Gdyby to był clickbaitowy lead, brzmiałby tak:
Psychologowie jej nienawidzą, odkryła, że zaburzenia odżywiania nie wymagają lat terapii i grzebania w dzieciństwie, ale zdrowych nawyków, trzeźwej oceny sytuacji i miłości własnej (siękochania!).
O tym, skąd się biorą zaburzenia odżywiania, napady obżarstwa, efekty jojo, głodzenie się i zajadanie emocji, opowiada mi Wilczogłodna.
Kim jesteś? Jaka jest Twoja historia i co robisz w życiu teraz?
Jestem Ania Gruszczyńska, w Internecie znana jako Wilczo Głodna. Tak właśnie nazywa się mój blog traktujący o kompulsywnych zaburzeniach odżywiania. Ja sama byłam „wilczo głodna” przez większość mojego życia. Jak to się zaczęło? Od niezadowolenia ze swojego ciała. Już w przedszkolu uważałam, że jestem gruba (choć doprawdy nie byłam). W wieku 12 lat zaczęłam eksperymentować z dietami, które z roku na rok stawały się coraz bardziej dziwaczne i restrykcyjne. Po prawie trzech latach takiej zabawy przesadziłam; przeszłam na dietę 800 kcal i wpadłam w anoreksję. Niedługo potem zaś, w bulimię. To klasyczna ścieżka rozwoju zaburzeń odżywiania. Zagłodzony organizm po prostu zaczyna rzucać się na jedzenie, a my, jako że oczywiście wcale nie chcemy przytyć, zaczynamy kompensować wymiotami lub ćwiczeniami. Z bulimią zmagałam się do trzydziestego roku życia, chociaż stwierdzenie, że ja się z czymkolwiek zmagałam, jest mocno na wyrost. Ja zaakceptowałam tę sytuację, jako normę, coś, co jest częścią mojego życia i czego nie mogę zmienić. Dlaczego? Ponieważ wszelkie, wielokrotnie podejmowane przeze mnie próby uwolnienia się od tego zaburzenia, zawiodły. Uznałam więc za fakt, że tak już będzie zawsze. A jednak! Kiedy miałam 30 lat, dokonałam rewolucyjnego odkrycia, że bulimia to nie choroba, ale uzależnienie. Kiedyś byłam uzależniona od papierosów i nagle, uderzyła mnie analogia pomiędzy jednym a drugim. A skoro jestem „tylko” uzależniona, a nie chora (jak powiedzmy osoba cierpiąca na raka), to mogę z tym uzależnieniem skończyć. Przecież ludzie wychodzą i z alkoholizmu i z heroiny, prawda? Zrozumienie tego prostego faktu oddało mi władzę nad moim życiem. Praktycznie z dnia na dzień skończyłam z moim nałogiem.
Od początku wiedziałam, że wpadłam na coś prostego, ale jednocześnie niebywałego. No bo jak to? Wyjść z bulimii samemu? Bez sztabu psychologów, dietetyków i lekarzy? Zaczęłam więc o tym pisać, a potem blogować. Moim celem było przekazanie chociaż jednej osobie, dobrej nowiny – możesz wyjść z tego błędnego koła już teraz! Bardzo szybko okazało się jednak, że takich osób są tysiące; bulimiczki, anorektyczki, osoby borykające się z otyłością, albo chociażby tak zwane „dietetyczne recydywistki”, czyli dziewczyny od lat stosujące diety z oczywistym skutkiem – wiecznym jo-jo.Po kilku miesiącach mojej działalności zostałam zaproszona jako prelegentka na konferencję TEDx w Krakowie. Tam poznałam swojego obecnego wydawcę, a moja kariera nabrała rozmachu. Obecnie piszę już piątą książkę, zbudowałam największą społeczność internetową zrzeszającą osoby z zaburzeniami odżywiania w Polsce, pomogłam tysiącom kobiet i mężczyzn. To moja życiowa misja i największa pasja.
Na czym polega Twoja rola w pomocy dziewczynom chorującym na ED?
To zależy; pomagam na kilku poziomach. Po pierwsze piszę o tym i bloguję. Już samo zrozumienie mechanizmów rządzących zaburzeniami uwalnia. ”Aha! To ja nie jestem chora psychicznie, po prostu doświadczam zupełnie normalnej reakcji organizmu, który broni się przed głodówkami!”. Do tego zupełnie za darmo odpowiadam na wszystkie maile, jakie dostaję od czytelniczek. Oczywiście w ramach podziękowania można wspomóc mnie na Patronite. Po drugie, oferuję na mojej stronie kurs online uczący… jak jeść. To trzydziestodniowy tutorial pokazujący krok po kroku co robić, by przestać się objadać. W pakiecie są jadłospisy „normalnej osoby”, ćwiczenia oraz wstęp do zamkniętej grupy wsparcia. Kolejnym poziomem jest indywidualny mentoring u mnie. Polega on na tym, że moja podopieczna wysyła mi zdjęcia wszystkich posiłków, jakie je w ciągu dnia. Ja daję mój feedback, korektę i wsparcie. Do tego zadaję prace domowe mające na celu obnażenie błędnych przekonań na temat jedzenia oraz inne utarte schematy, którymi karmi się jej nałóg.
Jak to się dzieje, że potrafisz pomóc lepiej niż psychodietetycy i psychologowie?
Nie wiem, czy lepiej. Ja pomagam po prostu skutecznie. Koncentruję się na problemie i jego rozwiązaniu. A problemem jest tutaj JEDZENIE, nie zaś Twoje dzieciństwo czy trudność z wyrażaniem miłości. Często trafiają do mnie kobiety po latach psychoterapii, gdzie przewałkowały (bo już inaczej nie mogę powiedzieć) całe swoje życie, łącznie z życiem płodowym (nie żartuję), odkryły traumy i deficyty, pojednały się z rodzicami i zmieniły bardzo wiele w swoim życiu. Nadal jednak objadają się i wymiotują. Dlaczego? Ponieważ nadal są na diecie, nadal walczą ze swoim ciałem i jego naturalną potrzebą jedzenia, a ich życie toczy się w błędnym kole. Ja więc nie pytam, co powiedziała Ci mama na temat Twoich nóg 20 lat temu, ale pytam, co jadłaś dzisiaj na śniadanie. Jeżeli dwa ryżowe wafle z serkiem light, to polecam Ci to właśnie zmienić. Założenie jest bardzo proste – nie nakarmisz swojego ciała, ono rzuci się na jedzenie. Aby nie rzucać się na jedzenie, trzeba jeść, tyle… ile trzeba. Jeżeli nie wierzysz, spróbuj siłą woli zanegować inną potrzebę fizjologiczną – na przykład sen. Czy będziesz miała pretensje do organizmu, kiedy on ten sen w końcu wymusi?
Jaką Twoim zdaniem rolę jedzenie spełnia w życiu człowieka? Odżywczą? Może być przyjemnością? Czy jest coś złego w tym, że lubię sobie poprawić humor jedzonkiem?
Jedzenie jest jedną z największych przyjemności zmysłowych w życiu człowieka. Ono powinno być i smaczne i odżywcze i pięknie wyglądać. Jak najbardziej można się nim cieszyć. Ba! Trzeba się nim cieszyć! Problem rodzi się właśnie wtedy, kiedy zaczniemy sobie tej przyjemności odmawiać i przechodzimy na restrykcyjną dietę. Nagle wszystko, co jemy, jest niskokaloryczne, bez tłuszczu, cukru i smaku. To ogromny stres dla naszego organizmu, który od razu nastawia się na walkę o przetrwanie i tylko kombinuje jak tu zdobyć niezbędny do życia — powiedzmy — tłuszcz. To także duże obciążenie dla naszej psychiki. Jeżeli nie jemy normalnie, dostarczając sobie wszystkich składników odżywczych, popadamy w depresję. To zostało udowodnione, chociażby w wielkim eksperymencie głodowym w Minnesocie. Piszę o tym obszernie na swoim blogu. A więc dla naszego zdrowia psychicznego, a nawet dla dobrego humoru, musimy jeść smacznie i zdrowo. Nie ma nic złego w poprawieniu sobie humoru pysznym obiadem, czy nawet deserem. Jednak jeżeli poprzedza ten obiad głodówka, a moment jedzenia jest najwspanialszą chwilą w ciągu dnia, powinna zapalić nam się czerwona lampka.
Dlaczego niektórzy muszą uczyć się jeść i co to w ogóle znaczy?
