Kraków. Miasto, w którym mieszkałam dziesięć lat i którego nie lubiłam. Dziwne miasto. Dla mnie jak przeszczepiona ręka, nie w moim rytmie, ciągle coś nie tak. Za wolne, za przykurzone, za skostniałe. Z dzisiejszej perspektywy: artystyczne, wyluzowane, małe, przyjazne pieszym, blisko gór, z magicznymi zakątkami. Cieszę się jak diabli, że się wyprowadziłam, bo ja i Kraków nie byliśmy dla siebie. Wiem to od pierwszego miesiąca w Warszawie. Są jednak miejscaw Krakowie, za którymi tęsknię. Wiele z nich znika, przekształca się, psuje, zmienia. Jeśli jednak mogę podpowiedzieć, na mojej mapie Krakowa znajdziecie:
Vintage shopy na ulicy Józefa. Dużo dziwnych ubrań, rękodzieło. W soboty (czy w niedziele?) — bazarek na Placu Nowym (płyty vinylowe, biżuteria, ubrania) i graciarnia + starocie na tyłach targu przy Hali Targowej. Jeśli interesują Cię komisy meblowe, jest też jeden pomiędzy rondem Mogilskim a Grzegórzeckim, po stronie ogrodu botanicznego.
Księgarnia CUD na Małym Rynku. Kupisz w niej anielskie karty, ezoteryczne i psychologiczne książki, kadzidła, kamienie, wietrzne dzwonki, palo santo i co tylko zechcesz!
Ekologiczne sklepy przy ulicy Krupniczej. Krupnicza to w ogóle jedna z moich ulubionych ulic w tym mieście. W Tekturze dają dobrą kawę, a na samej ulicy są przynajmniej dwa sklepy, w których można kupić nasiona na kiełki, chleby na zakwasie, eko środki czystości, przyprawy na wagę i inne smakołyki!
Ranny Ptaszek to miejsce Kasi i Zosi Pilitowskich, może kojarzysz je jako autorki książki JAJKO? To jedna z ulubionych śniadaniowni Krakusów. Piękny wystrój i miła obsługa!
Yattai Sushi to miejsce prowadzone przez mojego byłego chłopaka i jego wspólnika. Żółta ciężarówka stoi przy skwerze Judah na Kazimierzu. Nawet jeśli nie przekonuje Was jedzenie sushi z budki, zapewniam Was, że zarówno wegetarianie, jak i mięsożercy wyjdą zadowoleni na maksa!
Eko drogerie przy ulicy Długiej — Pigment i Kosmyk. Kupicie w nich surowce kosmetyczne, olejki eteryczne, półprodukty, niszowe pasty do zębów i odżywki do włosów, a także masę kolorówki, o której często pisze Alina Rose.
Pod Norenami przy ulicy Krupniczej. Azjatycka kuchnia w wegetariańskim i wegańskim wydaniu. Oczywiście Loving hut może się przy tym schować! Koniecznie weźcie danie główne z kurczakiem i zupę tom yum. Sushi raczej przeciętne, więc lepiej skupić się na zupach i drugim. Warto ominąć część karty, która skupia się na potrawach z innych części świata – są najwyżej przeciętne.
Przy ulicy Mostowej dobrze jest napić się wina w Bar a wino lub wypić kawę w kawiarni Mostova.
Ja lubiłam też spędzać samotnie czas w MOCAK’u.
Podoba Ci się seria podróżnicza? Czy chcesz, żebym więcej pisała o polskich miastach i miejscach wartych odwiedzenia? Daj mi znać w komentarzu lub do mnie napisz 🙂 A jeśli chcesz pomóc mi postować częściej, postaw mi raz w miesiącu kawę na Patronite:
8 komentarzy
Hej Justyna, tylko Kanton już od dawna nie funkcjonuje. Nie wiedziałam, że w Cudzie można kupić takie fajne rzeczy, chyba się przejdę sprawdzić 🙂 Pozdrawiam!
O nieeee! Jak to? Co się stało z Kantonem? Za moich czasów właśnie się powiększali! No i taki to pech z pisaniem o ulubionych miejscach nie będąc już mieszkańcem miasta 🙁 Mam też kilka dobrych wspomnień typu Zenit/ Alchemia od Kuchni / Moment, ale ostatnio spotkała mnie tam taka kulinarna zgroza, że nie śmiem polecać aktualnie :/
Z tego co kojarzę tego komisu meblowego między rondami też nie ma, bo budynki sa w remoncie
A jesteś pewna, że komis też? Czy tylko ulica Żółkiewskiego jest remontowana? Bo on był pomiędzy tak jakby 🙂
hej,
piszę bo nie radzę sobie ze zrozumieniem pewnej rzeczy – piszę, aby zapytać, nie atakować cię:)
ale dostrzegam u Ciebie na profilu pewne akcenty, które mnie szalenie drażnią (drażnią mnie nie tylko u ciebie)
chce zaznaczyć ze jestem ateistką, nie wyznaję Boga, Jezusa itp.
