Lipiec był u mnie intensywny i to wpisuje się w kanon pracowitych lat, gdzie sezon rozpoczynam przeprowadzką. Tym razem jednak już od końca kwietnia nie miałam domu i przenosiłam się z miejsca na miejsca z psem i całym psio-ludzkim majdanem.
Przez większość czasu moje życie wyglądało mniej więcej tak. To uświadomiło mi, że nadmiar przemieszczania się i podróżowania nie sprzyja u mnie pobudzeniu kreatywności, a wzmaga niepokój, podnosi vatę i sprawia, że moje ciało się spina. Wiedziałam to od dawna, ale teraz mogłam doświadczyć na własnej skórze i upewnić się, że rutyna, bezpieczny port i powtarzalność są moją bazą do lotu w kosmos.
Dźwiganie gratów, obce łóżka i spanie na dmuchanym materacu odbiły się na stanie moich pleców. W ruch poszło urządzenie od TRU+ o którym pisałam TU. Oczywiście wszędzie też przemieszczałam się wszędzie z poduszką z gryki i tylko to sprawiło, że jako tako jestem w jednym kawałku. Teraz już na spokojnie zapisałam się do mojego fizjoterapeuty Marcina z Projekt Masaż, żeby mnie poukładał od nowa. Wystarczy obciążać daną część ciała, żeby reszta chciała to wyrównać, często powodując kolejne napięcia. Potem wszystko idzie jak domino, dlatego dbam, zanim zmiecie mi ostatnią kostkę i będzie game over.
A kiedy już udało nam się wprowadzić, kilka dni później okazało się, że ja i nasza suczka musimy się przeprowadzić w inne miejsce, bo Radża pracował z osobą zarażoną COVID i miał kwarantannę. Mnie przed wspólną posiadówą uratował wyjazd, który rozdzielił nas przed całym zdarzeniem. Na szczęście test potwierdził, że nie ma korony, no ale przymusowa banicja wprowadziła jeszcze więcej zamieszania.
Nasze mieszkanie nadal w dużej mierze wygląda tak. Nie mamy lodówki ani pralki. Nie mamy też szafy i nie rozpakowaliśmy kartonów (bo nie mamy gdzie trzymać rzeczy).
Za to mamy łazienkę! I może nie jest w 100% skończona, ale mogłam rozłożyć kosmetyki, a prysznic jest wielki i fantastyczny. Całą metamorfozę mieszkania pokażę w osobnym poście, na razie małymi kroczkami zmierzamy do celu.
Pamiętacie mój archiwalny wpis o tanich śniadaniach i fajnych miejscach na Mokotowie (klik)? Nic się nie zmieniło! W Mozaice nadal dobrze i tanio karmią.
Oto dowód.
W lipcu przekonałam się też, że minimalizm jest przereklamowany. Przynajmniej dla mnie! Żyjąc o 5 sztukach odzienia, ciągle czegoś mi brakowało, za czymś tęskniłam, jedno się suszyło, drugie się prało, a mi ciągle było za ciepło, za zimno, a stopa po 3 miesiącach chodzenia w 2 parach butów na zmianę złapała przykurcz (buty w rozmiarze 38, które są ok od czasu do czasu, nie nadają się jednak do noszenia non stop gdy ma się rozmiar 38,5 – no, a przynajmniej w lewej stopie). Także często miałam poranki z gatunku – nie mam w co się ubrać – tym razem całkiem dosłownie. W ciepłe dni koszulki po prostu schły bezpośrednio na mnie.
Lipiec to czas, kiedy mogę pochwalić się efektami mojego drugiego skin coachingu w życiu. 5 lat temu zaufałam Blance Społowicz i pisałam o tym tu (klik). W tym roku coś ostro nie grało ze skórą mojej twarzy i w końcu skapitulowałam i udałam się po profesjonalną pomoc. Nie chcę sama tłumaczyć, na czym polegał mój problem i jaką mam rutynę pielęgnacyjną, ale jeśli jesteś ciekawa, to przeczytasz o tym bezpośrednio na blogu Blanki (klik).
