Widzę to, co się dzieje na ulicach i jak różnie na to reagujemy. To dobry czas dla lightworkerów i tych, którzy nie potrafią skandować w przestrzeni publicznej WYPIERDALAĆ. Jest wiele obszarów, którymi można i trzeba się zająć wokół obecnej sytuacji polityczno-społecznej w Polsce. Ja zajmuję się tym, związanym z osiędbaniem.

Nie dlatego, że nie jest ważne, jak zachowywać się podczas protestów. Edukują nas w tym zakresie prawnicy i medycy. Nie chcę wchodzić w ich kompetencje, ale z zapałem dzielę się ich treściami w social mediach. Wiem, że to czas świętego gniewu i walki. Wiem jednak też, że potrzebna jest harmonia, bo inaczej ten gniew strawi i spopieli również nas. Ciebie i mnie – a przecież stoimy ramię w ramię w tym proteście.

ZAPYTAJ SIĘ O SWOJE DLACZEGO?

Zawsze. Co mówi Twoje serce? Nie pozwalaj sobie teraz na miałkość charakteru. Protest nie jest tylko po to, by wyładować złość. Chcemy coś zmienić, o coś się staramy. Przyglądaj się sobie i swoim emocjom. Kontroluj je. Potrzebujemy krzyczeć, ale musimy jednocześnie zachować zimną krew. Nie wolno nam dać się sprowokować. Nie wolno nam stosować przemocy, robić rzeczy głupich na fali mocy pola, które tłum wkurwionych osób generuje – łatwo wtedy rzucić kamieniem, butelką, zacząć się szarpać. To może dawać poczucie sprawczości albo wręcz mocy. Takie akty zostaną natychmiast wykorzystane przez media lub skłonią do agresji policję. Mamy cel. Płyniemy na fali gniewu, ale bycie tego typu surferką wymaga dużej biegłości. Używaj gniewu jako mocy, nie daj mu się spalić.

CO PO REWOLUCJI?

Złość jest cudowną energią. Na fali wściekłości można wiele zrobić. To jakby dolać sobie trubokosmicznego paliwa do swojej rakiety. Co zostanie, kiedy bak będzie pusty? Wkurw na protestach musi być zrównoważony działaniem w strukturach i strategiach. O co nam chodzi? Co chcemy osiągnąć? Skąd będziemy wiedziały, że już to osiągnęłyśmy? Możemy zniszczyć wszystko, ale kiedy staniemy na zgliszczach i się uspokoimy… czy będziemy umiały zbudować coś nowego? Czy chcemy powrotu do starego kompromisu, a może chcemy reformować państwo? Czy jesteśmy w stanie obronić się przed tym, żeby marna i oportunistyczna opozycja nie wskoczyła na to miejsce i nie rozwinęła sytuacji w kierunku, który by nam się nie podobał, ale nie będziemy miały sił, by walczyć dalej? Nie twierdzę, że musisz to wiedzieć tu i teraz. Natychmiast. Może inne osoby powinny zajmować się jednym, inne drugim. Chodzi tylko o to, żeby energia gniewu przyniosła owocny rezultat, a nie spaliła nas na popiół.

CO MÓWI MI MOJE SERCE?

Pod koniec dnia, po protestach, po nieustannym scrollowaniu, słuchaniu radia czy TV usiądź w ciszy, w ciemności. Usiądź wygodnie. Jeśli lubisz i pomaga Ci się to skupić – zapal kadzidło. Zapytaj się swojego serca – czego Ci trzeba? Co Ty, moje drogie serce o tym wszystkim myślisz? Za dnia działamy z naszego ego, działamy z naszego ja i działamy ze zwierzęcia w sobie. To zwierzę się broni i ma do tego wszelkie prawo.

Ale ja nigdy nie bagatelizowałabym głosu własnego serca. Zawsze jestem gotowa usiąść i wysłuchać, co ma mi do powiedzenia, jak widzi te sprawy, co powinnam zrobić? Co będzie właściwie.

