Jedną z największych wad dzieciństwa jest fakt, że nie wybieramy sobie narratora. Język, którym rodzice opisują nam świat i nas same, zostanie z nami na lata, z większością do końca życia sycząc do ucha „musisz przejść na dietę, wylewa ci się znad spodni nadpiździe” albo „idiotka, widziałaś, na co się piszesz”. Język ten wraz z przekonaniami stanowi nitkę wątku i osnowy, które plotą ciasną tkaninę. Przez małe dziurki pomiędzy splotem możesz zobaczyć świat, ale świat ten nigdy nie będzie obiektywny.
Wielką zaletą rodzicielstwa moich mamy i taty był fakt, że jakimi narratorami nie byli, sami lubili czytać i mieli zasadę, że dzieci mogą, a nawet powinny czytać książki w nieograniczonej ilości. Nigdy nie oszczędzali na książkach, nie szczędzili także czasu, by wybrać się ze mną do biblioteki (mama) lub, gdy byłam starsza do Empiku (tata), w czasach gdy Empik był jeszcze czymś w rodzaju luksusowego salonu z bogatą ofertą kulturalną, a nie targowiskiem z badziewiem z Chin.
Żaden z powyższych akapitów nie przyszedłby mi do głowy, gdybym zabrała ze sobą do parku więcej technologii, niż to było konieczne, a za konieczność uznałam leciwy czytnik Kindle bez podświetlania. Czytałam pierwszy raz w tym roku na świeżym powietrzu i pierwszy raz od dawna tak w ogóle. Żeby wewnętrzny narrator mógł przemówić i powiedzieć, co myśli o świecie, o nas samych, życiu, biedronkach i zbliżających się jesienią wyborach, potrzebuje ciszy. Tego momentu odpływu narracji innych, przestrzeni, krótkiej chwili wypełnionej nudą, ptasimi trelami, marudnymi dziećmi, nawołującymi rodzicami i jazgoczącymi psami. Nie przeszkadza przy tym narracja pisarza, którego książkę się właśnie czyta, bowiem pisarze mają to do siebie, że wchodzi się z nimi w dialog. Na krótką chwilę pożycza się od nich okulary i za ich pomocą patrzy się na świat i ten świat może nas zachwycić, zniesmaczyć lub zaintrygować, albo śmiertelnie znudzić. Ulubiony pisarz lub pisarka staje się, jak dobry znajomy, w którego towarzystwie po prostu lubimy przebywać, bo jego opowieści, jak bardzo egocentryczne by nie były, są frapujące i miło spędza się razem czas. Potem zaś zamyka się książkę i zaczyna się słuchać własnego narratora, dziwnie rozochoconego tym czytanym.
Wschodzący księżyc jest jak blada moneta, kwiaty opowiadają historie, a emocjonalne złogi wychodzą na wierzch po latach i uwalniają się, pozostawiając w głowie miłą pustkę. Im więcej miejsca jest w życiu na nudę i obserwację oraz przestrzeni na ciekawych narratorów, tym ciekawsze życie wewnętrzne się później wiedzie. Może to nie być nic o dietach ani idiotkowaniu. Nagle wewnętrzny narrator potrafi zaskoczyć, powiedzieć coś poetyckiego, a może nawet zakwestionować przekonanie naszych narratorów podstawowych, których głosy były wcześniej monolitem w naszej głowie i zwykle był to dwugłos o wdzięcznej wspólnej nazwie „krytyk wewnętrzny”.
Łapałam się na tym już wcześniej, ale teraz stało się to szczególnie męczące. Mój narrator został uduszony głosami ludzi, których nie cenię i którzy w ogóle mnie nie obchodzą. Facebook podpowiadał mi opinie bardzo opiniotwórczych ludzi, których w życiu nie chciałabym słuchać i na przyjęciu zwiewałabym od nich w kierunku stolika z przekąskami. Kłótnie ludzi o 500 i 800 plus, incelskie narzekania na roszczeniowe księżniczki i narzekania przeciwnego obozu samodzielnych singielek, tym razem na to, że nie ma z kim tworzyć relacji. Mnóstwo artykułów, które kiedyś mi zlecano i oczekiwano, że będę je pisać, po szybkim kursie pisania gównianych nagłówków o tym, jak przyciągnąć uwagę czytelnika.
Zrozpaczeni czterdziestolatkowie czują, że przegrali życie.
