IMG_3403

Nie jestem typem fangirl. Od dzieciaka przejawiam niechęć do autorytetów i hierarchii. Po prostu mam z tym pewien problem. Nie jestem dobrą fanką, nie interesuje mnie życie osobiste piosenkarzy czy pisarzy i ogólnie rzecz ujmując „nie jaram się”. A teraz życie dało mi fajną zabawkę, o której chcę Wam opowiedzieć, bo uważam, że bardzo pomaga zdefiniować siebie i wspomóc nasze poszukiwania życiowej ścieżki.

Otóż siedziałam sobie kiedyś z moją przyjaciółką S. którą kocham nad życie i opowiadałam jej, że mam taką refleksję, że są w moim otoczeniu ludzie, przy których mam fanowskie uczucia. Na przykład Pan P. Siedzę u niego w pracowni, ubrana w swój różowy szlafroko płaszcz i czuję się jak dziecko. Trochę na niego czekam, trochę się nudzę. Przeglądam niedokończone obrazy, stare fotografie, które kupił na pchlim targu, żeby coś z nich zrobić, kable, druty, puszki po farbie, kawałki scenografii i rożne inne bambetle. I cieszę się jakbym buszowała po po piwnicy dziadka, pełnej skarbów.

Widzę, że S. smutnieje, jakby jedni byli lepszymi przyjaciółmi niż inni. A ona jest w top of the top. Więc próbuję wybrnąć, a jednocześnie zbadać temat dalej. Mówię, że czuję rozpierająca mnie dumę, że mogę być przyjaciółką Pana P. jakbym mogła należeć do paczki najfajniejszej dziewczyny w klasie. Jakby to była nobilitacja. Ale to nie ma związku z żadnym lansem czy gratyfikacją, bo zazwyczaj osoby, które mam na myśli nie żyją nawet ze mną w jednym mieście i nie pokazujemy się publicznie, ani nie współpracujemy. Nie ma to też nic wspólnego z tym, że są mi bliżsi, bo akurat S. jest najbliżej. Chodzi o sukces,oto,że mnie motywują, zawstydzają, że mi się chce po spotkaniach z nimi.

S. drapie się po głowie i pyta czy R. jest taką osobą? I wtedy doznaję olśnienia.

R. jest moim kolegą, mężem bardzo bliskiej mi kobiety. Jest biznesmenem, bardzo kontrowersyjnym, uwielbianym lub nienawidzonym. Specyficznym. S. mówiąc krótko za nim nie przepada. R. ma swoją firmę, którą zbudował od podstaw, a jest młody. Co więcej ma cudną rodzinę, śliczne mieszkanie pełne książek i designerskich mebli, dwa samochody i masę sukcesów na swoim koncie. Ani przez sekundę nie pomyślałam o R. Nigdy nie czuję się przy nim zainspirowana, zawstydzona ani specjalnie dumna, że jest w moim kręgu znajomych. Zawsze jestem ciekawa jego zdania (zazwyczaj jest inne niż moje) i lubię bardzo z nimi być, bo stymuluje mnie to intelektualnie. But still… ain’t a fangirl!

Zostałam z tym tematem długo dłużej niż podczas spotkania z S. Myślałam co sprawia, że przy jednych czuję się jak świeżo zakochana, przy innych w ogóle, nawet jeśli ich sukcesy są większe, a rzeczy, których dokonują są spektakularne. A mam naprawdę klawych znajomych. Kumpluję się z tatuatorami, nieustraszonymi podróżnikami, ludźmi prowadzącymi własne firmy, projektantami, lekarzami…

Zrobiłam w głowie listę osób, przy których rozpiera mnie duma, że się kumplujemy. W moim odczuciu to są takie DUŻE PERSONY. I kiedy zrobiłam sobie w głowie klaser z tymi dużymi personami, okazało się, że wszystkie, co do jednej są artystami lub pisarzami.

Uświadomiłam sobie, że to są właśnie rzeczy, do których aspiruję! Twórczy duch, bezkompromisowość, kreatywność, wydane książki, tomiki wierszy, wystawy i wernisaże. To są rzeczy, które sama chciałabym robić i z których byłabym bardzo dumna. To dlatego tak się czuję przy tego typu ludziach. Trochę zawstydzona, trochę dopuszczona do jakiegoś cudownego świata. To ze mną koresponduje!