Osoby, które mają zaburzenia odżywiania, to osoby, które próbowały przechytrzyć swój organizm. Zamiast słuchać jego sygnałów — jestem głodny, jestem syty, mam ochotę na produkt x — zaczęły słuchać rad ekspertów. A jak wiadomo, nawet najlepsze rady, nigdy nie będą mądrzejsze od tego, co „wbudowała” w nas sama natura. Wyobraźmy to sobie; przeczytałyśmy gdzieś informację, że nie można jeść po 18.00, bo to tuczy. No dobrze, nie jemy. Z kolejnej mądrej książki dowiedziałyśmy się, że najlepiej jeść w tak zwanym oknie czasowym, czyli przez 8 godzin dziennie, a przez 16 najlepiej jest pościć. No to pościmy. Potem czytamy, że jak śniadanie to tylko tłuszczowo-białkowe, a owoce są zakazane po 15.00. Następnie dowiadujemy się, że w ogóle praktycznie nie potrzebujemy węglowodanów i można żyć na samym białku. I tak dalej. Nasz zasób „wiedzy” się powiększa. Stosujemy się do tych wszystkich rad, ale to staje się coraz trudniejsze. Okazuje się, że praktycznie niczego nam nie wolno i gdzie nie spojrzeć, tam zakaz. Aż w końcu nie wytrzymujemy tego reżimu i rzucamy się na wszystko, co wpadnie nam w rękę. Przerażone, że zawaliłyśmy dietę, zaczynamy od nowa. Tym razem już na serio. Sytuacja się powtarza, a potem znowu i znowu. Tymczasem dochodzą nowe zasady, coraz bardziej skomplikowane, a my jesteśmy coraz bardziej sfrustrowane i zmęczone. Mamy koszmarne jo-jo, zmagamy się z otyłością, albo tak jak większość czytelniczek mojego bloga, z bulimią.
A teraz wyobraź sobie, że taki schemat powtarzasz od 10, 20, 60ciu lat (tak długo cierpiała na ED moja emerytowana rekordzistka). I nagle przychodzi ktoś i mówi: „Wyrzuć to wszystko w diabły! Po prostu zacznij jeść NORMALNIE”. No tak… ale co to znaczy „normalnie”? My już po prostu nie pamiętamy, ile to jest porcja, nie wiemy, co to znaczy sytość. Autentycznie nie potrafimy tego wyczuć. Coś, co kiedyś było zupełnie dla nas naturalne — wpadało się na obiad po szkole i leciało się do swoich zajęć — jest dla nas totalną abstrakcją. Kiedy byłam w bulimii, musiałam patrzeć, ile nakładają sobie na talerz inni ludzie, aby w towarzystwie nie wyjść na dziwaka. A więc trzeba na nowo nauczyć się jeść, zaufać organizmowi i odbudować jego zaufanie do nas. Na szczęście to proces, który następuje bardzo szybko. Natura tylko czeka, aby znowu „robić to za nas”. Musimy jej tylko na to pozwolić.
A co z zachciankami związanymi z PMS-EM?
Spełniać je! To są zachcianki wynikające z realnej potrzeby naszego ciała. Przed samym okresem doświadczamy prawdziwej hormonalnej burzy; wzrasta poziom kortyzolu, za to obniża się progesteronu oraz magnezu. To właśnie dlatego chce nam się czekolady. Nasz organizm wie, że tam znajduje się ten pierwiastek. W dół leci także estrogen odpowiedzialny za poczucie sytości oraz serotonina – hormon szczęścia. A co podnosi jej poziom? Węglowodany. Poza tym wzrasta odrobinę nasza przemiana materii, a więc i zapotrzebowanie na kalorie. To na szczęście nie są jakieś ogromne ilości, a więc zjedzenie batonika czy dwóch w pełni zaspokoi nasze „dzikie żądze”. Jeżeli nie chcesz zajadać się słodyczami przed okresem, kup bardzo gorzką czekoladę i zjedz kilka kostek. Powinno pomóc.
Kiedy niewinne łasuchowanie zmienia się w zaburzenie odżywiania? Jakie powinny być pierwsze znaki ostrzegawcze?
Tak jak mówiłam, łasuchowanie jest niebezpieczne, jeżeli poprzedzała je dieta. Wtedy zaczyna zmieniać się ono w objadanie. Po prostu jesteśmy zagłodzone, a nasz ciało odbiera ten stan jako zagrożenie życia (całkiem słusznie zresztą). Ale nie tylko dieta jest tu winna. Dzieje się tak także wtedy, kiedy nie odżywiamy się porządnie. Jeżeli cały czas jemy bezwartościowe, przetworzone jedzenie; kawa na śniadanie, pizza z mikrofali w pracy, drożdżówka i ciastko gdzieś pomiędzy i w biegu, okazuje się, że bezustannie jesteśmy głodne, a raczej czujemy, że „coś byśmy zjadły”. Znasz pewnie to uczucie, prawda? Ni to głód, ni to zachcianka — taka męcząca ochota na „coś”. I zaczynają się pielgrzymki do szafki ze słodyczami, kiosku czy maszyny z przekąskami. Jeżeli tak właśnie robisz, zwróć uwagę czy nie zaniedbujesz obowiązku odżywienia swojego organizmu prawdziwym jedzeniem. Śmieciowe „żarcie” dostarcza wprawdzie kalorii, ale nic poza tym. Organizm doskonale to wie i dlatego domaga się czegoś konkretnego. To właśnie może być przyczyna twojego ciągłego podjadania. Zjedz porządnie (i jakościowo i kalorycznie), a to się skończy.
Jak zareagować, kiedy widzimy, że ten problem dotyczy bliskiej nam osoby? Co mówić, jak wspierać, żeby nie popchnąć ją jeszcze bardziej w ramiona choroby?
Na pewno trzeba zachęcić ją do szukania rzetelnych informacji na temat tego problemu i podkreślać, że proste rozwiązanie istnieje. Nie polecam natomiast mówienia takiej osobie, co dokładnie powinna zrobić, nawet jeżeli nam wydaje się to takie oczywiste. Radzenie komuś na przykład, by po prostu przestał się objadać, jest jak radzenie alkoholikowi, żeby po prostu przestał pić. No tak, w swojej esencji jest to rozsądne, ale dla kogoś, kto tkwi w nałogu — niewykonalne. A przynajmniej nie tak z marszu, bez posiadania odpowiednich narzędzi. Ważne jest też, żeby nie oceniać zachowania tej osoby: „No widzisz, obiecałaś mi, że już tego nie zrobisz, a zrobiłaś. Teraz już Ci nie ufam” oraz jej wyglądu: „Ojej, ale przytyłaś, ojej, ale schudłaś, bardzo dobrze wyglądasz, wyglądasz bardzo źle”. Nie, ani słowa. Każde z tych stwierdzeń może być odebrane w tak pokrętny sposób, że nawet sobie nie wyobrażasz.
Jakie są największe mity związane z zaburzeniami odżywiania?
Po pierwsze to to, że to choroba psychiczna. Ja ten mit obalam. Dostaje mi się za to mocno po uszach (aczkolwiek już mniej i mniej, kiedy udowadniam, że ta metoda działa), bo właściwie to, kim ja jestem, żeby występować przeciwko oficjalnej klasyfikacji zaburzenia? Tak mówią psychologowie, psychiatrzy, tak „leczy” się ED w szpitalach. No i ja, jakaś tam blogerka z internetów, mówię, że to bzdura. Tak jednak wynika z mojego doświadczenia i, jak się okazuje, z doświadczenia tysięcy kobiet i mężczyzn, z którymi się zetknęłam w swojej pracy. Każdy, kto przeżył lub przeżywa to samo, co ja i trafia na mojego bloga, mówi mi „Ania, Ty piszesz o mnie”. Raz nawet dostałam maila z oskarżeniem o to, że szpieguję jego autorkę przez webcam, bo tak dokładnie opisuję jej życie. Ale mniejsza z tym; to, co chcę powiedzieć, to to, że osoby realnie zmagające się z tym problemem rozpoznają prawdę w tym, co mówię. Bo co innego jest przejść przez to piekło osobiście i znaleźć wyjście z niego, a co innego nauczyć się z książek, że bulimia nervosa to coś tam. A więc nie; zaburzenia odżywiania to nie choroba psychiczna, To zwykły nałóg, a z nałogów się wychodzi i kropka. Drugi mit to to, że na zaburzenia odżywiania cierpi się do końca życia. Wielokrotnie czytałam to w materiałach organizacji zdrowotnych i innych szacownych źródłach. Ja sama w to wierzyłam, nawet kiedy zaczęłam jeść w miarę normalnie. Byłam przekonana, że nigdy jednak nie będzie to na 100% normalnie. A tu niespodzianka; nie doceniłam mądrości ludzkiego ciała, które raz przywrócone do władz (hej, ciało, ty mi dyktuj co jeść i kiedy), zabrało się za robotę ochoczo i bezbłędnie. Teraz w ogóle nie myślę o jedzeniu, tak samo, jak nie myślę o oddychaniu. To po prostu się dzieje. Oczywiście to ja dokonuję wyborów żywieniowych i staram się, by były one zdrowe, ale jeżeli mam dzisiaj ochotę na ziemniaki, a nie na ryż, to zjem sobie ziemniaki, bez analizowania czy będą mi się zgadzać makroelementy i co na to powie dietetyczny guru.