Zmęczone kobiety po 50, żałują jednego…
Niezamężne i bezdzietne kobiety są szczęśliwsze, mówią o tym badania.
I tak dalej w ten deseń, aż pod koniec dnia czuję się, jakby ktoś oblał mnie smołą i wyturlał w wacie szklanej. Wszystko mnie swędzi, lepi się, czuję się utytłana i przeładowana cudzym szambem, a przecież wina leży po mojej stronie, bo sama czytam te debilne nagłówki, otwieram te głupawe media społecznościowe i pozwalam zawładnąć swoją uwagą. Ponieważ jednak z wiekiem jestem coraz bardziej odporna na poczucie winy, ani myślę brać to na siebie. Media społecznościowe i internet zaprojektowane są tak, by bazować na naszych najmniej kontrolowalnych instynktach. A ja, kiedy czytam poradę o tym, by nie używać generatora napisów do stories, bo widz jest znudzony i chce treści szybko przeklikać podczas gdy generator napisów działa w czasie rzeczywistym, co oznacza, że biedny widz tudzież widzka musi wytrzymać aż trzydzieści sekund bez kliknięcia, strzela mnie jasna cholera. I piszę ten tekst nie za pomocą krótkich akapitów, nie zobaczysz tu tytułów, śródtytułów i nie zrobię ani jednego umizgu po to, by zmęczona rozproszeniami uwaga czytelnika mogła szybko przeskanować gąszcz tych liter, bo to nie jest tekst dla osób, które chciałyby przeczytać go na Instagramie lub jeszcze lepiej, w formie krótkiego twitta.
Jestem uzależniona od technologii, może bardziej niż inni. Miejsce mojej pracy nie mieści się w biurze, mieści się w chmurze i nie jest to różowo-jagodowa chmura na czerwcowym niebie, które przecinają jerzyki z tym przenikliwym krzykiem, który tak kocham. To chmura technologiczna, w której robię już wszystko, a więc nigdy nie jestem od niej wolna, bo czas po pracy i czas obowiązków służbowych zlewa się w jedno miejsce, które w dodatku jest nienamacalne i może zastać mnie, gdy leżę wieczorem w łóżku. I jeszcze w tym wszystkim kolejne aplikacje wellnessowe i medyczne, które mamią nas pitta-obietnicą poprawy stanu rzeczy i kontroli.
Kupiłam taniego smartwatcha kilka lat temu i od dawna go już nie noszę, coraz rzadziej zabieram także ze sobą telefon. Irytuje mnie, że czytając, wciąż mam potrzebę sprawdzania faktów w internecie, w pewnym momencie robione kroki stały się celem samym w sobie, który był ważniejszy niż zagapienie się na przechodniów. Wyliczenia cyklu, kalorii, aktywności i wykresy snów ani o jotę nie przybliżyły mnie do czucia się dobrze, nie wzmacniały zaufania wobec mojego ciała. Może opresja to zbyt wielkie słowo, ale stały się batem nad tyłkiem do poganiania mnie, stworzyły ciśnienie jeszcze większej produktywności i kompletnie odzierały moje życie z relacji z samą sobą. A ta wymaga ciszy, o ile chcę usłyszeć własne myśli.
I chociaż nie wrócę do Nokii 3310, bo nie umiem czytać papierowych map, nigdy nie mam drobnych na bilet i lubię zamawiać taksówki przez aplikację, od jakiegoś czasu, świadoma swojego problemu i zubożonego życia wewnętrznego, które stało się jak monokultura podlewana nawozem od Monsanto szukam coraz więcej przestrzeni na bycie z książkami, drzewami i żywymi ludźmi. Jak najbardziej offline. Na razie to mnie uwiera i gniecie, ale też pojawiają się momenty takie, jak ten, kiedy pierwsze zdanie tak bardzo chce zostać przelane na „papier”, że zaraz za nim ciągnie się cała wycieczka słów. Nic o 800+, madkach, nic o binarności, nic o nowym serialu, nic o niczym, tylko kawałek drzewa, nieba i krzepiąca myśl, że może jednak czytasz ten tekst i jesteśmy w tym razem, a moje słowa zasilą Twojego wewnętrznego narratora, który będzie snuł swoją opowieść w oczekiwaniu na przyjazd autobusu, zanim zaleje Cię fala newsów, które tak naprawdę, w ogóle Cię nie obchodzą.
