fot. Agnieszka Wanat

Ten post nie jest skierowany do osób, które wiecznie stękają, jęczą i sapią, i dyszą ale zabrać się za życie nie mogą. Ani dla osób, które uważają, że najpierw przyjemności, a potem obowiązki. To co napiszę skierowane jest do perfekcjonistek, kobiet które marzą o dodatkowej parze rąk, czują się sfrustrowane, niezadowolone ze swoich osiągnięć i właściwie czują, że nie dają rady (pitta dosza). Na co natychmiast znajdują remedium: postarać się jeszcze bardziej!

Jestem wielką fanką planów, marzeń, podsumowań, list zadań do zrobienia, i układania sobie w głowie co i jak osiągnąć. Mam listy zakupów, listy długoterminowych zakupów, listy rzeczy do zrobienia i nieprzekraczalnych terminów na moje własne działania. Nie bez powodu! Przez wiele, wiele lat byłam totalnie rozlazłą panną, która nie wiedziała, co zrobić ze swoim życiem. Nie za bardzo wiedziałam, co lubię robić, czym się chcę zajmować w przyszłości, na czym mi zależy, ani co robię z tą magiczną wiedzą, jak już ją w końcu posiądę. Cały czas chodziłam sfrustrowana, bo miałam dużo wolnego czasu, nic mnie nie cieszyło, a dni były bardzo do siebie podobne i przeciekały mi przez palce. Moja obecna zadaniowość nie wynika więc z charakteru, raczej z potrzeby spowodowanej sytuacją na przeciwnym biegunie. Dzięki tej ścieżce umiem już wyznaczać sobie cele zgodne ze mną samą i je realizować. Żeby nie było za pięknie, przegięłam w drugą stronę.

Gdybym miała powiedzieć, moją główną motywacją nie jest poczucie przyjemności czy szczęścia, ale winy. Bardzo lubiłam na ten przykład palić papierosy, tylko że miałam wyrzuty sumienia, że jestem dla siebie niedobra i na pewno umrę na raka i to będzie tylko i wyłącznie moja wina. Po kilku latach huśtawki „palę i cierpię” rzuciłam papierosy. Wcale nie ćwiczyłam jogi, bo tak super jest się upocić, ćwiczyłam ją bo miałam problemy z kręgosłupem, i wiedziałam, że brak ruchu będzie w konsekwencji objawiał się bólem. Z czasem wpadłam w wir „ulepszania siebie i świata”. Ulepszałam siebie, swój związek, mieszkanie, przepisy kulinarne, swoje ciało, swoje umiejętności itp. itd. Tak okropnie nie chciałam wrócić do bycia rozlazłą kluchą, że ściskałam pośladki na maksa, żeby tylko było ok. Nie chodzi o to, że chciałam być idealna.

Chciałam być po prostu dostatecznie dobra. To bardzo trudne kiedy chcesz być dostatecznie oczytana, znać dostatecznie płynnie języki obce, obejrzeć dostatecznie dużo filmów i być na dostatecznie wielu koncertach, mieć dostatecznie wyrzeźbione ciało i zdrowe jedzenie ugotowane do pracy i wspaniały związek i… wcale nie chodzi o to, że te rzeczy mnie nie cieszyły. KOCHAM moje życie. Ale czasami po prostu chcę za dużo. Chcę za duży kawałek tortu i w połowie mnie mdli, ale wcinam równo, bo przecież zależy mi na efekcie, a tort taki pyszka. Bardzo fajnie jest się rozwijać i ulepszać. Ale jest jeszcze jedna ważna sprawa – ODPOCZYNEK. I wiem, że nie jestem jedyną osobą, która ma lub też miała problem z odpuszczaniem sobie.

