Chińskie ciasteczko z wróżbą mówi „wszyscy jesteśmy tu na ochotnika, nikt nie jest tu za karę”. I faktycznie, póki uroczy sąsiad Putin nas nie zaatakuje i pozamyka w łagrach, jesteśmy ludźmi wolnymi. I jesteśmy tu na ochotnika. Czemu ta banalna prawda jest tak często niedoceniana?
Wpadło mi to dziś do głowy. Bo tak często lubimy robić z siebie męczenniczki, ciemiężone życiem, szefem, obowiązkiem, mężem i bozia wie czym jeszcze. ONI nas tłamszą i nam TO robią. No być może, a my to co? Pozwalamy sobie robić? Bardzo fajnie i miło jest rozpuścić się w postawie cierpiętnika ofiary, co to chciałby mieć dobrze, ale wiatr mu zawsze w oczy, noższfuck! Pierwsza rzecz jest taka, że dziewczyno, masz wybór! Druga jest taka, że jak wiesz, że masz wybór to jesteś odpowiedzialna za sytuację, niejednokrotnie niewygodną. I tu zaczyna się ooo-oooł, no bo w końcu jak masz wybór to musisz coś zrobić. Żeby nie było za łatwo, od razu powiem, że jasne, możesz zrobić fałszywy ruch, ale nie wmawiaj sobie, że niepodejmowanie żadnej decyzji nie jest decyzją. To też jakiś dokonany wybór i dobrze zdać sobie z tego sprawę.
Mam dziś takie flow na pisanie, ponieważ byłam dziś bardzo blisko kłótni. A obiecałam sobie w zeszłym tygodniu, że nie będę się już kłócić. W kłótni człowiek mówi często co mu silna na język przyniesie, łatwo coś palnąć (a co zostało palnięte to się nie odpalnie) i generalnie kłótnie są lux jeśli chodzi o upuszczenie negatywnych emocji, no ale szczerze, znam kilka lepszych sposobów na radzenie sobie z wkurwem (ćwiczenia, spacer, sprzątanie łazienki, że podam tylko kilka). Bardzo nie lubię się kłócić. Nienawidzę konfrontacji i zawsze staram się wszystko wyjaśnić, obgadać i szybko wprowadzić w życie. Problem jednak pojawia się wtedy kiedy trafiam na kogoś kto komunikuje się zgoła inaczej. Pół biedy kiedy jak S. wycofuje się rakiem ze starcia, obie ochłoniemy i wracamy by powiedzieć sobie „wiesz, byłam pizdą, sorki, ups” gorzej kiedy jak A. obraża się, i ja prę ku wyjaśnieniu mętnej sytuacji, a ona po prostu sznuruje gemburę na amen, i ja się męczę z moimi uczuciami. Najgorszą opcją jednak jest mój tato, który po prostu jak walec rozjeżdża mnie, w ogóle nie bacząc, że oto właśnie próbuję zasygnalizować mu granicę, po czym również się obraża, profilaktycznie (taki miks jak mi zapoda to hoho, żeby ochłonąć zajmuje mi to czasem miesiące!) lub też Surfer właśnie. Ja przystępuję do wyjaśnień, a ten wjeżdża na wysokie C. Wszystko co wtedy powiem może być użyte przeciwko mojej osobie, ogólnie nie mam racji, źle mówię, kłamię i on jest święty, że czysty niczym łza kwaśnego deszczu mnie znosi. Yhy. A mi wiele wtedy nie trzeba. Oj, jakże szybko wtedy przypominam sobie co on zawsze, a czego nigdy! Oj jaka jestem uszczypliwa, złośliwa, jak walę na oślep, jak płaczę spektakularnie ze złości. Czasami mam taką niejogiczną wizję, jak łapię go za włosy i uderzam jego głową o kant czegoś. Tylko ludzie, których kocham są w stanie wywołać we mnie takie wizje. Wyobrażacie sobie, żeby się dogadać w takich warunkach? No bo ja nie. Toteż obiecałam sobie z szacunku do siebie, ale i do innych, nie wdawać się w przygłupie, emocjonalne pyskówki. Omawiać problem po tym jak już druga strona też jest na to gotowa, i mamy jasność, że emocje nie będą mówić za nas.
