ma itd itp.
Wszystko w moich rekach i w moim zasiegu, a ja pozwalam temu odejsc, przeminac… Dlaczego? Bo sie boje. BA! Moge powiedziec wiecej, jestem sparalizowana strachem. Nie potrafie wyjsc z mojej strefy komfortu, nie potrafie zaryzykowac i zawalczyc o siebie.
Nie bede sie przyznawac ile mam lat, ale wstyd mi za sama siebie.
Dzieki Blum za piekny i motywujacy (jak zawsze) tekst. Pozdrawiam.
Kurde ale sama wiesz, że jak miłość jest jednostronna to nic nie poradzimy i musimy dać jej odejść, a to jest takie przykre (szczególnie gdy ta osoba nigdy nie odwzajemniała uczucia). No ale zmierzenie się z tym i nie oszukiwanie się dalej to też wyjście ze strefy „komfortu”. W cudzysłowie bo to nie był komfort prawdziwy tylko wieczny stres ale przysłonięty mrzonkami o szczęściu. Tak czy siak skok na głęboką wodę zawsze wychodzi na zdrowie. Taką mam nadzieję.
To ja teraz opuszczę tę strefę i napiszę głos przeciwko. Od dłuższego już czasu obserwuję ten trend nawoływania wszystkich wokół „opuszczajcie strefy komfortu” i ok, to słuszne, wiele osób tego potrzebuje. Tylko pamiętajmy, że lepsze jest wrogiem dobrego. Jeśli nie jesteś zadowolony ze swojego życia – zmieniaj. Ale jeśli jesteś szczęśliwy – nie rozpieprzaj wszystkiego w imię samorozwoju. Bo zaniechań się żałuje, ale z czasem nam przechodzi. To raczej to co zrobiliśmy potem prześladuje nas po nocach.
Zgodzę się w 100%
Odpuszczenie swoich iluzji to jedna z najtrudnijszych przepraw przez granicę komfortu.
Ostatnio temat przeze mnie bardzo często poruszany. Jestem w trakcie dużych zmian w moim życiu. Jeszcze nie mam pracy, ani przedszkola dla dziecka ale dam radę! Na pytanie: dlaczego? Odpowiadam, że chcę w wieku 95 lat poklepać się po ramieniu i powiedzieć: Kaśka, dobra robota!
Motywacja – 1-2-3 iii…. Jest. Dziękuję. Też jestem w okresie zmian i czytając ten tekst miałam wrażenie, że mówisz bezpośrednio do mnie 🙂
do tego co Norma napisała dodałabym jeszcze – zastanów się czy faktycznie unieszczęśliwia cię ta sytuacja, czy po prostu jesteś typem chronicznie nieszczęśliwego człowieka. jest dużo osób, które są nieszczęśliwe i myślą „jak wyjadę z Polski to będę szczęśliwa” „jak wyprowadzę się z miasta na wieś to będę szczęśliwa” „jak zmienię pracę to będę szczęśliwa” „jak będę chudsza…” itp. a potem to robią i znajdują sobie nowy powód do bycia nieszczęśliwym. albo to ich wcześniejsze marzenie staje się zmorą.
niby spoko, bo wychodzą ze strefy komfortu, dążą do czegoś, ale jednocześnie strasznie szarpią się z życiem, wywracają je do góry nogami, po to żeby znowu zrobić coś zupełnie innego, bo tamto jakoś szczęścia im nie zapewniło.
żeby nie było że ja tak całkiem na nie 😉 też jakiś czas temu wyszłam ze strefy komfortu, nie była to jakaś wielka rewolucja, ale zmiana sytuacji, która nie do końca mi odpowiadała, choć zła też nie była. ale nie miała żadnych perspektyw.
Warunkiem jest świadomość siebie. Zawsze 🙂 i oczywiście, że można całe życie się katować w poszukiwaniu perfekcji. Zazwyczaj jednak czujemy kiedy marzenie jest prawdziwe i co nam w sercu gra.
