Jak przeżyć jesień? Co roku zadaję sobie to rozpaczliwe pytanie i co roku znajduję na nie bardzo różne odpowiedzi.
Od trzech dni, a ma to potrwać dni jeszcze kilka, jesień jest złota, ciepła i łaskawa. Uwielbiam ją taką. Przejściowe płaszcze, lekkie sweterki, a nawet krótki rękawek. Przejażdżki rowerem, motocyklem, spacery pośród liści – idealnie! Nie znoszę za to jesieni mokrej, dżdżystej, szarej, napęczniałej smutkiem i zapachem wilgotnej ziemi. To właśnie wilgoci i szarości boję się chyba najbardziej.
Jesień i zima są jednak potrzebne. A może byłyby, gdybym pozwoliła im spełniać swoją funkcję – to pory roku służące do odpoczywania, pobłażliwości, a może nawet… dogadzania sobie! Tak pięknie dbałam o siebie, pracując na etacie, po prostu po wyjściu z pracy był me time. Teraz kiedy sama jestem swoją szefową, nieustannie pracuję i ciężko mi jeszcze tę etatową mentalność zmienić. Tym samym jestem nagle kiepska w polegiwaniu, bimbaniu i dogadzaniu sobie.
A musicie wiedzieć – to mój jedyny poważny cel na nadchodzącą jesień.
Minione lata były dla mnie aż zbyt napakowane bodźcami, pracą, skwarem. Smażyłam się na miejskim betonie jak jajo. Pracowałam nad swoimi projektami w nieklimatyzowanym pomieszczeniu, zżerał mnie upał i nadmierna ambicja. Nieustannie podnosiłam swoją pittę i każde z minionych lat kończyłam podobnie: rozdrażniona, wypalona, zmęczona. Wypalona zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Naprawdę namacalne odczucie: sucha, wypalona ziemia. Skorupka człowieka. W zeszłym roku pomogła Portugalia i ponad tydzień moczenia się w ocenie, w tym roku Chorwacja, ale w obu przypadkach czułam, że wariuję, a mój system nerwowy dawno już wysiadł na zakręcie.
Tej jesieni jako priorytet stawiam siebie. Tak, zamierzam być dla siebie łagodna.
Przede wszystkim, zapytałam siebie – co najważniejszego możesz teraz sobie dać.
Odpowiedzi pojawiły się szybko i naturalnie. Potrzebuję czasu na sen, taki od 22:00. Potrzebuję dużo czasu na świeżym powietrzu. Chcę czytać książki i to dla przyjemności, a nie tylko rozwojowe i związane z pracą. Chcę dla zabawy uczyć się włoskiego, tylko wtedy i tylko tyle, ile mam ochotę, bez żadnej ambicji i napinki na regularność i rezultaty.
Zeszłej jesieni były też sprawy, które zmaściłam. Nie suplementowałam witamin (i ledwo doczołgałam się do wiosny), nie ruszałam się intensywnie (i w ciemnych miesiącach dopadły mnie sezonowe spadki nastroju) i nie dbałam o ładny wygląd. Dbałam o ciepło i wygodę. Tego było za dużo. Wersja życia komfort plus bardzo negatywnie wpłynęła na moje samopoczucie psychiczne. Wygodne i ciepłe dresy, sprawiały, że do mojego mózgu docierała informacja: jesteś chora. Jak w te dni, kiedy obiecujemy sobie home office, a na końcu tłuste włosy drażnią, legginsy wkurzają, a w zlewie jest za dużo brudnych naczyń, żeby się skupić. Brak makijażu, który kocha moja skóra, zimą sprawia, że czuję się jak ziemniak z najciemniejszego zakamarka piwnicy. Tej jesieni i zimy zamierzam układać włosy, nakładać kolory na twarz, a nawet smarować się balsamem brązującym, bo kiedy jestem ciemniejsza, czuję się… bardziej energiczna.
Zawsze lubiłam też ten aspekt w ruszaniu się. Kiedy ćwiczę jogę, przebieram się w basenowej szatni, jakoś więcej uwagi mam dla swojego ciała. Przyglądam się swoim piętom, paznokciom, brzuchowi i udom. Nie robię tego krytycznie, raczej pozostaję z nimi w kontakcie. To nie są jakieś odległe geograficznie krainy, które widzi się tylko pod prysznicem, bo albo papcie, albo buty. Lubię upiększać swoje ciało i jesienią i zimą jest to szczególnie ważne dla mojego psychicznego dobrostanu.
