” Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się jak bardzo twoje ciało cię kocha? Zawsze stara się utrzymać cię przy życiu. Twoje ciało dba o to, żeby nie zabrakło ci oddechu kiedy śpisz, zakleja twoje skaleczenia, naprawia połamane kości, szuka sposobów żeby zapobiec chorobie, która mogłaby ci się przydarzyć. Twoje ciało tak bardzo cię kocha! Czas zacząć odwzajemniać tę miłość!”
♥ ♥ ♥
Za nami walentynki, a za pasem Dzień Kobiet. Może dostaniesz tulipana od mężczyzny, a może dostaniesz mdłości, bo nie ma nikogo, kto mógłby Cię kochać. W tej sytuacji świadomość, że jest ktoś kto kocha Cię tak bardzo, że żyje tylko po to, żebyś Ty mogła żyć, jest oszałamiająca. Ale jest tak! Jest „ktoś” kto kocha Cię i robi wszystko co tylko w jego mocy, żebyś miała się jak najlepiej. Bardzo często mam wrażenie, że kiedy piszę o ciele, irytuję ludzi. Dbanie o skórę, w której jesteśmy jest uciążliwe i traktowane w Polsce jako zwyczajnie próżne. Faktycznie, większość ludzi dba o swoje ciało z konieczności (choroba) lub z powodu ego (uroda). Mamy też wysyp fitnessowych blogów i wielką modę na ruch. A ja ciągle swoje, że to nie to! Dla mnie ciało to coś zupełnie innego i widzę, że moje podejście wpasowuje się w jakąś lukę. Moje podejście do ciała opiera się na przywiązaniu, zrozumieniu i pewnej relacji z nim. Moja relacja z ciałem wiązała się z kłopotem. Moje ciało daje mi do wiwatu za każdym razem, kiedy o nim zapomnę. Ze zdumieniem obserwuję znajomych, którzy prowadzą niezdrowy tryb życia. Zarywają noce, palą fajki, żrą dragi jak drażetki, zalewają się kawą i alko, poprawiają wysmażonym burgerem i żyją! Jeśli chodzi o mnie, jestem pewna, że padłabym martwa. Albo przynajmniej czuła się jak w zbyt ciasnym, wełnianym, kurewsko gryzącym sweterku, który wciska na mnie mama. Brrrr! Potrzeba komfortu jest właściwie jedynym powodem, dla którego zmieniłam swoje podejście. Przestałam traktować moje ciało przedmiotowo, a zaczęłam traktować je z miłością. Jak kogoś kto mi sprzyja. Zaufałam mu, że ono robi co może, w trosce o mój dobrostan i szybko uznałam, że na tyle na ile mogę (a lubię i fastfoody, i używki i wszystko to co lubią inni ludzie, no hej!) będę je w tych staraniach wspierać. Moje problemy z fizyczną powłoką nie zaczęły się od anoreksji albo nawet kompleksów. Więcej o naszym związku i tym co mnie skłania do ciągłych nawrotów na temat „urody i zdrowia” piszę w zakładce O MNIE. O tym jak rozumiem urodę, pisałam też na MTP, konkretnie we wstępie do naturalnej pielęgnacji. I zapewniam Was, że można poprawić swój związek z ciałem, niezależnie od wieku i rozmiaru. Można po prostu skumać, że ono jest przyjacielem. Nie będę teraz się rozwodzić nad tym, bo pisać o tym będę zapewne jeszcze nie raz lecz sto razy. Dziś chcę Wam zrelacjonować, co robię w ramach owej przyjaźni. A raczej co zrobiłam w lutym.
No bo w lutym rzuciłam pracę, ale nie pojechałam na żadne wakacje. Miałam sporo wolnego i akurat z Anglii przyjechała moja siostra, makijażystka i kosmetyczka. W międzyczasie okazało się, że moja mama, która uczy jogi, jest też masażystką. Postanowiłyśmy z M. połączyć to rodzinne spotkanie i zrobić sobie cielesne używanie. Dziś pokrótce chcę podzielić się z Wami swoimi spostrzeżeniami i inspirami, co dobrego można zrobić dla swojego ciała, żeby okazać mu miłość ♥
SUPLEMENTACJA idzie na początek, bo… dziś wcale nie zamierzam o niej pisać. Chcę tylko wspomnieć, że o ile dawniej rozważałam różne za i przeciw suplementacji, tak teraz jestem jej zwolenniczką. Co dokładnie suplementuję i wjakim celu opowiem Wam w osobnym poście – to duża porcja wiedzy.