Odczuwam też sytość i głód tak jak kiedyś. I co najbardziej zastanawiające, mogę zjeść tylko jedno ciastko i na tym poprzestać. I to nie dlatego, że odmówię sobie drugiego, ale dlatego, że autentycznie nie mam już na nie ochoty. To niesamowite! Kiedyś mogłabym zjeść całą paczkę, a nawet dwie i ciągle byłoby mi mało. Czy to wygląda jak normalne jedzenie? Myślę, że tak. Wniosek z tego taki, że można całkowicie wrócić do równowagi. I żeby nie było, że to tylko ja tego doświadczam. Mówię za siebie i za tysiące osób (odpowiedziałam na ponad 20 000 e-maili w ciągu 4 lat), które do mnie napisały. Trzeci mit to taki, że ED to choroba nastolatek. Nieprawda. To zaburzenie może zacząć się w każdym wieku. Wystarczy mocne postanowienie, by przejść na bardzo restrykcyjną dietę. Często problem zaczyna się po ciąży, albo po jakiejś chorobie, gdzie się sporo przytyło. To nie ma znaczenia. Na ED można zapaść w każdym wieku. Zresztą, nawet jeżeli zapadło się na, to gdy miało się naście lat, to co? Wraz z otrzymaniem dowodu osobistego, problem magicznie się rozwiązuje? Nie, on trwa przez kolejne lata i dekady. Moje podopieczne przychodzą do mnie średnio po 10-20 latach męki. A bywa, że i po 40stu czy 60ciu, tak jak już wspomniałam.
Co sprawia, że emocje tak silnie łączą się z jedzeniem? Co sobie obiecujemy po najedzeniu się, a co po utracie wagi?
Emocje łączą się z jedzeniem, ponieważ tak zaprojektowała nas natura. Jedzenie jest konieczne do przeżycia. Musimy jeść, chociażby wiązało się to z długotrwałymi, wyczerpującymi poszukiwaniami pokarmu, czy polowaniem na groźnego mamuta. Jak więc natura miała upewnić się, że podejmiemy ten trud? Uczyniła jedzenie przyjemnym, a niejedzenie bardzo nieprzyjemnym. Sam akt zaspokojenia głodu wiąże się z wyrzutem endorfin i z ogromną gratyfikacją. Łatwo jest więc wpaść w pułapkę nagradzania się na przykład słodkimi pysznościami, od których nasz mózg fruwa jak na haju. Jeżeli powtórzymy taką „przyjemność” kilkanaście razy, nasza głowa dobrze sobie zapamięta: „aha, jak jest źle, trzeba sięgnąć po czekoladę i znowu będzie wszystko pięknie”. Uczymy ją wtedy, że jedzenie to sposób na wszelkie problemy życiowe. No i problem gotowy. Oczywiście nastrój można podnieść sobie sportem czy poszukaniem towarzystwa ukochanej osoby, ale jeżeli uwarunkowałyśmy swój mózg, że rozwiązaniem są słodycze, on będzie nam je automatycznie podsuwał. Tu dochodzi też kwestia zajadania stresu, ale aby wyjaśnić, dlaczego tak się dzieje, musiałabym zrobić najpierw porządny wykład z anatomii mózgu i mechanizmu powstawania nawyków. Polecam więc mój post pt. „Zajadać stres”, gdzie wszytko dokładnie wyjaśniam.
Jak przestać kompulsywnie się objadać?
Zawsze mówię, żeby przestać kompulsywnie się objadać, trzeba zacząć jeść. Co mam na myśli? Typowy kompulsywny atak na lodówkę odbywa się niejako poza naszą świadomością. To ostatni krok, do jakiego posuwa się nasze ciało, aby zapewnić sobie niezbędną energię. Więc aby nie zmuszać do tego organizmu, zacznij jeść w ciągu dnia. Wiele osób na diecie, cieszy się, że miało na tyle silną wolę, by zjeść mało na śniadanie, pominąć lunch, a na obiad „posilić się” sałatką. A tu nie ma się z czego cieszyć. Nie można zaoszczędzić żadnych kalorii. Można je tylko od organizmu pożyczyć. On upomni się o zwrot z całą mocą wieczorem, kiedy Ty zajęta będziesz oglądaniem swojego ulubionego serialu. I od razu uprzedzam pytanie o to, czy w takim razie nigdy nie można zrzucić raz przybranej wagi. Czy do końca życia jesteśmy skazane na rozmiar, powiedzmy XL? Absolutnie nie; jednak nie robimy tego dietami. Robimy to, jedząc tyle, ile potrzebujemy na naszą idealną wagę. Czyli jeżeli ja mam 164 cm wzrostu i jem przy moim trybie życia około 2100 kcal, moje ciało waży 53 kg. Nie osiągnęłam tego na diecie 1500. Po prostu odkąd wyszłam z zaburzeń odżywiania, jem właśnie tyle, i tyle ważę. Przestałam się objadać, przestałam się odchudzać, wyzwoliłam się z tego koszmaru i … schudłam. Jeżeli jednak nigdy się nie odchudzałaś, a mimo to zdarza ci się wciągnąć całą czekoladę i poprawić ciastkami, zwróć uwagę na ilość i jakość jedzenia, które jesz przez cały dzień.
Idealna waga to według twojej definicji ta, którą osiąga ciało, gdy jest w równowadze. Co, jednak jeśli moja naturalna idealna waga to dajmy na to 56 kg, ale dużo bardziej podobam się sobie, gdy ważę 53 kg lub mniej? Jak zaakceptować tę naturalną wagę?
Myślę, że to kwestia dojrzałości i właściwych priorytetów, to raz. No bo w życiu jest coś ważniejszego niż ważyć X kg. Dwa, to kwestia zaakceptowania, że minimalna waga jest sprawą genetyczną. Jak wzrost. Można odrąbać sobie oczywiście stopę, by być niższym albo założyć obcasy, by być wyższym, ale co to da? Tak do tego trzeba podejść po prostu. Wiem, że to ciężka sprawa, ale jest w naszym życiu wiele spraw, które musimy po prostu zaakceptować. Waga to jedna z nich.
Co determinuje czy ktoś zapadnie na bulimię, anoreksję? Od czego w nas zależy, z którą z tych ED się „zaprzyjaźnimy”?
Zazwyczaj zaczyna się od anoreksji, a raczej od niejedzenia po prostu. Nikt nie zaczyna wymiotować ot tak sobie. Żeby wpaść na taki pomysł, trzeba mieć już za sobą coraz bardziej dramatyczne próby zrzucenia wagi, w taki sposób, jaki właśnie opisałam – walcząc ze swoim ciałem. Większość bulimiczek swego czasu przeszła epizod anorektyczny albo cierpiała na anoreksję przez dłuższy czas. I ja także. Potem wykończone ciało zaczęło się rzucać na jedzenie, my zaczęłyśmy się go pozbywać, by nie przytyć po takim „wybryku”, w ten sposób doprowadziłyśmy się do jeszcze większego niedożywienia, rzuciłyśmy się na jedzenie, pozbyłyśmy się go… itd. Teraz jesteśmy uzależnione od jedzenia. Anoreksja zaś to uzależnienie od niejedzenia. Ciężko mi stwierdzić, dlaczego niektóre dziewczyny potrafią pozostać w anoreksji bez wpadnięcia w bulimię. To trochę tak, jakby organizm się poddał i zrezygnowany nauczył się funkcjonować jako tako na tych głodowych dawkach jedzenia. Jednak przyczyny wpadnięcia w te problemy są zawsze dwie: niskie poczucie własnej wartości i perfekcjonizm. Pomyślmy, kto postanawia poświęcić tak wiele, aby tylko wyglądać jak „ideał”? Osoba, która czuje, że nie jest wiele warta. A kto dopnie swego, nie zważając na koszty? Perfekcjonistka. Do tego ona nigdy nie będzie zadowolona z efektu; zawsze będzie jej mało, zawsze ten ostatni zrzucony kilogram, załatwi sprawę. Tak więc perfekcjonistka z niskim poczuciem własnej wartości to potencjalna „Wilczyca”.