Pomyśl przy kim czujesz się jak „uboga krewna” a jednocześnie znajomością z jaką osobą chciałabyś się pochwalić całemu światu? Odpowiedź na to pytanie, może bardzo Cię przybliżyć do odpowiedzi na kolejne, najważniejsze „jakie jest moje powołanie?”.

...

10 komentarzy

  1. Dałaś do myślenia, znowu.

    PS. R. jest raczej Twoim kolegą, nie kolegom 😉

  2. C u d o w n y wpis! Dziękuję Ci za niego! Ostatnio zderzam się z różnymi ludźmi i też zastanawiałam się czemu niektórzy z nich – przeważnie odważni, idealistyczni marzyciele inspirują mnie i sprawiają, że krzyczę „wow, ale super!” słysząc co zrobili/planują zrobić, a inni nie robią na mnie dużego wrażenia, mimo swoich osiągnięć i bycia skazanymi na sukces.

  3. Blum

    Lu – tak, chyba po prostu chodzi o to, kto z nami rezonuje. Moje „duże persony” w ogóle nie robią wrażenia na np S. a pomyślała o R. jako takiej osobie. Dla mnie w ogóle to nie było pociągające chociaż nie mam nic przeciwko kasie ani byciu sprawnym biznesmenem 🙂

  4. A ze „zwykłymi” ludźmi się nie kolegujesz?

  5. Blum

    Anonim – hmm a co to znaczy zwykłymi? W sumie obracam się wśród takich ludzi, którzy pracują albo w mojej branży, albo w technologicznej. Jakoś tak wyszło, że większość znajomych, których mam i z którymi się trzymam, poznałam robiąc różne fajne rzeczy i łączyło nas hobby,a to sprawia, że są to artyści, ziołolecznicy, jogini, szamani, tancerze, programiści, ludzie zajawieni sportami ekstremalnymi itp.

    Niektórzy mają „zwykłe prace” ale mają za to niezwykłe sposoby na życie. Np podróżowanie na dziko po całym świecie.

    Więc takiej typowej pani z okienka na poczcie w sumie nie znam. Tak wyszło. Ale nie ma nic złego i w takim zyciu.

  6. Ach, więc da się mieć „zwykłą pracę” i robić jednocześnie niezwykłe rzeczy!
    Bo już zaczynałam się bać, że tylko szary papier, i nic więcej.

  7. Blum

    Maj – ja tego nie oceniam. Otaczam się twórczymi ludźmi i to jest ich pracą, to mnie też fascynuje więc naturalnie do nich ciągnę, ale nie oceniam tych ze „zwykłą” pracą. Nikt nie jest lepszy ani gorszy. Jesteśmy tylko różni i to jest okej jak na moje 🙂

  8. Po przeprowadzeniu kalkulacji w mojej głowie doszłam do wniosku, że jednak to ssanie które czuję intensywnie co jakiś czas, wraca do mnie jak przewlekłe gile i męczy i dręczy, i to chyba jest właśnie ta część mojej duszy, która jedzie niby do przodu ale na wstecznym i coś tu mi koliduje w „moim” świecie, nie zaspokajam tego jej specyficznego głodu czy pragnienia, więc ciągle chodzi za mną blady cień nienasycenia, odwracam się, ale dojrzeć nie mogę czym ten cień jest…

    Mam uczucie jakbym kupowała snickersy w opakowaniu bounty albo makaron spaghetti w opakowaniu ryżu. Nie wiem jak to wyrazić słowami.

    Po prostu mam wspaniałych znajomych, kocham ich i uwielbiam chwile z nimi, cenię ich zdanie i myśli, uczucia, lecz mimo tego, że czuję się przy nich swobodnie i jestem sobą, mimo iż wiem, że mogę liczyć na ich wsparcie i pomoc, brakuje mi tej cząstki filozofa, która we mnie ziewa ze znudzenia, brakuje tych rozmów eterycznych i elektryzujących mniej lub bardziej, a nawet zakrawających o dziki szał w oczach mimo poruszania wątłych kwestii.