Moja obietnica jest stosunkowo świeża, ja jestem wybuchowa. Liczenie do dziesięciu powoduje, że mam wrażenie, że ulegnę implozji i wybuchnę z hukiem. No i dziś rano mieliśmy utarczkę. Najpierw kilka drobnych nieuprzejmości, potem Surfer zgłosił pretensje, potem więcej pretensji, tłumaczyłam swoją rację, ale dość szybko zauważyłam, że na tym etapie, mój chłopak wcale nie szuka porozumienia. Nie zadaje sobie pytania „co mogę zrobić żebyśmy miło spędzili resztę dnia, skoro już tak strasznie za sobą tęskniliśmy?”. Nie, mój chłopak miał zgoła inny priorytet „udowodnię jej, że ja mam gorzej i zmuszę do uznania mojej racji”. A w tę grę umiemy i lubimy grać oboje, co nie? No ale ja przecież ślubowałam sobie, że nie będę się kłócić. Normalnie od razu powiedziałabym, że jednak ja mam gorzej, i że w ogóle jest beznadziejny, bo nie kuma co ja przeżywam, a przecież tłumaczę! Wysunęłam propozycję skierowaną na mój priorytet (miło spędzić sobotę), która została odrzucona. Atmosfera stawała się gęsta, ja podniosłam już głos i… pomyślałam sobie wtedy „noż kurwa, nie jestem tu przecież za karę. Ani z nim, ani w mieszkaniu, ani w tej sytuacji. Co ja jestem taka przejebanie nieszczęśliwa? Chcę miło spędzić czas, odprężyć się, mam też trochę pracy, pogoda jest boska, nie chcę się kłócić, nie chcę dyskutować kto ma gorzej, zaraz się rozbeczę i to będzie trwało do wieczora, to nie jest po mojej myśli”. Uświadomiłam więc sobie, że ewentualne wejście w kłótnie jest:
1 moim wyborem
2 zepsuje ten dzień
3 zepsuje nasze stosunki
4 nie jest spójna z moim priorytetem
Więc szybko dokonałam wyboru, że oto zdecydowanie wolę być skuteczna niż mieć rację. Że wolę nie mieć racji, ale mieć benefit. I skoro nie jestem za karę, skoro nikt nie trzyma mnie za nogę, a ja umalowałam się ślicznie i ubrałam, to zrobię to na co mam ochotę. BO NIE JESTEM TU ZA KARĘ. JESTEM NA OCHOTNIKA. A JA NIE CHCĘ TU BYĆ. CHCĘ BYĆ GDZIEŚ INDZIEJ. Więc poszłam tam gdzie chciałam być. Zjadłam wspaniałe śniadanie, napiłam się kawy, popracowałam, poczytałam WO. Spacerowałam, a słońce głaskało mnie po policzku, zmieniłam kilka uprzejmych zdań z przechodniami, wdałam się w rozmowę z moim ulubionym sprzedawcą kwiatów, panem Andrzejem, który jak zwykle do moich wybranych kilku kwiatów, dorzucił w prezencie więcej. Pośmialiśmy się, obeszłam pieszo trochę miasta i wróciłam do domu szczęśliwa. Nie wiem jeszcze jak skończy się moja poranna związkowa sytuacja, no bo Surfer nadal może być nie w sosie na benefity, może nadal chce mieć rację. Ale ja, eureka, nie muszę akceptować takiej formy komunikacji. A może też skorzysta z dnia, wróci uśmiechnięty i oboje na spokojnie wyjaśnimy sytuację. Podoba mi się ta wizja, bo niezależnie od tego, co wybierze on, mój dzień jest bardzo przyjemny i produktywny.
Przytoczyłam tę prywatną sytuację z mojego życia dość obszernie, żeby nie zostawiać Was z pustym zdaniem. Jedząc śniadanie głębiej analizowałam tę kwestię i przyszło mi do głowy, że to się wydaje banalne, ale często o tym zapominamy. O ile jednak możemy wyjść z domu podczas awantury, przestać odzywać się do kogoś kto nas obraża, zawiesić przyjaźń, uciec z toksycznego związku tooo no na przykład nie mamy wpływu na pracę. Albo chorobę.