DENTYSTA no wiadomka. Najpierw zapobiegamy, potem leczymy, potem dopiero masujemy, kochamy, wygładzamy i upiększamy. Żadnych szaleństw kosmetycznych póki nie naprawisz tego co popsute!
WELLNESS w Szczecinie (ale pewnie i każdym większym mieście) jest przy hotelu strefa wellness, gdzie można iść na spa (nie byłam) lub po prostu zaliczyć jacuzzi, saunę parową, osmańską, suchą, grotę śnieżną, aromaterapeutyczną komnatę z fontanną czy natryski wrażeń (oh, moje ulubione! imitują ulewę w dżungli, rozpylają zapach, papugi krzyczą, a ja moknę ;). Zawsze jak jestem w Szczecinie, wbijam tam z mamą, siostrą lub przyjaciółką, żeby się nagadać, wypocić, wymoczyć, poleżeć na ciepłym leżaczku. Będę szukać czegoś podobnego w Krakowie. Gdybym miała możliwość, skoczyć w takie miejsce raz w tygodniu, na godzinę, byłabym o wiele bardziej zrelaksowana, a moja skóra oczyszczona. Sauna też świetnie wpływa na odporność, ale to pewnie wiecie. Zwłaszcza w zimie miło jest zamiast sączyć kolejnego brona, iść w takie miejsce. Czyste rozpieszczenie i relaks. Miejsce, o którym mówię (Spa Baltica) ma godzinę za free (naprawdę wystarczająco) jeśli masz multisporta lub inna kartę tego typu, lub jakieś grosze za wejście (cena na bank nie przekracza 50 zł za 2h).
MASAŻ jakiś czas temu dostałam zniżkę na masaż lomi lomi nui i byłam zdecydowana ją wykorzystać, ale wyruszyłam w podróż. Na miejscu okazało się, że moja mama wykonuje masaż klasyczny i relaksacyjny. Może Was to zdziwi, ale nigdy wcześniej nie byłam na masażu. Jeden raz, dostałam karnet do Day Spa na urodziny i nie wspominam tego za dobrze. Czułam się skrępowana, każda kolejna pani wypytywała o moje tatuaże, młode dziewczyny robiły mi peeling bez większego przekonania i zaangażowania, jakby dotykanie obcego ciała było nieprzyjemne. A ja jestem dzikusem, więc było mi faktycznie nieprzyjemnie podwójnie. Potem wielokrotnie chciałam iść na masaż ale 100zł za chwilową przyjemność wydawało mi się wydatkiem luksusowym. No i nagle taka okazja! Masaż trwał 1,5 h i był naprawdę intensywny. W niczym nie przypominał takiego niemrawego miziania, jakie fundują nam bliscy kiedy prosimy, żeby rozmasowali nam kark. W dodatku zawierał elementy rozciągania (chodzi mi o rozciągnięcie nóg i rąk podczas masażu). No a ponieważ robiła go moja mama, nie miałam dyskomfortu, że leżę i świecę cycem albo burczy mi w brzuchu. Zabieg wskazał też szybko gdzie jestem napięta. Prócz karku (komputerowa głowa!) okazało się, że moje boczki i lędźwie to istny ubity kamień! Okazało się, że masaż realnie wnosi poprawę w ciało, dotychczas myślałam, że jest po prostu takim przyjemnym łaskotaniem.