Ja po zmianie pracy jestem bardzo zadowolona.
Po drugiej zmianie niekoniecznie, ale co z tego skoro sytuacja nie rokowała?
Muszę powiedzieć, że mam mieszane odczucia.
Sama rzuciłam pracę, bo w niej nie wytrzymywałam nerwowo. Nienawidziłam jej. Rzuciłam i zostałam z niczym, potępiona przez rodzinę, niczym wyrzutek, bo „pracę się szanuję”, bo „tak trudno teraz o pracę”, bo „ludzie po studiach siedzą byle gdzie, by się zaczepić”… Nie siedziałam nawet tydzień, gdy okazało się, że szukają w świetnej firmie człowieka takiego jak ja. To niewiarygodne.
Ale z drugiej strony. Jestem człowiekiem, który marzy by zaszyć się w chatce w lesie, z dala od ludzi. Z tarasem na śniadania wśród drzew. Uszczęśliwia mnie natura, nie lubię miasta. Wzięłam teraz na siebie pracę ogromnie wymagającą, pożerającą moją osobowość. Wspaniale, jest rozwojowa, związana z tym, co lubię robić, jest dobrze płatna i nie jest śmieciówką. Idealnie! „Złapałam pana Boga za nogi!” Wuuut…. Nie wiem.
Nie widzę tu równowagi. Bo, albo życie pustelnika, o którym marzę, albo kariera, która daje kasę, prestiż, ale pożera mnie w całości.
Powiedz mi, która opcja jest wyjściem ze strefy komfortu…? Każdy odpowie, że ta praca. Ale właśnie to, o czym skrycie marzę jest zakazane, potępione i niemal nie do realizacji.
nie wierzę, znowu piszesz o tym, o czym rozkminiam od jakiegoś czasu 😉 miałam niedawno duże wyjście z tej milutkiej, ciepłej norki i teraz, w tym totalnym zagubieniu, pytam siebie: czego potrzebujesz? czego naprawdę chcesz?
„Co spróbowałbyś zrobić, gdybyś wiedział, że na pewno ci się to uda?”- to dopiero pytanie. Gdybym jutro dostała pracę w Pradze, albo gdybym dostała bilet lotniczy na Islandię – czy skoczyłabym? Czy to to? Jeszcze trochę pewnie z tym zostanę.
Dzięki jeszcze raz, bo świetnie się czyta 🙂
Droga BLUM
Przygladam się grafice w nagłówku… Nieszablonowe myślenie to jedna z moich zalet (od jakiegos czasu uczę się dostrzegać i mówić o swoich zaletach) i od razu widzę jeszcze jeden sposób osiągnięcia strefy magii. Nie muszę opuszczać swojej strefy komfortu, ale mogę ją poszerzać, rozbudowywać – aż w końcu powstanie część wspólna obu obszarów. Moja strefa komfortu to już nie jedna liana ale cała dżungla pełna lian!
To prawda, sIęganie po nowe czesto oznacza rezygnację ze starego. Ale zgadzam sie też z Norma Sam: „… jeśli jesteś szczęśliwy – nie rozpieprzaj wszystkiego w imię samorozwoju”. Poszerzanie (a nie opuszczanie) strefy komfortu to droga samorozwoju dla osób szczęśliwych.
DOceniam i kocham i czerpię radosć z tego co mam. Ale nie mam jeszcze wszystkiego o czym marzyłam. Chcę jeszcze czegoś więcej. Spróbować? Ja niestety z tych bojaźliwym i wiecznie się martwiących jestem. Strach jest – jak to w dżungli. Kolejna liana może być za słaba aby mnie unieść (Smutne to, ale nie wszystkim opuszczanie comfort zone wychodzi na dobre… Anna Karenina…).