Czy jest taki moment w procesie zdrowienia, że ośrodek głodu i sytości wraca do normy?
Tak, na szczęście tak! Jak już wcześniej wspomniałam, kiedyś wydawało mi się to niemożliwe. Myślałam, że już do końca życia będę musiała „rozumem” regulować to co jem, uważać, pilnować się, odmawiać sobie dokładki ciasta. Nic podobnego! Ja po prostu tej dokładki nie chcę! Kiedy to odkryłam byłam naprawdę wniebowzięta. Organizm ludzki to wspaniała machina, to majstersztyk natury – on jest w stanie znieść dużo, a potem i tak wrócić do normy. Jestem wdzięczna losowi, że mogłam tego doświadczyć. Teraz traktuję swoje ciało z troską i podziwem, którego na pewno bym nie czuła, gdyby nie to, co przeżyłam.
Co proponujesz zamiast objadania się? Jak się ukochać? Jak się pogłaskać?
No właśnie, traktować siebie z miłością i szacunkiem. Zawsze mówię, że warto traktować siebie samą jak własne dziecko – mądrze kochać. Czy swojemu dziecku dawałabyś czekoladę i słodycze, kiedy byłoby smutne? Czy wciskałabyś mu lody jako rozwiązanie problemu w szkole? No nie, prawda? A co byś zrobiła? Przytuliła je, pocieszyła, „wygoniła” do koleżanki, aby się pobawiło (tak przynajmniej było za moich czasów). Na ogół zaproponowałabyś coś innego niż jedzenie. Nie znaczy to też, że nigdy w życiu nie pozwoliłabyś dziecku zjeść nic słodkiego. Po prostu nauczyłabyś je postępować z umiarem. To jest zadanie dobrego rodzica. A siebie jak traktujemy? Często właśnie jak zły rodzic. Nie dość, że ochrzanimy siebie w myślach, wyzwiemy od najgorszych, to potem zajemy to wszystko czekoladą. Zapytaj więc z troską i miłością, czego Ci potrzeba. Robiłaś to kiedyś? Zrób, naprawdę. Może wcale nie kolejny cukierek będzie tu odpowiedzią, ale odpoczynek, świeże powietrze, sen, kontakty towarzyskie? Jak się ukochać i pogłaskać? Zapytaj o to samą siebie. Gwarantuję, że właściwa odpowiedź pojawi się natychmiast w Twoim sercu.
Co jako społeczeństwo możemy zrobić, żeby przystopować z niezdrowym kultem ciała? Czy media mają jakiś wpływ na ED, czy mają marginalne znaczenie, a załatwianie swoich emocjonalnych problemów jedzeniem to po prostu tylko jedna z opcji obok alkoholu, narkotyków czy innych dróg ucieczek?
Media mają ogromny wpływ na rozwój ED. Od dziecka bombardowane jesteśmy nierealnym obrazem „idealnego” ciała. Mam fajny cytat, ale nie pamiętam kto to powiedział. Chyba Uma Thurman: „Chciałabym wyglądać w rzeczywistości tak, jak wyglądam na zdjęciach”. To dobitnie świadczy o tym jak wielkie jest zakłamanie na temat wizerunku kobiety. I my – zakompleksione perfekcjonistki, ale nie tylko — próbujemy dążyć do tego ideału. A to doprowadza do tragedii. Możemy więc zrobić kilka rzeczy; przede wszystkim rozmawiajmy o tym. Jeżeli widzisz, że bliska Ci osoba ZNOWU przechodzi na dietę, zapytaj o jej motywy, opowiedz jej też o tym, czego dowiedziałaś się z tego artykułu. Porozmawiaj ze swoją córką i z innymi dziewczynami w swoim otoczeniu. Nie komentuj ich wyglądu, bez względu na to, czy schudną, czy przytyją. Nie daj nikomu odczuć, że to jest „takie bardzo ważne”, że to coś, za czym trzeba gonić jak głupia. Raczej komplementuj za osiągnięcia, a nie za wygląd. Co jeszcze? Ty sama nie goń za chorym ideałem. Oczywiście, możesz być szczupła i zadbana, ale na pewno nie nienaturalnie chuda czy „wyżyłowana” na siłowni. Zresztą po co? Nie ma nic lepszego do roboty? Zmiana zaczyna się od nas samych, więc już teraz zastanów się co możesz zrobić, by kult nierealnego wizerunku ciała wygasł wraz z naszym pokoleniem. Marzy mi się, że za sto lat popatrzą na nas i powiedzą „Rany, ale Ci ludzie mieli niedorzeczne priorytety, w głowie się nie mieści…”.
fot. Maciej Zienkiewicz.
Jeśli potrzebujesz pomysłu na samoukojenie, które nie jest zajadaniem stresu i negatywnych uczuć, moje wskazówki wraz z podcastem znadziesz TU.
Ten wpis miał być dostępny w podziękowaniu dla dziewczyn wspierających mnie na Patronite. Wydał mi się jednak tak ważny i potrzebny, że zdecydowałam się opublikować go, jako widoczny dla wszystkich. Jeśli uważasz, że to, co robię jest ważne, wesprzyj moje działania na Patronite klikając w poniższy baner. Zostając Matronką pozwalasz mi publikować treści na blimsien.com zamiast sprzedawać je zewnętrznym magazynom i portalom ♥
35 komentarzy
świetny wywiad, a ania jest wspaniała, jej metoda uratowała mi życie i zdjęła z emnie piętno „nienormalnej”, wcześniej szukałam na terapiach odpowiedzi dlaczego to sobie robię. Terapia przydala mi się do czego innego, też pomogła, ale zrozumienie że organizm zapamiętał sobie, że w każdej chwili może nie dostać pozywienia i jego reakcja (obżarstwo) jest zdrową fizjologiczną odpowiedzią, wolą przeżycia – pozwoliły mi z tym skończyć. Nie ma nic bardziej kojacego po latach terapii niż zrozumienie że jesteś jak wszyscy, żadna nienormalna, po prostu wpadłaś w tarapaty, a Twoje ciało próbowało cię na swój sposób uratować. Ono nie wie, że półki sklepowe są pełne jedzenia, dla niego to była jakaś trauma, klęska głodu czy susza. Metody terapeutyczne przydają się w walce z perfekcjonizmem i niską samooceną czyli źródłem naszych problemów, to przez nie wpadliśmy w błędne koło diet. Ale nie pomaga w samym ED, bo po prostu trzeba znowu normalnie nauczyc się jeść. Pamiętam ten brak kontaktu z ciałem, nie wiedziałam kiedy jestem najedzona, patrzyłam ile ludzie nakładają na talerz. Dziś nie ma po tym śladu.
Aniu dziękuję Ci!!
„A problemem jest tutaj JEDZENIE, nie zaś Twoje dzieciństwo czy trudność z wyrażaniem miłości.” Serio? Problemem nie jest jedzenie, problemem jest to jak ktoś o nim myśli. I tak, jest to najczęściej powiązane z dzieciństwem/wyrażaniem miłości. Lub też inaczej: problemy z jedzeniem to manifestacja większych problemów. Nie podoba mi się podejście gościa – mówi rzeczy ważne ale uważam, że ten tekst nie posłuży osobom, które są chore; pomoże im jedynie zamieść problem pod dywan, skupić się nie na tych rzeczach co strzeba.
Oj, bardzo to kontrowersyjne. Nie wydaje mi się, żeby można było wytłumaczyć tak złożony problem wyłącznie mechanizmem uzależnienia. U części osób działania poznawczo-behawioralne przyniosą efekty ( i takie leczenie się również stosuje), a u niektórych rozwiązaniem może okazać się zrozumienie mechanizmów psychodynamicznych.
W ogóle zapachniało trochę dyskursem ala Zieba. Czyli znalazłam metodę, która pomaga wszystkim. nie ma słowa o osobach na których to nie zadziałało ( a naiwnością jest myśleć ze istnieje metoda uniwersalna).
Dużo tu różnych uogólnień i skrótów. Np. są badania które stwierdzają ze perfekcjonizm jest skorelowany z zaburzeniami odżywiania, ale nie można powiedzieć, że zaburzenie wynika z perfekcjonizmu. Być może perfekcjonizm tylko „pomaga” w zaburzeniu wytrwać, bo ktoś jest w stanie narzucić sobie taki reżim.
Kurcze, nie podoba mi sie ten tekst, mam wrażenie, że mocno upraszcza problem albo jest skierowany tylko do jakiejś grupy osób z ED.