DAY SPA Ha! Największe zaskoczenie nawet dla mnie samej. M. oznajmiła, że wybierze nam coś z oferty szczecińskich hmm „salonów spa” i skoczymy zrobić coś miłego dla swojej cery. Długo jednak nie mogła nic znaleźć, a finalnie uznała, że grupon jest bezsensowny, bo zabieg wykonają nam w pośpiechu i na produktach słabszej jakości. Ja też nie mam z gruponem zbyt dobrych wspomnień więc rozstałam się z tym pomysłem bez większego żalu. Tymczasem gad wykiełkował w mojej duszy, pod osłoną nocy, podstępnie i domagał się realizacji. Dlatego kiedy dwa razy znajome kobiety, polecały sobie salon Day Spa (coooo?) w Krakowie, uznałam szybko, że zwieńczę tym swój urlop. Szłam cała w nerwach, bo weź tu wyznaj personelowi, że robisz maski z kurkumy, zamiast kremów wolisz olejki i ogólnie niespecjalnie masz chęci kupować kremy po 200zł za słoiczek. Co więcej, nie chcesz też rozmawiać o swoich tatuażach, ani tunelach, nie chcesz czuć się oceniana i chyba niezbyt komfortowo się czujesz, kiedy obca osoba cię dotyka. Ponieważ jednak moja cera zaczęła płatać figle – pójdę – pomyślałam sobie. Wybrałam na chybił trafił peeling kawitacyjny, bo miał trochę odmładzać, trochę peelingować, wydawał się być względnie przyjemny, a moja cera potrzebująca.
Wybrałam polecany salon OMILU. No i strzał w 10tkę! Salon to właściwie jedno pomieszczenie plus łazienka plus pokoik do rozmowy. Otwiera mi uśmiechnięta młoda dziewczyna, proponuje kawę i robimy wywiad. Pocę się jak mysz na myśl, że będę teraz opowiadać o mojej niestandardowej pielęgnacji, i że w zasadzie to nie chcę jej zmieniać. Nie chcę też serii zabiegów, bo 160zł to mimo wszystko dużo. Zazwyczaj jak powiesz, że nie jesteś gotowa na proces, cykl, cokolwiek, panie rzucają oczami błyskawice. A ja po prostu chciałam żeby mi było miło i dobrze, ale raz na jakiś czas a nie trzy razy w miesiącu. Muszę przyznać, że zabieg przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Nie piszę tego w formie reklamy czy posta sponsorowanego, tylko, że naprawdę tak było. To było miejsce, w którym czułam się totalnie komfortowo, kontakt z Anią bardzo wporzo. W dodatku miałam poczucie, że za cenę, którą dałam zostałam dopieszczona z *. Osobna maska na oczy, osobna na twarz, ampułka inna tu, inna tam. Poza peelingiem masaż twarzy (o mamooooo jaki nieziemsko przyjemny!), dekoltu, karku, rąk, dłoni. Podgrzewane łóżko! No po prostu szał. Wyszłam stamtąd jak nowo narodzona, jak nawiedzona neofitka, która z chęcią opowiadałaby każdemu o tym, jakiej rozkoszy zaznała. Uznałam nawet w swojej dobroci serca, że zasponsoruję masaż twarzy i karku Spiętemu Surferowi. Jestem przekonana, że gdyby miał dostać zabieg na twarz uciekałby w popłochu, gubiąc złote pióra i na oślep uderzył we framugę (to ten typ co nie reflektuje maseczek). No ale masaż karku i twarzy? W międzyczasie chyba każdej jednej napotkanej osobie opowiedziałam o tym jak mi dobrze, jaki błogostan i że ah. I wcale nie mówię Wam tego, bo jestem jakąś jędzą wstrętną. Mówię to Wam dlatego, że Omilu działa dopiero od listopada i licząc na życzliwe podszepty (haha pani Ania nie wiedziała najwyraźniej, że już leżąc pod jej palcami zamierzałam wszystko Wam wyklepać jak na spowiedzi) każdej klientce rozdaje kilka karteczek, które uprawniają kolejną osobę do zabiegu gratis (przy jakimś wybranym zabiegu) pod warunkiem, że powiesz że jesteś z polecenia takiej i takiej. Natychmiast wyznałam, że 3 karteczki to ździebko mało, bo rozdam je przyjaciółkom i czy mogę puścić to info na blogu. Mogę! No to puszczam:
W OMILU POWOŁUJĄC SIĘ NA BLIMSIEN, MOŻESZ WYNEGOCJOWAĆ JAKIŚ DODATEK DO WYBRANEGO PRZEZ SIEBIE ZABIEGU.
