Za każdym razem jest mi ogromnie smutno, kiedy czytam, że jedna pani z drugą panią, niepotrzebnie obnoszą się ze swoją depresją, nałogiem, dołem. Że to prywatne, a mówienie o tym na głos (lub co gorsza robienie na tym pieniędzy) jest feeee. I śmierdzi się kupą. Spotkało to Justynę Kowalczyk, spotkało Marię Peszek i spotka to niechybnie Małgorzatę Halber. W Polsce nie wypada bowiem być słabym, w sposób otwarty i świadomy. Nie można pokazać miękkiego brzuszka, bo zaraz przyjdzie ktoś, kto będzie chciał cię w ten brzuszek kopnąć.
Co innego wiecznie narzekać na wszystko i rzucać sarkastyczne uwagi. Ewentualnie można też z siebie zrobić ofiarę. Ale dwóch rzeczy w Polsce zrobić nie można. Nie można powiedzieć „tu mnie boli, aua, nie rób” i nie wolno powiedzieć „jestem z siebie zajebiście zadowolona”. Bo za takie gadanie można oberwać. Z przykrością patrzę na internetowe hejty w kierunku Małgosi. Małgosi, która istniała wcześniej w mojej świadomości jako pani z programu Vivy, która jest podobna do Potwora Ciasteczkowego czy tam innego Oskara Zrzędy z Ulicy Sezamkowej. Właściwie jest jedyną zapamiętaną przeze mnie prezenterką Vivy, ale w pierwszym odruchu w ogóle laski nie pokojarzyłam. Po prostu przeczytałam z nią wywiad o jej nałogu i zachciałam jak najprędzej książkę nabyć i przeczytać.
DLACZEGO CHCIAŁAM PRZECZYTAĆ KSIĄŻKĘ O ALKOHOLIZMIE PANI Z TELEWIZJI?
Na pierwszy rzut oka, to się nie mieści w głowie. To rozpuszczenie, to niedopieszczone ego, to przewrażliwienie, okropne niemal tak jak Peszek na hamaku, z depresją. No bo przecież to nie jest PRAWDZIWA ALKOHOLICZKA! Prawdziwa alkoholiczka to mieszkała na dziesiątym piętrze w moim bloku, i czasem stałam z nią na parterze milion świetlnych lat, bo niby nacisnęła guzik przywołujący windę, a jednak spudłowała. Więc czekałyśmy aż widna przyjedzie, ona i ja, a winda niewezwana nie przyjeżdżała. Śmierdziała przetrawionym alkoholem, zamiast twarzy miała obwisłe, pokracznie umalowane, spuchnięte mięso i prawie nie miała już włosów. Tłukła swoją matkę. Skończyła, jak na prawdziwą alkoholiczkę przystało, zadźgana nożem w pijackiej awanturze. Przez konkubenta. I gdzie w tym wszystkim jest prezenterka telewizji, z własnym mieszkaniem w stolicy, chłopakiem i uśmiechem. No gdzie? Że złamała nos po pijaku? Wielkie rzeczy! Kto nie złamał czegoś, nie zadrapał, nie miał siniaka po dobrej imprezie? Normalka.
Tylko, że mnie alkohol przeraża. Jestem z tych osób, co nie umieją pić. Co im alkohol płata figle i nigdy nie mogę być pewna czy będzie na wesoło, na smutno czy na agresywnie. A czasem, że w ogóle będzie za dużo. I nie pamiętam w sumie kiedy miałam ostatniego kaca. Od lat po alkoholu nie wymiotowałam. Nigdy też nie brałam ciężkich narkotyków. A jednak, gdzieś podskórnie bałam się, że może tego alkoholu w moim życiu jest za dużo. Nawet kiedy chciałam zrobić woltę, okazywało się, że bez alkoholu się nie da. Nie że ja nie mogę. Ale ludzie czują się bardzo zagrożeni kiedy piłeś, a nagle nie pijesz. W dodatku są w stanie się obrazić, że nie chcesz z nimi pić (ej, bo sylwester, ej bo sama nie wypiję tego wina, a wpadłaś na ploty, ej, nie rób siary na spotkaniu rodzinnym u chłopaka). Zauważyłam, że ogromnie trudno jest mi wyciągnąć znajomych do rzeczy innych, takich które nie wymagają alkoholu. To znaczy, że nie udało mi się ich wyciągnąć na lodowisko lub park linowy. Że ciężko jest umówić się na rowery albo zrobić coś zachwycającego, co nie jest podlane alkiem. Bo moi znajomi zatracili zdolność do dziecięcej zabawy. I oczywiście, mam przyjaciółkę, z którą spacerujemy, rozmawiamy i chadzamy na ćwiczki. Mimo wszystko jest ciśnienie na alko z innymi. I słyszę te historie o dziwnych pijackich akcjach, które nigdy by się nie wydarzyły, gdyby nie %. A jednak po chwili zadumy, Kraków bawi się dalej. Wooohooo!
