Do kin właśnie wchodzi dokumentalny film o Amy Winehouse. Potężny głos, potężny kok, wielka osobowość, wielki talent. Klub 27. Rock’n’roll. Narkotyki i nieszczęśliwa miłość. Podwójna. Do ojca, który nie ogarnął i do męża, który wpędził w nałóg, żerował, wykorzystywał i przyczynił się do śmierci. A to wszystko podlane zdjęciami z brukowców, upadkiem śledzonym przez tysiące osób, szykanami, żartami, hejterskimi komentarzami. Kto naprawdę stoi za śmiercią Amy?
Cały świat zastanawia się teraz, czy aby nie przyczynił się do śmierci tej pięknej i wrażliwej dziewczyny. Wysokie Obcasy wyrokują, że to właśnie ojciec i mąż, dwóch najważniejszych mężczyzn w życiu panny Winehouse dało ciała. Nie pomogło. Żerowało na jej sławie, wygrzewało się w jej blasku. Że my wszyscy, jeśli czytaliśmy doniesienia o złym stanie piosenkarki, o kolejnych wpadkach, chorobach, liszajach, rozwalonym koku jesteśmy współwinni. I że showbiznes. Ochroniarze, którzy nie pozwalali jej pijanej zejść ze sceny kiedy próbowała ratować resztki honoru. Nie chcę dziś jednak, jak robi to teraz wielu, pisać o hejcie w internecie, o okropnym zeszmaceniu brukowców, o tym co robi się osobom publicznym (a co uważam za obrzydliwe). Chcę dziś pisać o miłości i o Tobie.
Historia Amy, lecącej do samozagłady jak ćma do ognia jest malownicza i zawiera w sobie wszystko co zawierają w sobie historie o legendach rock’n’rolla, gwiazdach filmowych i geniuszach. Jest wielki talent i wielka wrażliwość, sława i gigantyczne pieniądze, jest samotność, lęki, depresja, nałogi, błysk fleszy i śmierć. Lubimy na to patrzeć, boimy się, drżymy, i nie możemy oderwać wzroku. Historia Amy, Kurta i wielu innych, nigdy jednak nie dopełniłaby się w ten sposób, gdyby nie jedno „ale”. To „ale” może dotyczyć również Ciebie.
Amy Winehouse nie ocaliłaby żadna miłość. Ani ojca, ani matki, ani męża, ani najbliższej przyjaciółki, siostry,ani pana boga. Wiedzą to być może te z was, które straciły bliską osobę. Nie w wypadku samochodowym, nie przez chorobę. Przez alkohol, przez narkotyki, depresję, przez ED. Albo same otarły się o ciemność. Przypadek Amy jest bardzo skrajny, można być mniej auto destruktywnym, a i tak nie nadawać się do życia.
Ile razy kochałam tych złych, niewłaściwych chłopców! Jedni mieli problemy z prawem, inni z narkotykami, niektórzy byli ze złych domów. Ręce niektórych usiane były głębokimi bliznami po samookaleczeniach, inni mieli zaburzenia odżywiania. Byli tacy z poprawczakiem w rysopisie, byli tacy, którzy powinni byli trafić na odwyk, ale nigdy na niego nie trafili. Kochałam ich, bo nie lubiłam lukrowanych, wypolerowanych, uśmiechniętych, zadowolonych chłopców z bogatych rodzin. Nie lubiłam nudnych opowieści i poznawania ich rodziców. Nie lubiłam szpanu na auto mamy i najdroższe papierosy, a nierzadko drogie dragi. W chłopcach z problemami pociągało mnie to, że są połamani i piękni. Ich ciemność przyciągała mnie do siebie i łudziłam się, że moja wielka, nieskończona miłość doda im siły, energii, pewności siebie. Wierzyłam wtedy, że miłość może goić rany, zabliźniać, łatać serca i pomagać wstać. I że właśnie ci chłopcy potrzebowali jej najbardziej i w swoim pocharataniu życiem byli najpiękniejsi ze wszystkich. Najbardziej intrygujący. Najgłębsi. Niezbadani i nieosiągalni. A ja, jeśli tylko uda się ich ocalić, okażę się wszechmocna.