Wczoraj pierwsza kartka trafiła w ręce zestresowanego rekina biznesu, który do zabiegu na twarz dostanie gratis masaż pleców.
No i na koniec! Pieniądze, kasiorka, kesz, hajsik, flota. Skąd kurdę brać na takie przyjemności? No skąd? Co Ci Blimsien tak dobrze? W dupie Ci się poprzewracało? No to mówię: nie chodzę na solarium, nie chodzę na manikurę, nie chodzę do fryzjera (100zł wizyta) , nie farbuję włosów (min 30zł farba za opakowanie raz na miesiąc), nie palę fajek (13zł dziennie) , nie doczepiam rzęs (ok 100zł), nie wydaję na narkotyki, nie kupuję kolorowych magazynów (ok 12zł za jeden) ani zbędnych kosmetyków. Sprzedaję używane ubrania i sprzęty, mam więcej niż jedną pracę. Po namyśle wolę masaż niż wyżej wymienione przyjemności. Poza tym o związek trzeba dbać. Dla mojej relacji z własnym ciałem jestem skłonna na wiele kombinacji.
30 komentarzy
Podoba mi się Twoje podejście do ciała, chyba dosyć hmm, holistyczne? Ciekawa jest co napiszesz o suplementacji bo sama trochę do niej zmieniłam podejście i widzę efekty.
Myślę, że bardzo holistyczne i faktycznie bardziej nastanowione na komfort niż piękno.
Zawsze pizza wydaje mi się bardziej atrakcyjna niż sześciopak na brzuchu. Aaale… sesja jogi jest zawsze bardziej atrakcyjna od bolącego kręgosłupa, zdrowe zęby od cierpień u dentysty, a piękna, elastyczna, nawilżona skóra od suchara. 😀
Haha, dobre, pozdro od suchara, smarowanie kończyn co najmniej 2x dziennie to norma u mnie 😀 przez dłuższy czas to olewałam i efekty były bardzo bolesne, nie polecam. Zauważyłam też, że im więcej 'przymuszam się’ do ruchu tym zdrowiej jem, chyba podświadomie nie chcę psuć nawet marnych efektów. Łyżka masła orzechowego zamiast kopy ciastek, to jest to :> i brzuszek nie boli 😉
Sucharze, a na pewno jesz dostatecznie dużo tłuszczu? Myślę o awokado (w sensie owocu), kokosowym oleju (w sensie solo 😉 i ogromnym nawodnieniu? Bo to zazwyczaj pomaga dość znacznie tak od wewnątrz.
Oj jak bardzo podoba mi sie Twoj pierwszy cytat. Wahalam sie czy isc dzisiaj wieczorem na sesje sportu czy moze zostac w domu, przetestowac nowy przepis na smoothie i obejrzec „Girls”, ale wybieram SPORT! 😉 Ja mam troche problem z nawlizaniem skory… tak mi sie strasznie nie chce po prysznicu jeszcze w siebie wcierac czekogolwiek a potem sie kleic… a olejkow jeszcze nie oswoilam wiec uzywam tradycyjnych, niedrogich kremow oraz plyn micelarny. Holistyczne podjescie nie jest latwe 😉
Nie jest, ale w perspektywie czasu bardzo się opłaca. Jak dobrze jesz to nagle i jesteś szczuplejsza, i skóra lepsza, i nie chorujesz. To samo robi sport. I tak dalej, i tak dalej 😉
A co do sportu, ja bym wybrała najpierw hoola hoop przy Girlsach, a potem smoothie 😉 Właśnie chyba zaraz wskoczę na matę!