Latem narzucam sukienkę, zakładam Birkenstocki, mam opalone łydki, dzikie włosy i czuję się z tym bardzo seksowna, pewna siebie, piękna, energetyczna.
Zimą jestem fosforyzującym wampirem z poczuciem, że moja bateryjka ledwo rzęzi.
Jednym ze sposobów, by zadbać o siebie jesienią, oprócz snu, ruchu i suplementacji, jest dla mnie gotowanie sobie domowego jedzenia. Choćbym jadła najzdrowsze jedzenie pudełkowe czy na mieście, nic nie dorównuje rozgrzewającym i lekkim posiłkom przygotowanym w domu. Stawiam zwłaszcza na zupy, ale też jesienne napary, które poprawiają trawienie. Wszystkie kopry włoskie, kminy rzymskie i napary z imbiru są teraz moje. To mogę dla siebie zrobić. To robię dla osób, które kocham – gotuję im dobre, zdrowe jedzenie.
Mimo że jesienna pogoda często zachęca do pozostania w domu, zauważyłam, że dobrze mi robią wyjścia do ludzi. Pod pretekstem testowania warszawskich knajp, które najczęściej migają w mojej bańce na Instagramie, zachęcam znajomych do wychodzenia i jedzenia ze mną jedzeń. Z przykrością donoszę, że Bar Pacyfik nie będzie moim ulubionym miejscem (jackfruit słaby, dużo wędzonej papryki, której nie cierpię, a w samym miejscu bardzobardzo głośno).
Przy okazji zwalniania i bycia w domu zagłębiam się w poszukiwanie nowej muzyki! Tak dawno tego nie robiłam. Słucham dziwnych medytacyjnych kawałków, ale też układam playlisty na kobiece kręgi, szukam starego jazzu, układam listy filmów do obejrzenia i książek do przeczytania. Rozkokaszam się w światach alternatywnych i przestając tak ciężko pracować, pozwalam sobie chłonąć, nudzić się, marzyć, śnić. Dawno tego u mnie nie było pod nieustannym batem produktywności.
Ale chyba przede wszystkim, uruchamiam tego miłego wewnętrznego narratora, który szepcze mi do ucha: świat się nie zawali, jak sobie odpuścisz. Naprawdę. Odpocznij. Zrób przestrzeń na to, co może samo się pojawić. Przestań tak bardzo się napinać. Teraz jest czas odpoczynku.
Głupio aż, że takie podstawy, a jednak… one kumulują zadowolenie z życia. Latem dodaję za dużo gazu do dechy…
W ogóle jest mi najmilej, bo ostatnio ktoś pochwalił na Instagramie moje zdjęcia, a wiem, że fotografia to nie jest mój talent. Czasem się złoszczę, że zamiast pisać, muszę się znać na wielu rzeczach, ale po latach (latach!) zaczynam odnajdywać radość w fotografowaniu na spacerach, w robieniu zdjęć podczas codziennego życia. Takich nieprzesadnie profesjonalnych, niedofinansowanych, moich, które po prostu są miłym wspomnieniem za jakiś czas.
W tym poście, w ogóle nie planowałam nic pisać. Chciałam po prostu w ramach fotomigawek wrzucić kilka zdjęć z tego pięknego, jesiennego dnia. Warszawa i dziki brzeg Wisły jest zaczarowany. Kocham! Uwielbiam magię tego miasta i jestem taka szczęśliwa, że tu mieszkam. Każda dzielnica, każdy kawałek ma tu swój smak, a ja kiedyś obfotografuję i opiszę dla Was je wszystkie!
A jeśli też boisz się jesienno-zimowej szarówy, może zainteresować Cię: Jak holistycznie zadbać o siebie jesienią? Hasło do tego wpisu dostaniesz, jeśli wspierasz mnie na Patronite (wszystkie hasła są o TU). No i będziesz mogła posłuchać podcastu, a na to jesienią jest dużo czasu : )
8 komentarzy
Jak ja Ciebie dobrze rozumiem! Jesienią zrezygnowałam właśnie ze niemal wszystkich dodatkowych zleceń. Chcę mieć czas dla siebie, na jogę, na medytację, na gotowanie i książki. Czas dla mnie i dla mojego męża <3 Taka właśnie będzie jesień w tym roku, moja, piękna :))) Ściskam mocno, udanego :*
Dziękuję Ci, że tak lekko mogłam się wtopić i poczuć tą magię, która nadchodzi. Pracuję na etacie i zastanawiam się jak to ugryźć, aby odnaleźć ten czas. Czas dla siebie, dla najbliższych. Ściskam i dobrej jesieni dla Nas wszystkich.
