
Przyjemność jest dla mnie ważna. Chociaż dawniej zarzekałam się, że mieszkanie w wynajmowanych mieszkaniach mi nie przeszkadza, po kolejnej i przed kolejną przeprowadzką, mam się z tematem już trochę inaczej. Jednocześnie wciąż argumenty, których używałam wtedy, są dla mnie aktualne: nie chcę kredytu na lata, nie umiem przewidzieć, jak będzie wyglądało moje życie, oczekuję od siebie i tego życia elastyczności, co nadal sprawia, że nie jestem chętna do kupna mieszkania w regularnej cenie. A przecież jestem domatorką, kocham mieć myszkanko, uwielbiam oswojoną przestrzeń i jako wrażliwiec, bardzo potrzebuję swojego azylu w świecie. Dość szybko wyprowadziłam się z domu, bo zaraz po maturze i od tego czasu zmieniałam mieszkania i miasta i nadal nie mam niczego swojego.

Przez te lata pozbyłam się iluzji dotyczącej tego, że mogłabym podróżować po świecie z laptopem pod pachą i pracować z hamaka na Bali lub chatki w Norwegii. To kusząca perspektywa, ale z moim systemem nerwowym, który kocha rytm i poczucie bezpieczeństwa, doprowadziłabym się na skraj szaleństwa takim trybem życia. W głębi duszy kocham przeżywać przygody, ale tylko na 1/4 etatu. Na 3/4 jestem nudziarą, lubię robić dżemy, czytać książki, pielęgnować kwiaty, rysować, pisać i gotować. Marzę też o kurze (o kurczę, powiedziałam to na głos?). Nauczyłam się w związku z tym czerpać dyskretną przyjemność płynącą z mojej codzienności. Miałam ładne i brzydkie mieszkania, więcej i mniej pieniędzy, drogie i tanie rzeczy – nie zawsze drogie oznaczało, że jestem szczęśliwsza, choć nie polecam mieszkania z karaluchami, mrówki też nie są moimi przyjaciółkami. Chodzi o zadowolenie płynące z rytuałów, powtarzalnych czynności i codzienności.


Brzmi drętwo? Bardzo pilnuję się, żeby nie zrobić sobie z życia takiego kociokwiku, w którym trzeba zmieniać partnera co trzy miesiące, skakać na bungee, odwiedzić 50 krajów w rok i nieustannie stymulować się nowymi bodźcami, by czuć się żywym człowiekiem. Robię wręcz przeciwnie – skupiam swoją uwagę na małych rzeczach i podnoszę je do rangi sacrum. Im jestem starsza, tym bardziej doceniam prostotę i celowość przedmiotów, zabiegów, podejmowanych wysiłków.

To, że lubię prostotę, nie oznacza wcale, że jestem minimalistką lub ascetką. Lubię z dekorem, lubię na bogatości, lubię życie w jego przejawach. Lubię piękne przedmioty i nie jestem osobą pragmatyczną i z arkusza kalkulacyjnego, więc godzę się na to, że to życie się kumuluje w materii. Teraz jednak staram się, by przedmioty, które gromadzę (nie będę udawać, że tego nie robię) były dla mnie ważne. Lubię otaczać się naturalnymi materiałami, lubię dobrą jakość i lubię, żeby rzeczy, których używam na co dzień, sprawiały mi przyjemność.


Jakiego rodzaju przyjemność? Żeby dobrze się trzymały w dłoni. Żeby faktura była miła. Żeby ładnie pachniały, żeby cieszyły oko. Żeby każda mała, nieistotna czynność – picie herbaty, szczotkowanie włosów, wycieranie skóry, notowanie w kalendarzu – były aktem małej rozkoszy. Ta uważność i towarzyszące jej przedmioty osadzają mnie w codzienności i sprawiają, że tu i teraz jest dobrze, a nie tylko od wielkiego dzwonu, z okazji świąt, rocznicy czy wielkiej chwili. Bardzo lubię ten dyskretny urok codzienności.

Te proste małe rzeczy sprawiają mi przyjemność. Nie musi ich być dużo, ale wybieram je świadomie i uważnie, korzystam z radością. Bardzo lubię swoją spokojną codzienność.