Hihi – tyle, ze ja mam roczny karnet na silke wiec mam materialna motywacje zeby isc 😉 Poza tym lubie tylko po pracy tak ciezko czasem jest sie zmotywowac 😉 wiec bedzie silownia a potem smoothie & Grils 😉
No właśnie zwiększyłam ilość zdrowych , roślinnych tłuszczy (avo, masła z orzechów różnorakich, pestki) bo opadł szał highcarb lowfat a przyszedł zdrowy rozsądek. Ale może rzeczywiście powinnam więcej pić [sic] zważywszy na miłość do kawy.
A czemu opadł szał na high carb low fat?
O widzisz! Ułatwiłaś mi życie, bo już od pewnego czasu noszę się z zamiarem podarowania komuś moich pleców do wymasowania, ale nie wiedziałam komu i gdzie (no bo jak już wydać taką kasę to przydałby się pewniak jakiś ;)).
Dzięki! 🙂
No widzisz, a teraz jeszcze powołasz się na mnie i dostaniesz jakiś mini zabieg gratis 🙂 Jestem pewna, że Ci się tam spodoba.
O tak! Uwielbiam takie kameralne miejsca, pełne intymności czyli bez ogromnych przestrzeni i przepychu 🙂 A do tego jeszcze Twój opis o Ani całkiem mnie przekonuje 🙂
No może nie całkiem opadł ale stwierdziłam, że to staje się troszkę zbyt obsesyjne. Wszystkie te highcarb raw vegan/rawtill4 osobno i do kupy wzięte mają wiele fajnych założeń (polecam przeczytać ” CTFU Durianridera” swoją drogą) ale prawda jest taka, że nie wszystko się u mnie sprawdza 😉 rozpychaniu żołądka mówię stanowczo NIE. Jak się zbiorę do kupy z moimi przemyśleniami to może coś skrobnę na ten temat.
No to jestem bardzo ciekawa 🙂
A czy jest jakiś termin po którym już nie działa powołanie się na bloga?:p
Szczerze mówią nie mam pojęcia. To nie żadna akcja blogerska, na tych karteczkach, które mam dla moich znajomych też nie ma w sumie terminu. Myślę, że warto próbować przy umawianiu się na wizytę i tyle 🙂
ja się właśnie zabrałam za siebie i zaczęłam od dentysty, bo ciąża i karmienie piersią robi niezłą ruinę i to dopiero jest wydatek. Odłożyłam sobie na ten cel sporą sumkę (tak mi się przynajmniej wydawało), która stopniała ekspresowo, a jestem dopiero w połowie :/
Blum, o ile chcesz zdradzić, w którym miesiącu się urodziłaś? 😉
Uwielbiam Twoje podejście do własnego ciała. 😉
Odkryłam masaże kiedy zamieszkałam w Azji (Japonia, Korea) i zaczęłam po niej więcej podróżować (reszta okolicy). I nie mogłam się nadziwić, że masaż tu to taka…normalna rzecz, „oczywista oczywistość”, nie żadne lux-spa. Masują się kobiety i mężczyżni, godzinami lub w przerwie na luch. Niedaleko mego domu była „masarnia”, do której zaglądali spracowani salarymeni na kilkunastominutowy masaż karku/głowy, czy ekspedientki i inne „office lady” potrzebujące rozmasować zbolałe nogi i krzyże.
Tak zwyczajnie, jak zwyczajne jest wyskoczenie na kawę w porze lunchu. 10 minut, pół godziny, godzina – ile kto miał czasu. I takich „masarni” po kilka w każdej biznesowej dzielnicy.