16 komentarzy
Zostawiam komentarz, żebyś wiedzia, że przeczytałem przed snem, a teraz wskakuję w książkę innego narratora 🙂
Czuję to i chętnie podzielę się swoimi przemyśleniami w (chyba) podobnym klimacie.
Mam wrażenie podążania za jakąś kolektywnie zbudowaną w socjalach wizją życia. Ta wizja się zmienia w zależności od tego, co akurat jest modne i o czym najwięcej się mówi. Ta wizja nie jest moja.
Medytacja, codzienna praktyka tego i tamtego, kolejne informacje o autodiagnozach przypadkowych i obcych mi osób, polecenia książek, których i tak nie mam czasu przeczytać, coraz to nowe podcasty, które trzeba przesłuchać, żeby być na bieżąco, nowa wystawa, nowa kawiarnia, nowa potrawa w knajpie X, nowe suple marki Y, a to wyjazd, warsztaty, tu jakiś live, tu konferencja albo meetup branżowy, i tak dalej, i tak dalej. Od samego wyliczania się zmęczyłam!
Trochę się w tym zgubiłam i poczułam silną potrzebę skupienia się na tym co płynie ze mnie, a nie z tego kolektywnego doświadczenia social-mediowego. Chyba to wiosenne przebywanie w naturze, wyjście z domu i skupienie się na swoich zajawkach skłoniło mnie do takiej refleksji.
Oprócz tego, widzę, że wszyscy konsumujemy te same treści niezależnie od wieku, miejsca w jakim jesteśmy w swoim ludzkim życiu i chyba to trochę przestało mi się podobać. Zupełnie nieświadomie stawiam przed sobą oczekiwania, które zwyczajnie nie przystają do mojej sytuacji, rozpływam się nad tematami, które mnie już nie dotyczą albo które mnie jeszcze nie dotyczą zamiast skupić się po prostu na tym co dzieje się w moim życiu tu i teraz. A to co innego niż to co widzę teraz w socjalach.
Mam nadzieję, że to nie jest za duże uzewnętrznienie, spodobała mi się ta długa forma wymiany myśli i poczułam się zainspirowana do wypuszczenia swojego wewnętrznego narratora 😊
Dziękuję za ten wartościowy tekst. Czytałam, czekając na tramwaj.
Joanno – to prawda, brakuje przestrzeni na posłuchanie siebie. Gdzie ja jestem, jakie są moje potrzeby, jakich narzędzi ja chcę użyć, w którym miejscu jestem. Ja jestem częścią tego, czego tak masz dosyć, ciągle myślę, jak robić to mądrzej, z większym szacunkiem. W tym dziwnym uścisku z technologią, która daje mi pracę, pomaga mi zdobywać wiedzę, która sprawiła, że nie czuję się dziwakiem, a gdybym wychowując się w swoim mieście urodzenia żyła bez internetu, pewnie myślałabym, że jestem.
Z pewnością jednak są takie kawałki życia i nas samych, które wymagają offlinu, bycia tylko ze sobą lub spotkania z drugim ale twarzą w twarz, a już najlepiej twarzą obok twarzy, razem patrząc na horyzont.
Takie posty na blogu są najlepsze dla mnie. 🖤🖤🖤 Chce więcej. 😍
Marzy mi się powrót do czasu internerowej blogosfery, przed mediami społecznościowymi. Można było zaczytywać się w blogi, bez rozpraszających komunikatów – nawet reklmy wtedy nie były tak rozpraszające. Czy ludzie jeszcze w ogóle piszą funfiction albo jakieś opowiadania? Bo jeśli chodzi o aktualne blogi to dla większość to są jakieś śmieciowe treści pod SEO. 🙁
Nie znoszę tego jak ograniczone formy postów socialach rozrywają na małe kawałeczki zdolność koncentracji. ;( Z rolkami to już jest całkowicie dramat, skaczące napisy, mówienie, muzyczka w tle. 🤡 Dobrze, że chociaż rośnie popularność newsletterów.
Mam to samo, jednocześnie tekst na blogu to tyle pracy i no właśnie… czasu. Gdybym nie była tak niecierpliwa, przed kliknięciem Enter zadbałabym, by tekst odleżał, zrobiła ponowną redakcję, pomyślała nad nim dłużej. Tymczasem z palca, w kulturze obrazkowej łatwo zrobić stores czy rolkę. To się ogląda, to się klika, to przebodźcowuje nas wszystkich i żyje tak krótko.
