
Jak w ogóle zacząć pisać o tym najdziwniejszym miesiącu w roku? Jak połączyć całe życie, które się wydarzyło w tych kilkudziesięciu dniach?


Panel organizowany przez Festiwal Kręgi w Loretcie w warszawskim hotelu PURO odbył się właściwie w ostatnich dniach września, ale w ostatnich migawkach zapomniałam o tym wspomnieć. Ten rok jest przedziwny, ciągnie się, jak przyklejona do podeszwy guma do żucia, a jednocześnie wszystko dzieje się z niesamowitą prędkością. Razem z Jus Nagłowską i Lidką Popiel rozmawiałyśmy i czułości, jako leku na obecne pandemiczne czasy. Wtedy jeszcze żadna z nas nie przypuszczała, co przygotował dla nas listopad.
Chwilę później pojechaliśmy na długo wyczekiwany urlop Escape Vanem. Pierwszy raz w życiu byłam na Helu, a pierwszej nocy nad morzem witała mnie piękna pełnia księżyca.
Swoją drogą to porażające, jak drogi jest wypoczynek w Polsce. Październik, wszystko pozamykane, a jedyne czynne campingi mają ceny po ok. 60-70 zł za dobę (bez dostępu do kuchni i bez prądu).
Zimny, piękny Bałtyk.