Zakochałam się w masażach, ale nie było to jak uderzenie piorunem. A w zasadzie było, bo w trakcie swojego pierwszego masażu czułam się jak ofiara przykrego zdarzenia 😉 Bo nie umiałam przyjać tego, co dawano. Moje ciało nienawykłe do dotyku obcych rąk w taki sposób , stawiało opór i spinało się jeszcze bardziej. Ale się nie poddałam wierząc, że skoro ludzkość na tym kontynencie od wieków „uprawia” i ceni masowanie, to „musi coś w tym być.” I z czasem – w sumie dość szybko – nauczyłam się poddawać ciało masażom. Rozlużniam się, opróżniam głowę i ufam rękom wodzącym po moim ciele, ugniatającym, rozciągającym. Przyjmuję te manipulacje z wdziecznością. I od tamtej pory jest to dla mnie najwspanialsze doznanie jakie znam. Wiem już, który masaż lubię, który nie, potrafię wyczuć poziom umiejętności i zaangażowanie masażysty. I rozpoznać w sobie, czy dziś jest dzień, kiedy jestem gotowa na masaż, czy nie. Bo u mnie to jest tak , że najwięcej „wyciągam” z masażu kiedy jestem zrelaksowana. Tak, jakbym był pustym naczyniem , do którego mogę nabrać mnóstwa dobrych rzeczy i potem sobie z nich czerpać. Jeśli jednak naczynie jest pełne myśli, trosk i niepokojów, to nic się do niego więcej nie zmieści. Dotyk będzie przeszkadzać, uwierać, zamieni się w mało efektywne „mizianie i klepanie”. Jeśli ktoś ma możliwości poddawać się masażom – warto , ale ze świadomością, ze jego powodzenie zależy też od samego masowanego. Czasem trzeba się nauczyć, jak się otwierać na masaż, by „działał”. A potem już dzieją się cuda – dotyk podeszwy stopy wędruje aż do skóry głowy i stawia włosy dęba 🙂 Masaż to magia… Oczywiscie są takie, którym pozornie bliżej do tortur 😉 ale i te style mają swoje uzasadnienie i zastosowanie. Warto się zapoznać ” z czym to sie je”, zanim położymy sie na stole.
Mona, ale fajny komentarz! Ja właśnie padłam ofiarą stereotypu, że masaż to jakiś taki dziwny i zbędny luksus. Mam podobnie do Ciebie (z resztą to chyba naturalne dla człowieka i zwierząt) bronię własnego ciała jak niepodległości i ciężko mi je „puścić”. Tym bardziej uważam, że masażysta to musi być ktoś zaufany. Niekoniecznie mama, ale np Ania z Omilu przekonała mnie do siebie na tyle, że byłabym skłonna oddać coś więcej do wymasowania niż twarz, ręce i dekolt. Wydaje mi się, że dość ważne jest by nie czuć się ocenianym i po prostu czuć się bezpiecznie.
Z tego co wiem w Azji w ogóle masaż to jest naturalna rzecz. Odkąd wiem więcej o azjatyckiej pielęgnacji nie mogę się nadziwić, że w Europie pakujemy na siłce ale nie ćwiczymy mięśni twarzy i nie znamy masaży limfatycznych. Całą nadzieję idiotycznie pokładamy w cud kremach 🙂
Serio aż tak to wyciąga? Nie strasz:(
Yyy… czekaj, bo nie zrozumiałam? 🙂
Twoją notkę idealnie podsumowuje złota myśl zaczerpnięta z „Portretu Doriana Gray’a”:
„Tylko zmysły mogą uleczyć duszę, tak samo jak tylko dusza może uleczyć zmysły” :))
U mnie z finansami zarówno na regularne uczęszczanie na siłownie, jogę itp, jak i na masaże zawsze było dość krucho. Bynajmniej nie dlatego, że kasa rozpływała się na gazety, kina, piwa i knajpy, czy inne pierdoły. Nikt jednak nie wmówi mi, że jest to przeszkoda. Wystarczy kilka tygodni zajęć jogi, by uważnie wysłuchać korekt instruktora i z jego wskazówkami zacząć ćwiczyć samemu. W dodatku, po kilku latach zamawiania na każde urodziny/święta i inne okazje sprzętów, mam w pokoju nieźle wyposażoną salkę do jogi i treningów siłowych do 10kg, która zgrabnie mieści się w szafie 🙂 Co więcej, stan materialny polepszył mi się znacznie, ale swojej małej kuźni ciałka nie zamieniłabym