Dziś wiem, że nie trzeba mieć wszystkich wymienionych wyżej problemów, żeby mieć problem ze sobą. Można zwyczajnie nie lubić siebie, nie wierzyć w siebie, nie kochać siebie i nie szanować siebie. Każdy związek traktować jako powód by udowodnić sobie, że komuś na tobie nie zależy, że nie jesteś warty miłości, której tak bardzo pragniesz. Bardzo wątłe poczucie własnej wartości nie musi przejawiać się w zakompleksieniu i zahukaniu. Wręcz przeciwnie, może to być wielkie ego i ciągłe bicie się w piersi, że „oto ja jestem najlepszy”. Może to być perfekcjonizm, kiedy nie możesz kochać siebie taką jaką jesteś, musisz ciągle zdobywać coś więcej. Więcej wiedzy, więcej pieniędzy, więcej seksu, więcej pasji, więcej ekstremalnych przeżyć, więcej urody, więcej, więcej, więcej. Tacy ludzie z zewnątrz potrafią być śliczni i intrygujący. Ale pod spodem jest wielka dziura. Nigdy nie zobaczysz ich w bezruchu, tylko kiedy śpią. Gdyby przystanęli na chwilę, musieliby w tę pustkę emocjonalną zajrzeć. A to oznacza, że ona też zajrzałaby w nich. I mogłaby ich pochłonąć.
Nie warto kochać kogoś, kto ma duże problemy ze sobą i nie życzy sobie ich dostrzec. Nie warto nie dlatego, że taka osoba nie zasługuje na miłość (każdy z nas zasługuje, święcie w to wierzę), ale dlatego, że taka osoba użyje cię do powielenia swoich mechanizmów. Taka osoba nie napełni się twoją miłością, przeleci przez nią wszystko jak przez sitko, albo napełni się troszkę i odejdzie dalej. Taka osoba nigdy nie zaakceptuje ciebie i twojej miłości, bo to oznacza, że na najgłębszym poziomie się myli. Ona uważa się za nie wartą miłości, dobrobytu, czułości, spokoju, harmonii, piękna. Więc jeśli chcesz jej to dać, wpada w panikę. Czuje jakby oszukiwała, bo przecież wie, że nie jest tego warta.
Ludzie się zmieniają. Nie wiem jakie są twoje doświadczenia. Kochasz kogoś toksycznego, a może sama jesteś toksyczna i nie umiesz pokochać „miłego chłopca”? Może miły chłopiec cię nudzi i brzydzi w swoim zauroczeniu tobą? A może twoja najlepsza przyjaciółka zmierza równią pochyłą w dół, próbujesz nią potrząsnąć, ale nie jesteś w stanie? Chcę dziś tylko powiedzieć, że może mąż i ojciec Amy byli beznadziejni w swojej roli. Ale ona poniekąd ich wybrała. Ich zdaniem się kierowała. Oni się dla niej liczyli, nie przyjaciel, który próbował namówić ją na rehab. Finalnie to były jej decyzje i NIKT nie byłby w stanie jej pomóc. Nikt komu ona sama nie pozwoliłaby. Można komuś pomóc, tylko jeśli on chce i potrafi z tej pomocy skorzystać.
Wymaga wielkiej odwagi, żeby dostrzec i zmienić swoje schematy. Trzeba zazwyczaj lat, a czasem i pomocy z zewnątrz. Wierzę, że miłość i cierpliwość może bardzo pomóc (uważam, że w moim związku z P. jego miłość, dobroć i cierpliwość do mnie, sprawiły że opuściłam gardę i bardzo mocno skupiłam się na rozwoju wewnętrznym, bo byłam mu wdzięczna za zaufanie jakim mnie obdarzył) ale trzeba chcieć. TY sama musisz dostrzec i pokochać siebie. Uznać, że masz prawo do miłości. Uznać, że przede wszystkim to TY masz kochać siebie.
♥ KOCHAĆ SIEBIE WYSTARCZAJĄCO, BY ODDALIĆ SIĘ OD NAŁOGÓW.
♥ KOCHAĆ SIEBIE WYSTARCZAJĄCO, BY WYBIERAĆ TOWARZYSTWO LUDZI, KTÓRZY MNIE KARMIĄ. DZIĘKI KTÓRYM ROSNĘ.
♥ KOCHAĆ SIEBIE WYSTARCZAJĄCO MOCNO, BY STAWIAĆ ZDROWE GRANICE.
♥ KOCHAĆ SIEBIE WYSTARCZAJĄCO, BY KARMIĆ SIĘ ZDROWYM JEDZENIEM, REGENEROWAĆ SIĘ, DBAĆ O SWOJE CIAŁO, UMYSŁ I DUSZĘ.
♥ KOCHAĆ SIEBIE WYSTARCZAJĄCO, ŻEBY SIĘ URATOWAĆ. ALBO POZWOLIĆ INNYM SOBIE POMÓC.
