Uwielbiam miasto i całkiem niemały Szczecin był dla mnie zbyt ciasny. Chciałam, żeby się więcej działo, czułam, że miasto mogłoby być lepiej skomunikowane, szybsze, większe. Uwielbiam śniadania w knajpkach, odwiedzać galerie sztuki, stare kamienice i to, że w dużym mieście łatwo jest spotkać ludzi podobnych do siebie niezależnie od tego, czy ma się dzieci, jest się szamanem, czy chce się żyć do końca życia tylko z kotem. W mieście jest miejsce dla wszystkich. Dziś jednak chcę przyjrzeć się życiu w mieście moim ajurwedyjskim okiem.

DOSZE W AJURWEDZIE

Energia vata odpowiada za ruch, przemieszczanie się, komunikację, zmienność, lekkość i kreatywność. Ajurweda uczy, że cały wszechświat jest stworzony z pięciu elementów: ziemi, ognia, wody, powietrza (wiatru) i eteru rozumianego jako pustka. Te elementy łączą się w pary, które są nazywane vata, pitta i kapha. Vata składa się z powietrza i pustki. Skoro cały wszechświat składa się z tych elementów, jedne zwierzęta mogą naturalnie mieć więcej vaty, a inne kaphy. Podobnie rzecz ma się z drzewami, sezonami, obszarami geograficznymi i nami – ludźmi. Możesz więc mieć w przewadze element vata, a miasto go podbije.

PODOBNE PRZYCIĄGA PODOBNE

Ponieważ składamy się ze wszystkich 3 dosz (kapha, pitta, vata), ale w różnych proporcjach, ulegamy zmianom z różną intensywnością. Ajurweda obserwuje, że podobne przyciąga podobne. Z jednej strony oznacza to, że mamy tendencję do tego, czego sami mamy w sobie dużo. Kapha, która z natury jest mokra i wilgotna (woda + ziemia) ciągnie do posiłków kleistych, kalorycznych, słodkich i ciężkich, które tylko nasilają jej ciężar, zatrzymywanie wody i być może również nadmiar ciała. Z drugiej strony, czynniki zewnętrzne podnoszą daną doszę w naszym ciele i umyśle – gorące lato podniesie pittę w każdym z nas. Jeśli jesteś kaphą, może to nawet dobrze. Jeśli jednak jesteś nadmiarową pittą, jeszcze więcej pitty z zewnątrz doprowadzi u Ciebie do zaburzeń. Dobra, jak to się ma do życia w mieście?

MIASTO PODNOSI VATĘ

Miasto nam wszystkim podnosi vatę. Zmusza nas do częstego przemieszczania się, ograbia z zieleni i karmi zanieczyszczeniami. Nie mam tu na myśli wyłącznie spalin, ale również hałas i światło. Jeśli przyjrzysz się temu, co miasto oferuje, zobaczysz, że niemal wszystko podnosi vatę! Miejski styl życia, który tak lubiłam, jest bardzo nienaturalny. Szybciej dotknie osoby, które z natury mają w sobie sporo energii vata, bardziej odporne będą kaphy, ale nadmiar energii vata nie służy nikomu.

Nadmiar vaty nie objawi się wyżynami kreatywności, gładką mową i szczupłą sylwetką ciała – co naturalnie jest przypisane do tej doszy. Szala przechyli się raczej w stronę znerwicowania, problemów z bezsennością, problemów z wypróżnianiem, nieregularnością (snu, cyklu miesiączkowego itp.), przemęczeniem psychicznym, problemami ze skupieniem i ogólnym wyczerpaniem.