W sytuacji choroby być może robimy wszystko co możemy, a mimo to nie jest dobrze, nie będę mówić, że wszystko i zawsze zależy od nas. Tak nie jest i dojrzałość polega też na zaakceptowaniu tego faktu. Ale w przypadku pracy, jest możliwa zmiana. Mówię to pół roku po stanie, w którym byłam jak warzywo przy swoim pięknym, białym biurku, nieszczęśliwa i z myślą, że nigdy już nie znajdę pracy, którą będę kochać, a obecnej już nie kocham ani pół. Dziś spieszę donieść, że szukałam nowej pracy długo, ale znalazłam coś co mi pasuje. Jestem bardzo zadowolona ze zmiany. Jestem w mojej nowej pracy na ochotnika, nie za karę. Trwało to wiele miesięcy, trochę pracy, cierpliwości i innych takich, ale stało się!
Chcesz ponarzekać dla czystej radości narzekania? Narzekaj. Ale jeśli serio coś Ci bardzo nie pasuje, proszę, pamiętaj o tym, że jesteś tu na ochotnika. Nikt Cię nie zmusza, to Twój wybór i zawsze możesz go zmienić.
No a teraz decyzja należy do Ciebie love.

16 komentarzy
Oh Blim,
Odkąd dotarła do mnie ta magiczna prawda, że oto właśnie sama wybieram, moje podejście do świata diametralnie się zmieniło. Czekam aż więcej osób w moim otoczeniu zrozumie, bo wtedy wszystko robi się takie proste!
A jeśli chodzi o konflikty, to ja zawszę dążę (i drążę) do wyjaśnienia, objaśnienia, obgadania i następnie puszczenia w niepamięć, bo co było, to było i koniec kropka. Niestety jest masa osób, do których taki sposób rozwiązywania konfliktów nie przemawia (m.in. moi rodzice, szczególnie mama jest typem „FOCH!” i „i tak mam rację, a Ty nie” i na koniec dyskusji odpowiada w stylu „mhm”) i ciągle szukam jakiegoś sposobu, żeby to przeskoczyć, ale nie jest łatwo. Postanowiłam jednak się nie poddawać, staram się nie rozpamiętywać i iść dalej. Mam przekonanie, że z czasem rozwiązania same przychodzą i to kiedyś też się pojawi, wtedy na bank tu wrócę i się podzielę 😉
Ja też lubię filozofię „jebło to jebło, nie ma co roztrząsać” 😉 ale ponoć z facetami to nie do końca działa. W tym sensie, że im kłótnie/rozmowy nie pomagają i noszą to w sobie.
Dziwny atawizm 😉 ale tym bardziej lepiej chyba ich nie zalać żółcią. Zobaczymy…
Trafiłaś w sedno sprawy – zawsze mamy wybór i wszystko można zmienić. Kłótnie zazwyczaj nic nie dają – ile razy się z kimś kłóciłam, tyle razy nic nie zyskałam. Nie lubię się kłócić. Nie jestem mocna w walce na słowa, ale nie czuję potrzeby rozwijania się w tej dziedzinie. Z tym wyjściem na spacer to bardzo dobry pomysł – trzeba praktykować takie rozwiązania. Na spacerze napięcie uchodzi jak z przebitego balonu 🙂
Mamuniuuuu, jaki ten tekst jest WAPA-NIA-ŁY!
Po pierwsze – bo spadł mi kamień z serca, że nie jestem jakąś dziwną psychopatką, tupiącą nóżką, ryczącą, wyobrażającą sobie to i owo.
Po drugie – kurde, ja ze swoim facetem nie jestem za karę, nie żyję jak żyję za karę – to były moje wybory, powinnam się z nich cieszyć.
Po trzecie – olśniło mnie! Zawsze chciałam wszystko wałkować na żywca, po co odczekać, ochłonąć? A jednak – warto. Bo będziemy rozmawiać jak racjonalnie myślący, dorośli już ludzie, a nie jak para rozemocjonowanych dzieciaków.
Dzięki Ci ogromne za ten post!!
„jebło to jebło, nie ma co roztrząsać” ile w tym prawdy! Ale najgorzej właśnie z bliskimi, no.