Przepiękne zdjęcia! Kocham jesień od zawsze, a to, że obecnie trwa naprawdę piękna, polska jesień to już w ogóle! Te piękne, kolorowe liście drzew, to niby ciepłe niby gorące słońce, to rześkie powietrze o poranku… kocham! Często jadąc do pracy przejeżdżam przez taką piękną aleję drzew i czuję się jak Ania z Zielonego Wzgórza która pierwszy raz jedzie z Mateuszem i podziwia otaczające ja widoki 🙂 Achhhh 🙂 Jesień jest cudowna!
Z innej beczki: Czy zastanawiałaś się kiedyś nad tym, czy WWO „powinny” mieć dzieci? „Powinny” w kontekście, czy zyski emocjonalne przewyższają straty. Myślisz, że to ciekawy temat?
Hej Wild, myślę, że zależy od motywacji. Ja jej obecnie nie mam. Czasem wygodne życie singla + nieco trudności patchworkowych mnie przytłaczają i przy braku wsparcia państwa i rodziny na miejscu, to byłoby dla mnie zbyt duże obciążenie. Gdybym jednak bardzo chciała spełnić się w roli matki z pewnością bym spróbowała!
Myślę, że dla WWO rodzicielstwo jest trudne, bo dzieci to dużo hałasu i bodźców + ciągła uważność na nich. Sama jako WWO dziecko słabo znosiłam inne dzieci i byłam trochę taką starą-maleńką, która lubiła towarzystwo starszych od siebie i potrzebowała dużo spokoju.
Dzięki za odpowiedź, tak naprawdę to przecież nie chodzi w pytaniu o nikogo konkretnego, chociaż gdzieś krążył po sieci Twój post „Zła pacjentka”, gdzie wspominałaś o temacie dziecka i chyba to mnie zainspirowało do pytania globalnego dot. takiego typu psychiki. Chodzi ogólnie o taki rys charakterologiczny, jaki mają WWO. Jest to na pewno jakaś dość specyficzna konstytucja. Myślę, że macierzyństwo dla takich osób to nie jest bułka z masłem, ponieważ mogą mieć poczucie permanentnego łamania własnych granic oraz przebodźcowania. Ciekawe czy ktoś to już kiedyś badał.
Nie wiem ale mam znajomą WWO i ona ma dziecko WWO i mówi, że to masakra. Frustracja i przebodźcowanie, bo jej dziecko ciągle płącze, bo… jest sfrustrowane i przebodźcowane. Tzw. nieodkładalne.
Blum! Jak ja to rozumiem! Latem surferski klimat jest totalnie mój, nie obchodzi mnie mejkap, zakładam luźną kieckę i już wyglądam i czuję się dobrze. Jesień – masakra. Mam wrażenie, że wszystkie niedoskonałości na mojej twarzy nagle się uwidaczniają, cienie pod oczami powiększają i nawet w makijażu czuję się kiepskawo. Dodatkowo przez ostatnie dwa lata moja odporność szaleje, tak jak nigdy nie chorowałam teraz na byle zmianę pogody reaguję przeziębieniem. Polecasz jakieś wspomagacze? Jedyne co suplementuję to Beauty Potion i Sex Tonic z Cosmicpantry ale na odporność mi to nie działa :< Chcę spróbować śniadań na ciepło, może to mnie jakoś wspomoże dodatkowo.
Z drugiej jednak strony, zaczęłam znowu chodzić na siłkę i uważniej jeść (ja akurat typ który chce przybrać trochę kształtów tu i tam, nie schudnąć), zapisałam się na tańce – Modern Jazz, który od dawna był moim marzeniem ale za dzieciaczka moi rodzice nie mieli kasy na tańce dla mnie, więc teraz w wieku 24 lat mogę w końcu się tym pobawić, chodzę na perkusję co też było moim marzeniem. Jest fajnie od tej strony samorozwojowej, ale jakoś nie jestem zadowolona ze swojej fizyczności kiedy przyszła jesień. Szczególnie, że pogoda co chwilę się zmienia i raz jest super słoneczko a za chwilę szarówa i śmierdzi zgniłą ziemią…