Przedmioty handemade rozgrzewają Polaków do białości. Głównie dlatego, że statystyczny Polak uważa, że „phi! takie to ja se panie sam se zrobię” i awanturuje się o cenę. A ja jestem zdania, że w zalewie chińszczyzny, ręcznie zrobiona, pięknie pomyślana rzecz, to wspaniały nabytek. Dlatego tak bardzo zajawiłam się lalkami LALALE.
Pierwszy powód dla którego zamarzyłam o lalce na swoje podobieństwo jest taki, że zawsze to ciekawe jak widzą nas inni. A ja widzę siebie jako postać z kreskówki. I chciałam taką girlpowerową, kieszonkową Blum mieć.
Drugi powód był taki, że przeczytałam książkę „Powrót do swego wewnętrznego domu”. Żeby zaprzyjaźnić się ze sobą musisz dogrzebać się do tej małej, miękkiej dziewczynki i pomóc jej dorosnąć. A przynajmniej otoczyć ją opieką. Ciągle jeszcze się tego uczę i wymyśliłam sobie, że taka mała ja, pozwoli mi fizycznie się sobą zaopiekować, kiedy naprawdę mi źle. Mama mnie nie kocha, chłop mnie nie kocha, nawet kot Adek mnie nie kocha, to ja sobie założę dresik i z taką lalą pod kocem poczytam sobie coś miłego i się ukocham. Ale okazało się, że lala mnie przerosła.
Lala jest umalowana i jest atomówką, a nie żadnym tam znów wewnętrznym dzieckiem. Jest lalą-pistoletem i ma bardzo wiele energii w swoich wyhaftowanych oczkach. Uznałam więc, że choć nie mam lalki Żadanicy, która spełniałaby życzenia może Lalala pomoże mi je spełnić. I teraz kiedy biorę azymut na jakiś cel, wyklaruję go sobie w głowie, bardzo dokładnie opowiadam lali Blum czegoż to sobie nie życzę i jak miałoby to wyglądać. Pierwsze spełnione życzenie już za mną. Żadanice wynagradza się po spełnieniu zadania doszywając im jakiś koralik lub upiększając je. Ja lalę Blum obsypuję shimmerem albo psikam perfumami, kiedy mi dopomoże.
Możecie mnie teraz uznać za stukniętą, ale moja znajoma Agata, powiedziała kiedyś „Mam też takie przemyślenie, że ja (nie wiem jak Ty, czytająca te słowa) potrzebuję do tego, aby prowadzić swój biznes i zarabiać robiąc to, co kocham nie tylko narzędzi, technologicznej wiedzy, programów do wystawiania rachunków, ale też talizmanów, zaklęć i amuletów. Nowoczesnej urban magii. Przedmiotów, które wprawią mnie w dobry nastrój. Rytuałów. One mi pomagają czuć się dobrze. Dzięki nim jest mi łatwiej.” I ja to czuję. Tak właśnie! JA potrzebuję zdecydowanie urban magii, potrzebuję też dziewczyńskiego skakania w gumę, zamiast nudnego fitnessu, wywijania na rurze czy hulahopie i na boga, nieważne co mówią o tym inni, zamierzam pielęgnować tego dzieciaka w sobie.
W lalkach od LALALE najfajniejszy jest detal. To kiedy Twoja sobowtórka ma piegi, potarganego koczka, wielką kocią krechę na oku… lub tatuaże! Tak, tak, moja lalka ma nawet moje ozdobniki od Kamila Czapigi! Widziałam też lale-pary i myślę jak fajnie byłoby dostać taki prezent na ślub. Lale strzegące związku małżeńskiego. Albo jak fajnie w ogóle dać komuś jego mini wersję w prezencie. Zawsze można wtedy wziąć oddech, wypuścić ze świstem powietrze i powiedzieć sobie w najczarniejszy z dni: ejże, przecież ja lubię siebie!
A tu leżą sobie moje koleżanki Pati i Kamila. Bardzo grzecznie leżą i skupiają się na tym, żeby pomóc swoim dużym *JA* rozkręcić własne biznesy. A może patrzą w gwiazdy i marzą o podróżach? Sama już nie wiem!
7 komentarzy
Zajebiste te lale! Ja akurat uwielbiam polski handmade mam już na oku lale z nadrukiem narządów (dla dzieci) a ta byłaby super dla mnie:)
Świetne są te lalale! Aż od razu zaczęłam myśleć nad jakąś okazją, gdy mogłabym lalalę komuś w prezencie sprawić i wymyśliłam, że mojej pasierbicy taką na Dzień Dziecka zamówię (bez okazji już i tak ode mnie dostaje za dużo prezentów :D), na pewno będzie zachwycona 🙂
sama czasem dziergam i kwestia ceny to zawsze był dla mnie problem! Bo gdyby dodać koszty materiałów, stawkę godzinową, pomysł…to wychodzi zwykle sporo, więc cenę i tak zaniżam, a potem słyszę „trochę drogo” 🙂 A lale super – w ogóle takie personalizowane rzeczy to dobry pomysł.
Chętnie sama sobie kiedyś zrobię taki prezent 🙂 Tak jak napisałaś, mnie też ciekawi jak mnie widzi ktoś inny (bo lusterko moje w zależności od swojej fazy widzi mnie raz piękną, a innym razem straszną potworrą) 😉
No niestety. Trzeba liczyć, że odbiorca w końcu przywyknie do cen. Albo, że będziemy tworzyć coś tak unikatowego, że się nie powstrzyma. Inna sprawa, że zalew chińszczyzny tak już ludzi mdli, że chyba powoli szukają unikatowych przedmiotów. Kiedyś w PL handmade kojarzył się chyba z biedą i tym „nie ma to trzeba kombinować” więc cenione były rzeczy „markowe”. Teraz markowe może mieć każdy więc następuje powrót do rodzimych projektantów, małych serii itp.
Rzeczywiście fajne te lale 🙂 I coś jest w tym wewnętrznym dzieciaku, o którym piszesz. Ostatnio podobała mi się jakaś maskotka handmade, więc kupiłam ją, ale niby synkowi, a w efekcie ja też mogę nić cieszyć oko 🙂
Ciekawa jestem czy moje przyszłe dzieci będą lubiły zabawki, które mi się podobają 🙂