Odpuszczaniem bez wyrzutów sumienia. Chodzi o ten moment kiedy zdrowo jesz, ale nagle zjadasz czekoladę. Duuużo czekolady. Albo ćwiczysz regularnie i nagle mówisz sobie „fuck it, zostaję w domu”. I nie cierpisz. Nie wiercisz się na kanapie myśląc „mogłam jednak iść”. Pamiętam jak po rozstaniu z wieloletnim partnerem, zaczęłam znowu palić. Byłam w totalnej rozsypce, przerażona, że tracę kogoś przy kim dorastałam, całą jego rodzinę, wszystkie plany na przyszłość. To było fizjologiczne. I chyba pierwszy raz wtedy udało mi się odpuścić sobie i powiedzieć „ej stara, palenie nie jest dobre, ale cierpisz bardzo i nie umiesz teraz inaczej. Nie dowalaj sobie jeszcze, że jesteś do dupy i słaba, bo palisz. Pal, pal ile musisz i potem wyprowadzimy Cię na prostą. Po prostu sobie nie dopierdalaj. Nie musisz być teraz super mocna, jesteś słaba i zasmarkana, pal”. Wiem, że napisałam to w jednej z notek, i dostałam potem od Was dużo maili, że to jest TO. Żeby sobie nie dopierdalać. Tylko, a czasami aż tyle. Dziś mam nadzieję, że jestem na tyle mocna, że nie musiałabym palić, umiałabym się już chyba zaopiekować sobą lepiej. Do czego jednak zmierzam – kultura nauczyła nas etosu pracy, nadgodzin i bycia w wiecznym niedoczasie. Im bardziej jesteśmy obłożeni robotą, tym lepiej się czujemy. Ważni, potrzebni, niezastąpieni, samodoskonalący się. Jest to jednak kolejna pułapka ego. Nauczono nas, że odpoczynek i leniuchowanie to marnotrawienie czasu i coś godnego pogardy. Wszystko musi być konkretne, obliczalne i produktywne. Nie ma miejsca na leżenie odłogiem i marzenie o niebieskich migdałach. Uważamy to współcześnie za małe, śmieszne, za brak ambicji, czujemy, że zostajemy w tyle. Tu przychodzi nam z pomocą joga. Możemy z niej zaczerpnąć cenną lekcję.

Po każdej sesji jogi następuje moment Savasany. Jest to głęboki relaks na granicy świadomości. Nazywany jest też pozycją trupa. Leżymy rozluźnionymi kończynami, oddychamy miarowo i rozluźniamy całe ciało, w tym twarz, język, oczy, policzki, wszystkoooo… i leżymy. Savasana nie tylko ma za zadanie rozluźnić mięśnie, obniżyć tętno i uspokoić organizm. W wymiarze duchowym, rozprowadza zgromadzoną podczas ćwiczeń pranę (życiową energię) po ciele. To jedyny stały i niezmienny element w każdej praktyce jogicznej. Robi się to zawsze i jest to uznane za bardzo istotny element praktyki. Niezbędny wręcz. Jest to zwieńczenie wysiłku. Z resztą nie musimy sięgać do jogi, natura również ma cykle. Zimą wszystko śpi, spowalnia, hibernuje się. Nie wiem czy pamiętacie z lekcji biologii, ale jeśli chce się bogatych plonów, trzeba praktykować płodozmian, ale też ziemia musi odpocząć, poleżeć odłogiem, zanim znów zacznie intensywnie rodzić. Jak to możliwe, że zapomnieliśmy o tej pauzie dla nas samych? Nie tylko fatalnie sypiamy (za krótko, wcześniej oglądając tv lub scrollując tablety czy telefony), ale też psychicznie nie potrafimy się odłączyć i zregenerować. Nie chodzi jedynie o odpoczynek, który zregeneruje nasze siły, chodzi też o czas, w którym… rozprowadzimy po życiu te dobra, które już wypracowaliśmy. Tak jak z tą praną po ćwiczeniach. Czyli będziemy mieli czas dla siebie, dla rodziny, dla zwierząt, pobyć z naturą, niezobowiązująco, pozornie nieefektywnie pobimbać. Bez żadnych wyrzutów sumienia, traktując to jako normalną, a może i najważniejszą część cyklu. Traktować siebie lepiej niż pracodawcę, lepiej niż swoje zobowiązania, lepiej niż innych. Żeby potem mieć na to wszystko siły i żeby życie miało sens. Żeby nie dopuścić do wypalenia i zachować balans.