Vatę podnosi m.in.:

-kofeina

-częste podróże (zarówno te dalekie samolotem z dwoma przesiadkami, jak i te mikro, czyli np. dojeżdżanie do pracy, a po pracy –załatwianie wielu rzeczy naraz)

-zmienność rozumiana jako brak rytmu (w tym rytmu dobowego)

-wielozadaniowość

-nadmiar bodźców oddziałujących na zmysły (reklamy, neony, bilbordy, hałas, światła)

-nadmiar komunikacji (telefonicznej, osobistej, mailowej, SMS-owej)

-zimne i suche jedzenie (ukłony dla pana kanapki, wafli ryżowych i suszonych owoców)

I wiele, wiele innych. Czy to oznacza, że należy porzucić życie w mieście? Niekoniecznie (choć ja coraz częściej o tym myślę). Ajurweda jest świadomością i wiedzą, jak równoważyć pewne tendencje, by zachować równowagę i zdrowie na dłużej. Musimy sobie jednak uświadomić, że w mieście, to będzie bardzo trudne. Po pierwsze dlatego, że na wiele rzeczy nie mamy wpływu (natężenie hałasu, smogu, światła), po drugie dlatego, że miasto stworzone jest, by podnosić vatę. I tu kolejna ciekawa obserwacja: miasta budowane są tak, żeby zabierać nam energię, a nie nas nią ładować. Urbaniści nieustannie się głowią, jak sprawić, by miasto było przyjemniejsze i dogodniejsze do życia – bardziej przestronne, zielone, ekologiczne. Z samego założenia miasto nigdy nie wygra jednak z naturą. To naturalne środowisko jest pełne prany (energii życiowej) i wspiera nas, kojąc nasze zmysły, wyciszając nas, ale też sterując naszym rytmem dobowym – czego oczywiście bardzo nie lubimy.

RYTM DOBOWY W MIEŚCIE

Człowiek pragnie postępu, a nowoczesność mami go obiecujące wiele. Chcemy mieć wolność, nawet jeśli ta wolność przypomina jedzenie ciastek na śniadanie i kolację, niemycie zębów i skakanie po łóżku. Ciężko przyjąć nam do wiadomości, że dla nas najlepiej byłoby zestroić się z rytmem natury. Nie jeść zimą bananów, nie czytać o 23, iść spać z przysłowiowymi kurami, raczej przemieszczać się tak daleko, jak pozwolą nam na to nogi, w porywach rower, no ale już raczej nie samochód, a tym bardziej samolot. Nie chcemy o tym słyszeć! Postęp jednak sprawia, że jesteśmy chronicznie chorzy, a nasze organizmy zdegenerowane. Nawet w skali miasta możemy doświadczyć mikro jet lagów, kiedy przesuwamy sobie pory posiłków, odpoczynku, chodzenia spać i wstawania.

WADY I ZALETY

Jednocześnie nie mogę udawać, że chciałabym mieszkać w lepiance, do trzydziestki urodzić szóstkę dzieci i właśnie szykować się do śmierci z powodu kiepskiej higieny, braku szczepionek lub dostępu do dentysty, chirurga czy laboratorium, gdzie mogą mnie przebadać. Postępu nie da się zatrzymać, nawet jeśli sprawia, że chorujemy, a później wymyśla sposoby, by nas uratować. Nie zamierzam też nikomu udowadniać, że życie w mieście jest gorsze niż życie na wsi. Sama zastanawiam się, jakie by to było – mieć daleko do sklepu, mieć problem z dojazdem do lekarza, dowiezieniem dziecka do szkoły itp. Po doświadczeniu 3-letniego restrykcyjnego home office wiem już, że nie chciałabym funkcjonować jedynie w obrębie swojej rodziny, w domu pracować, jeść, ćwiczyć. Zamknięcie się w małym gronie i jednym budynku odbierało mi chęć życia, przemieszczania się, ogarniania swojej fizyczności. Zauważyłam też, że im mniej się działo w moim życiu zmian, wyjazdów, wydarzeń współdzielonych z innymi ludźmi, tym mniej miałam wspomnień. Dni były podobne do siebie, zlewały się w jedno spokojne, piękne, ale bardzo nudne życie!

Kończąc – nie roszczę sobie prawa do udzielania porad ani wydawania osądów. Sama przyglądam się temu, że im ważniejszy jest dla mnie mój dobrostan, tym mniej miasto ma mi do zaoferowania. Śniadanie dawane gratis do kawy, której już nie piję, nie jest okazją. Życie nocne nie kusi mnie w ogóle, odkąd nie spożywam alkoholu i chodzę spać przed północą. Galerie handlowe nie stanowią już dla mnie rozrywki (kiedyś było inaczej!), a jednocześnie miasto pogania mnie bacikiem, bym pracowała więcej – czynsz jest drogi, komunikacja dość droga, wszędzie parkometry, rozrywki słono tu kosztują. W mieście skomercjalizowane jest właściwie wszystko. Jeszcze nie wiem, co z tym zrobić.