Dlatego właśnie chciałam przeczytać książkę o hipsterskim alkoholizmie. Bo kiedy zadaję sobie pytanie „czy to co robimy jest ok?” mam dwa wnioski. Pierwszy, zgodny z TESTEM jest taki, że wszyscy jak jeden mąż pijemy ryzykownie. Nawet gdyby wyciąć krzywe akcje z imprez. Zakładając, że piję w piątek wino z ukochanym, w sobotę idziemy na koncert a w niedzielę zamulamy w domu przy serialu i walniemy po piwku. Ale jak spytasz znajomych, nawet tych ciężko pijących, tych lasek, które po nadmiarze używek uprawiają seks, którego normalnie by nie uprawiały, nawet tych kolesi, którzy już stracili przez imprezy dużo, a teraz imprezują, żeby o tym nie pamiętać – żadna z tych osób nie ma problemu z alkoholem. W sensie, wiesz… nikt nie jest tą panią z twarzą ze spływającego z kości policzkowych, spuchniętego, źle pomalowanego mięsa, która została zadźgana przez konkubenta, we własnym mieszkaniu. Ani panem Mietkiem, który zbiera puszki i chodzi w obsikanych gaciach. Czyli jesteśmy normalni. Uffff! A mi nadal coś nie gra. Kupiłam książkę „Najgorszy człowiek na świecie” bo bardzo chciałam wiedzieć, czy można być najebusem chodzącym do modnych lokali. Takim, co nie stoczył się na samo dno. Takim, normalnym, z krakowskiego Prozaka albo Forum. Czy ja mogłabym nim być?
GARŚĆ REFLEKSJI NIEALKOHOLOWYCH
Poza aspektem powyższym, uświadomiłam sobie jedną ważną rzecz. Że prawie zawsze, kiedy piję i zachowuję się niegodnie – to się dzieje na imprezie. Ja nie jestem zwierzęciem imprezowym. Nic mnie tak nie dokurwia jak te jebane smal talki. O pogodzie, o DJ’u, o nowym smaku Fortuny. Nienawidzę tego zasranego „heh i lol”. Nie mogę się zmusić do rozmawiania o takich pierdach, które nudzą mnie bardziej niż życie bohaterów z „M jak Miłość”. No to teraz wyobraźmy sobie mnie na imprezie. Stoję z miną w podkówkę. Nie rozmawiam z nikim (no chyba, że jestem tam z dobrymi znajomymi i nie muszę z nimi uprawiać smal talków) i ogólnie „królewna z drewna” i „bez kija nie podchodź” mode on. Ludziom wydaję się egzaltowanym suczydłem, któremu spadłaby z głowy korona, gdyby było miłe. Tyle tylko, że ja naprawdę nie chcę gadać o niczym. Ja nie kumam czaczy imprezowego savoir vivru. Kiedyś chłopak upomniał mnie „Justa, na imprezę idzie się pogadać o niczym, a nie filozofować czy roztrząsać problemy tego świata”. I to mnie zmartwiło, bo o niczym (które nie jest wspólne z nowo poznanymi osobami) nie umiem i mnie męczy. A o tym co chcę, nie wypada bo ja męczę innych. Więc na imprezie muszę pić. Bo czuję się sztywno, nieswojo i przynoszę siarę bo „moi znajomi myślą, że ich nie lubisz”. Dlaczegooo? „Bo się nie odzywasz”. Nożeszfuck! Po piwku lub dwóch nie tylko pierdolę o pogodzie i kolejce w kiblu, ale też komplementuję rozmówców (co zazwyczaj po prostu myślę, ale nie mówię) lub z grubej rury zmieniam temat, na ten który mnie interesuje. Czyli na temat egzaltowany i prywatny. A oni wtedy, ośmieleni alkoholem, chętnie opowiadają. I wszystko jest super, tylko rano siebie lubię jakby mniej. Dopiero po lekturze tej książki zrozumiałam, że alkohol jest magiczną miksturą, która ma za zadanie zmienić moje emocje. Z opcji „czuję się źle, jestem sztywna, nie chcę tu być, wolałabym teraz poczytać” łykam sok z gumijagód i nie przeszkadza mi tłok, gadanie o niczym, ani inne rzeczy, które przed chwilą mnie swędziały. Czyli tak naprawdę – to nie tak, że próbuję się przystosować. Ja po prostu nie szanuję siebie, w imię akceptacji osób, na których mi nawet nie zależy (sic!). Nie pozwalam się sobie poczuć niewygodnie, sztywno i źle (a zapewniam Was, że nieliczni trzeźwi, dobrze się bawią na imprezach). I to jest pierwszy bardzo ważny wniosek z tej książki. Ważny dla mnie. Niealkoholowy. Po prostu chodzi o szacunek do siebie i nie tłumienie emocji. Może po prostu nie lubię chodzić na imprezy. I skoro tak, mogłabym się do nich nie zmuszać? Czy mogę być lamerką, leżącą pod kołdrą i czytającą sobie książkę? A czy jeśli idę na imprezę, to czy mogę w spokoju nie asymilować się? Stać i słuchać tylko?