Pogoda nam niestety nie dopisywała.
Było mokro i wietrznie a Luna była Marilyn Monroe.
Zła pogoda wcale jednak jej nie zrażała – wykonywała radosne hopsasany i hołubce masując piaskiem psie poduszeczki.
Jedną z piękniejszych rzeczy, jakie widziałam w tym roku, była rzeka wpływająca wprost do Bałtyku. Magia!
Niestety ze względu na mój stan zdrowia musieliśmy szybciej wrócić do domu. I tu moglibyśmy zrobić dłuższą pauzę.
Wydawało się, że życie wróciło do jako takiej normalności i powoli urządziłam się w tym nowym, post-pandemicznym świecie, który wcale nie okazał się post pandemiczny, a raczej przed apokaliptyczny.
Pandemia zmusiła mnie do odkurzenia prawka i ponownej rozkminie na temat własnego środka transportu. Udało mi się kilka razy wyjechać do magicznego lasu. Uwielbiam te momenty, kiedy nadstawiam uszu i pozwalam, by las do mnie mówił, by mnie prowadził. Zupełnie inaczej na mnie reaguje, kiedy wchodzę do niego z intencją zestrojenia się z jego energią, a inaczej, gdy jestem zadaniowa, wkurwiona lub przepełniona myślami. Kiedy przychodzę po prostu z nim być, grzyby mnożą mi się pod stopami, a wszystkie moje troski wsiąkają w mech.
Czytałam też Czerwoną Baśń. Debiut literacki dziewczyny, która na IG prowadzi konto Slavic Book. Klimat jest leśny i magiczny, baśniowy, a książka do łyknięcia w jeden wieczór. Nie mogę powiedzieć, żeby mnie porwała językowo, ale nie żałuję czasu, który jej poświęciłam. Jeśli lubicie leśne klimaty i macie wolne popołudnie, róbcie dobrą herbatę i idźcie w las (ale nie wierzcie w zachwyty na lubimyczytać).
Częste wizyty w lesie urodziły ciekawy problem. Otóż okazało się, że wszystkie odłamy naszej rodziny, tak zachodniopomorskie, jak i zielonogórskie kochają zbierać grzyby, ale… nie bardzo lubią je jeść. Wszyscy więc mamy szalone stany spiżarkowe. Przyznam szczerze, że i ja nie lubię grzybów, tak jak opisała je Slavic Books – ich miękkich, obślizgłych, gąbczastych ciał. Jednakowoż po wysuszeniu i dodaniu do zup, risotta lub… kiszonej kapusty to inna sprawa. Tak wpadłam na pomysł zrobienia łazanek. Nie jadłam ich całe wieki, bo ostatnio chyba w szkolnej stołówce. Przepis bardzo prosty i niebawem się podzielę (jak i resztą grzybowych przepisów, jeśli podzielacie nasz rodzinny problem).
Poranki stały się chłodniejsze, więc na śniadania znów pojawiła się jaglanka z tartym duszonym jabłkiem.
No i oczywiście zupy! Jesienią i zimą kocham zupy miłością wielką i co roku testuję nowe. W tym wyjątkowo mam ochotę na kwaśne, dlatego podrzucam przepis na ten prosty i boski kapuśniak.
Udało się też porandkować w naturze. Termos w dłoń, napar imbirowy i na wycieczkę!
Stęskniona za sztuką i kulturą odkurzyłam mój leciwy czytnik i uznałam, że covid-srovid tej jesieni rozsmakuję się w czytelnictwie na nowo. Koniec z czytaniem tylko po to, by móc wystawić recenzje książek osiędbaniowych. Ajurweda, poradniki, reportaże! A gdzie czas na przyjemność? I Kasia, moja koleżanka, zaczęła mi podrzucać listę lektur. Zaczęłam czytać nagradzanego Szczygła i strasznie się ciągnął, a gdy się w końcu rozkręcił… upuściłam Kindla we własnym mieszkaniu, posuł się ekran i w czytelnictwie zrobiła się przerwa…
Uwielbiam ten mój Mokotów.
Radość z pięknej, złoteh jesieni i dobrego stanu zdrowia zakończył wyrok TK. Wszystkie wiemy, co stało się potem.
Mieszkańcy Mokotowa blokują warszawskie ulice.
Oczywiście stała cała stolica. Inne dzielnice również tamowały ruch w ramach walki o prawa kobiet i w sprzeciwie wobec obecnie rządzących.
Ten wspólny sąsiedzki moment dał mi niesamowite poczucie jedności. Żałuję, że gdy wcześniej osoby LGBT walczyły na ulicach o swoje prawa, nie pomyślałam o tym, by wywiesić w oknie tęczową flagę. Dopiero teraz zrozumiałam jakie to ważne, ile wsparcia to niesie.
Panu coś ewidentnie nie pykło z maseczką, ale cała reszta dość przykładnie, bezpiecznie, a tłum bez wulgaryzmów. Było sporo dzieci i to była najpiękniejsza manifestacja, na jakiej byłam. Później przeszłam dwa skrzyżowania dalej, gdzie kierowca celowo wjechał w tłum. Ludzie zagrodzili mu drogę, a ten wcisnął gaz, potrącając na moich oczach dwie dziewczyny. To było okropne, jedna z nich została mu na masce i dość długo tak jechali, aż przyspieszył i spadła mu z auta. Nie zatrzymał się i zbiegł z miejsca wypadku. Później okazało się, że to pracownik ABW i nie postawią mu nawet zarzutów, a osoby chcące wyciągnąć konsekwencje zostały odsunięte od sprawy. Październik 2020 – w takim kraju teraz żyjemy.
Przez cały miniony tydzień chodziłam na manifestacje, pisałam teksty w swoich social mediach, zgłaszałam mowę nienawiści w internecie, pisałam artykuły, które ukazywały się na Onecie i starałam się interweniować wszędzie tam, gdzie czułam, że mam coś do powiedzenia lub, że jestem potrzebna. Cała joga wzięła w łeb, źle spałam i jechałam na resztce zasobów, starając się nie zawalić zadań w pracy. Tu wielkie podziękowania dla Was za wsparcie na Patronite. To była moja motywacja i nadzieja, by dać z siebie jeszcze więcej. Wieczorami zostawiałam na stories Rytuały (przypięte na pasku z relacjami), które mogą pomóc wyrzucić emocje z ciała lub uspokoić zszargane nerwy, choć wiem, jak jest… mamy rekordową liczbę zakażeń, rząd odstawia manianę, podstawowe prawa kobiet są deptane, a jednocześnie… trzeba w tym wszystkim żyć. Gotować zupę, głaskać psa, odprowadzać dziecko do przedszkola, przytulić się do partnera, umyć łazienkę… myślę, że mój mózg jeszcze nie ogarnia tej przedziwnej kombinacji życia i spraw wagi wielkiej.
Pandemiczne home office, zakazy, restrykcje lub zdrowy rozsądek, a w tym wszystkim czas. Mój rozwlekły i przeciekający przez palce jednocześnie. Czytam sobie poradnik Bożeny Kowalkowskiej Odzyskać czas i mam nadzieję, że uda mi się chociaż trochę kontrolować to, co kontrolować mogę.
Ulubiony bukiet w całym moim życiu. Lubię być tak zaskakiwana.
I na koniec mój najprzyjemniejszy październikowy rytuał. Na masaż bańką poszłam do Karoliny z warszawskiego Spa Boho, a podpytawszy, jak mogę robić go sama w domu, cały październik się masuję. Bańkę wyhaczyłam na promce w Sephora, ale na Ig mówicie, że w Rossmanie jest za 13 zł bardzo podobna i to się całkiem dobrze składa, bo ta sieciówka ma też w ofercie serię olejków w bardzo wygodnych butelkach i przystępnych cenach. Warto obejrzeć składy, bo każdy olejek ma inny. Ja wzięłam ten nie z powodu chwytliwej nazwy ; ) a dlatego, że skład był relatywnie krótki. Do masażu można oczywiście użyć dowolnego ulubionego olejku, a ja podpowiem, że najlepiej podgrzać go przed użyciem. W Ajurwedzie masaże ciepłymi olejami są bardzo popularne i wskazane dla wszystkich dosz, ale szczególnie przydadzą się doszy vata.
Tym kończę i aż boję się napocząć listopad.

2 komentarze
Blimsien, skąd są te beżowe/brązowe skarpety, które masz na foto z niebieskimi butami? Wełniane, prawda? 🙂
Em – wełniane! Z Allegro. Wpisz alpaka wełniane skarpety – powinno Ci wyskoczyć dużo podobnych.