CO MOŻE POMÓC GDY ŻYJESZ W MIEŚCIE?

Dbanie o własny rytm dobowy i zdrowe nawyki. Asertywne odmawianie tego, co nam nie służy. Rolety, które zaciemniają pomieszczenie (widziałam już nawet takie, które oczyszczają powietrze). Pozbycie się nadmiaru elektroniki z domu. Częste bycie offline. Praktykowanie milczenia. Medytowanie. Codzienny kontakt z naturą – wyjście do parku, uprawianie roślin na balkonie, ogródku lub choćby parapecie. Jedzenie sezonowego, prostego jedzenia. Szukanie rozrywek, które nie kosztują, ale dają wartość – rozwijają naszą kreatywność, zacieśniają więzi społeczne. Upraszczanie swoich zachcianek, hamowanie popędów, działanie ze świadomością i intencją – to wszystko może pomóc i to staram się sama praktykować.


 

...

16 komentarzy

  1. Agnieszka

    Ja jestem właśnie w trakcie wyprowadzki z Warszawy, gdzie spędziłam z krótkimi przerwami 9 lat. Wracam do powiatowego miasteczka na Mazurach, wiec nie na wieś ale do znacznie bardziej zielonego, powolniejszego i mniejszego miejsca. Moja terapeutka mówi ze generalnie życie w dużym mieście jest bardziej stresujące, a już w szczególności dla osób które wychowały się w bliskości z natura (ja na totalnej wsi). Ciekawa jestem jak będzie dalej, za wcześnie żeby wyrokować czy to dobra zmiana. Mnie miasto już zaczęło męczyć bardzo mocno – hałas od którego nie można uciec, beton, nagromadzenie ludzi, ciasnota, odległości. Nadszedł moment w którym minusy zaczęły przeważać nad plusami . Mam jeszcze refleksje, ze dla mnie próby niwelowania wpływu miasta prawie w ogóle się nie udawały, mimo ze dzikie miejscówki w Wawie znam pewnie lepiej niż nie jeden Warszawiak z dziada pradziada. Chyba ten kontrast między mazurska przyroda a nawet najbardziej urokliwym miejscem w mieście i na Mazowszu był zbyt duży :p

  2. Dla mnie rozwiązaniem jest mieszkanie na dalekich obrzeżach gdzie nadal dojeżdża komunikacja – zielono, a jednocześnie taniej więc nie trzeba się zapracować na śmierć. Mieszkanie blisko centrum to tylko iluzja dostępu do wszystkiego, tak naprawdę poruszamy się zwykle po kilku wytartych ścieżkach i wcale nie korzystamy z tego miasta cały czas. To samo można robić dojeżdżając do niego kilka razy w tygodniu

  3. Blum

    U mnie jak się okazało największą rolę odgrywa ulubiony warzywniak nieopodal. Wtedy mogę wyczarować w domu dowolną potrawę bez planowania tego z wyprzedzeniem. To jest bardzo ważne 🙂

  4. Ja uważam, że udało mi się znaleźć kompromis – miasto, w którym mieszkam to zarówno uroki dużej metropolii, jak i bliskość praktycznie wszystkiego w odległości „na nogach”. W Warszawie czy Krakowie czuję się przytłoczona i denerwuje mnie nadmiar ludzi. Tutaj jest tego dużo mniej. Póki co to moje miejsce na ziemi – zobaczymy, jak będzie dalej 😉

  5. Idealnie w czas z tym postem! Właśnie jestem na etapie przerabiania ze sobą (i partnerem) czy nie lepiej byłoby się przenieść do mniejszego miasta. Już moment kiedy korzystaliśmy z przywilejów Wrocławia powoli mija, a spokojnie można zawsze wpaść na weekend i pójść do super knajpy, na imprezę czy wystawę. Prawda jest taka, że na rower, spacer, jogę spokojnie można wybrać się w małej miejscowości. Tak naprawdę więcej czasu teraz spędzamy w mieszkaniu rozwijając zainteresowania i nasze slow living wiec o ile lepiej byłoby mieć więcej przestrzeni i własny ogródek! Praca wyciąga energię, miasto wysysa to co pozostało, lepiej chyba zarabiać mniej i wydawać mniej niż się szarpać. Wiadomo do takiej przeprowadzki trzeba nam jeszcze dojrzeć, ale powoli wszystko zmierza w tym kierunku.