Kolejne moje spostrzeżenie jest takie, że ta książka jest bardzo terapeutyczna. Bo bohaterka nie dość, że opisuje swoją terapię indywidualną, to jeszcze tą w AA. Czytając ją, rozumiemy coraz lepiej, że problemem nie jest alkohol, nie jest narkotyk, nie jest odmawianie sobie jedzenia albo hazard (no kaman, jak fizycznie można uzależnić się od hazardu?). Źródłem problemów z nałogiem jest to, że nie znasz i nie szanujesz siebie. Nie kumasz swojej instrukcji obsługi. Nie znasz swoich potrzeb. Nie wiesz, że zasługujesz na to, żeby zostały one zaspokojone. Nie rozumiesz, że Twoim głównym obowiązkiem jest to siebie zadbać. I to jest dla mnie największa zaleta tej książki. To jest dla mnie powód, dla którego każdy powinien przeczytać tę książkę. Bo nawet jeśli nie pijesz, nie ćpasz i nie cierpisz na anoreksję, jeśli poznasz siebie, zrozumiesz swoje potrzeby, zauważysz, kiedy zjeżdżasz, w dół zjeżdżalnią złego samopoczucia aż do opcji „dół ostateczny”, i będziesz w stanie się sama uratować, jakość Twojego życia zmieni się totalnie. To jest ogromnie ważne. Bo ludzie wstydzą się i boją się przyznać, że jest im źle i czują się słabi. Chcą jak najszybciej uciec od smutku lub złości.
Sama się na tym łapię (choć teraz i tak jest luz bluz i orzeszki). To zahacza o temat bardzo dla mnie ważny. O temat cierpienia i smutku, i tego jak w czasach sukcesu i wybielonych, kurewsko prostych zębów, nie mamy prawa do przeżywania tych emocji. Bo jak tylko one się pojawiają, zaraz chcemy brać się w garść. Nie wiemy, że pozwalając tym emocjom wybrzmieć, jesteśmy dla siebie superdobrzy, i że te emocje mijają szybciej. A przede wszystkim – mijają, a nie są ukiszone w środku. Łapię się na tym, że kiedy tylko ktoś z moich ukochanych, ma doła, ja pajacuję, pocieszam i rozweselam. A może wystarczyłoby spacerować w milczeniu, głaskać po włosach i po prostu być? Być w milczeniu obok kogoś kto jest smunty? Dać mu prawo do przeżywania sego smutku? Nie kazać mu być produktywnym i nie terrorzyować go szczęściem? To mi się też kojarzy z byciem przy umierającym, któremu nie pozwalamy się bać i mówić „ja umieram”. Bycie przy kimś kto cierpi i się boi, nie porpawiając jego stanu, po prostu towarzysząc jest OGROMNIE TRUDNE. Bo oto konfrontujemy się z niemocą. Z ograniczeniem.
To zaledwie kilka z moich refleksji na temat „Najgorszego człowieka świata”. Polecam tę książkę wszystkim imprezowiczkom, wszystkim wesołym i seksownym. Duszom towarzystwa. Ale chyba najbardziej tym z Was, które zrozumiały, że chcą się zaprzyjaźnić z samą sobą. Bo to jest „Lifetime romance” jak mawiają.
Zostawię Was na koniec z cytatem:
KAŻDY SIĘ WSTYDZI. KAŻDY SIĘ WSTYDZI TRZECH RZECZY, ŻE NIE JEST ŁADNY. ŻE ZA MAŁO WIE. I ŻE NIEWYSTARCZAJĄCO DOBRZE RADZI SOBIE W ŻYCIU. KAŻDY.
Dlaczego więc nikt się do tego nie przyznaje? Dlaczego nikt o tym nie mówi? O ile łatwiej by nam się rozmawiało na przyjęciach, gdyby można to było powiedzieć głośno.
46 komentarzy
Rewelacyjnie napisana recenzja. Tak rewelacyjnie, ze wlasnie robilam wieksze zamowienie na merlin.pl i dorzucilam te ksiazke.
Glownie dlatego, ze tez to znam – spotyka sie ze znajomymi wieczorem, nie tak czesto znowu jest okazja, bo zwykle pracuje do pozna, chcesz sie nacieszyc, chcesz porozkminiac, swiat jest taki niesamowity, a Ty na co dzien nie masz kiedy o tym porozmawiac, a tu nie, a tu pierdolenie o dupie Maryni. Wszyscy sie probuja odlaczyc od rzeczywistosci, od stresu, od powagi. Wiec pijesz, zeby tez sie odlaczyc i zeby tak bardzo nie irytowalo gadanie o niczym.
Moi przyjaciele są dobrani przeze mnie tak, że dużo gadamy na ważne, dziwne lub metafizyczne tematy. Uwielbiam to! Zwłaszcza moje spotkania z Sarą, bo odbieramy świat bardzo sensualnie we dwie i jak łazimy po mieście, to jesteśmy w teledysku 😉
Najgorzej jest ze „znajomymi” na cześć lub znajomymi mojego towarzyskiego chłopaka. On lubi i umie się odnaleźć w sytuacji gdzie jest dużo osób. Albo znajomi znajomych – to też dla mnie koszmar. Ja raczej nieśmiała jestem. Wolę kamerlanie, w kilka osób i lubię takie „doniosłe” tematy haha W tym roku po prostu obiecałam sobie, że będę chodzić tylko jak będę mieć naprawdę ochotę wyjść do ludzi. Żadnego „bo wypada” i „bo trzeba” albo „bo ktoś tam by chciał żebym wpadła”. Idę, krępuję się, smęcę a na koniec i tak słyszę o sobie, że jestem nabzdyczoną królewną. Aaaa fuck it!