Nikt NIGDY nie jest w stanie kochać cię tak bardzo, żeby jego miłość zastąpiła twoją własną miłość i zrozumienie, dla samego siebie. Bo jeśli tej elementarnej miłości w sobie nie masz, zbudujesz firewalla na ciepłe uczucia innych. To twoja wielka siła i wielka słabość. Co myślisz o sobie, co czujesz do siebie jest kluczowe. Nikt inny nie może cię złamać, ani uratować. Tylko ty sama możesz. I naprawdę warto w to inwestować.
![Matronite ...](http://blimsien.com/wp-content/uploads/2018/10/baner.jpg)
22 komentarze
Piękny wpis! Bardzo Ci za niego dziękuję.
Czytam to co napisałaś..i na chwilę milknę…oczy robią mi się wilgotne..patrzę w okno w autobusie unikając wzroku współpasażerów. Wtulam nos w krzak rozmarynu który właśnie kupiłam sobie w prezencie…kilka dni temu minęła rocznica samobójczej śmierci mojej ciotecznej siostry..za kilkanaście minie trzecia rocznica śmierci mojej przyjaciółki. Jedna odeszła stąd biorąc sprawy we własne ręce..druga biernie poddając się biegowi spraw.
Obie się nie kochały na tyle żeby przestać lub zacząć. Myślę że zawsze będzie we mnie cień wątpliwości czy zrobiłam wszystko…chociaż rozsądek wie tak dobrze jak ty że tak. Nie było takiej miłości która by je uratowała. Bo ocalenie płynie tylko z wewnątrz. Można oczerniać zły świat. Oskarżać rodziców lub społeczeństwo a nawet złe geny…ale to nie jest rozwiązanie.
Dwie najtrudniejsze lekcje mojego życia a zarazem jedna…nie ocalisz nikogo kto tego nie chce…nikt nie ocali ciebie jeżeli sama czegoś nie zrobisz.
Nie jestem idealna. Wiele jeszcze mi brakuje żebym mogła powiedzieć że kocham siebie tak jak powinnam. Ale myślę że kocham siebie wystarczająco. Bo za każdym razem się otrząsam i idę dalej. Bo każdego nawet najgorszego dnia ocieram łzy i myślę że jutro będzie lepiej. Postaram się bardziej..uda mi się więcej…przez kilka ostatnich lat przeszłam ogromną drogę i jestem z siebie dumna..tylko tak strasznie mi smutno że żadna z tych dwóch bliskich mi osób nie potrafiła przejść swojej…pisz tak dalej dziewczyno. Uwielbiam twoje wpisy.
Bardzo ładny tekst. Całe życie chciałam umrzeć, dopiero kiedy urodziłam dziecko, zapragnęłam żyć. To niepojęte dla osoby, która dziecka nie ma, sama nie umiałam tego kiedyś zrozumieć. To magia, która mogłaby ocalić też Amy.
Dokładnie o tym rozmyślam od paru tygodni. Świetnie ujęte. Podpisuję się pod każdym słowem. 🙂 Dobrze jest dojść do takich wniosków. Dobrze jest też dać samemu sobie szansę, a przy okazji innym, bo kiedy uczymy się kochać siebie, uczymy się też kochać innych. Czytam bloga od dawna i podoba mi się to co widzę. Szczególnie, że zdarza mi się zastanowić nad tematem, który następnie pojawia się na blogu. Fajne dziołchy rosną w tym Szczecinie :P. Nieraz się dziwię, że mimo jakiś tam jednak wspólnych mianowników (Kontrasty, znajomi etc.) rozmawiałyśmy ze sobą może raz w Hormonie. 🙂 Teraz naprawdę mam wrażenie, że miałybyśmy wtedy o czym pogadać heh. Może to zabrzmi trochę dziwnie, ale jestem z Ciebie dumna ! Może dlatego, że jestem dumna z siebie ? :))
Super post, każdy powinien coś takiego przeczytać. Blum, a co byś poradziła osobie (mężczyźnie dodam) który ma trochę inaczej – nie kocha siebie, nienawidzi, ma liczne kompleksy czuje się strasznie samotny i jest już po prostu zdesperowany. Z uporem maniaka szuka drugiej połowy, oddaje siebie całego na wstępie nie oczekując nic w zamian. Bo uwierzył że mu się nie należy, że nic nie jest wart. I dostaje coraz bardziej po głowie, ma coraz większe urazy i coraz bardziej pogrąża się w samotności. Jest wrażliwy przy tym strasznie. Wiem że nie jesteś psychologiem, ale ja też nie – a chciałabym pomóc. Staram się, ale słowa – w dodatku na odległość – nie wystarczą.
