Dwie siostry. Dobry, wytwarzany lokalnie produkt. Ładny design. Slow. Super komunikacja. Jakość. Jak powstało Ministerstwo Dobrego Mydła?
Pisałam ostatnio, że mam misję prezentowania fajnych, polskich marek. W momencie kiedy skończyłam swoją pracę projektową, nie chciałam oddalać się za bardzo od tematu designu. Nie pracując dłużej bezpośrednio nad produktami, postanowiłam połączyć swoją dziennikarską zajawkę z moją wiedzą z krainy bjuti oraz zamiłowaniem do pięknych rzeczy. A czemu polskich? Bo robimy to dobrze, bo umiemy to robić i bo chcę dawać moje pieniądze rodakom. Liczę na to, że oni wtedy też wrócą do mnie po moje produkty czy usługi i wszystkim nam będzie żyło się lepiej. A z resztą pisałam o tym czemu polskie o TU.
Ministerstwo Dobrego Mydła jest już znane i lubiane. Właściwie nie ma potrzeby, żeby pisać o tej marce. Ale dla mnie ma ona szczególne znaczenie, poprzez sposób w jaki ją poznałam. Bardzo dziewczyński i fajny sposób, kiedy siostry nie były jeszcze znane. Kulisy tej historii są takie:
Wpadam do mojego warszawskiego przyjaciela, który mieszka z dziewczyną, którą pokochałam od pierwszego wejrzenia. Zawsze kiedy tam bywałam, wymieniałyśmy się swoimi kulinarnymi i ekokosmetycznymi odkryciami. I ona mówi szeptem „chodź, chodź, pokażę ci super rozmarynowe mydełko”. Na pytanie czemu szepcze, odpowiada, że firmę produkującą ten zacny produkt jest ex dziewczyna mojego przyjaciela i że on się czuje dziwnie z tym, że jego nowa dziewczyna jest jej wielką fanką. A mi się to podejście bardzo spodobało! To było totalnie girlpower. A potem spodobały mi się mydła… Oczywiście oleje czy musy do ciała możemy kupić w wielu sklepach z półproduktami czy kosmetykami ekologicznymi lub ukręcić same. Ja wybieram MDM, bo podoba mi się komunikacja firmy z klientem, mam wrażenie, że znam dole i niedole ich roboty, trzymam kciuki, kibicuję. Po drugie, bo strona i produkty są śliczne. To dla mnie ważne, żeby kupując przez internet doświadczać przyjemności z zakupu na każdym etapie. No i na koniec, bo ich kule do kąpieli są obłędne! Swojego czasu wzięłam nawet dziewczyny na spytki, więc jeśli chcecie je bliżej poznać sprawdźcie o czym rozmawiałyśmy:
Skąd pomysł żeby wrócić z Wawy do Kamienia i zająć się mydłem?
Pomysł na mydło dojrzewał w nas dobrych kilka lat, to typowa droga od hobby poprzez pierwsze marzenia o tym żeby to hobby przekuć na pracę, mnóstwo wątpliwości, chwilowe remisje w tym dążeniu, ponowne próby i tak w nieskończoność. Aż w końcu wydarzyło się coś, o czym Aglicy mówią „trigger”- spust, pociągnięcie za spust- zadzwonił do nas znajomy z informacją, że szczeciński urząd marszałkowski zamyka konkurs dotacyjny i brakuje ostatniej osoby do tego konkursu. Godzinę zajęło nam podjęcie decyzji, że rzucamy wszystko co mamy i podejmujemy próbę. To był ten pierwszy skok do wody, później już tylko próbowałyśmy utrzymać się na powierzchni. Trudno powiedzieć, że pożegnałyśmy się ze stolicą. Ania nadal mieszka w Warszawie, tam ma dom i domowe biuro z którego zajmuje się całą formalną stroną naszego przedsięwzięcia. 50% naszej wspólnej pracy to właśnie papiery. Oceny bezpieczeństwa, karty charakterystyk, wpisy do unijnych rejestrów, sprawy prawne, liczenie receptur a wreszcie prowadzenie facebooka, projekty opakowań, promocje dla klientów, formalności związane z targami. Jesteśmy podróżującym teamem. Drogę pomiędzy Kamieniem a Warszawą przemierzamy autem, pociągiem, samolotem, wsiadamy w to, co mamy akurat pod ręką. Odwiedzamy też targi w innych zakątkach Polski, w tym roku odwiedziłyśmy między innymi Gdańsk, Kraków i Katowice.