P.S Ale ciężko robić coś z ludźmi bez lako. U nas niestety czy to koncert, czy wycieczka, czy gry planszowe czy cokolwiek innego, zawsze jest jakieś alko. A w ogóle częśćosób chce tylko spotykac się na imprezy/posiadówki przy piwie. Nie da się ich namówić na sporty albo coś innego.
Podobnie. I im bardziej godzę się ze sobą, tym częściej weekendowe wieczory spędzam z książką, serialem lub planszówką w małym gronie, wole sie wyspac, a rano wstac na jakies ciekawe warsztaty. Od bardzo niedawna nie mam parcia, zeby bywac, nie uczestniczyc, bo o mnie zapomna 😉 I slysze, ze nuda, ze jak to „nic nie robie” w piatkawy wieczor (bo jedyna sluszna aktywnoscia w piatkowy wieczor jest najebanie sie, czytac czy ogladac mozna sobie w dowolny inny dzien tygodnia). A jak juz gdzies wyjde i nie rzucam sie w wir tego kłapania lub nie pekam ze smiechu z podpitych zartow, to tez zaraz mam focha i ze krolewna 😉
Inna sprawa jest taka – mialam troche popaprania emocjonalnie i nastroje zmienne i sklonnosc do odwolywania spotkan. Poluzowalam wlasne znajomosci na rzecz znajomych partnera, bo tak latwiej, nie bralam za nie tak do konca odpowiedzialnosci, bo to bardziej jego znajomi, najwyzej pojdzie sam, jak mi sie odwidzi. Teraz odbudowuje i buduje wlasne na zasadzie – z kim naprawde chce sie widywac, rozmawiac, a nie kto bedzie wylacznie dobrym kompanem do calonocnego maratonu po knajpach. W czyim towarzystwie czuje sie na tyle komfortowo, ze nie musze sie znieczulac, zeby nie wstydzic sie mowic od siebie.
Po raz kolejny czuję, jakby Twoje słowa wypłynęły wprost z moich myśli 😉 Również nie jestem typem imprezowiczki, a imprezy na których jest masa nowych ludzi zwykle mnie stresują. Rozumiem, że jakoś trzeba zacząć rozmowę, więc temat pogody czy zakąsek na stole zwykle się na początku sprawdza – ale na ile można gadać o niczym? Lubię spędzać czas z ludźmi owocnie, czyli Rozmawiamy, przez duże R, lub coś razem Robimy (idealnie gdy można połączyć jedno z drugim!) Z nielicznymi mogę bez krępacji pomilczeć i po prostu pobyć. Nie jestem typem gaduły, raczej wolę słuchać i obserwować i wpienia mnie, gdy inni tego nie akceptują. Komentarze typu „no coś taka ciuchutka, weź coś powiedz”, ” a ty co taka sama, smutna? chyba ci się nie podoba”, i „weź, uśmiechnij się!” działają na mnie jak czerwona płachta na byka. Dawno pogodziłam się z tym, jaka jestem, bo przecież nie każdy musi być duszą towarzystwa (kto by słuchał gdyby wszyscy gadali?), ale ludzie są bezlitośni i nie pozwolą Ci spędzać czasu po swojemu, czyli – inaczej niż oni.
Po alko wszystko wydaje się łatwiejsze. Język się rozwiązuje, nogi same suną po parkiecie… niestety łatwo stracić kontrolę. Jestem z tych, co już nauczyli się pić – nie pamiętam kiedy miałam kaca, albo chlapnęłam coś głupiego przez procenty. Ale swoje przeszłam (i zwróciłam…) zanim się ogarnęłam z tematem.
Teraz pijam rzadko i raczej dla walorów smakowych (z tym też niektórzy mają problem, no bo jak można nie lubić piwa! z nami się nie napijesz?!), a od niedawna nie pije wcale, bo… myślę by zacząć starać się o dziecko. W najbliższym czasie czeka mnie kilka imprez, ciekawa jestem jak będzie 😉 Chyba będę jedyną trzeźwą osobą.
A książkę dodaję do listy „do przeczytania”. Dzięki!
Blim jeśli chcesz do parku, na rowery, na wrotki czy na kawę przy rynku, rozprawiajac o życiu zamiast uprawiać smal talki-masz moje towarzystwo;) Czasem mam wrażenie, ze o pierdach ,bez zbędnego zaangażowania umysłowego rozmawia się najlepiej. Mnie to nie wychodzi. Dlatego wolę te moje zgryzoty i rozgryzienia w formę słów pisanych przelewać. Papier (choćby ten wirtualny) wszystko zniesie szkoda tylko że kontakt z człowiekiem prawdziwym przez to ogranicza.
Alko czasem, raczej relaksacyjnie kieliszek wina zeby rozluźnić myśli niż je upijac do stanu nieświadomości. Je i siebie. I to tylko czasem.
Z reguły dobry przytulas, kartka i długopis czy sen działają najskuteczniej. Procenty to tylko dodatek -nie główna atrakcja wieczoru,solo czy w grupie.
Imprezy-masowe spedy ludzi podlewane trunkami różnej maści , widziane okiem osoby trzezwej mogę co najwyżej skomentować w następujący sposob- i ja tam z nimi byłam, alkoholu odmówiłam, a co widziałam i słyszałam, to z ulgą zapomnialam. ..