„Zawsze mówię, żeby przestać kompulsywnie się objadać, trzeba zacząć jeść. Co mam na myśli? Typowy kompulsywny atak na lodówkę odbywa się niejako poza naszą świadomością. To ostatni krok, do jakiego posuwa się nasze ciało, aby zapewnić sobie niezbędną energię. Więc aby nie zmuszać do tego organizmu, zacznij jeść w ciągu dnia.”
Tu jest przykład. I może faktycznie to się sprawdza u niektórych, ale nie zawsze tak jest – wiem z doświadczenia. Można jeść bardzo zdrowe, pełnowartościowe posikłi, liczyć kalorie (odpowiednio duża liczba dla osoby uprawiającej sport, u mnie ponad 2000 kcal) i makro (duża ilość białka i węgli), a mimo to mieć takie napady.
@Seito, napady wynikają też z restrykcji psychicznych. na przykład jeżeli ktoś cały czas chce zdrowo jeść i obsesyjnie unika kawałka ciasta i liczy kalorie. Liczenie kalorii codzienne wcale nie jest oczywistą oczywistością i normą, często już to swiadczy o zbyt mocnych restrykacjach i problemie. Wiem że cały fitness świat liczy makro i kalorie, ale też poznałam ten świat na tyle dobrze żeby wiedzieć, że duża część fitnesek nie miesiączkuje, ma zbyt niską zawartość tkanki tłuszczowej, aby ich układ hormonalny dobrze pracował. Więc liczenie kalorii i tylko pełnowartościowe posiłki to często część problemu, czasem ED, czasem ortoreksji (uwaga: nie mówię że zawsze i że wszyscy liczący kalorie są chorzy) Jednak czy nie jest zdrowe to że jemy gdy jesteśmy glodni, a nie wg obliczeń z tabelki?
Ja mam za sobą wiele lat terapii psychodynamicznej i metodę Ani – metoda Ani uwolniła mnie od tego chorego kolowrotka, a terapia pomogła mi z perfekcjonizmem i nadmierną chęcią kontroli. Jednak wcześniej bez Ani pogodziłam się z e wszystkimi, przerobiłam swoje traumy, wykonywałam ćwiczenia zadane przez terapeutę i nic nie dawało to bo ja po prostu dalej NIE JADLAM. A potem rzucałam się wygłodzona na jedzenie. Jeżeli człowiek odmawia sobie snu to musi odespać, nie pomogą terapie, jeżeli nie pije to musi się napić. Z jakiegoś powodu uważamy że z jedzeniem jest inaczej, a to też potrzeba fizjologiczna. To prawda, że istnieje idealny, kulturowy obraz ciała, który do któ®ego możemy chcieć dążyć i przez to wpaść w ED, ale to co utrzymuje ED przy życiu to niejedzenie okresowo równoważone obżarstwem, jedzenie śmieci (częsty problem, jesteśmy tak zagłodzone że rzucamy się na wysokokaloryczne, niekoniecznie zdrowe jedzenie, bo potrzebujemy energii) i w końcu kompletne zatracenie kontaktu ze swoim ciałem i ośrodkiem głodu.
Na Wilczogłodnej zresztą można poczytać, że Ania nie jest przeciwna terapiom, to w ogóle nie tak.
Ja to widzę tak, że terapia oczywiście pomaga dotrzeć do źródła, uświadamia, na pewno wiele zmienia w głowie. Ale jest też ta część bardzo fizjologiczna i na nią gęganie na terapii nie pomoże. Wiem to jako osba, która sama korzysta teraz z różnych metod (w związku z całkiem innym problemem) i moja świadomość jest już na bardzo wysokim poziomie, ale na poziomie ciała problem jak był tak jest.
Jeśli byłabym uzależniona od palenia albo narkotyków, też chciałabym oprócz dotarcia do tego, co mnie rzuciło w szpony nałogu, móc poradzić sobie z samym nałogiem, najlepiej jak najszybciej.
Z perspektywy osoby zdrowej, która nigdy nie miałam problemów z ED potwierdzam obserwacje Ani. Nawet jak ważyłam 5kg więcej niż teraz lub 5kg mniej niż teraz, moja waga zawsze naturalnie wraca do 56 kg. Nie muszę się odchudzać, nie muszę też się futrować. Kiedy mijał stres lub powody, dla których chudłam, albo tyłam, po prostu naturalnie organizm wracał do siebie. Nigdy nie liczyłam ani kalorii, ani makro, ani nie myślałam o swoim zapotrzebowaniu kalorycznym, to jest dla mnie bardzo naturalna sprawa i nigdy nie miałam niedoborów.
Teraz owszem, gotuję według zaleceń ajurwedy, ale nadal… jem i śmieciowe jedzenie i słodkie czasem, ale nie mam ani napadów głodu, nigdy nie wymiotowałam, nie przeczyszczałam się. Nawet jak zjem więcej i paskudnych rzeczy, bo mam PMSa, potem naturalnie zmienia się coś w ciele i mam ochotę na zdrowe jedzenie.
Myślę, że bardzo ważne jest to, co Ania powiedziała o wadze idealnej. Część z nas po prostu nie chce przyjąć do wiadomości, że naturalnie jest WIĘKSZA. Że nie głodząc się, będzie mieć cycki, tyłek, że ma grube kości, że nijak naturalnie nie jest w stanie wcisnąć się w kanon Kate Moss. To jest temat do przepracowania na terapii lub mądrej rozkminy. To ciało wymaga szacunku dla formy i kształtu jaki przybrało. Fajnie Szymon mówił o tym tu – https://blimsien.com/kapha-dosza-przyznaj-sobie-prawo-do-swojej-cielesnosci/
Wywiad z Anią zdecydowałam się zrobić, bo poleciły mi ją czytelniczki, które zachwalały, że dzięki Ani właśnie wyszły z ED. Niektóre z nich korzystały też z terapii, inne nie. Dla mnie terapia jest sposobem na poznanie swoich predyspozycji i naturalnych tendencji. Zachwalam i polecam każdemu, nie ma osoby dość zdrowej, żeby taki audyt nie był jej potrzebny.
Niemniej nie chcę się tu mądrzyć dłużej, poproszę też Anię by się wypowiedziała w komentarzach, tak jak zawsze o to proszę ekspertów, których zapraszam.
W sumie chciałam na początku napisać dłuższy komentarz, ale może ograniczę się tylko do tego, że poczułam spory niesmak, jak weszłam na stronę z kursem online Wilczogłodnej. Oferuje tam cudowną metodę zwalczenia poważnego zaburzenia w 4 tygodnie za 500 zł. Do tego widzę, że jest tam dołączony jadłospis – to przepraszam, ale to Wilczogłodna zajmuje się też dietetyką? Pachnie to wszystko szarlataństwem.
@basia, ja nie mówię, że trzeba liczyć kalorie 😉 Ja to robiłam, żeby osiągnąć pewne wyniki sportowe, troszkę zredukować. Poza tym nie jestem w „światku fitness”.
I trochę nie rozumiem – to bulimia jest tylko wtedy, kiedy ktoś się głodzi, a potem to rekompensuje poprzez obżarstwo? Przecież są też inne mechanizmy. A co, jesli ktoś ma napady obżarstwa nie dlatego, że jets głodny, tylko z innych powodów? Mój przykłąd z liczeniem kalorii i makro miał na celu zobrazować, że nie trzeba być wygłodzonym lub na śmieciowym jedzeniu, żeby mieć napady.
I sorry, ale z tego co zdążyłam przeczytać, to Wilczogłodna bardzo lekceważąco wypowiada się o terapiach, nawet w powyższym wywiadzie.
Seito, nie zamierzam bronić mojej rozmówczyni, wierzę, że sama się ustosunkuje, ale wybrałam ją, bo bardzo wiele dziewczyn do mnie napisało, że po latach bezskutecznej walki z ED jej metody zadziałały! To była dla mnie spora rekomendacja przy wyborze rozmówczyni. Ania jest też osobą, która sama wyszła z ED trawjącej ponad dekadę. To dla mnie lepszy rozmówca niż lekarz, który zna problem teoretycznie, ale w praktyce nie posmakował tego o czym mówi. Czytałam też wnikliwie kometarze na blogu Ani i wiele tych dziewczyn latami walczyło, chodziło na terapie, leżało w szpitalu i to nie pomagało niestety.