Nic we mnie nie zostaje po rolkach i wpisach na insta, mój narrator milczy przywalony cudzymi opiniami, a przy dłuższych tekstach, takich jak ten, jest szansa pogadać, pomyśleć i usłyszeć się wzajemnie, co widać po naszej wymianie zdań w komentarzach. Ja też chcę tego więcej!
o, komentarze mi działają! <3 jestem, czytam, uśmiecham się, ale też powstrzymuję przed spogladaniem na insta co 5 min (ba, 5 sekund!) i tak bardzo bardzo rozumiem o czym piszesz…
Wspaniały wpis, czuje tak samo i coraz bardziej świadomie się z tego wypisuje. Bardzo obrazowo opisałaś obecność tych cudzych narracji w naszej głowie, daje do myślenia.
Podpinam się do grupy/pki która dobrnęła do końca, chociaż dobrnęła ma w sobie jakiś ciężki ladunek a mi czytało się bardzo przyjemnie i lekko. Przemyślenia bardzo mu bliskie, powrót do natury, uziemiania się kontakt live z drugim człowiekiem równa się powrót do siebie.
Blum, dziękuję za szczerość i odwagę.
Po tym tekście mogłabym Cię pokochać. Uwolniłaś mnie nieco z poczucia osamotnienia w wielkim świecie cyfrowych relacji, bo przecież nie cyfrowych ludzi. Ludzie, w tym ja, nadal są przecież złożeni, interesujący, wielowymiarowi, lecz dali się sprowadzić lub zostali sprowadzeni do prostego, zero-jedynkowego wymiaru. Zasilanego ciągle aktualizowaną kontrowersją.
Też mam marzenie o Nokii. Nie zrealizuję go. Pozostanie marzeniem i tęsknotą za tym co tracę.
Właśnie wróciłam z ponad trzytygodniowych wakacji w egzotycznym miejscu, w którym byłam już siódmy raz, bo kocham tam być, ale… pierwszy raz w życiu przez większość czasu nie miałam ochoty robić zdjęć! Moi współtowarzysze wyciągali aparaty fotograficzne, komórki, kamery, a ja czasami szłam z rękami w kieszeniach i tylko chłonęłam wzrokiem i słuchem (i duszą) wszystko co mnie otaczało. I to nie jest tak, że już to tyle razy widziałam, że mam to już na milionie zdjęć! W niektórych miastach byliśmy po raz pierwszy w życiu, a i tak wolałam patrzeć i słuchać niż uwieczniać i oglądać to kiedyś później na wycinkach tych chwil. No bo co mi po tysiącu zdjęć z wakacji do pokazywania znajomym, skoro nie będę umiała sobie przypomnieć, co czułam w danym dniu i miejscu, bo skupiłam się tylko na pstrykaniu i oglądaniu świata zza kamery…
Zasiliłaś. Dziękuję ogromnie! 🙂
Ja też czytam i mam nadzieję, że dalej będziesz dla nas pisać! Twoje teksty są tak wyjątkowe w dzisiejszym internecie – pozwalają się zatrzymać i docenić zupełnie malutkie rzeczy, a czasami te ogromne. Zgadzam się z Twoimi przemyśleniami iam nadzieję, że uda nam się pozostać w kontakcie z samymi sobą w tym dziwnym świecie. Dziękuję za moc przemyśleń!
Mam podobne refleksje, więc twój tekst mnie poruszył. Wraz z mediami społecznościowymi i nieograniczonym internetem w telefonach, do naszych głów wlał się jazgot. I to taki, na który nie jesteśmy ewolucyjnie przygotowane. Instagram zdezaktywowałam już chwilę temu, fb coraz częściej. Na portale informacyjne zaglądam rzadziej i na krótko (ale wystarczy, by zauważyć te niemądre nagłówki, o których piszesz). Odcinając się od tego wszystkiego, mam poczucie przewietrzonej, świeżej głowy i niezmarnowanego czasu. PS. Niby blogosfera umarła, zjedzona przez social media, ale ja w to nie wierzę. I cieszę się, że nadal tu piszesz, bo czytam Cię od lat.
Hej Kasja, dzięki za znak. Tak, mam nadzieję, że jak bardzo kontrproduktywne się to nie wydaje blogi z długimi tekstami do czytania mają jeszcze jakiś sens. Przynajmniej dla nas – osób, które lubią mieć przestrzeń na przemyślenia i dialog.
Bardzo a propos moich odczuć. Przeczytane z przyjemnością.