Przeczytałam wczoraj. Wręcz na siłę spowalniałam czytanie, zeby za szybko nie skończyć, żeby być z tą książką jak najdłużej. A równocześnie miałam poczucie, że ta książka wali mnie w twarz, że każda strona daje mi w pysk z liścia. Ta książka boli, ale boli przez to, co pokazuje o człowieku/o mnie. Niesamowita.
Dziękuję Ci za ten tekst! Ostatni akapit – mam od niedawna podobne refleksje i zaczyna do mnie docierać, że przeżywanie ciężkich emocji, to pole do pracy nad sobą dla mnie, bo od nich uciekam. W zasadzie, myślę, że nie trzeba uciekać od razu w alko czy narkotyki. Wystarczy facebook albo ciągła praca – ciągłe bycie zajętym i napięty grafik, albo jedzenie…
Dla mnie w sumie nie samo alko jest problemem ale to, że zmuszam się do sytuacji, w których nie chcę uczestniczyć – a potem musze się na to konto znieczulić, żeby je przetrwać. Absurd. I w sumie ja akceptuję siebie dzikusa. To bardziej ludzie mnie stresują, że nie polubią mnie w wersji „nudziary”. Sama ze sobą bardzo lubię przebywać. Mam świadomość, że człowiek nie jest samotną wyspą, a w Polsce mam wrażenie, że piją wszyscy. Więc tak, po prostu chciałabym robić z ludźmi inne rzeczy niż imprezować.
Ludzie chyba stresuja sie w obecnosci kogos, kto tylko patrzy i slucha, moze czuja sie oceniani. Kiedy akurat nie paplesz glupot i nie smiejesz sie, to nikt nie wie, co myslisz, a mozesz myslec cos groznego 😉 Wiec te wszystkie zaczepki, ze smutna, ze sie nie podoba, ze ksiezniczka, tak naprawde maja dac im poczucie komfortu, nie Tobie 😉
Ksiazki nie czytalam, ale Twoja recenzja spowodowala ze natychmiast chce ja przeczytac. I nie chodzi tu absolutnie o problem z alkoholem, bo takowego nigdy nie mialam. Za to palilam papierosy kilka lat, i ustawialam pasjanse nalogowo. Bez pasjansa nie moglam wyjsc z domu, ba, rozpoczac dnia. Moze sie wydawac: jakiz problem jest w ustawianiu pasjansa? To nic szkodliwego. Jednak mechanizm uzaleznienia jest taki sam, zarowno przy pasjansie, jak i przy alkoholu. Oczywiscie, mimo wszystko lepiej jest ustawiac pasjanse, niz pic alkohol lub cpac, bo w tym drugim przypadku dochodzi potem do uzaleznienia od substancji i sprawa sie komplikuje. Ale tak naprawde wlasnei chodzi o stosunek do siebie, o pogarde i nienawisc jaka sie do siebie czuje. Mi pomogla dopiero to zrozumiec, a co za tym idzie, potem odbudowac sie, terapia. Od tej chwili stalam sie jej wielka zwolenniczka. Wiem, ludzie sie wstydza, ze sa slabi i musza chodzic na terapie. A ja uwazam, ze to zasluguje na szacunek i nawet mozna tego zazdroscic. Bo to oznacza, ze czlowiek dba o siebie. Czy sa ludzie, ktorzy w dorosle zycie wkraczaja juz wystarczajaco dojrzali? Ja takich ludzi nie poznalam, kazdy zostal w jakis tam sposob uszkodzony, przez swoje rodziny, ktore z kolei zostaly uszkodzone przez swoje rodziny, itd do Adama i Ewy. Do tego dochodza doswiadzcenia wojen, zapisane niemal w genach i pzrenoszone z pokolenia na pokolenie, choroby somatyczne itd. itp. Dlatego uwazam, ze terapia powinna byc jelsi nie obowiazkowa, to bardzo wskazana dla wiekszosci ludzi (byc moze nie dla wszystkich), jako podstawowy element wkraczania w doroslosc. Dziekuje Ci bardzo serdecznie za Twoj wpis.
nigdy nie komentuję, zazwyczaj tylko czytam – ale teraz nie jestem w stanie się powstrzymać! dobry tekst, całe akapity jakby wyjęte prosto z mojej głowy. i zerkając na wcześniejsze komentarze widzę, że nie ja jedna mam takie odczucia 🙂
z alkoholem jest chyba trochę tak, że jest jedną z tych rzeczy „tylko dla dorosłych” i początkowo jest coś fajnego w tym, że wreszcie, mając te dwadzieścia parę lat, można się umówić z koleżanką na wino (pomijam tutaj kwestię picia alko przed 18-stką, to oddzielny temat w ogóle), zamiast na kawę. ale ostatnio uderzyło mnie, że gdy zaproponowałam kumplowi „chodźmy na kawę!”, usłyszałam zdziwione „no co ty, nie na browara?”. stanęło na coffeeheaven ;), ale zaczęłam się zastanawiać, czemu właściwie to osoba niepijąca zazwyczaj musi się tłumaczyć – a co za tym idzie, być stawiana w sytuacji niekomfortowej – że nie ma ochoty na drinka (jedyne przekonujące i ucinające dyskusję tłumaczenia to a. prowadzę auto, b. jestem na antybiotykach, no i c. jestem w ciąży :P).
cóż, może te obserwacje i chęć ich wyjaśniania bierze się z tego, że im jestem starsza, tym częściej przed alkoholem na imprezie powstrzymuje mnie myśl o kacu dnia następnego (bo niestety – a może właśnie na szczęście 😉 – ja z tych, którzy rano potrafią się czuć kiepsko po dwóch wypitych piwach), tym więcej od siebie wymagam (i bardzo nie lubię „lubić siebie mniej” rano) i coraz mniej interesuje mnie imprezowanie jako forma spędzania wolnego czasu (bardzo wyczerpująca forma, jak się okazuje, gdy nagle kończą się studia i trzeba się rano zmusić, żeby wstać do pracy, która wymaga odpowiedzialności i pełnego skupienia ;))
dzięki za ten tekst!