Nie ręczę za metody Ani, zadaję jedynie jej pytania. Dla mnie jednak na chłopski rozum ten mechanizm ma sens i jest jasny. Bo mi, nawet kiedy jest przykro z powodów emocjonalnych i wpadam na pomysł, że zajem to chipsami, poprawię pizzą hut i zaleję butelką wina… nie czuję się winna, nie wymiotuję potem (bo po co?). Następnego dnia rano wstaję i znów jem zdrowo. Przez to nigdy nie wystąpił u mnie mechanizm nadmiernego obżarstwa, bo kiedy tego nie zwrócisz, nie masz siły znów tak jeść. Zauważyłam też, że kiedy pracowałam w korporacji, piłam dużo kawy i ardzo dużo pracowałam, jadłam mniej odżywcze jedzenie i wspomagałam się batomatem czy śmieciami z pobliskiej Żabki. Teraz kiedy jem normalnie, raczej nie miewam takich zachcianek.
Oczywiście opowiadam swoją historię, którą mówi tlyko o mnie, nie jest dowodem na nic 🙂
@ Seito jadłospis układa dietetyk współpracujacy z Ania,
Ania w ten sposób pracuje – na pelen etat układa kursy, pisze bloga i odpowiada na setki maili, nie widze nic złego w zarabianiu na pasji. To jest po prostu jej praca.
Co do makro i liczenia kalorii to chyba odebrałaś to bardzo personalnie, a ja piszę o ogólnym problemie który być może Ciebie nie dotyczy, a mianowicie ze liczenie kalorii i skupianie się nadmierne na wadze i zdrowotności posiłków to objaw zaburzen odżywiania i takie restrykcje psychiczne mogą prowadzić do napadów.
Ta k jak napisałam w bulimię można wpaść z powodu różnych problemów i kompleksów ale to co podtrzymuje tę chorobę to głodówka i obżarstwo potem, najczęściej syfnym żarciem. Więc chyba to jest sprawa do załatania najpierw, a potem leczenie traum. Kurs Ani to koszt 5 wizyt u psychologa, który najczęsciej i tak w tym temacie niewiele może nam pomóc, mówię to z doswiadczenia swojego i dziesiątek komentarzy na Wilczej, które też o tym piszą
Przyznaję,nie doczytałam do konca,Blum to pierwszy artuart na Twoim blogu, którego nie doczytałam.
Niestety uważam, że szerzenie tego rodzaju informacje jak”nie wierzcie ekspertom ja wiem co wam pomoże bo wiem to z wlasnego doświadczenia” jest niebezpieczne.
Jeśli ktoś za ekspertów od dietetyki uwaza tych,którzy radzą nie jeść po 18 lub jesc tylko w określonych godzinach to znaczy, że niewłaściwe osoby wybrał na swoich ekspertów.
Jestem dietetykiem i psychodietetykiem i nigdy nie slyszalam z ust człowieka,który się na tym zna tego typu słów.
Eating disorders to choroby, mechanizmy ich powstania są bardzo złożone a praca nad wychodzeniem z choroby wymaga zaangażowania i od pacjenta i od zespołu prowadzącego.
Wiesz najtrudniejsze a mnie w tym artykule jest to, że tak jak w innych tego tylp np i wspomnianego już Zieby czesc przytaczanych informacji to prawda. To zawsze najbardziej wprowadza w błąd bo buduje zaufanie czytelników:(((
Kochane, nie mogę odpowiedzieć pod każdym komentarzem z osobna, więc zrobię to zbiorczo:
Do Anki: Co do zarzutu, że to choroba i problemy z dzieciństwa są za to odpowiedzialne – z mojego piętnastoletniego doświadczenia z bulimią i doświadczenia moich czytelniczek (w ciągu 4 lat odpowiedziałam na 20 000 maili) wynika taki wniosek: Ok, może stało się coś w Twoim dzieciństwie co pchnęło Cię do odchudzania lub ograniczania kalorii (na przykład stres depresja, nerwica). Jednak jeżeli już wpadłaś w to błędne koło to jest to teraz nie ważne. Musisz NAJPIERW zająć się błędnym kołem, a sprawy rodzinne załatwić (albo i nie) później.
Często przychodzą do mnie kobiety, które mają dzieci, karierę, męża i poukładane od dawna stosunki z rodzicami (wybaczone, ogarnięte). Są do tego dojrzałe emocjonalnie i świadome siebie. Jednak dalej wymiotują. Dlaczego? Ponieważ nie jedzą, a potem się objadają. Albo to już się stało takim nawykiem, że nie wyobrażają sobie jak inaczej można przeżyć wieczór. Piszę to w poście „Objawy” https://wilczoglodna.pl/objawy/. Anka, przeczytaj proszę i mam nadzieję, że mój przekaz stanie się jaśniejszy.
Po drugie bulimia to nie choroba, ale nałóg własnie. Ale to cudowna wiadomość dla każdego, kto był przekonany, że jest „chory” i nic nie może z tym zrobić. Ta świadomość oddaje moc.
Do Seito: Tak, piszę w uproszczeniu, bo w takim krótkim wywiadzie nie przytoczę setek badań i książek, które czytałam. Nie streszczę także tego co napisałam w pięciu książkach i 400 artykułach.
Ty zaś jeżeli dalej się objadasz, to jesz za mało. Już samo to że liczysz kcal i makro pokazuje, że jesz „rozumem” a nie ciałem.
Co do kursu to jest to moja praca, za którą mam prawo brać pieniądze. To kompleksowy tutorial z zadaniami do samodzielnego wykonania, i tak – przykładowym jadłospisem – stworzonym przez dwie profesjonalne dietetyczki, z którymi współpracuję: https://wilczoglodna.pl/nasze-dietetyczki/
Wiele twórców proponuje kurs uczący gotowania, pisania, właściwego treningu itd. Ja uczę jak wyjść z zaburzeń odżywiania. Nie ma w tym żadnego szarlataństwa. Jeżeli zaś dla kogoś to za drogo – 99% contentu na moim blogu jest zupełnie za darmo.
Do Agi: Tak, skracam i upraszczam na rzecz wywiadu. I tak, każda osoba jest inna, nałóg zaś u każdej z tych osób rządzi się podobnymi prawami.
Czasami potrzebna jest też praca z psychologiem, do którego odsyłam niektóre moje podopieczne. Nie twierdzę, że pozjadałam wszystkie rozumy i wiem wszystko. Jadnak wiem, że jeżeli dana kobieta nie zacznie jeść normalnie, to nawet uporanie się z perfekcjonizmem i poukładanie swojego życia nic nie da. Z naturą nie wygramy, niestety, lub raczej „stety”.
Pozdrawiam, zapraszam do dyskusji i lektury mojego bloga.
Wilczo Głodna
„Ty zaś jeżeli dalej się objadasz, to jesz za mało. Już samo to że liczysz kcal i makro pokazuje, że jesz „rozumem” a nie ciałem.” – nie no, proszę Cię. Naprawdę uważasz, że jeśli zjadłam w ciągu dnia 2500 kcal, to wciąż wieczorem jestem głodna i dlatego jem? No nie.
I czy uważasz, że osiągnięcie pewnych celów treningowych jest możliwe bez liczenia kcal i makro?
I żeby było jasne – nie mam nic przeciwko zarabianiu na swojej pasji, nie o to mi chodziło. Chodziło mi bardziej o reklamowanie cudownej metody na poważne schorzenie i pisanie, że pomoże wszystkim.
Seito, jeżeli jesz 2500 kcal a ciągle czujesz głód, to albo palisz jeszcze więcej (jesteś atletką), albo nie dostarczasz odpowiedniej ilości jakiegoś makroskładnika, albo masz problem z insuliną lub leptyną. Polecam to zbadać (krzywa insulinowa, poziom leptyny).
Co do celów treningowych to nie wiem. Nie mam i nie miałam takich celów i nie znam się na tym (nie jestem trenerem czy dietetykiem sportowym). Wiem jednak, że nie słuchając swojego ciała wpędzamy się w tarapaty.
Zdrowie i harmonia powinno być naszym celem, ale człowiek, na swoje nieszczęście, o tym zapomniał.
Co do kursu nigdzie nie powiedziałam, że moja metoda jest CUDOWNA, ani że pomoże KAŻDEMU. Proszę pokaż mi miejsce gdzie tak napisałam.
Bulimia to nie schorzenie, tak samo jak schorzeniem nie jest palenie papierosów. To nałóg.
Ja wiem, że to co pisze wywołuje ogromne kontrowersje (Rany! Trzeba słuchać ciała i jeść tyle ile ono potrzebuje!). Poczytaj jednak mojego bloga. Logika stojąca za tym co piszę jest naprawdę solidna.
Podkreślam też jeszcze raz, nie wiem wszystkiego, więc odsyłam moje dziewczyny do odpowiednich lekarzy, jeżeli widzę taką potrzebę. Nie mam ambicji być jakimś samozwańczym guru. Dziele się tylko tym co pomogło mi, a potem tysiącom moich czytelniczek. Nie propaguję jakichś teorii z kosmosu, ale podstawowe prawa natury i fizjologi.