Świetny tekst. Ile się narzeka, dla samego narzekania, czasem nieświadomie nawet..
dasz znać jak Twój facet? byłam dzisiaj w podobnej sytuacji, tylko druga osoba była trochę bardziej nastawiona na ugadanie się, więc jakoś poszło, ale pomyślałam sobie, że w ogóle super i cudownie, tylko zastanawiam się, czy ten ktoś, kiedy tak sobie pójdziemy i zajmiemy swoim dobrym dniem, nie poczuje się jakoś pominięty, oszukany, no, wiesz: „cały dzień się przejmuję, jest mi źle, niedobrze (bo przecież jeszcze gorzej niż rano), a ty zamiast mnie wspierać czy coś- przecież czasami każdy tego potrzebuje- sobie idziesz.”
wiesz, w sumie czuję, że bez tego zadbania o siebie, znalezienia siebie samej w tym wszystkim nic nie zrobimy, ale zastanawia mnie efekt. dzięki!
Co do tłumienia emocji, to czasem nie warto, bo na świeżo często przychodzą super argumenty.A złości nie zatrzymujemy w sobie. Tłumienie często powoduje nerwice, bo to wszystko co nas wkurza, niewypowiedziane kumuluje się w środku, a potem wraca w postaci jakiejś psychosomatycznej choroby.
Uściskałabym Cię i wycałowała, że taki dobry tekst, właśnie dzisiaj! A ja już pogrążyłam się w rozpaczy, beznadziejności, przygnieciona życiem, płacząc w autobusie, że niby jest super, a jednak coś mi, cholera, tutaj nie pasuje. Dziękuję bardzo bardzo! (I witam się zarazem, to mój pierwszy komentarz od pół roku :))
Anonim – no ale przecież co innego gdyby było mu smutno czy mogłabym mu jakoś pomóc, a co innego kiedy mnie atakuje i nie chce się porozumieć. Wtedy dobrze jest postawić granicę. I Surfer też to robi. Nie spodobał mu się ten post, bo jego zdaniem przedstawia go w złym świetle i opowiada tylko moją część historii (co jest oczywiste, nawet starając się zachować obiektywizm to historia przepuszczona przez mój filtr).
Ale po powrocie do domu (bo i on potem wyszedł spotkać się z kumplem) oboje przegadaliśmy na spokojnie sprawy i spędziliśmy razem bardzo miłe popołudnie i wieczór (co na pewno by się nie stało gdybym została w mieszkaniu rano).
Laura Bellini – masz rację, nie warto tłumić emocji, to najgorsze co można sobie zrobić. Natomiast niekoniecznie najlepszym pomysłem jest wywalanie ich w kłótni. Można dać im upust na treningu, iśc pobiegać itp – wtedy i tak stres i złość uchodzi, nam powoli układa się w głowie i można wrócić do tematu na zimno.
I nie sądzę żeby w kłótni było miejsce na trafne argumenty. Tzn tak, jeśli chce się zmiażdżyć przeciwnika i wygrać. Ale nie, kiedy chce się nakłonić bliską osobę żeby nas zrozumiała, i robiąc to tak, żeby jej nie dowalić. Bo jeśli wiesz o co ci chodzi to przecież spokojnie wyłożysz to na zimno, bez podpałki w stylu „wysokie napięcie emocjonalne”.
Bardzo dobry tekst. A to z karą i ochotnikiem – koniecznie zapamiętam 🙂
Jeśli chodzi o kłótnie – zgadzam się, nigdy nie przynoszą niczego dobrego. Pod wpływem emocji, wypluwamy brzydkie myśli a nasz język jest jak nabity karabin, potrafi niepostrzeżenie głęboko zranić. Śmiertelnie również. Oczywiście nie chodzi o to by zadrę zakopać w sercu i czekać aż obrośnie paskudną górą ropy, bo wybuchając z opóźnieniem też nam pobrudzi sukienkę. To co nas boli naprawdę wyjaśnić trzeba, ale umiejętnie i niekoniecznie od razu w afekcie bryzgając krwią na prawo i lewo. A wiele nas nie tyle boli co tylko gniecie i wystarczy rozmasować przez zmianę myślenia i nastawienia 🙂
Oczywiście, dobrze się mówi. W praktyce wszystko brzmi jak łatwizna, ale ja też dziś zaliczyłam kłótnię, której żałuję i teraz widzę, że była totalnie niepotrzebna (tym razem z typem męczennika-zaklinacza: „już nic nigdy Ci nie powiem”, „już nieważne, zapomnij”, „już o nic więcej nie poproszę”…) a moja chęć wyjaśnienia racjonalności mojego rozumowania była po prostu głupia i mimo dobrej wiary, samolubna.