A propo taki obrazek pasujący:
http://kwejk.pl/obrazek/2232429/piatek-wieczor.html
Alkohol w dzisiejszych czasach jest ogłuszaczem samych siebie by płynąć z nurtem rzeki. Nie być jednostką wyjątkową ale stać się elementem większej układanki. Całość sprowadza się, żeby nie czuć samotności. Zmuszamy się do bycia innym niż jesteśmy.
PS. Twoje teksty czytam od roku i mnie inspirują na mój własny zakątek refleksyjny w postaci bloga. Dziękuję za pchnięcie do przody Serce!
Po Twoim komentarzu, po prostu ją przeczytam. Kiedy ex małżonek odchodził, usłyszałam między innymi, bo Ty nigdy nie potrafiłaś się dobrze bawić na imprezach. Tak, bo nie lubię pić, a właśnie na tym się to opierało, bo szkoda mi następnego dnia. Szkoda mi każdej minuty, którą muszę odchorować. Bo nie bawiło mnie to. Kiedy patrzyłam na rozbawione od alkoholu towarzystwo to chciało mi się uciekać. Tak wolę książkę, wolę szydełko, wolę spacery z psami, wolę budzić się rano w weekend po prostu sprawna i zadowolona. No cóż, pasuję ale do innego świata 🙂 W każdym razie dla mnie lepszego 🙂 a inni no cóż … w końcu wolna wola, tylko jak łatwo zboczyć. Pozdrawiam Cię Kasia
Wow, idealnie trafia w mój moment ten wpis. Jestem właśnie na imprezie, nie jakiejś dzikiej, w pubie, bardzo w porządku ludzie, ale w większości tacy, których nie znam. Jestem osobą która nie pije alkoholu i ktora nie potrafi rozmawiać z ludźmi o dupie maryni. Jak chcę pogadać o czymś co jest dla mnie ważne, to słyszę, że mecze ludzi. A potem figuruje wśród ludzi jako „dziewczyna chłopaka X”.
Pomimo, że nie pije to mam tak samo na imprezach. To chyba też jeden z głównych powodów dlaczego przestałam na nie chodzić. Kołdra, książka i herbata zawsze wygrywają.
Nie znoszę tego gadania o niczym, uwielbiam dzielić się tym co przeczytałam, odkryłam, czego się obawiam w związku z tymi odkryciami (bardzo często je mam). Ale najczęściej spotykam się ze znudzeniem bądź niechęcią co do moich wypowiedzi czy egzystencjalnych opowieści. Najbardziej mnie chyba zabolało jak nikt nie zrozumiał mojej fascynacji enneagramami, gdzie moja liczba idealnie, powtórzę IDEALNIE opisywała moją osobę, to jak działam, jak działa mój mózg, jak reaguje na innych i na różne sytuacje. Poczułam, że w końcu ktoś może to zrozumie, że odkryje swoją liczbę i też to tak będzie przeżywał jak ja. Momentami nie spałam tylko o tym myślałam. Wydrukowałam wszystko i podkreślałam ważne dla mnie opisy. No ale cóż, nikim to nie wstrząsnęło. Może dlatego też to piszę właśnie tutaj i właśnie Tobie.
Tak btw, czytam Cię chyba od samego początku, ale jednak zawsze jako ten milczący czytelnik. Tego wieczoru w końcu postanowiłam się odezwać 🙂
btw2 szalenie wielbię Małgosię za książkę, za Bohatera, za to, że ktoś mówi o tym głośno i, że jest to kobieta.
Mnie enneagram też dobrze opisuje. Rasowa indywidualistka 🙂
Ciągle jeszcze nie wiem jak ogarnąć temat satysfakcjonującego bycia wśród ludzi.