Dlaczego mydło jest rodzinnym biznesem?
To chyba najbardziej naturalny sposób prowadzenia firmy. Kłócimy się, czasem krzyczymy na siebie, możemy się złościć i trzaskać drzwiami ale mamy takie bazowe poczucie bezpieczeństwa, że żadna z nas nie zrobi drugiej krzywdy. Nie boimy się, że jedna z nas oszuka drugą, zostawi bez pomocy. Często jest tak, że jedna z nas dzwoni do drugiej- potrzebuję pomocy, nie daję rady, rzucaj wszystko i przyjeżdżaj tutaj. Tutaj- do Warszawy na targi, tutaj- do Kamienia do pracowni. I ta druga rzuca swoje sprawy, wsiada w pierwszy pociąg i jedzie. Potem każda znów na moment wraca do siebie- Ula do Kamienia, Ania do Warszawy.
Czy zatrudniacie tez lokalną społeczność czy na razie ogarniacie sami?
Przez długi czas pracowałyśmy tylko we dwie, teraz w Kamieniu pomaga nam nasza wieloletnia przyjaciółka Paulina. Wakacyjnie dołączyła do nas również druga Paula – teraz cały stacjonarny skład ma korzenie Kamieńskie:) Na co dzień pomaga nam jeszcze Borys – szczycący się wielopokoleniowym zamieszkiwaniem stolicy.
Które z waszych produktów są wegańskie, co polecacie?
Nasze musy do ciała – całkowicie wegańskie, cudownie pachnące, wyrabiane z najlepszych olejów i maseł roślinnych z dodatkiem olejków eterycznych. Szafranowo- brzoskwiniowy mus do ciała ma orientalny, lekko pikantny, zadziorny aromat, jest idealny na lato, odżywczy, odświeżający. Lenno-konopny z lawendowo- cedrowym aromatem uspokaja, koi, nawilża. Oba są cudowne. Za jakiś czas pojawią się również wegańskie kule kąpielowe. Pracujemy nad nimi.
Co cieszy w mydle najbardziej?
W mydle cieszy mnóstwo rzeczy. Cieszy złożoność tej pracy- można pracować nad nowymi recepturami, można godzinami mieszać w garach, można bawić się zapachami, kolorami, fakturami, ulepszać technologię, poprawiać procedury, można prowadzić swoje małe eksperymenty w pracowni ale też być z klientami, pakować zamówienia, dbać o wygląd tych opakowań, pracować nad koprodukcjami z innymi twórcami, można uczyć się bez końca nowych rzeczy. Mydło jest bardzo żywą materią jest z nim trochę jak z jedzeniem, wszystko może udać się perfekcyjnie, wszystko może też pójść nie tak. Liczą się temperatury, minuty, wilgotność, często liczą się pierwsze miejsca po przecinku. Czasem więc bywa wredne, doprowadza do furii albo płaczu z bezsilności. Do płaczu kiedy się nie udaje. Kiedy trzeba wyrzucić 40 kilo czyli efekt całej pracy z dnia poprzedniego. Wtedy myślimy sobie, żeby to rzucić w cholerę, poddać się i mieć spokój na korpoetacie. Ale jak w burzliwych związkach (albo w uzależnieniach) bywa- trudno się oderwać. Zawsze się wraca 😉
A co jest najtrudniejsze w samozatrudnieniu?