Zobaczymy jaka jest liana którą chwyciłam zainspirowana jednym z twoich wpisów:
http://stalove.eu/od-redakcji/
Bujam sie na niej od kilku dni i utykam gałązkami dookoła. Jeszcze chwila pracy i sie odważę wiecej małpek zaprosić do mojego zakątka. A jeśli spadnę… to wdrapię się z powrotem na moją starą lianę i spróbuję bujać się w innym kierunku.
Blum! Ja nie wiem jak Ty to robisz! Perfect timing! Właśnie nad tym mocno rozkminiam od kilku dni, dziś nastąpiło apogeum a tu ten tekst! Zbieram siłę na skakanie po lianach!
Dziękuję!
W samo sedno. Przez ostatni rok, ba, półtora, co rusz opuszczam strefę komfortu i… dobrze mi z tym. Profity, które wynikają z podjętych działań sprawiają, że chcę zawalczyć o kolejne dziedziny życia i przeżyć je w zgodzie ze swoimi marzeniami i wartościami. „Apetyt rośnie w miarę jedzenia” 😉
moim zdaniem to nie tak działa. długo tkwiłam w związku, który nie dawał mi super seksu (upraszczam, wiadomo że nie o to chodzi, ale o seksie wspomniałaś bardzo wiele razy), a dawał mi fantastyczne poczucie bezpieczeństwa… tyle że ja tęskniłam za swoją pierwszą „największą” (cooo???) miłością i nie pozwalałam tej nowej po prostu być. nie dostrzegałam człowieka, który jest w stanie zrobić dla mnie wszystko. widziałam tylko swój nos, no i idiotyczne wizje, że przecież inaczej powinno być (dziki seks, sporty ekstremalne). wszystko zrozumiałam po kilku latach, na szczęście nie było za późno.
wiesz, najważniejsze, to nie żyć złudzeniami, nie dać się wciągnąć w iluzje, które kreują nam książki, filmy, czy blogi. jedna miłość w życiu, szaleństwo każdego dnia itd.
teraz jestem szczęśliwą kobietą, oboje z partnerem się rozwijamy. gdybym nadal wierzyła, że trzeba nie pozwolić odejść prawdziwej miłości i uprawiać ekstremalne sporty, bo wspólna nuda to największe zło, pewnie wróciłabym do tego pierwszego, który nigdy nie da mi poczucia bezpieczeństwa.
pozwoliłam sobie na szczęście, porzuciłam książkowe wizje, a seks jest po prostu nie z tej ziemi.
na koniec małe przesłanie do kobiet: dziewczyny, nie dajcie sobie wmówić, że abyście były szczęśliwe musicie żyć w dany sposób. porzućcie wszystkie psychiczne ograniczenia i pozwólcie sobie prawdziwie żyć.
Blum cieszę się, że jesteś, bo naprawdę jesteś dobrym przykładem i motywacją dla wielu kobiet, które chcą coś zmienić i potrzebują tego kuksańca po prostu. Ja problemu z podejmowaniem wyzwań nie mam, choć nie zawsze kończą się one sukcesem, co też jest w porządku. Odczuwam pewne uzależnienie od zmian i myślę, że takiego nałogu porzucać nie muszę. Cieszę się, ze jesteś, piszesz, motywujesz, bo chociaż mi to nie jest tak bardzo potrzebne, to przyda się jednak wielu innym kobietkom. Za to często chcą uniknąć ćwiczeń, wymigać się od medytacji itp. myślę o Tobie, więc jakimś guru dla mnie jesteś także, skoro towarzyszysz mi w głowie nawet jak jestem offline. I jak sobie myślę, że nie potrzebuję kolejnego tatuażu, z którym zwlekam już długo, też myślę sobie, że Blum ma i jest zajebista! To tak w ramach mojego niedopasowania, które sobie w głowie tworzę – że fajna kobita to tylko taka mega kobieca w kiecce i z czerwonymi ustami. Bo można inaczej!
Prokrastynacja. Lenistwo. Dyskomfort…kiedy wiemy co jest „lepsze” ale nie robimy tego, bo myśl o tym kłuje nas w tyłek jak upierdliwy komar w lato.