Przy okazji polecam dwie książki: Deborah Tannen „Cywilizacja kłótni” oraz wyświechtana i może trochę banalna pozycja: John Gray „Męzczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus”. W tej drugiej jest ciekawy pomysł na wszelkie konflikty, kłótnie i zadry, wymaga trochę pracy, ale chyba czasem warto ją podjąć. Nazywa się to to „technika listu miłosnego” i pomaga wyrazić oraz poukładać trudne uczucia. Nie umiem teraz na szybko znaleźć nigdzie odpowiedniego fragmentu tej książki, jakby trzeba było to pomogę go odnaleźć 🙂
Asia – czytałam o Marsjanach i Wenusjanach. Już widze jak mi Surfer listy pisze hahaha!
Swoją drogą… że też mężczyźni nie moga być kobietami tylko z penisami. Mnie to tak wkurza, że mają ego, o które ja nie umiem i nie lubię w dodatku dbać. Z facetem trzeba się trochę obchodzić jak z jajkiem. Ale im też łatwo nie jest z naszymi humorkami, pmsami, życzeniem znoszenia kwiatków i czekoladek by za moment płakać, że mamy grubą dupę… oh well 😀
krótkie pytanie: jak przetrwałaś ten okres od zwolnienia się ze starej pracy do znalezienia nowej? chodzi mi o kwestię finansową. jestem dosłownie na granicy rzucenia pracy nawet z walnięciem drzwiami jeśli nie będzie się dało inaczej ale przeraża mnie kwestia tego co dalej, bo wiadomo – rachunki itd nie poczekają aż znajdę coś nowego czy ogarnę własny biznes (ciągle trzymam się opcji z dzierganiem!)
Tak jak pisałam to nie jest tak, że planowałam rzucić etat i zająć się blogiem, a potem zrezygnowałam i znalazłam nową pracę.
Jestem odpowiedzialną osobą i to był plan. A plan zakłada, że blog się kręci swoją drogą, a ja jako projektantka pracuję dalej. Nie mam specjalnie nikogo kto mógłby mnie zabezpieczyć finansowo w razie utraty pracy, więc muszę liczyć na swoje możliwości. Nie rzuciłabym pracy nie mając za co żyć,nie chciałam też przejadać oszczędności. Dlatego też szukałam innej pracy, takiej która będzie dla mnie satysfakcjonująca. Nie szukałam „dosłownie wszędzie” bo miałam swoje oczekiwania, z których nie chciałam rezygnować. Po tym jak znalazłam pracę miałam jeszcze 3 miesięczny okres wypowiedzenia, w tym 16 dni zaległego urlopu do wybrania. Tak też zrobiłam. Można więc powiedzieć,że zachowałam ciągłość pracy.
W moim związku ostatnio kłótnie o pierdoły i mam wrażenie, że to się nigdy nie kończy. Chciałabym umieć się uspokoić, ale bywa, że chlapnę coś, czego nie powinnam, nawet coś małego, a mój partner chodzi później poirytowany albo zwyczajnie smutny i już jakaś rezygnacja się wkrada, bo ile można… Szkoda, że prawie zawsze to moja wina, bo to ja jestem tą zmęczoną i nerwową stroną. Jak zatrzymam się i pomyślę, to wiem, co robię źle. Ciężko jednak powiedzieć „stop”, kiedy jest się o krok od płaczu. Dość już mam przepraszania i mdli mnie na samą myśl, że znów zrobię coś nie tak, a to moje „przepraszam” wyda się bardzo wyświechtane i nieszczere. Racją jednak jest, że z facetem jak z jajkiem i bywa ciężko. Czasami mam wrażenie, że od początku wszystko w związku robię źle. 😉
wydrukowałam to i traktuję jak mantrę. drama queen pozdrawia!