Dobrze to rozumiem. Jakbym miała wybierać to jest tyle fajnych opcji spędzania czasu…
<3
ale być jedyną trzeźwą wśród pijących też nie jest dobrze :/ To jest dopiero ciężkie do przeżycia 🙂
Oj tak..sama cos o tym wiem bo bylam uzalezniona od alkoholu przez kilka lat (picie do urwanego filmu praktycznie codziennie..). Od dwoch lat (w Walentynki 😉 rocznica i szczerze? nie zaluje. Nie zrobilam nic piekniejszego dla siebie. Przez pierwszy rok bylo kurewsko ciezko-glownie przez ogromna samotnosc, totalne zmiany na kazdej plaszczyznie, ale po roku-cudownie 🙂 Przestalam myslec o piciu, odstawilam narkotyki, oderwalam sie od toksycznych znajomych,faceta i rodziny, odnalazlam sama siebie, rozwinelam pasje,podreperowalam zdrowie i kondycje, zlapalam depresje,nerwice,mysli samobojcze, brak pewnosci siebie i inne potworki na smycz i wsadzilam na nie kaganiec ,zaczelam chodzic na terapie ktora bardzo mi pomogla
Wychodze do wiekszej ilosci ludzi tylko wtedy kiedy mam ochote,ale potrafie sie bawic kiedy ludzi jest duzo,i nawet z tymi pijanymi-chociaz wole wlasnie spotkania w bardziej kameralnym gronie. jedyne co sprawia mi bol to to,ze nie potrafilam wlasnego ojca wyciagnac z alkoholizmu i faceta z alkoholizmu i narkomanstwa. ale i tak bywa-staralam sie ale juz odpuscilam,to tez sztuka-pogodzic sie z takimi sprawami. nie mniej-polecam-mimo ogromnych trudnosci,nie ma nic lepszego z perspektywy czasu niz wyjsci z nalogu. pozdrawiam 🙂
rada dla wszystkich ktorzy 'nie chca a musza’ czy inne takie – zycie nie jest skomplikowane -jak czegos nie chcesz,to nie rob, i na odwrot 😉 po co sie zmuszac i czuc sie z tym zle? szczegolnie apropo rzeczy na ktore.mamy mocny wplyw, i nie wynikaja z nich zle konsekwencje-typu wyjscia do ludzi,bo placenie podatkow to bardziej skomplikowana sprawa 😀
bardzo ciezko zyc w zgodzie ze soba,i brak tej zgody wynika z roznych lękow-warto je przepracowac-obnazyc aby moc przestac sie bac 😉
Ładna okladka, slyszalam o tej lasce, a skoro polecasz na pewno kupie i przeczytam. Alkoholik moze byc w miare zadbany mimo wypitej butelki wina dziennie czy trzech piw. Teraz to chyba taki jest obraz alkoholika a nie pani z windy.
Czarna
Pewnie tak. Ale nawet jak się słyszy o bogatych alkoholikach to o menagerach wysokiego szczebla.Zimnych sukach relaksujących się winem lub facetach jeżdżących super furą i pijących dobre whisky dla odprężenia. A mnie chodziło o zwykłych 30 latków. Kraków tonie w alko i dragach, a mnie interesuje gdzie przebiega granica pomiędzy „wyszaleć się” a „problem”.
To prawda. Ale te lęki są duże. Duża jest presja, żeby robić rzeczy jak wszyscy. Z resztą czesto nie znamy alternatyw. O tym też jest ta książka. Bohaterka boi się, że jak przestanie pić będzie ubrana na biało, grać w tenisa i będzie cholernie nudna. A co z imprezkami? Z pijącymi znajomymi? Z próbami offowych kapel? Festiwalami? Co jeśli alkohol był w tym wszystkim i bardzo się kojarzy. Co jest alternatywą? Ona tego nie wie. I myślę, że wielu moich znajomych nie wie też (nawet jeśli nie mają problemu z alko). Ja też nie wiedziałam aż zaczęłam szukać. Ale nadal brakuje mi ludzi, którzy chcieliby robić to ze mną (i byli w moim wieku).
Wow! Jesteś moją bohaterką!
Jak najbardziej ja siebie akceptuję – po prostu mam skandynawski temperament 😀 To inni mają problem z zaakceptowaniem takiej osoby, wciąż oczekują ode mnie, że coś powiem (nieważne co) i że będę uśmiechać się na zawołanie (oczywiście szczerze).
Uwielbiam swoje towarzystwo, nigdy się ze sobą nie nudzę 😉 ale czasem trza wyjść do ludzi, rozumiesz… i nie zawsze można sobie wybrać kogo się spotyka.Co innego intymne spotkania w małym gronie (klasa!) a co innego większa impreza czy miejsce pracy (na wszystko nie wybierzesz). I nie chodzi o to, że uważam się za kogoś lepszego czy ciekawszego (broń Boże), tylko ja się pytam – dlaczego ja akceptuję innych z ich dziwactwami, i np. nie każę gadułom się przymknąć, za to inni próbują mnie zmienić? 😉
Wczoraj próbowałam coś powiedzieć mojemu chłopakowi na ten temat, bo widział, że coś nie halo i totalnie nie potrafił się odnaleźć w tej sytuacji. Powiedział mi, że czasem trzeba rozmawiać z ludźmi o niczym, jeżeli się ich nie zna, bo relacje budują się stopniowo. Ale ja się czułam po prostu niekomfortowo, chociaż bardzo chciałam iść na tę „imprezę”, rozluźnić się. A dzisiaj kac moralny, że cały wieczór chciało mi się płakać i pewno miałam minę jak srający kot na puszczy. Co prowadzi do kolejnych przemyśleń pt. dlaczego mam poczucie winy z powodu własnych emocji i cechy zwanej przewrażliwieniem.
Mel, myślę podobnie – oczywiście, że robią to dla siebie 😉 I to nie jest tak, że zawsze stoję w kącie i się gapię z ponurą miną 😉 Po prostu jestem mniej aktywna w tych wygłupach, a im więcej nieznanych twarzy tym bardziej jestem powściągliwa- ot, taka nieśmiała natura.