A kiedy już mogłam rozpakować kosmetyki, odnalazłam karton z brązującym balsamem i samoopalaczem w płynie. Tego drugiego używam do twarzy i bardzo lubię, bo jest łatwy w obsłudze i daje bardzo naturalny efekt, a teraz używam mocnych filtrów, więc jestem blada (zdecydowanie wolę siebie w opalonej wersji). Ten kosmetyk nie jest tani, ale jest wart swojej ceny. Po cichu mam tylko nadzieję, że nie wejdzie w kolizję z moją reaktywną ostatnio cerą.
Bardzo niewygodny z powodu mieszkania i bardzo aktywny miesiąc obfitował również w wyjazdy solo.
I tak np. uczyłam się masować, diagnozować z języka i pulsu oraz gotować po ajurwedyjsku.
Wszystko to w pięknych okolicznościach przyrody i z zerowym zasięgiem sieci. Bardzo doceniłam offline.
W moim mieście również dużo bywałam w naturze. Tropię dzikie miejsca w Warszawie.
A wcześniej udało mi się dotrzeć na Warmię. To część mojego pomysłu, by stworzyć mapę miejsc i punktów, gdzie można osięzadbać. Taki przewodnik z rekomendacjami chciałam stworzyć już w zeszłym roku. Zrobiłam plany i… przyszła Korona. Wiele z tych planów przepadło, ale też coś zostało. O wyjazdach ze Slow Living Poland napiszę osobny tekst, tymczasem zostawiam Wam namiar już teraz, bo może zechcecie skorzystać jeszcze tego lata!
Ja wybrałam wyjazd na Warmię, gdzie atrakcjami była joga i koncerty mis tybetańskich! Wspaniałe doświadczenie. Pojechałam sama. Nie mam auta, zabrałam się z dziewczynami z Warszawy i podzieliłyśmy się kosztami paliwa. Chcę Was bardzo zachęcić do takiego podróżowania solo. Dawno, dawno temu w Krakowie, wydawało mi się, że jak nie jadę gdzieś z partnerem, to powinnam siedzieć w domu. A on nie miał czasu, żeby podróżować. Dziś już nie czekam aż partner lub ktoś ze znajomych będzie podzielał moją chęć czy pasje – nie każdego musi bawić joga, wodne sporty lub cokolwiek innego, ale to nie powinno powstrzymywać mnie.
Pomysł wyjazdów ze Slow Living polega na połączeniu czegoś dla ciała z czymś dla ducha, pysznym jedzeniem i naturą. Dla mnie to kombinacja idealna!
Miałam też przyjemność odwiedzić leśna spa. Było tak dobre, jak słyszałam!
Poza wyjazdami badałam też inne inicjatywy. Yoga Brunch organizowany przez SSU odbywa się w Warszawie i na Helu. Dostaniecie tu pięknie zaserwowaną jogę i śniadanko.
Dopiero tam nauczyłam się sztuczki, żeby robić zakładkę na macie, jeśli muszę na niej przyklęknąć. Wcześniej zawsze używałam koca lub po prostu cierpiałam męki (jestem koścista i mi twardo).
Mam takie założenie, że chciałabym, żeby fotomigawki stanowiły serię wysmakowanych obrazków. Obrazków spójnych kolorystycznie, tematycznie i smacznie podanych. To założenie wyprzedza jednak inne jeszcze ważniejsze założenie! Założenie, które mówi, by nie pokazywać w internecie wszystkiego, ale nigdy nie fejkować i nie zakłamywać, nie lukrować i nie udawać. Moje ostatnie miesiące były ciężkie, chaotyczne, poszarpane i nadwyrężające. Widać to po tych zdjęciach, które są zbieraniną zdjęć moich i cudzych, z telefonu i robionych profesjonalnym sprzętem. Kolory od sasa do lasa, kadry też. Wolałabym, żeby było inaczej, ale nie umiem odpuścić prawdy. Niech więc lipiec będzie dowodem na szukanie piękna i robieniu przestrzeni na przyjemności pomimo wszystko. Nie zawsze to przychodzi łatwo, ale wierzę, że właśnie te momenty składają się na wspomnienia. Zmęczenie w końcu odparuje.
3 komentarze
Ja akurat trafiłam na kwarantannę, bo mój partner miał podejrzenie. Na szczęście po trzech dniach okazało się, że jednak jest zdrowy i nas puścili wolno.
Ale wspaniałe są te migawki!
Dziękuję 🙂