  6. Natalia

    To bardzo ciekawe! Zawsze uważałam że jestem osobą energiczną i wielozadaniową, więc Warszawa jest idealna dla mnie, bo to takie praktyczne – iść do pracy, po pracy na jogę, w międzyczasie ogarnąć zakupy i trzecią ręką wyprowadzić psa… a tu klops. Wcale dobre na dłuższą metę nie było, przepracowałam się, pochorowałam. Intuicyjnie odczuwałam że ten nadmiar bodźców i zajęć był jedną z przyczyn. Po 17 latach w Warszawie wszystko zaczęło mnie męczyć i drażnić. Teraz buduję sobie na nowo wszystko na wsi i jest cudownie. Odległości też nie są problemem, zresztą mam wrażenie ze ta bliskość wszystkiego w Warszawie jest iluzoryczna, i tak wszyscy dojeżdżają do pracy minimum pół godziny. Na wsi w tym czasie można pokonać jakieś 20 kilometrów 🙂

  7. Trudno się nie zgodzić, ja po mieszkaniu w centrum miasta (Bydgoszcz mniejsza niż Warszawa, ale gwar podobny:)) przeniosłam się z chłopem na obrzeża, gdzie zaraz obok mam las. Mieszkanko w cichym zakątku w starszym kameralnym bloku, z okresu kiedy budowało się jeszcze z duszą i żeby było miło lokatorom. Do miasta mam dużo dalej teraz, ale nie narzekam – sama nie lubię miejskich uciech. Puby i kluby mnie nie pociągają, podobnie jak galerie handlowe, choć ciesze się, ze mam autobus pod nosem i w 20 minut mogę być w ulubionej kawiarni ze znajomymi lub bibliotece po książki. Myślę, że to dobry balans. 😉 Życie na wsi znam, bo mama nadal tam mieszka – latem jest sielsko, ale potem już coraz gorzej, bo palenie w piecu non stop i bez samochodu ani rusz, bo daleko WSZĘDZIE!

  8. Mieszkam w małym mieście, ale chcę stąd uciec. Miasto nie jest dla mnie. Wysysa całą energię. Ciągnie mnie na wieś, gdzie będzie cisza i spokój:)

  9. Blum

    Natalia – ja w Krakowie traciłam 45 min – 1 h na dojazd do pracy w jedną stronę! To było fatalne, choć dużo wtedy czytałam.

  10. Mieszkam w małym (poniżej 5 tys.) miasteczku na wschodzie kraju i jestem z tego powodu absolutnie szczęśliwa. Codziennie wręcz upajam się myślą, jak cudownie tu mieszkać. Czuję się tutaj tak swobodnie, bezpiecznie, swojsko. Wszędzie blisko, wszystko tu mamy: siłownia, basen, sklepy, parki, szkoły, knajpy, przychodnie zdrowia, szpital. Miasteczko jest pięknie położone, jest czysto. Dzieciaki mogą biegać w samopas po placach zabaw i parkach. Tutaj się urodziłam, wychowałam, tu jest moja rodzina, rodzice, babcia. Mój facet też stąd pochodzi i chce tu mieszkać. Świetnie się ułożyło. Nie do zrobienia byłoby dla mnie wyprowadzenie się za miłością na drugi koniec kraju (albo chociażby do innego województwa). Z miastem jestem związana zawodowo, dojeżdżam do pracy, ale niedaleko, zwykle o 16.10 jestem już w domu. Dawniej często po pracy gdzieś tam chodziłam, z kimś się spotykałam, jeździłam w weekendy i uczestniczyłam w wydarzeniach kulturalnych. Teraz coraz rzadziej, niepotrzebne mi to, myślę o tym, by jak najszybciej się z miasta wydostać. Jestem po prostu małomiasteczkowa i dobrze mi z tym. Okres pandemii (i praca zdalna) ugruntował mnie w tym. Nie zawsze tak było. Mieszkałam w mieście 6 lat, później rok w innym mieście zagranicą… i nie było mi dobrze. Ja czuję, że muszę być tam, gdzie moje korzenie.