Savasana wygląda bardzo prosto. Ale kto nie próbował, ten nie wie, jak jest naprawdę:

savasanaZnajdowanie złotego środka na dany moment jest bardzo trudną sztuką. I nikt nie jest nami, nikt nie da nam złotej rady. Chciałam  rzucić inne światło na sprawę relaksu i odpuszczania sobie. Świat się nie zawali jak sobie odpuścisz. Bądźmy po prostu dla siebie czułe i wyrozumiałe. Opiekuńcze. Ten post nie powstał bez powodu. Pierwszy raz w życiu mam totalne przesilenie wiosenne. Tekst o roller derby nie powstanie w tym tygodniu, chodzę nieumalowana, nie ćwiczę już rano, potrafię spać ciurkiem po 10 godzin, ciągle nie wyrabiam się z tym, co zaplanowałam, a moje włosy to stóg siana. I to jest ok. Może to taka pora, że lepiej niż się żyłować, pospać? Porozpieszczać się? Wierzę w to, że w końcu szala przeważy sama na właściwą stronę. Cera przestanie być kapryśna i ziemista, skórki wokół paznokci okropne, potrzeba snu wielka. Po co przyspieszać sprawy? Teraz jest czas odpuszczania. No, a przynajmniej dla mnie!

Dbajcie o siebie jak o małe, puchate, żółte kaczuszki!

Blum

P.S Z nudy rodzą się pomysły i kreatywność. Z bezmyślności. Z pudełka nicości. Najlepsze wynalazki. Przebłyski intuicji. Wiersze. Obrazki. Wyliczenia matematyczne. Odkrycia.

...

20 komentarzy

  1. hahah obrazek idealny! Ja sobie odpuściłam biczowanie się za to, że właśnie nie umiem „nie myśleć” podczas relaksu i w ogóle zauważam często, że nawet jak ćwiczę jogę, to moje myśli wędrują, kiedyś miałam z tym duży problem. A teraz wiem, że to przyjdzie z czasem.

  2. Dzięki za tego posta! Potrzebowałam przeczytać coś takiego, w zasadzie potrzebowałabym wydrukować, oprawić, powiesić nad łóżkiem i czytać codziennie….

  3. Blum

    Zuzka – Ja na przykład kiedyś myślałam, że jestem zadbana bo lubię i nie wyobrażam sobie inaczej. Ale okazało się, że to tylko chodziłoo jogę i fobię stóp. Nie przepadamz a tą częścią ciała i uważam, za bardzo intymną więc zawsze musiałam mieć stopy na tip top. Zwłaszcza wymalowane paznokcie bo jak się schylałam do nogi to czesto zamiast robić asanę myślałam „odpryskuje mi lakier, znów trzeba malowac, dziś mi się już nie chce, ale pani obok ma rosochate pięty” itp itd 😉 haha

    A sama Savasana – czasem jak balsam, a czasem serio gonitwa myśli.

  4. Blum

    Haniu – do posta zawsze można wrócić jak jest się dla siebie akurat upiorną jędzą i wymagającą dominą 🙂

  5. hej hej B, offtop- gapiłem się dzisiaj w to zdjęcie chyba z godzinę, może też inspirę złapiesz
    http://i.imgur.com/uWgGPK0.jpg
    btw dobry post, poczucie winy jest najgorsze, ale końcem końców musi być jakąś tam częścią mechanizmu dyscypliny

  6. Karolina

    Blum jestes naprawde pozytywna czarownica. Twoje posty sa jak bomba witaminowa, uzupelniaja mi niedobory w glowie. Czytam przy porannej kawie- nega udany poczatek dnia! Zycze szybkiej regeneracji, zeby wiosna zaczela Ci dawac, co najlepsze!

  7. Dzięki. Naprawdę. Nawet nie wiesz. Praca mgr się nie pisze, rozjeżdża się a justowanie (mimo, że jak początek mojego imienia) zdecydowanie mnie przerasta. Wszystkie tabelki się chrzanią, nie mieszczą i odrzuca mnie od razu, jak włączam komputer. Skoro wyprowadziłam skórę twarzy z klęski pozimowej, postanowiłam odświeżyć kolor włosów (a że kasy na fryzjera w tym miesiącu nie ma), stwierdziłam, że sobie poradzę, przecież kto jak nie ja i zamiast lekkiego brązu, wyszedł rudo-żółty koszmar (fragment o kaczuszkach potraktowałam bardzo osobiście). Mój niemiecki leży odłogiem, musiałam lekcje odwołać, bo nie daję rady, a tak naprawdę mam wrażenie, że nic specjalnego nie robię. Aaaaaaaa…

    ok. Savasana.
    Mi w trudnych chwilach kiedyś bardzo pomógł ten filmik:
    https://www.youtube.com/watch?v=oLD_hmnH0fQ

    Odkurzyłam go dziś dzięki Tobie i.. dałam sobie luz. Odpuściłam. Oddycham 🙂

  8. napisałaś posta prosto z mojej głowy 😉 bez kitu, sto procent tego, co przeżywam, że przecież rozwój, to powinnam to, to, i tamto, i w ogóle… a jednak baza to podstawa. a w moim przypadku baza to odpuszczanie. dzięki, Twoje słowa bardzo mi pomogły!