14 komentarzy
Lowen ma całą książkę na temat przyjemności i tego jak jest ważna w życiu – bardzo polecam!
Jak ja lubię tu zaglądać 🙂
Marzę, żeby w końcu zrobić cały program Lowenowski u kogoś! Dawniej miałam baaardzo duży problem by uwalniać z ciała krzykiem, śpiewem, tańcem czy waleniem w poduchę, jestem tego mega ciekawa. Dziś chyba mam w sobie więcej przyzwlenia na taki rodzaj ekspresji.
Ja też tu bardzo lubię zaglądać!
Miło milutko, ja czuję ten przyjemny powolny klimat nawet jak to czytam. Zdradzisz co to za pyszne jedzonko na tym portugalskim talerzu?
Ewa – to niewypał 😉 więcej tu: https://blimsien.com/brukselka-najlepsze-przepisy-frytki-polenty-jamiego-oliviera/
Matulko,jak dobrze wiedziec,ze nie jestem jedyna osoba ktorej marzy sie Kurka?
Hej Blimsien,
Dzieki za kolejny dobry, glaskajacy post. Uspokajam sie jak to czytam. Dziekuje za Twoja szczerosc i dzielenie sie tym.
Wiesz, zastanawiam sie nad kupowaniem mieszkan. Ogolnie mam podobnie jak ty, ale za kazdym razem kiedy ktos ze znajomych decyduje sie na zakup mieszkania, mam w glowie „Aga, no zastanow sie czy ty tez bys sobie nie kupila.” I tak dlugo jak one sa tak drogie, a ja nie bede na razie wracala do PL, mysle ze NIE. Ale jest mala chec posiadania swojego malego M1/2/3 😀
Jak ty sobie z tym radzisz?
Bardzo chętnie bym sobie kupiła mieszkanie a nawet dom 😉 ale nie za kredyt na 30 lat i 30% wkładu własnego – w obecnej sytuacji dziekuję bozi, że moim jedynym zobowiązaniem jest przeżyć z dnia na dzień i wykarmić psa!
Również nie należę do osób, które potrzebują do życia miliona bodźców i doznań. A miałam kiedyś taki rok, kiedy to próbowałam doświadczyć wielu rzeczy w krótkim odstępie czasu i to jednak nie zdało egzaminu, za dużo tego 🙂
Ja myślę, że można się przyzwycaić do mnogości bodźców – kiedyś żyłam szybko i bardzo to lubiłam, ale chciałam więcej, więcej i więcej, bo stare dawki przestały mnie stymulować.
Fajnie ktoś napisał, że to taki głaskający post i ja się pod tym podpisuję, to jak chwila relaksu z kubkiem dobrej herbaty 🙂
Przy okazji nowego posta tradycyjnie pobłądziłam po starszych wpisach i chyba ominął mnie ten o trawieniu informacji i inspiracji. Tak to u mnie wyglądało przez ostatnie 4-5 lat, np ten rosnący stos książek (w 70% porażki, nie dla mnie) do przeczytania i niewyróbka z czytaniem, co jedną przeczytam to dwie nowe wracają ze mną do domu, efekt wdepnięcia w polecenia internetowe. Wpadłam po uszy na Pintereście, nie wnosząc do swojego życia praktycznie nic ciekawego i czegoś z sercem, wręcz mam wrażenie, że cofnęłam się w porównaniu do czasów sprzed inspiracji. O Instagramie nie wspomnę, przestaję rozumieć ideę posiadania tam konta. Interesowałam się fotografią, modą, pielęgnacją, rzucałam się na ćwiczenia, książki kulinarne, plannery i wiele innych rzeczy/dziedzin i wszystko jak krew w piach. Dziś mam poczucie zmarnowanych lat i pustki i te inspiracje w ogóle jakby nie są moje tylko pożyczone, cudze i na dłuższą metę nic nie działa. Z jednej strony wszędzie trąbią o minimalizmie, a z drugiej podają gotowy przepis, wyrzuć to i to, rób to i to, miej to i to.
Nie wiem jak, ale twój wpis coś we mnie poruszył i otworzył. Nie wiem co dalej, ale ufam temu i czekam na rozwój wydarzeń, a kurek z inspiracjami i informacjami zamykam do zera, do odwołania, bez daty. Jestem ciekawa co obudzi się do życia w odgraconej głowie kiedy przestanę ją zalewać hurtem z zewnątrz.
Bardzo miło się poczułam po przeczytaniu tego wpisu 🙂
Meg B. – cieszę się 🙂