Jestem przeciwna upupianiu kobiet zaangażowanych duchowo, by powstrzymać je przed wyrażaniem swojego gniewu i fizycznym manifestowaniu go na protestach. Kobieta, która odsuwa od siebie swój gniew, ból i strach nie jest oświecona. Zazwyczaj po prostu boi się tych aspektów siebie i nie ma ich w sobie zintegrowanych. To również potrzeba ukrycia się pod pewną maską. Wierzę, że jesteśmy postaciami wielowymiarowymi i że po to mamy ciała i zmysły, by móc uczestniczyć w świecie w pełni. Mimo tego wiedzę też wiele osób, które dla odmiany nie są duchowe i czują się bardzo mocno oddzielone od świata. Jesteśmy my i są oni. Ciężko jest posiedzieć i spróbować poczuć (zdecydowanie bardziej poczuć niż zrozumieć), że i my i oni, to jedno. Przejawiamy w danej chwili po prostu inne aspekty. Co to oznacza, że ja i Jarosław jesteśmy na pewnym poziomie tym samym? Ach, jaka paląca niezgoda! W końcu moja sprawa słuszna, a on? Pozwalam wypowiedzieć się mojemu sercu. Na teraz jego stanowisko jest takie, że wiem, czego chcę. Chcę świeckiego państwa, które traktuje równościowo swoich obywateli i obywatelki, chcę, żeby religia wróciła do salek katechetycznych, chcę, żeby kościół płacił podatki, chcę by przemoc w kościele była ścigana przez organy państwowe, chcę by kościół zajmował się duchowym prowadzeniem swoich wiernych, a nie polityką i by nie był uprzywilejowany przez państwo.

Nie życzę obecnie rządzącym śmierci w męczarniach, nie chcę ich wykastrować, nie chcę ich zniszczyć. Nie ma we mnie takich uczuć. Chcę odciąć ich od mojego strumienia energii i powstałą przestrzeń zająć nowymi strukturami i nowym ładem, który będzie grubą kreską oddzielał wyznania od ustanawianego prawa. Tak mówi dziś moje serce.

Co mówi Ci Twoje?


 

...

3 komentarze

  1. Dziękuję Ci za ten wpis. Po przeczytaniu, choć na poziomie meta, poczułam się zrozumiana. I poczułam też, że tutaj jest bezpieczna przestrzeń, by wyrzucić z siebie to, co gniecie jak głaz.

    Ja też nie chcę nikogo niszczyć. Nie chcę posługiwać się językiem, który głosi nienawiść. Nie chcę dawać się prowokować do tego przez ludzi, którzy są u władzy i dają sobie prawo do narzucania innym swoich poglądów i to w tak obrzydliwy sposób, w tak delikatnej sprawie. Nie chcę być taka jak oni. I nie, nie chcę walczyć. Chcę o siebie dbać. Potrzebuję spokoju i ciepła. I boli mnie, że mi i nam wszystkim się to odbiera.

    Bardzo słabo śpie i jestem w okropnym strachu. Bo wiesz, jestem młodą kobietą i nie potrafię sobie wyobrazić, że zachodzę w ciążę za jakiś czas i ta ciąża jest dla mnie zagrożeniem lub nie ma szans rozwinąć się w zdrowy sposób. Albo że rodzę wspaniałą, zdrową córkę, a za ileś lat ona ma taki problem. Lub któryś z moich (teraz małych) siostrzeńców za kilkanaście lat zadzwoni i powie „ciociu, moja żona/partnerka nosi w sobie nasze dziecko, ale płód jest dla niej zagrożeniem”. Że moja przyjaciółka przychodzi do mnie i mówi „Sandra, moje dziecko jest chore, płód ma nieuleczalną wadę”. I mój strach dotyczy tego, że mogę nie móc niczego zrobić, bo odbiera mi się do tego prawo. Mnie i innym kobietom.