I swędzi i swędzi ale mamy magiczny kremik, zniweluje ból…
Wewnętrzny dyktatorek lubi rozpłaszczyć tyłek w fotelu. A jeszcze bardziej lubi krytykować i oceniać otoczenie, bo co bystrzejsze osoby, wykazujące się posiadaniem ( i używaniem!! ) mózgu zagrażają jego sakramentalnej granicy bezdyskusyjnie idealnego komfortowego życia.
Monogeniczny przepływ dni, aż się krew w żyłach gotuje. Jedni spokojnie się kołyszą na tym morzu, dryfują z prądem i tak im wygodnie. Drudzy poszukują burz i obcych lądów. Wiadomo. Ci drudzy zyskają więcej. Zdecydowanie więcej, choćby mieli zginąć podczas sztormu.
Człowiek decyduje sam. Piramida Maslowa to archaiczna budowla uogólnienia. Ale skoro samorealizacja jest na szczycie, to coś w tym być musi… 🙂
Olowa – Ale to tylko Ty zinterpretowałaś to co napisałam przez pryzmat swojej historii 🙂
Pisząc o seksie miałam na myśli ludzi z konkretnymi preferencjami. Wyjście z szafy jeśli jesteś homo albo jeśli męczy Cię vaniliowa relacja albo kiedy jesteś as’em i nie pozwalasz sobie nim być.
Co do sportów ekstremalnych myślałam o Surferze, który jeździł na rolkach, a potem bardzo pogruchotał rękę i odstawił to na prawie 10 lat, a potem wrócił.
Może dla Ciebie wyjściem ze strefy komfortu było opuszczenie krainy iluzji związanej z pierwszą miłością? 🙂 Popatrz na to z tej strony. Ja po prostu podałam inne przykłady, ale nie miałam wcale na myśli, że jak nie okładasz się pejczem i nie skaczesz ze spadochronem, to nie żyjesz 🙂
Ahh jak miło poczytać motywujący tekst właśnie w takim momencie jakim jest koniec związku. Dziękuję, bo mam siłę żeby walczyć o siebie, o swoje życie i szczęście. Żeby opuścić strefę bezpieczną, która niestety szwankuje i sięgnąć po coś nieznanego z nadzieją na lepsze jutro. Koniec związku to paskudna sprawa, ale chce iść do przodu i chociaż strach ciągnie do tyłu to się nie dać 😉
„I breathe in my courage and exhale my fear”
małpeczki chyba a nie „maupeczki”
Przecież maupeczki są celowe 🙁 no nieeeee…
Uszy mogą krwawić kiedy ktoś bezpodstawnie kogoś obraża…a najeżdżanie na fanów zespołu który jest „ble i fuj” dla ciebie,dla kogoś innego jest powodem do uśmiechu. Więc zanim zaczniesz coś/kogoś linczować,to,apeluję -POMYŚL.
Anonimowa – skąd wiesz, że nie jestem fanką zespołu The Analogs? Tak się składa, że mam nawet ich… kasety 😀 Teksty Analogsów są dobre, muzyka niegdyś wręcz moja ulubiona, po prostu nie będę żenić kitów moim czytelnikom, że jest to Lana del Rey albo Mozart. Ale ponoćpunkrock to nie rurki z kremem, huh?
Oj, chyba daleko ci jednak nawet do bylej fanki analogdsow. Krwawienie uszu konotuje zla, nieudana kompozycje muzyczna. Lubisz kiepska muze? To trzymaj sie z dala od analogsow, bo tu znajdziesz zyciowe, tresciwe teksty i pionierska streetpunkowa muze.
Też lubię The Analogs a nie odebrałam tego wpisu negatywnie:)
Anonim – yup, nie sądzę żeby każdy kto czyta tego bloga umial docenić streetpunka, nie sądzę też żeby punkrock był wirtuozerią. Ma być brud i garaż.