Jednym z największych moich zdziwień, z pewnością jest to, że rzeczy przećwiczone w samotności, są dużo trudniejsze, lub też w ogóle nie działają, kiedy stosuje się je w powikłanych relacjach międzyludzkich. Zawodowych. Miłosnych. Przyjacielskich.
Zdziwienie to jest dość naiwne i bolesne, bo miałam już przecież level master, w niektórych sprawach, a dziś sama sobie mogę jedynie pozazdrościć tamtej mądrości. W pierwszym odruchu pojawia myśl o ucieczce. Źle mi się z kimś pracuje — rzucę to w cholerę, w końcu mogę! W związku trzeba pracować, zamiast jechać na rumaku różowej chmurki, łatwiej było być singielką. Rodzina uwiera i irytuje, dobrze byłoby się na chwilę odciąć. Mądrość podpowiada jednak, że są to mechanizmy ucieczkowe. Wcale nie chodzi o to, że uważam, że życie, związki, praca, relacje, rodzina muszą być ciężkie i mozolne i tylko wtedy są wartościowe. Jestem zdania, że życie jest lekkie, łatwe i przyjemne, ale też, że nie zależy to od wydarzeń w tym życiu, a raczej od pokory i podejścia do spraw (na które to podejście mamy wpływ). Dlatego nie uciekam. I dlatego nie narzekam. Trwam. Przede mną kolejne decyzje do podjęcia, dla mnie bardzo ważne. Mimo całego mojego regresu i zagubienia nie poddaję się. Cała ścieżka serca jest cudowną drogą, chociaż mózg czasem jeszcze stara się wyrwać sercu stery (czasem nawet skutecznie). Zaniedbałam wiele ze swoich praktyk. Nie medytuję tak regularnie jak bym tego chciała (medytacja zmienia życie, jestem o tym przekonana), nie mam przestrzeni na praktykę fizyczną, pogubiłam się. Kiedy jednak myślę o dwóch latach na mojej ścieżce serca, zawsze wracam do dwóch zasad, które przeszły próbę czasu i okazały się dla mnie najważniejsze:
1 Zanim zajmiesz się kimkolwiek innym, zajmij się sobą. Zanim wdasz się w kłótnię, jebniesz focha, namnożysz oczekiwań, napiszesz komuś nieprzyjemną wiadomość, zajmij się sobą. Idź pobiegać, pooddychaj, poćwicz jogę, poczytaj książkę, zrób maseczkę, pisz w dzienniku. Ludzie nie potrzebują Twoich złotych rad, wskazówek, nie potrzebują instrukcji jak żyć. Zostaw ludzi w spokoju. Jeśli ludzie utrudniają ci życie, zdobądź więcej niezależności, żeby zminimalizować oczekiwania. A potem… zajmij się sobą.
2 Go where your blood beats. Naucz się słuchać własnego serca. Nie porywów emocjonalnych, nie ego, nie racjonalnego mózgu, który robi tabelki plusów i minusów. Rób tak, jak czujesz. Najbardziej nawet przykre konsekwencje wyborów dokonywanych z serca nie są tak straszne, jak niezadowolenie z pseudo udanego racjonalnego wyboru lub jeszcze gorzej, ponoszenie konsekwencji wykalkulowanego wyboru, który miał przynieść profity, a okazał się pomyłką. Życie w zgodzie ze sobą, nawet jeśli innym wydaje się irracjonalne lub szalone, jest tego warte.
Oddycham, uczę się, obserwuję, robię dwa kroki w tył. Nieważne co będzie. Mam gigantyczne zaufanie do życia i mam radość z podróży. Jaka miła odmiana po latach, kiedy interesował mnie cel. Dziś liczy się proces. Wszystko jest w porządku.
6 komentarzy
Dziękuję za ten post, jestem na tej drodze, od trzech lat. Z początku było ciężko – zakończenie małżeństwa, przeprowadzka w góry, rzucenie pracy. Odrzuciłam wszystko w czym wcześniej szukałam oparcia. Poczułam się jakbym jechała autobusem nie trzymając się uchwytów i próbowała na zakrętach nie wywrócić się. Kilka razy wylądowałam na tyłku, przeszłam przez doły i górki. Ostatnio lepiej, spokojniej. Medytuję codziennie. Oddech zmienia życie.
Tak, ja też tu jestem. Raz na ścieżce, raz w krzakach, ale się staram. Czasem sfochowane ego robi co chce , ale przynajmniej nawet jak wybucha to w miarę szybko wraca do szarego kąta. To wcale nie jest takie łatwe jak w związku spotkają się dwa uparte osły, które w środku są różowe i miękkie jak wata cukrowa, ale idziemy dalej więc chyba na razie wszystko działa 🙂
Kurcze! Ostatnio dokładnie to samo zdziwienie mnie dopadło – że chociaż nie wiadomo jak bardzo nakarmiłabym siebie samoakceptacją, miłością i w ogóle nie wiadomo na jakich wyżynach stabilności emocjonalnej bym się nie znalazła i tak w konfrontacji z drugim człowiekiem muszę budować to od nowa. Albo raczej na nowo formułować to, co sobie wypracowałam sama ze sobą w swoim domku. Zderzać nowe emocje z tym, co już wiem o sobie i jakoś układać to, czego dopiero się dowiaduję.
Niby oczywista sprawa, że w praniu wszystko wychodzi inaczej niż same sobie ułożymy, ale w ostatnim tygodniu bardzo dobitnie sobie to uświadomiłam. Ale to dobrze, bo musi i moment siedzenia w pieczarze i składania się do kupy, i wychodzenia do ludzi (i czasem dostawanie po ryju:P). To tak jak fazy księżyca, przypływy i odpływy itd.
Magda – zdecydowanie to prawda. Czasem co prawda mam ochotę wrócić do pieczary, bo w niej jestem mądra i cudowna, ale… nie o to chyba chodzi w życiu 🙂
Blum, to może po protu jest teraz czas na to, żeby zamknąć się na chwilę w pieczarze?
Pamiętam, że kiedy czytałam „Biegnącą z wilkami” Estes, to najbardziej przemówił do mnie rozdział o powrocie do domu (opowieść o skórze foki). Przeczytałam go w odpowiednim momencie, bo wtedy baaardzo potrzebowałam powrotu do siebie, pobycia z sobą sam na sam i pokokoszenia się we własnym towarzystwie. Wg mnie to jest takie doładowanie energii, podłączenie do prądu. I kiedyś myślałam, że to niebezpieczne, bo istnieje ryzyko, że na zawsze będzie się chciało zostać w bezpiecznym domeczku i odizolować od świata zewnętrznego, ale to nieprawda! ZAWSZE następuje taki moment, że chcesz już wyjść do ludzi i być w świecie, skonfrontować się z nim! Kiedyś nie umiałam tego zrozumieć, teraz juz traktuję to jako naturalne.
Magda – tak ale po deadlinie 🙂