My się chyba nie rozumiemy. Cały czas próbuje powiedzieć, ze moje napady obżarstwa nie wynikają z bycia głodną. Jem, mimo ze NAPRAWDĘ nie czuje głodu, a w ciągu dnia zjadłam dużo, a nawet tuż przed napadem mogę zjeść porządną kolacje.
Ale ogólnie – jak komuś pomaga, to spoko. Ja mam głównie problem z tym, jak Blimsien to przedstawiła na swoim insta story oraz ze stroną z kursem online, ale Ok, rozumiem, marketing.
Ja ze swojej strony chcę tylko powiedzieć, że opowiadałam o swoich przemyśleniach, których nie konsultowałam z nikim. Ania nie zapłąciła mi za ten wywiad, ani ja jej. Artykuły na mojej stronie nie są opłacane, a jeśli czerpię zyski z afiliacji zawsze o tym daję znać i proszę by kupować przez mojego linka 🙂
Seito, a więc zbadaj insulinę i leptynę, jeżeli uważasz że wszystko jest ok, a dalej masz napady.
o jejku, ale mam mieszane uczucia. Ja tego niestety nie kupuję. I to może nie samego pomysłu czy sposobu rozwiązania tak trudnego tematu, ale podejścia i wrażenia jakie na mnie zrobiła bohaterka tego wywiadu.
Poza tym zdanie „Do tego zupełnie za darmo odpowiadam na wszystkie maile, jakie dostaję od czytelniczek. Oczywiście w ramach podziękowania można wspomóc mnie na Patronite.” ….Serio?! To jeżeli napiszę do jakiegoś blogera to mam liczyć się z tym, że w odpowiedzi dostanę w załączeniu fakturę? Nie wiem czy to jest jakoś niefortunnie napisane ale po tym to nawet nie mam ochoty zaglądać na bloga Anny :/
Ewo – zajrzyj! Tam jest masa komentarzy. Przyznam też szczerze, że kiedy ludzie piszą osobiste historie to jest bardzo poruszające, ale odpowiadamy w swoim czasie wolnym. Kiedy maili i wiadomości zaczyna być w setkach… ciężko byłoby żyć poza tym odpisywaniem. Na pewnym etapie blogowania nieodpisywanie nie jest zadzieraniem nosa, a po prostu praktyką umożliwiającą funkcjonowanie. Jeśli więc ktoś mimo to odpisuje na KAŻDEGO maila, to naprawdę jest się czym chwalić.
Ewo, dla bloga zrezygnowałam z pracy zarobkowej, właśnie po to by odpisywać na wszystkie maile. To jest dla mnie AŻ tak ważne.
Wsparcie na Patronite jest dobrowolne i jeżeli komuś pomaga to co piszę, to MOŻE mnie wspomóc, ale nie musi. Konto na nim założyłam za wielokrotnie powtarzanymi sugestiami moich czytelniczek, że powinnam to zrobić, że one same chcą się odwdzięczyć. Z Patronite nie jestem w stanie opłacić nawet informatyka, który kosztuje mnie osobiście 850 zł miesięcznie. Ehh ok mniejsza o to.
Polecam też napisać do jakiegoś duże fitness blogera to zobaczysz prawdziwą fakturę i tu wcale nie żartuję. Wiem to od moich dziewczyn, które często piszą z zapytaniem „A ile będzie kosztowała odpowiedź, bo u tej kosztuje X zł”.
No ale tak jak to mówią; jeżeli chcesz uderzyć psa, kij się zawsze znajdzie. Szkoda jednak, bo naprawdę z moich materiałów można wynieść dużo dla siebie.
To ja si ę wypowiem a propos napad ów zachcianek cukrowych w pms-ie. Otóż zawsze myślałam, że to normalne i tak ma być. Otóż przejście na dietę AIP i następnie paleo (z ograniczeniem węglowodanów do 2 szklanek niesłodkich owoców) całkowicie u mnie i znajomych niweluje zachcianki. Koleżanki to samo obserwowały na poście drDąbrowskiej
Omg nie… żadnych restrykcyjnych diet ani tej Dąbrowskiej. To zrobiło krzywdę tak wielu ludziom…
Uczciwość intelektualna wymaga podania podstaw dla swoich twierdzeń.P. Gruszczyńska mówi, że zaburzenia odżywiania nie są zaburzeniem psychicznym i jednostką chorobową a „tylko” uzależnieniem.
Ja się pytam na jakiej podstawie? Nie podaje żadnych badań które potwierdzały by jej spekulacje, żadnych publikacji naukowych, nic poza anegdotą pt. mnie pomogło. Niestety, to jest po prostu nieuczciwe, póki nie ma na to dowodów w postaci badań klinicznych to są to niczym nie poparte spekulacje.
Czy p. Gruszczyńska jest dietetykiem? Psychologiem? Lekarzem? Jaka wiedza naukowa stoi za jej „metodą” poza własnym doświadczeniem?Ja sama chorowałam na ED, ale nigdy nie przyszło by mi do głowy leczyć kogoś na tej podstawie. Polecam trochę się zastanowić, tylko tyle.
Pingback: Wywiad dla Blimsien - Wilczogłodna
Ale pierdolenie w tych komentarzach. Anka jest spoko, znalazła sposób na biznes, tak jak makijażystki, fryzjerzy i kosmetyczki. Nasz system walki z zaburzeniami odżywiania leży i jest na fatalnym poziomie. Ja osobiście, dzięki jej blogowi wyszłam z bulimii. Więc nie jestem kolejną anonimową osobą. Pozdrawiam hejterów, którzy w dupie byli i gówno widzieli
Blum, ja akurat Dabrowska wspominam dobrze. byłam na pobycie w jej ośrodku w Karpaczu – 2 tyg, to było już po moim doświadczeniu z wilczogłodną, miałam poukładane już od dość dawna w głowie i nie jechałam tam z zamiarem odchudzania. Pojechaliśmy w 8 osób (rodzina). Moja szwagierka od tego czasu (1,5 roku) nie musi przyjmować leków na tarczycę, teść przyjechał zgarbiony i o lasce, a pod koniec turnusu chodził już bez i codziennie się gimnatykował. u mnie efekty były wspaniałe, choć nie leczyłam żadnej choroby. Myślę że wspominam to tak dobrze, bo nie jechałam tam z zamiarem gubienia kilogramów, chciałam mieć ładną skórę i trochę się dowitaminizować. Po głódówce moje ciało naturalnie wróciło do swojej wagi i za długo nad tym nie deliberowałam, bo miałam już w tym czasie inne życiowe priorytety:)
Pobyt był wspaniały, rano gimnastyka, po południu zajęcia przypisane przez lekarza albo dodatkowo wykupione (masaż limaftyczny itp), sala do wypoczynku z ziołowymi herbatkami, bliskość gór. Jeżeli chodzi o posiłki to śniadania były faktycznie postne natomiast obiad i kolacja to dużo objętościowo jedzenia. Obserwowałąm z zaciekawieniem wszystkie zmiany jakie następowały: brak worków pod oczami, cera z takim glow, sen głęboki i regenerujący, subtelny zapach ciała (mam problem z nadmierną potliwością normalnie). Na początku jest tez tak że dostałam zapalenia migdałków (podobno na głodówce ujawniaja sie jakieś słabe punkty ciała) a na drugi dzien obudziłam się zupełnie zdrowa. Moja szwagierka po tym pobycie jest psychicznie także inna osoba, nie chodzi tylko o chorobę jej, ale zmiana nawyków okazała się u niej trwała i wygląda teraz naprawdę świetnie.
Myślę że problem z Dabrowska jest taki, że dziewczyny traktują to jak dietę odchudzajaca, a to kompletnie nie to
Czytam te komentarze z wielkim smutkiem… Na bloga Ani trafiłam chyba w maju, ponieważ nie mogłam już sobie poradzić z bulimią, która trwała ponad 8 lat. Miałam już naprawdę dosyć i po prostu szukałam w internecie porad czy Bóg wie czego, byleby pomogło mi się z tego uwolnić. I tak w sumie od niechcenia zaczęłam czytać, co Ania ma do powiedzenia. Od maja nie wymiotuję. Nie objadam się. Nie siedzę po 4-5h na siłowni, jak kiedyś. Nie biorę nic na przeczyszczenie. Nie biorę żadnych leków typu SSRI. Mogę przejść milion razy przez dział że słodyczami zupełnie obojętnie. I wiecie co? Nie zapłaciłam nigdy Ani za nic, oprócz dobrowolnego zakupu jej książki. Ona mnie uratowała właśnie swoim podejściem do problemu. Powiedziałam sobie, że już nigdy przenigdy nie zwymiotuję, choćby nie wiem co i nigdy nie będę już się głodzić. A dietetykom i psychologom polecam otworzyć się trochę i spojrzeć bezstronnie na inne teorie. Bardzo często stare schematy okazują się błędne. A Tobie Aniu nie jestem w stanie dostatecznie podziękować za to co zrobiłaś dla mnie i dla wielu innych.