Marzena – chyba tylko psycholog. Bardzo ciężko zmienić te schematy samemu kiedy nie wiadomo nawet co jest przyczyną. Oczywiście mogą być to jeszcze książki o samorozwoju. Ja uczyłam się siebie kochać kilka dobrych lat, a i tak mam wrażenie, że to taki nigdy nie kończący się proces.
Na insta ostatnio pokazywałam książki, które dostałam od mojej mamy. Kwantowy kod uzdrawiania – traktuje m.in o przypadku Twojego kolegi, ale to już jakaś wyższa szkoła szamaństwa i nie każdy będzie miał ochotę brnąć w takie klimaty.
Na pewno dobrze jest najpierw zająć się sobą i zaniechać randkowania, bo obecnie wszystkie partnerki będą po prostu powieleniem schematu, który będzie gruntował poczucie, że nic nie jest wart w miłości.
Z psychologii a nie szamaństwa, moja pani psycholog poleciła mi kiedyś i mogę ją również polecić. Długo i mozolnie się czyta, ale wiele rozjaśnia.
Iw – ale miło! Też jestem z siebie dumna, i z Ciebie też, brzmisz bardzo rozsądnie <3
Nie wiem czy miałybyśmy wtedy o czym gadać. Chyba byłam wtedy właśnie w fazie destruktywnej jeśli chodzi o siebie i ludzi. Moja praca nad sobą zaczęła się dopiero w Krakowie, zainicjowana związkiem z P.
Anonim – coś w tym jest co mówisz. Amy bardzo chciała mieć męża i dzieci, uważała że owszem ma talent ale naprawdę jej rolą w życiu jest bycie mamą.
Jeśli chodzi o mnie, ja bałam się macierzyństwa przez wiele lat. Mam trudny charakter, czasem mam wrażenie, że chemia mojego mózgu is a bitch, bo łatwo popadam w melancholię, czarnowidztwo, jestem impulsywna, strasznie przeszłam burzę hormonalną podczas dorastania i bałam się czy nadaję się na matkę. Czy to by mnie nie przygniotło, czy moje dziecko nie odziedziczyłoby takich nastrojów smutnych itp
A potem nagle okazało się, że chcę być mamą i teraz to dla mnie główny motor do rozwoju. Zanim zdecyduję się na macierzyństwo chcę się naprawdę poukładać, żeby być gotowa dawać dziecku swoją mądrość, uczucia, zainteresowania, pokazywać mu świat, a nie używać go by zapełnić swoje braki i pustki w życiu. Z radością stwierdzam, że czuję się już na tyle pełna emocjonalnie, czuję że tak dużo w życiu dostałam, że bez żalu mogłabym teraz zająć się kimś ważniejszym niż ja 🙂 Tak, na pewno fajnie będzie być mamą za jakiś czas.
Blum obiecaj że gdy zostaniesz mamą nie przestaniesz prowadzić tego bloga, a Twoje nowe doświadczenia wówczas go ubogacą. Amen;)
Trzcinowisko – wiadomo, że trzeba się interesować, pomagać, dawać swoją uwagę itp. Wiesz dobrze, ze nie chodzi o to by tych ludzi pozostawić samych sobie. Ale jeśli oni nie chcą zlapać tej wyciągniętej ręki, jeśli nie chcą wesprzeć się na pomocnym ramieniu, jeśli nie chcą iść do psychologa, jeść leków,iść na odwyk, zacząć jeść, wyleczyć się, pokochać siebie… nasza miłość nic nie zmieni.
Ona zmienia tylko życie tych, którzy potrafią się na nią otworzyć i przetransformować samego siebie. I jestem przekonana, że z Waszej strony uczuć nie zabrakło. Nie można też obwiniać samobójców. Oni czasem bardzo chcieliby sobie pomóc, ale czują się tak bardzo źle, że nie są już w stanie. Jestem daleka od oceniania osób samodestruktywnych, bo sama taka byłam i sama takie osoby kochałam. Uważam po prostu,że w pewnym momencie, jeśli te osoby nie chcą korzystać z pomocy, należy zostawić samym sobie. Czasem to jest bodziec, który paradoksalnie pomaga im poprosić o pomoc i zawalczyć o siebie.
Niestety nie da się nikogo ani kochać ani naprawić na siłę. Nawet jeśli widzimy w kimś większy potencjał niż on sam dostrzega. Ta bezsilność jest okropna, ale nie warto chcąc pomóc ćmie, która nie chce pomocy dać się samemu spalić.