Alkohol codziennie w domu bez upijania sie jak imprezie .ale bardziej jak woda lub herbatka to jest juz wg mnie problem.i to duzy, bo ciezki bylby dzien bez alko. Na imprezie raz to kiedys bez upodlenia sie chyba znaczy wyszalec sie.
Czarna
Mam nadzieje ze moja odp sie dodala.wlasnie nie chodzilo o bogatych ale zwyklych 30 ponad latkow pijacych dla odprezenia codziennie wiecej i wiecej…
myślisz, że można kogoś wyciągnąć z nałogu jeśli on nie widzi problemu?
Piękny, mądry tekst. Zamiast komentarza filmik.
https://www.youtube.com/watch?v=SYM-RJwSGQ8
Gdyby można się było wtedy zobaczyć…
Jestem pewna, że nie.
Gdyby można się było wtedy zobaczyć to chyba niejedna z nas chciałaby się przytulić. Bo dla mnie to jestwidok bardzo zagubionej i nieszczęśliwej osoby w tym teledysku. Swoją drogą znałam kawałek, a klip widzę po raz pierwszy.
Poruszył mnie Twój tekst. To chyba dlatego, że musiałam przejść pewną drogę, żeby zrozumieć siebie i to co mi tak naprawdę daje szczęście. Od niedawna wiem na pewno, że weekendy wolę spędzać w domu pod kocem z jednym kotem przy nogach z drugim przy głowie, z książką lub pilotem w ręce. A co najważniejsze z ukochaną osobą, która po prosu jest (nawet jeśli siedzi przy komputerze przy grach ;)). Przez wiele lat byłam 'duszą towarzystwa’. Nie wyobrażałam sobie weekendu bez imprezy = bez alkoholu. Chociaż bywały momenty, że alkoholu było mniej lub wcale, ale imprezowy weekend + pierd***nie o szopenie obowiązkowo. Poznawałam miliony ludzi. Później poznawałam tych ludzi i innymi ludźmi… Wydawało mi się, że takie życie będę prowadzić do końca istnienia. Że to jest ten rytm, który nadaje mojemu życiu sens. Do czasu aż siadłam sama ze sobą i przedstawiłam sobie w głowie wszystkie za i przeciw ;). Fakt jest jednak taki, że nigdy przenigdy nie będę żałować tego okresu (choć czasem kac moralny był – albo nawet i nie czasem). Droga ta choć długa i zawiła doprowadziła mnie do miejsca, w którym się właśnie znajduję, a lepszego nie mogłam sobie wymarzyć 🙂
Przecież niepicie alkoholu nie jest robieniem komukolwiek krzywdy, więc można, czemu nie? Jeśli komuś to robi krzywdę, to jego problem, pewnie z uzależnieniem/współ-.
Przecież nie trzeba uprawiać small talku. U mnie są też takie imprezy, na których się „roztrząsa problemy tego świata”.
Skąd się w ogóle biorą poglądy „jeśli idę na miasto, to przecież nie na sok” (z ww. książki)?
Czasem piję, zdarzyło mi się nawalić, chyba głównie z ciekawości i chęci zrobienia właśnie „jak wszyscy”.
Myślę sobie, że brakuje nam pozwolenia na naiwność, zwyczajność; kontaktu z przyrodą, pierwotności, rytuałów, płaczu i śpiewu ot tak. I po to ludzie piją, żeby się głupio tłumaczyć z chęci bycia sobą.
Ech, napisałam komentarz i mi zjadło. Żalę się.
Bardzo trafne spostrzeżenie!
A co do picia na imprezach i tego „nie idę przecież na sok” ja nie lubię imprez gdzie jestem jedyną niepijąca osobą. Czemu? Bo nie umiem się wtedy bawić? Czy w ogóle nie umiem się bawić? Nieprawda, świetnie bawię się na rozlicznych babskich spotkaniach, które mają rozrywkową formułę. Nie lubię być trzeźwa na zakrapianych imprezach bo podpite żarty są śmieszne tylko „na fazie”. Nie jestem też wtedy tak rozluźniona jak inni, no i myśląc trzeźwo – bardziej oceniam i siebie i innych. Więc automatycznie nie jestem królową parkietu, nie flirtuję z połową kolesi przy barze, nie śmieję się do łez, a głośna muzyka i ciemność są ogromnie nudne w takich okolicznościach przyrody. Myślę, że dlatego wiele osób sięga po alkohol – żeby zdjąć filtr oceniania Kazi i Stasia, siebie samego, uderzyć wpląsy i zachowywać się jak idiota. Albo jak dziecko. Bo na trzeźwo ciężko zdjąć zbroję wojownika i po prostu się bawić.
Zachęcona recenzją – kupiłam; bardzo szybko się czyta, niestety utknęłam na setnej stronie, bo siostra ukradła książkę…
No to chyba najlepsza recenzja 🙂
z przyjemnością przeczytam książkę.
cieszę się, że nie tylko ja nie umiem rozmawiać z obcymi ludźmi o dupie Marynie. i do tego alkohol mnie nie kręci. na studiach mówiłam, że mam wszywkę 😉
Niedawno skończyłam i jestem pod wrażeniem!
magdalenawkrainieczarow.blogspot.com
Wpadłam kompletnie przypadkiem na Twój blog. Szacun dziewczyno
kocham Cię 🙂