    Dla mnie teraz to nie jest walka o prawo do aborcji. O prawo do decydowania o sobie, oczywiście. Ale też o to, by nie pogłębiać cierpienia. Nie umiem wczuć się teraz w te wszystkie sytuacje, które opisałam. I w inne podobne też, bo ich nie doświadczyłam. Mogę tylko spróbować wyobrazić sobie jakie to trudne, bolesne, rozbijające na miliardy cząstek. W mojej głowie i w moim sercu to jedno z najboleśniejszych wyobrażeń. Wiadomość o chorobie, zagrożeniu dla mnie czy dla dziecka, aż w końcu decyzja, by ciążę przerwać. To jest tragedia, ja tak to widzę. A potem gigantyczna pustka. Tragedią jest posiadanie w sobie organizmu, który się w nas rozwija przez akt największego okrucieństwa jakie można fizycznie i psychicznie wyrządzić kobiecie, czyli gwałt. Tragedią jest wiadomość, że urodzić się ma dziecko bardzo chore, a ja nie mam środków, siły, wytrzymałości by zapewnić mu godne życie, jak najlepsze się da w ramach jego choroby. Ach, że w ogóle mogę temu dziecku pomóc tak, by nie cierpiało każdego dnia. I co? Czy mam je na to skazać? Czy mam skazać na to siebie? A może by przez 9 miesięcy słuchać pytań czy dzidziuś zdrowy, czy mam już imie, chłopiec czy dziewczynka, a czy wózek kupiony? Nie kupiony, bo moje dziecko po porodzie umrze ze względu na wykryte wady…

    Nie, nie dam rady. Nie mam też sumienia, by skazywać na to innych. Nie chcę walczyć, dlaczego muszę?

    Rozumiem, że ktoś jest absolutnie przeciwko. Rozumiem, że takie jest stanowisko Kościoła. Akceptuję to, że ktoś może się ze mną niezgadzać, bo to nie mieści sie w jego systemie myślenia czy wartości. I to nie jest złe. I on nie jest zły. Tylko skoro ja akceptuję innych, to sama również wymagam szacunku wobec moich poglądów i decyzji. Tylko tyle i, niestety, aż tyle.

    Nie pójdę więc bojkotować mszy, bo nie chcę atakować ludzi i włazić w ich świętości, skoro chcę szacunku dla moich. I nie krzyknę „wypierdalać” pomimo wkurwienia, bo właśnie to podświadomie mówią nam teraz rządzący. A to nie jest moja retoryka. Nie chcę takiej. Chcę, by Kościół ewangelizował swoich wiernych uczciwie wobec nich samych i zaufał Temu, w kogo wierzą, a nie angażował się w polityczne bagno, chcąc prowadzić kolejną krucjatę, opartą na przymusie. Chcę by władza zajęła się usprawnianiem funkcjonowania państwa, a nie narzucała przymus postępowania i myślenia, z jakim jej wygodnie. Chcę po prostu wolności dokonywania wyborów, które dotyczą zdrowia i życia. Dla wszystkich, bez wzgledu na to czy oznacza to urodzenie chorego dziecka, czy przerwanie ciąży w warunkach opieki zdrowotnej.

    Przeczytałam dziś, że pomimo tego co się teraz dzieje, musimy starać się być na jak najwyższych wibracjach. To potrzebne by zachować siłę, a potem, kiedy krzyk ucichnie, być w stanie na nowo organizować rzeczywistość.

    Jestem zła, smutna i przestraszona. Nie czuję mocy, ale słabość. I może głupia też jestem, bo nie rozumiem tego wszystkiego, nie rozumiem dlaczego to sie dzieje, to się nie mieści w mojej głowie. Pewnie też naiwna, bo mam w sobie dużo współczucia wobec tych, którzy zapalili ten ogień buntu w nas. Jak bardzo muszą być nieszczęsliwi? W jak okrutnym żyją matrixie?

    I w tym wszystkim maluję na dużych kartkach czerwone pioruny, wieszam je w oknach mieszkania i na szybach samochodu. Wychodzę na ulicę i nie krzyczę, ale idę w ciszy. Mam czerwone usta i chcę tylko odzyskać siebie. Dla siebie samej, dla tych co ze mną i po mnie. I będę z całych sił wibrować tym co mam w sobie najjaśniejsze.

    Ściskam Cię mocno

  2. Koniokradka

    A moje serce czuje niepokój czytając ten tekst. Sam tytuł go już wywołał, rewolucja lubi pożerać swoje dzieci, dobrze że autorka zdaje sobie z tego sprawę. Brakuje obiektywizmu ale to norma w tym temacie. Pozdrawiam 😁

Leave a Reply

.