W rodzinie to trochę inaczej, ale w związkach, uważam, że kochanie kogoś autodestruktywnego to również forma autodestrukcji. Są ludzie, którzy kochają tylko takie pocharatene osoby. Uzależnione, problematyczne. I często nawet jak je „uleczą” nie są w stanie wytrwać w związku, szukają kolejnej „do odratowania”.
Marzena – mam taką teorię, że moje dziecko będzie małym chujkiem, który dostarczy mi bardzo dużo okazji do samodoskonalenia haha 🙂
A tak naprawdę, chciałabym bardzo dziecku pokzac przyrodę. Chciałabym nauczyć go miłości do siebie, wolności, oparcia w sobie samym. Gdybym dziecko właśnie tego bym go uczyła- żeby sobie ufało. Swoim instynktom, swoim potrzebom, temu co go prowadzi.
Nie chciałabym kształtować dziecka. Uważam, że one są dużo mądrzejsze od nas, my mamy się od nich uczyć, towarzyszyć im w rozwoju i dostrzegać ich potencjał. Dawać im ciepło i miłość. Jednocześnie w ogóle nie zamierzam rezygnować z siebie dla dziecka. Chciałabym by od małego wiedziało, że mama jest bardzo ważna dla siebie, dla taty i dla dziecka także, i owszem jego potrzeby są numerem jeden, ale nie jest pępkiem świata. Chciałabym też żeby miało tyle wolności co ja jako kilkulatka. Przestrzeni bez zajęć dodatkowych, własnych doświadczeń, bez dorosłych nad głową.
Czasy na luźny chów są ciężkie, moje wizje są romantyczne bardzo. Ciekawa jestem jak to wyjdzie w praniu już 😀 Te wszystkie kupy, nieprzespane noce, wkurwiające cechy i zmęczenie 😀 Ale ciągle wierzę, że ta zabawa warta jest świeczki. Co innego robić w życiu jak nie pomnażać tego co się dostało? Najlepiej dawać to innym, w tym własnym dzieciom. Tak to widzę haha
Blum – Uwierz mi, że równolegle działo się ze mną „to samo”. Rozwaliłam kupę związków, skrzywdziłam siebie i innych, a zamiast do psychologa prędzej chwyciłabym za „żyletkę”. 😉 Ostatnio odwiedziłam stare blogi… Ciarki przeszły mnie po plecach. Ciężko uwierzyć, jak bardzo się pozmieniało, jak wiele można sobie uświadomić. Nie chcę sobie nawet wyobrażać ile jeszcze się zmieni. 😉 W każdym razie, moja droga rozpoczęła się około 3 lata temu, kiedy to postanowiłam pójść na terapię, a najzabawniejsze jest to, że namówił mnie do niej pijany kolega na Woodstock’u ;). Wszystko dzieje się po coś 😉
Trochę grafomański ten wpis chociaż inne mi się podobają. No i „poharatać ” powinno być. Pozdrawiam
Blum, ja mam pytanie do Twojej odpowiedzi na komentarz Marzeny. Też mnie interesuje, jak można pomóc w podobnej sytuacji. Jaki jest tytuł psychologicznej książki, którą polecasz? Wkradł się jakiś chochlik i tytułu nie ma w komentarzu 😉
Ups, faktycznie. Chodzi o „powrót do wewnętrznego domu”.
Dzięki wielkie! 😉
Bardzo zgadzam się z tym, co napisałaś o wystarczająco dużej miłości do siebie. Bycie blisko siebie i stanie za sobą murem, wybaczanie sobie – z tego bierze się moja moc i siła. A że nie zawsze dostajemy to w pakiecie – możemy nad tym pracować np. podczas terapii. Pieniądze wydane na własny rozwój były najlepszą inwestycją w moim życiu.
Piękne
ciekawe podejscie, bardzo osobisty tekst, cos w tym jest. a ja to sobie zawsze mysle pod nosem, ze amy zabilo to, co zabilo wiele ponadprzecietnie utalentowanych zydowek w dziejach czyli posuniete do granic rozpadu osobowosci napiecie miedzy potrzeba zachowania shalom bayit a jej wlasnym geniuszem i jej wlasna sciezka
kto to napisał? chce mieć kontakt do tej osoby
Trini – kto napisał co?
Anonim – to fajnie, ze po urodzeniu dziecka masz sile do zycia, jednak ja wychodze z zalozenia ze skoro wczesniej nie mialabym, naprawilbym siebie pracą nad sobą moze u psychologa. Dziecko nigdy nie powinno byc zapychaniem emocjonalnej dziury bądź próbą naprawienia swojego życia, moim zdaniem na wejściu (a raczej wyjsciu z waginy) od samego poczatku tworzy się toksyczna relacja