W samozatrudnieniu są fajne i niefajne klasyki. Do fajności zaliczamy to, że nikt nam się nie wtrąca. Same ryzykujemy i same ponosimy odpowiedzialność. Same wybieramy muzykę przy jakiej chcemy pracować i zegar który chcemy zawiesić w biurze. Czasem kiedy obie jesteśmy w Kamieniu zdarza nam się zaspać a potem zjeść śniadanie z rodzicami i połazić boso po trawie. Później siedzimy w pracowni do drugiej w nocy ale co zostało zjedzone i pogadane jest nasze. Nasze są też stresy związane z księgowością, opłatami skarbowymi, odpowiedzialnością za firmę i pracowników. Praca towarzyszy nam od otwarcia do zamknięcia oczu każdego dnia, myślimy o niej pod prysznicem i w kolejce po kalafior, śni nam się mydło i czasami mamy już kompletnie dosyć;)
Jak widzicie wasz biznes za kilka lat?
Nie mamy pojęcia co będzie za kilka lat. Marzy nam się wiele rzeczy. Stacjonarny sklepik, zakończenie prac nad drugą marką która trafi do sklepów w całej Polsce, myślimy o stworzeniu oferty dla innych krajów UE. Marzy nam się podwyższanie standardów i tworzenie coraz to nowych receptur. Uwielbiamy swoją pracę ale mamy też mnóstwo obszarów poza nią którymi się zajmujemy i którymi chciałybyśmy się zajmować więcej. Ania ma czteroletniego syna któremu poświęca mnóstwo czasu i uwagi, Ulka chce wrócić na studia architektoniczne które zawiesiła w służbie mydłu. Staramy się pilnować, żeby nie popaść w mydlaną obsesję 😉
*Niech pikanterii całej sytuacji doda fakt, że ten wywiad przeprowadzony był wiele miesięcy temu. Od tego czasu MDM wzbogaciło swoją ofertę o nowe produkty, fejm wzrósł i szykuje się sklep stacjonarny w stolicy! To fantastyczne i sprawia, że wierzę, że kupowanie polskich produktów naprawdę ma sens. A ty? Co w Ministerstwie kupujesz najchętniej?
6 komentarzy
Kocham ich olej z pestek śliwek <3
Pachnie marcepanem <3 ja lubię też malinowy!
Pamiętam jak mama mówiła, że dwie siostry robią tam gdzieś na drugim końcu Polski takie super rzeczy i nie może się doczekać, aż ruszy sprzedaż. Kiedy wystartowały mama kupiła chyba po jednej sztuce wszystkiego co wtedy miały. Dzwoniła i zachwycała się, że najchętniej by to wszystko zjadła.
Później z koleżanką wybrałam się świąteczne targi w Łodzi specjalnie po mydło z rozmarynem dla chłopaka. I mimo mojej dość introwertycznej natury (aż sama się sobie dziwię) gęba mi się nie mogła zamknąć przez jakieś pół godziny. Że tak z mamą uwielbiamy, że pół rodziny obdarowane, cuda normalnie! Tamtego roku chyba wszystkie moje przyjaciółki dostały mydła i półkule z Ministerstwa. Chyba nie ma dla mnie ratunku…
Asia, ale to chyba właśnie też jest urok lokalnych firm, prawda? Jak widzisz, że to ludzie z krwi i kości, że wkładają w to serce, że możesz pogadać z nimi, zobaczyć jak wiele w to wkładają. To całkiem co innego niż kupować coś w sieciówce (w których również kupuję) gdzie jakiś prezes siedzi hen hen i tak naprawdę zarówno jego pracownicy jak i jego klienci są tylko cyferkami w excelu. Jak kupuję w małych firmach to jaram się razy dwa. Raz bo fajny produkt mam dla siebie, dwa bo daję zarobić fajnym ludziom.
No jasne, że tak. To dla mnie dość naturalne podejście. Najbardziej lubię takie marki, za którymi stoi prawdziwy człowiek. Są takie jakby bliższe, szczere, prawdziwe. Czuję się jakbym kupowała coś od dobrze znanych mi ludzi. Bardziej jak od koleżanek.
pamiętam jeszcze jak Borys z Anią na fejsie pytali znajomych o nazwę – znaczy były opcje do wyboru i reszta się wypowiadała =) a może to było z PinkClouds już nawet nie do końca pamiętam, ale jedno i drugie Ich przedsięwzięcie jest super hiper =)