Jako osoba ktora na wlasniej skorze doswiadczyla ED podpisuje sie rekami i nogami pod tym co napisala Ania. Po 15 latach zmagań z anoreksja i bulimia oraz kilku dlugoterminowych terapiach, kiedy stacilam nadzieje, a w myslach pojawily sie mysli, ze juz zaden specjalista nie ma na mnie pomyslu…. – bo problem caly czas byl… spróbowałam tej prostej Metody Ani. I co? Odpowiedz upraszaczam – tak jak Ania wywiad ?. DZIAŁA. PO PROSTU. Zaufalam Ani. Nie miałam nic do stracenia, a WIELE do zyskania. Było warto. DZIŚ JESTEM ZDROWA!!!
Basiu – ok! Musze zatem sprostować, mówię o Dąbrowskiej stosowanej samodzielnie z książek. Kamili z Dobrego Ciała mocno popsuła hormony z tego, co wiem, wiele moich znajomych miało problemy po tej dietcie, niekoniecznie były nastawione na odchudzanie, część na detoks i restem organizmu, ale wyszła z tego głodówka z fatalnymi skutkami ubocznymi. Dlatego to mówię. Kiedyś pracowałam też ze specjalistką od TCM, która mówiła, że organizm nie potrzebuje tak radykalnych oczyszczań i diet i bardzo krytykowała tę metodę. Na tych przypadkach (może niesłusznie?) opieram swój opór przed postem Dąbrowskiej.
Blum, kiedyś takie głodówki były normą na przednówku, dziś nasz świat (mówię o EU, US) ma żarcia po sam nos, zapomnieliśmy o korzyściach jakie przynosiły okresowe posty. Sa też badania mówiące o korzyściach takiego rozwiązania. Wydaje mi się że jeżeli ktoś prowadzi super higieniczny styl życia to mogą mu być niepotrzebne, ja intuicyjnie czułam, że mi się przyda. Często ludzie narzekają na Daąbrowską, ale zawsze Ci którzy stosowali to na własną rękę, jestem pewna że coś robili nie tak. W ośrodku ktorym byłam lniektó®zy udzie przyjeżdzali któryś rok z rzędu, bo raz na rok taki remanent im dobrze robił, był też wykłąd transmitowany na żywo z Ewą Dabrowska z jej ośrodka nad morzem, trwał 2 godz i pokazała w nim całe mnóstwo badań, a przede wszystkim zdjęcia i opisy przypadków (tych pacjentów którzy się zgodzili). Wszystko świetnie udokumentowane – były przypadki wyleczenia problemów z niepłodnością, tarczycą, nowotworowe, oraz ogrom wyleczonych chorób cywilizacyjnych-cukrzyca, miażdzyca, nadciśnienie. Część udokumentowanych przypadków była już po kilku latach od postu i wprowadzonych w życie wskazówkach od Dabrowskiej, wiec nie były to krótkotrwałe uzdrowienia.
Podtrzymuję jednak zdanie, że jak ktoś jest zdrowy, czuje się zdrowy, to nie musi robić tego postu. Bo po co mieszać w czymś co działa. Moda na oczyszczanie często dotyka osoby, które go nie potrzebują, i może stą d potem problemy.
Ja skorzystałam i moja rodzina też.
Basiu – dziękuję za Twój wyważony głos. Dlatego poczułam potrzebę sprostowania i sprecyzowania, jakie podejście krytykuję.
Bardzo długo siedzę w temacie odżywiania. Przestudiowałam i sprawdziłam na sobie rózne diety, filozofie mody żywieniowe, detoksy itd. Odnosząc się do tego co mówicie o Dąbrowskiej, fajnie byłoby gdybyśmy przestali generalizować na temat tego jak jeść. To jest złe, tylko nie to, a to jest super, chlorella jest dobra na wszystko, hit! po którym schudniesz 10 kg.
Nie ma złotej diety, tak samo jak nie ma złego detoksu. Są tylko zalecenia nieodpowiednie do potrzeb. Z mojego doświadczenia wynika (i mówię to z duża pokorą bo kiedyś chciałam zbawiać świat jedną słuszną dietą), że każda dieta/filozofia – abolsolutnie każda może znależć swoje zastosowanie w odpowiedniej jednostce chorobowej.
Dlatego to, że komuś poleciały hormony na Dąbrowskiej – odnosząc się do tego co mówisz- oznacza jak dla mnie to, że albo nie osoba nie stosowała się do zaleceń tej diety, co jest jasno określone po przeczytaniu jej książek, albo że ten post nie był na miarę jej ówczesnych potrzeb. Być może miała takie problemy zdrowotne które tylko zaostrzyły jej objawy. Poza tym pewne rzeczy dzieją się latami, a nie nagle po dwutygodniowym poście wychodzą na światło dziennie. Nie dostrzegamy często subtelnych sygnałów, które wysyła nam ciało ale zawsze dobrze jest zrzucić na coś winę za to, że się posypało 🙂
Z resztą to w jakim celu Dr Dąbrowska zrobiła swój post rozmija się całkowicie z tym co robią kobiety i opisują w internecie. Traktują to jako kolejną cud metode żeby schudnąć, nie stosując się do zaleceń i później dziwia się że wywaliło im hormony, wyszły im włosy itp.
Mnie Dąbrowska pomogla. Lata zaniedbań wywołały autoagresję, która spowodowała nagłe (dosłownie) wyłysienie. Byłam zdruzgotana bo miałam łysy placek na głowie w widocznym miejscu. POleciałam do lekrzy. Sterydy, wcierki, chuje-muje nic nie pomaga, jest coraz gorzej. Najwyższa instancja dermatologii ( mam znajomośći w służbie zdrowia) orzekła że zastrzyki ze sterydami w głowe. Zgodziłam się, byłam zdesperowana. Bolało jak cholera. Potem było tylko gorzej. Przez dwa tygodnie bolała mnie głowa tak bardzo, że nie miałam sił podnieść się z łóżka. Nastepny krok – leczenie immunosupersyjne. Czyli generalnie mam się położyć na oddział, rozwalić totalnie swój układ odpornościowy lekami, żeby mój organizm przestał atakować sam siebie. Tylko nikt nie pomyślał, że heloł ta przypadłość ma swoją przyczynę. Na szczęśćie ja pomyślałam. Terapia sterydem nie dała nic poza zwiększającą się łysiną, nadwagą, zerowym libido, podłym nastrojem i bólem. Post Dąbrowskiej w 42 dni rozwiązał problem. Chcialam zamieścić zdjęcie ale sie nie da. Więc wlosy odrosły mi i pokryły całą łysinę już w trakcie postu, a wyniki wróciły do normy. Choroba się wycofała. Nie oznacza to, że jest to metoda cudowna i każdemu pomoże. To post skrojony na miarę moich potrzeb w tamtym momencie.
Nie miałam na celu propagowac tu Dąbrowskiej ale zachęcam do pokory wobec wszelkich diet. Ta, która wydaje się być idiotyczna lub radykalna może właśnie komuś pomóc uwolnić się od dużych prolemów, a te najbardziej sprawdzone u tysięcy osob, jednej zaszkodzi. No i kto ma rację? Warto mierzyć rzeczy swoją miarą.
@seito obżerasz się, bo wyrobiłaś sobie głupi nawyk, albo zajadasz stres, podjadasz bo nie masz co robić, albo twoje hormony nie są do końca w normie. Ania robi kawał dobrej roboty, pomaga wielu osobom- ma racje, odmawianie sobie michy= za jakiś czas pochłonięcie dziesięciu mich:-)
@Blum a mi pomogło na toczeń układowy. Koleżance ze studiów na leśniowskiego-crohna również. Wiesz, jesteś zdrowa, ale jak masz przed sobą wizję nastu lat życia to chwytasz się wszystkiego. Na odpowiednich grupach ludzie nawet ostatecznie jeżdżą do Ameryki Płd na terapię jadem żaby. Napisałam o tych typach postów oczyszczających, bo negują to, co Panienka w wywiadzie mówi „napady na słodkie przed/w trakcie miesiączki nie są niczym normalnym. Wygląda na to, że jak dostajesz negatywne komentarze na merytoryczne treści artykułu to komentujący zostają z marszu zanegowani