już na tłoczne miejsce z innymi ludźmi. Znalazłam język ze swoim ciałem bardzo intymny i każdy trening to dla mnie odwiedziny w samej sobie bardzo głębokie. A moim odkryciem ostatniego miesiąca jest foam roller. Jeśli kogokolwiek nie stać na wizyty u masażysty, a chce swoje ciało rozluźnić.. po stokroć polecam! Potwornie boli na początku, ale efekty są świetne. Podobno jest to porównywalna metoda z masażem fizjoterapeuty i często stosowana przez sportowców, jeśli nie ma przy nich ich masażysty. Nie wiem, czy jest tak w rzeczywistości, jednak jako rewelacyjną alternatywę masażu przetestowaną na sobie, zdecydowanie polecam 🙂
jk
Moja przygoda z troską o ciało zaczęła się w momencie przejścia na weganizm. Ponieważ mój studencki budżet był bardzo ograniczony, a chciałam dobrze bilansować dietę, trudno było mi wygospodarować dodatkowe środki na troskę o ciało. Bo jakby nie patrzeć, nikt nie powie mi, że od października do maja/czerwca weganizm to prosta sprawa i że korzeniami można się odpychać całą zimę. Tak więc, na siłownie, czy inne zajęcia nie było już kasy. Traktując to jednak w kategorii wyzwania, a nie porażki, postanowiłam zrobić na własną rękę ile się da. Kilka zajęć z instruktorem jogi pozwoliło mi skorygować podstawowe błędy i nauczyć się słuchać ciała. Potem zaczęłam już na własną rękę, podpierając się yt. Dodatkowo, na każdą możliwą okazję, typu święta, urodziny itp, zażyczałam sobie od rodziców, chłopaka, przyjaciółek.. sprzęty. Taśmy, hantle, kettlery, rollery. W trzy lata dorobiłam się świetnie wyposażonej szafki, z którą treningi do 15kg obciążenia nie są problemem. Od tamtego czasu mój stan materialny znacznie się poprawił, jednak swojej małej kuźni ciała nie zamieniłabym na tłoczną siłownię. Ćwiczenia stały się dla mnie bardzo intymną formą kontaktu z ciałem, która w samotności daje mi możliwość rozmowy. Między wszystkimi swoimi treningami trafiłam gdzieś na panią Callan Pickney. Wprawdzie nie wytrwałam przy jej treningach specjalnie długo, ale jej kobiecość, połączenie gimnastyki, baletu i.. sztuki zmieniły moje spojrzenie na sport. Swoje zajęcia przeprowadzała w pięknym atelier z cudownym widokiem, a swoich uczniów otaczała rzeźbami niezależnych artystów, by przypomnieć im, że oni również właśnie dokonują procesu twórczego. Pomiędzy wszystkim kręciły się koty i pachniały świeże kwiaty. Myślę, że jest to postać warta uwagi, jeśli chcemy, by nasza przygoda z ruchem i troską o ciało stała się przyjemnością jak np. seks, a nie przymusem. Do napisania tego komentarza zmotywowałaś mnie w sumie masażem, ponieważ on wciąż jest dla mnie kosztowny i w tym momencie nieosiągalny, mam jednak niesamowitą alternatywę, która jest naprawdę godna polecenia wszystkim, którzy w tym momencie nie mogą sobie na masażystę pozwolić. Moje odkrycie ostatnich miesięcy (znów, prezent zamówiony), to foam roller. Podobno efekt stosowania jest porównywalny z wprawnym fizjoterapeutą. Cały czas odkrywam w swoim ciele spięcia, oraz metody ich neutralizacji. To narzędzie jest niekończącą się przygodą z automasażem własnym ciężarem. Gorąco polecam każdemu, kto masażu potrzebuje, a tłumaczy się brakiem funduszu!
Zaraz obczaję ten foam roller, bo co miesiąc też nie mogę sobie pozwolić na masaż. Dziękuję za taki piękny i obszerny komentarz (a w sumie nawet dwa 🙂
haha, nawet dwa 😀 jeśli możesz, ten pierwszy usuń, chyba drugie podejście było lepsze 😀
Blimsien dziękuję za polecenie miejsca. Byłam, skorzystałam i było bosko 🙂
Magda – bardzo się cieszę. Nie polecałabym gdybym sama nie była zachwycona 🙂