  9. Aneczka

    Hej 🙂 Naszła mnie dzisiaj ochota na przywitanie się. Wreszcie 🙂 Jestem z tobą od kilku lat, w różnych złych i dobrych chwilach w moim życiu wpadałam na Mad Tea i chcę ci tylko powiedzieć, że odwalasz kawał dobrej roboty Blum i jesteś niesamowicie inspirującą osobą 🙂 Jesteś takim moim małym motywatorem. Życzę ci słonecznego, miłego popołudnia 🙂

  10. Strasznie nie lubię odpuszczać, ale jeśli się to zdarzy to staram się siebie nie obwiniać i podejść do tego z rozsądkiem. Jeszcze nie zawsze mi się to udaje, ale najważniejsze, że jest coraz lepiej :). Z jogą nie miałam jeszcze do czynienia nic.. ale bardzo przydałby mi się ten moment, o którym wspominasz…
    Pozdrawiam 🙂

  11. Tak, odpuszczam. Sobie odpuszczam, bo kiedyś po prostu odpuszczałam pewne rzeczy, a sobie jedynie dopierdalałam. Teraz odpuszczam, bo będąc w depresji jedenasty miesiąc inaczej się kurde nie da. Lubię Blum, że u Ciebie nie tylko balans, ale też balast z głowy i życia.

  12. Blum

    Sieczkarnia – no trzeba zaakceptować swoje ograniczenia. Poza tym bez relaksu osiągnięcie nawet największych celów w życiu nie cieszy. Trzeba wygospodarować sobie miejsce na spicie tej śmietanki. A dowalać sobie nie wolno i trzeba się nauczyć tej łagodności. JA jestem na bardzo dobrej drodze :)Życze Ci szybkiego powrotu do zdrowia.

  13. Blum

    Aneczko – fajnie, że się ujawniłaś. Cieszę się jeśli mogę inspirować i dać coś z siebie innym. To daje mi wiele energii <3

  14. Blum

    Karolina – dzięki,takie komentarze zawsze powodują, że mam dodatkową motywację do pisania.

  15. dziękuję Ci za ten post. dziękuję. spadłaś mi z nieba 🙂

  16. Dziękuję Ci za ten post, ostatnio też miałam okres przesilenia wiosennego. Zastanawiała się: co jest?! Co się do cholery dzieje?! Chodziłam nieogarnięta, niewyspana (choć kładłam się jak na złość naprawdę wcześnie), zabiegana nie miałam na NIC czasu. Z facetem też się sypie…Wracałam do domu po pracy i BUM już czas pójść do łóżka. Nawet jak widać miałam zaległości w czytaniu Twoich postów 😉 Fajnie wiedzieć, że nie jest się jedyną z takimi problemami. A do jogi podchodzę już długi czas, ale koniec! Biorę się za to! 🙂 A nauka odpuszczania sobie jest długa i trudna, ale od jakiegoś czasu przykładam się do tego solidniej. Dziękuję jeszcze raz za Twojego bloga. Nie przestawaj, bo Twoje słowa naprawdę dają pozytywnego kopa i człowiek po prostu czuje się lepiej. Nie należę do osób szeroko komentujących i udzielających się w internecie, ale dla Ciebie warto sklecić parę zdań. Buźki! :*

  17. Blum

    Psik – dziękuję za komentarz. To prawda, odpuszczanie sobie nie jest bułką z masłem, ale warto, no bo w ogóle warto pracować nad sobą. Dla mnie to już chyba jakiegoś rodzaju hobby, co tez może być pułapką 😉

  18. noirdivi

    O.. o…o to właśnie chodziło i tego potrzebowałam usłyszeć/przeczytać dziś. Dziękuję. pozdrawiam.

  19. Pingback: Tydzień 21- 27.04.15 +linki, linki -

Leave a Reply

.