tak samo jak wymagam od ludzi wierzących wyznających swoje prawa moralne do nie wtrącania się w moje życie = nie narzucania mi swojej moralności, tak samo ja darzę ich zrozumieniem i szacunkiem (do momentu w którym nie krzywdzą innych)
-> naprawdę znam wspaniałych ludzi, katolików, którzy szanują nas niekatolików i nie są bezmyślnymi służącymi kościoła, wielu z nich szło wspólnie z nami w czarnych protestach
gipsowa Maryjka, obraz Jezusa w mieszkaniu, ostatnio też koszulka z symbolem przypominającym koronę cierniową?
nie uważasz że używanie tych symboli jako „popkulturowego żartu” nie jest pluciem na wartości tych ludzi?
lub z innej też strony
dziwi mnie, że nie przeszkadza ci, że posługujesz się zaczerpniętymi z ,powiedzmy, fikcji literackiej symbolami okrutnego cierpienia, wiesz: morderstwo, poniżenie, krew, mięso, ból
Jezus – postać z tej „bajki”, to był taki koleś, który z miłości do ludzi skazał się na okrutne cierpienie, to jest jakieś wow,
i wydaje mi się nie nie szanujesz tej historii
nie zrozum mnie nie źle, pytam tu jaki jest twój stosunek do rzeczy,
bo może dowiem się czegoś co złagodzi ten zgrzyt który odczuwam, poznam twój pogląd
pozdrawiam ciepło
Werka – dziękuję za to pytanie. Nie wierzę w coś takiego, jak obraza uczuć religijnych. Wierzę, że duchowość to pewne wartości, coś co niesie się w sercu, a nie te, powiedzmy to sobie szczerze – kiczowate obrazki. Dewocjonalia takie lub inne lubię z powodu właśnie ich absurdalności. Mamy też w domu kilka azjatyckich figurek, mimo że moja duchowość jest bliższa innym terenom (i również ma swoje symbole, do których również nie jestem w ogóle przywiązana).
Jezusa jako człowieka jeśli w ogóle miałoby coś obrażać to z całą pewnością nie jego obrazy u nas w domu, ale raczej to co KK zrobił z jego nauczaniem i w jaką doktrynę dla własnych korzyści to przekuł. Nad czym ubolewam i osobiście mocno rozgraniczam nauki Jezusa od jego obecnych wyznawców, którzy pod sztandarem miłości wyprawiają jakieś okrucieństwa.
Jeśli zaś chodzi o Maryję, mam do niej swój osobisty stosunek i sympatię i trochę podobnie, jak z Jezusem uważam, że została wykorzystana do celów konkretnej grupy. Jeśli wziąć z tej historii cokolwiek, to weźmy to – Maryja jest totalnym badassem. Idzie za głosem swojego serca i wołaniem duszy, nie tylko rodzi dziecko z nieprawego łoża (no soraski, nie ma czegoś takiego jak niepokalane poczęcie), ale postanawia je wychować, wierzy w nie całą sobą i ponosi wszystkie tego konsekwencje. Co więcej, jest cudowną matką, matką która wspiera swojego syna w tej ekstremalnie trudnej drodze, którą on sobie obrał.
To trochę mojego spojrzenia na te postacie. Co zaś do symboli, jak pisałam, uważam, że nie można obrazić cudzych uczuć religijnych, bo duchowość tyczy tylko nas osobno, każdego w środku serca. Ludzie mogą nabijać się z postaci, które są dla mnie ważne, ale to jest już o nich, nie o mnie, a tym bardziej nie o tych postaciach. Nie widzę tu braku szacunku. Uważam to za całkiem osobne kwestie. Nie widzę też powodu, dla którego jako osoba anty-religijna mialabym otaczać takie symbole czcią.
Mam za to całkiem inne triggery w związku z tematem, który poruszasz. Bardzo mnie dotyka, kiedy osoby niepraktykujące uczestniczą w ceremoniach religijnych zarezerwowanych dla wierzących i praktykujących daną religię. Ludzi, którzy biorą ślub, bo w kościele ładniej niż w urzędzie, ludzi którzy chrzczą swoje dzieci, żeby teściowe nie mędzili albo z powodu „tradycji”. Kiedy uczestniczę w ceremoniach tego typu, nigdy nie przyjmuję komunii, ani nie wypowiadam słów modlitw, w które nie wierzę – uważam, że najlepsze co mogę wtedy zrobić (jeśli już muszę tam być) to świadkować praktykującym i empatycznie z nimi być w chwili, która jest dla nich ważna.
ok, pojęłam rozróżnienie stosunku do artefaktów (dewocjonalia) a stosunku do postaci/historii/wierzących w ogóle;
jeśli mówimy o żarcie, granica bywa niebezpiecznie niewyraźna, ale każdy ma prawo do swojej
wielkie dzięki za odpowiedź!:) i jej rozszerzenie
pozdrawiam
Dziękuję, tym bardziej post jest dla mnie ważny bo niedługo przeprowadzam się na stałe do Krakowa 🙂