  11. Blimsien być może powielę temat: czy możesz napisać z jakiej ajurwedyjskiej bibliografii korzystasz i czy sama określiłaś swoje dosze?

  12. Blum

    Hej, z bibliografii bardzo licznej, bo uczę się od dwóch lat 🙂 Moje dosze okreśłało dwóch konsultantów plus tak, umiem robić to sama, ponieważ jestem w stanie na podstawowym poziomie udzielać konsultacji ajurwedyjskich (uprzedzając pytania: tak, przeszłam trening, nie, nie jestem wyłącznie samoukiem). Ale jeśli Ty masz problem z ustaleniem swojej doszy i się gubisz w tym wszystkim zapraszam do śledzenia moich informacji, bo we wrześniu chciałabym zrobić warsztaty online, które będą traktować właśnie o tym 🙂

  13. Mnie zawsze przerażały duże miasta. Mam 30-tkę na karku a w Warszawie kurczowo trzymam się mojego J. za rękę i wodzę wielkimi oczami od jednego większego wieżowca do kolejnego. Lubię małe lub średnie miasta – z małego pochodzę, w średnim sobie spokojnie prosperuję. Pozwala mi to z jednej strony na wolność, rozrywkę, ale z drugiej mniejszy hałas i więcej zieleni.
    Nie ukrywam jednak, że ciągnie nas na przedmieścia – do swojego małego białego domku.
    Zobaczymy 🙂

  14. A mnie paradoksalnie więcej spokoju daje mieszkanie w mieście – ale tu też mogę być nieobiektywna, bo zupełnie intencjonalnie zdecydowałam się na mieszkanie w kamienicy w zielonej, pięknej i spokojnej okolicy, skąd dojeżdżam metrem do centrum Warszawy w parę minut, i gdzie w kawarni pod domem spotykam sąsiadów i znajomych. Wariant mieszkania poza miastem testowałam i wspominam jako komunikacyjny dramat, do tego utrzymanie domu (a pod miastem nie da się mieszkać inaczej niz w domu) pochłania szalone ilości czasu i środków… I wiem, że mam super komfortową sytuację – mieszkam w zielonej okolicy, pracuję głównie zdalnie, więc nie mam potrzeby przebijania się do biura na drugi koniec miasta, unikam tłumów (i to wcale nie od marca tego roku…), nie korzystam z miejskich rozrywek w rodzaju życia nocnego i galerii handlowych… Moja vata ma się tu najlepiej w życiu <3
    Chyba za bardzo cenię sobie bliskość lekarzy wszelkiej specjalności, szeroki wybór wege jedzenia, możliwość pójścia na masaż, albo na jogę, albo na terapię, to, że pod domem mam bibliotekę, a do ulubionej azjatyckiej księgarni dotrę w 15 minut… Rozumiem zwolenników mieszkania poza miastem, ale najpowszechniejszy w tej chwili wariant "poza miastem, ale na tyle blisko, że da się dojeżdzać do pracy" moim zdaniem po prostu nie działa – u moich rodziców już developerzy szykują się do tego, żeby ich ulubione miejscówki na spacery z psami zamienić w osiedle… Z przyrody zostanie niewiele, a odległość do pracy nadal tak samo uciążliwa, i tak samo nieekologiczna. Może gdyby zaszyć się w jakiejś prawdziwej głuszy…?

  15. Blum

    Olu – bardzo trafne obserwacacje. Mi też wydaje się, że przedmieścia to najgorsza możliwość, bo tracisz wszystkie plusy miasta i wszystkie plusy wygwizdowa, a dostajesz minusy jednego i drugiego.

Leave a Reply

.