    I brakuje mi tego, że nie emanuje od nich żywa energia, którą ja sama zaczynam powoli tracić.

    Chyba o to chodzi… O ludzi z pasją. O ich pasje. Nie to żeby od razu rzucali się z tasakiem w puszczę Kambodży czy zdobywali szczyty dziewiczych gór ( co w sumie byłoby mega fascynujące a uwielbiam słuchać o podróżach innych ludzi). Wystarczy, by z ożywieniem, fascynacją i podnieceniem w oczach opowiadali co ich kręci, co im sprawia przyjemność, co robią i jak się rozwijają, choćby miało to być układanie kostki, rzeźbienie w g*wnie czy liczenie liści na drzewie…

    Tacy ludzie wydają mi się z reguły szczęśliwsi i umiejący zadbać o własny tyłek z zachowaniem zasad zdrowej i friendowskiej asertywności.

    Lubię pomagać innym, wspierać ich na różne sposoby – podbudowując pozytywną samoocenę, znajdując rozwiązania, wyciszając, śmiejąc się z życia i łapać dystans, i etc.
    Ale sama chciałabym mieć dokoła takich ludzi, którzy mnie inspirują, dają efekt WOW po spotkaniu, mobilizują ducha i ciało do działania, są tak naładowani pozytywną energią, że ich wibracje przechodzą na mnie i pozostają jeszcze przez długi czas.
    Kurde… brakuje mi takich ludzi.
    Pewnie dlatego za każdym razem jak czytam Twoje wpisy, po trosze szkoda mi, że nie posiadam teleportera jakiegoś, co by mnie ekspresowo przenosił w inną część Polski hehe.

  9. Blum

    Marta Mart – jest bardzo prosty sposób jak pozyskać takich znajomych. Rozbudzić taką energię w sobie. A potem sami się zjawiają.

    Przysięgam Ci, że tak właśnie jest. To tylko kwestia praktyki. Ja zakochałam się w swoim życiu jak wariatka, powiedziałam mu wielkie TAK i teraz np mieszkam z chłopakiem z Argentyny, podróżnikiem, joginem i projektantem biżuterii. To co się dzieje to jakaś total magia, bo jak wiadomo wszyscy jesteśmy zwierciadłami, a ten ziomeczek to mój drugi biegun. Pół roku wcześniej miałam inne nastawienie i nasze spotkanie absolutnie nie byłoby możliwe. Nie mówiąc nawet o mieszkaniu razem.

    Także szukaj tej energii w sobie, karm ją i patrz jak szybko pozytywne świry zaludniają Twój świat. Zrób sobie challenge i opowiedz przynajmniej jednej osobie dziennie coś z błyskiem w oku.

    To działa 🙂

  10. Blum, jak zwykle w punkt :D.

    Jestem początkującą artystką, studentką malarstwa. I po jakimś dłuższym kryzysie twórczym powoli wychodzę na swoje, znajduję indywidualny głos i na razie jeszcze nieśmiało szeptam moimi artystycznymi wytworami o tym, co mi w duszy gra.

    A co to ma wspólnego z tematem Twojego posta – szybki rekonesans w głowie i 90% artystów, których szanuję, wielbię, podziwiam i się nimi inspiruję to – (niespodzianka!) kobiety poruszające zagadnienia swojej płci. Długo się przed tym broniłam, ale samego siebie nie oszukasz – po prostu podstawą mojej pracy twórczej powinnam uczynić swą kobiecość.

    Pierwszy raz ten fakt uderzył mnie przy słuchaniu wykładu Kasi Swinarskiej – wspaniałej trójmiejskiej malarki o feministycznym zacięciu. Słuchałam jej słów, oglądałam jej prace i myślałam – taka chcę być, gdy dorosnę! Inna sprawa, że potem przez pewien czas malowałam obrazy bardzo naśladowcze, na szczęście był to krótki epizod, bo ważne jest żeby w inspiracji jednak pozostać sobą ;).

Leave a Reply

.