Cześć,
być może czytasz list ode mnie po raz pierwszy. Zazwyczaj piszę moje listy co miesiąc i zostawiam je tu dla pewnej grupy Matronek (osób wspierających publikację treści na Blimsien poprzez Patronite). Dziś jednak piszę list ogólnodostępny. Pomyślałam, że może potrzebujesz to przeczytać.
Kiedyś nabierałam się na schemat myślowy, że każdy może wszystko. Weź kredyt i zmień pracę! Co w tym trudnego? Dopiero ponad 16 lat pracy zawodowej później zrozumiałam pewne rzeczy – to, że ja sobie poradziłam, wcale nie oznacza, że inni sobie poradzą. To, że względnie sobie poradziłam, nie oznacza, że inni nie radzą sobie lepiej. I że w gruncie rzeczy, nie mam się za co winić.
Wszystkie jesteśmy inne, a jednak ulegamy pomysłowi, że chcieć to móc. Na pewnym etapie to było wyzwalające przekonanie, bo to prawda- wielu rzeczy „nie możemy” tylko dlatego, że tak sądzi nasz umysł. Sama rozbijając wiele swoich starych przekonań, zobaczyłam, że MOŻNA INACZEJ. Ale nie wszystko- to, co niektórzy wynieśli wraz z urodzeniem lub z domu rodzinnego, inni będą wypracowywać sobie latami. Nie chodzi tylko o kapitalistyczne myślenie o własnych kompetencjach i sobie jako pracowniku. Chodzi też o ciało – nie każda z nas ma szybki metabolizm (ja mam, więc wydawało mi się, że naprawdę relatywnie niewiele trzeba, by utrzymać szczupłą sylwetkę), nie każda z nas ma końskie zdrowie. Chodzi też o poziom energii – taki wrodzony, trochę jak usposobienie.
Dziś rozmawiałam z moją koleżanką, która jest młodą mamą o innej insta mamie. Ta druga ma kilkumiesięczne dziecko, codziennie ćwiczy z Chodakowską, piecze ciasta i chałki, jeździ sobie na nartach, morsuje i wspina się po górach. Przez długi czas było to dla nas pocieszenie, że da się urodzić dziecko i po prostu uczynić je osobą towarzyszącą w starym życiu. Nie wiem kto pomaga insta mamie, nie mówi nic o płakaniu, załamaniach nerwowych, kolkach i trudach, ale też wcale nie uważam, że to musi być dla niej takie trudne. Myślę, że ona po prostu musi być bardzo żywiołowa. Mogę gdybać sobie o osobie z internetu, ale moja mama taka była. Miała dwójkę małych dzieci i byłaby gotowa węgiel przerzucać, byleby tylko rozładować energię. Dla mnie to niemożliwe – nawet nie mam dziecka, a nie mam siły codziennie wyciskać poty z Chodą. Po prostu jestem inna.
Wiele uświadomiło mi też czytanie książek Stephanie Stahl o bliskości. Kiedy uczysz się, że Twój system operacyjny i sposób, w jaki budujesz więzi, powstaje, kiedy jeszcze nie zapamiętujesz, nie bardzo mówisz i masz bardzo mały wpływ na swoją rzeczywistość, staje się jasne, że niektórzy z nas wejdą w dorosłość z wysokim poczuciem własnej wartości i pomysłem, że po prostu zasługują na miłość i dobry związek. Bez dramatów, bez histerii, bez panicznego strachu przed bliskością lub niepowodzeniem. Szczęśliwa, kochająca się rodzina to zasób, który nie każda z nas ma, tak jak nie każda ma mieszkanie po babci lub może sobie pozwolić na studiowanie bez zarabiania na własne utrzymanie.
Te przywileje nie są rozdawane nam równo i nie chodzi wyłącznie o społeczeństwo czy klasizm. Czasem chodzi o geny, a czasem o zwykły łut szczęścia. Nie każdy jest ładny, nie każdy jest bystry, nie każdy jest zdrowy, nie każdy ma talent, który łatwo zmonetyzować. Kiedy słyszę porady „chodź do IT i zarabiaj 20 tys. miesięcznie” brzmi to dla mnie jak propozycja „hej, nie chcesz może lecieć w kosmos?”. Nie chodzi o moje ograniczające przekonania, ja po prostu zupełnie się do IT nie nadaję i dużo czasu zajęło mi zobaczenie, że inni ludzie mogą nie nadawać się do rzeczy, które dla mnie są łatwe.
Czytam sobie różne dyskusje o uprzywilejowaniu i często drażnią mnie one na równi z udawaniem, że każdy z nas może osiągnąć wszystko, jeśli wystarczająco mocno się postara. To nieprawda. Nie chciałabym jednak, żeby kajanie się uprzywilejowanych osób, które naprawdę mają multum zasobów, wpływało źle na całą masę osób, które urabiają się codziennie po łokcie, by sobie coś wypracować – niezależnie czy to aktywne macierzyństwo, szczupła sylwetka, zdrowa skóra, tytuł naukowy, 20 tys. przychodu miesięcznie czy cokolwiek innego. To bardzo nie w porządku, gdy bardzo zasobne osoby pociągają za sobą średniaków i wciągają ich w poczucie winy. Uświadomiła mi to kiedyś jedna z Was podczas dyskusji na IG (naprawdę wiele z nich wynoszę), kiedy zaczęłam polecać właścicielkę pewnej księgarni i jej stories o uprzywilejowaniu, usłyszałam, że nie mam pojęcia o stopniu uprzywilejowania, którego ta osoba doświadcza i jeśli w jakikolwiek sposób wydaje mi się, że jestem po tej „uprzywilejowanej stronie barykady” oznacza to tylko, że nie mam pojęcia, o czym mówię – o skali. Przemyślałam to i muszę się zgodzić.
Wewnętrzna zgoda na to kim i jaka jestem, dała mi wiele. Nie mam już wyrzutów sumienia, że nie jestem bardziej jakaś. Zauważyłam, że social media robią w sprawie „stylu życia” to, co kiedyś magazyny robiły w związku z ciałami. Można wybrać sobie dowolne, ładne fragmenty cudzego lifestylu i uznać, że taki wyklejony z nich kolaż może być przecież naszym życiem. Ale czy może? Nikt jakoś na insta nie pokazuje ceny, jaką płaci za to, co wybiera. Akceptacja siebie i moich talentów, ale też niedostatków nie tylko zdjęła mi ogromny ciężar z pleców. Dała mi też wiele poczucia wdzięczności za te zasoby, które mam. Wiem, że nie zawsze sama je wypracowałam. Z niektórymi rzeczami się urodziłam, inne przyszły mi zwyczajnie łatwo. Wcale nie wszystko wypracowałam sobie przy akompaniamencie potu i łez.
Nie jestem już osobą, która będzie mówić „skoro ja mogę, to Ty też”. Złapałam się na tym, że to niekoniecznie jest wspierające. Co jeśli ktoś nie może? Czy powinien czuć się gorzej? Nie sądzę. Bardzo bym chciała, żebyśmy umiały zaakceptować siebie, tu gdzie jesteśmy, z tym, co dziś mamy.
Uściski,
Blum
11 komentarzy
Piękny i wzruszający list, dziękuję! Z wiekiem dochodzę do bardzo podobnych wniosków i nie mówię już, że wszystko zawdzięczam własnej pracy. Nie wiem tylko czy dobrze rozumiem fragment o skali uprzywilejowania, czy możesz coś tu dodać?
No, że głupio się kajać, jaka nie jestem uprzywilejowana pod wpływem cudzej przemowy, rozkminiać to, kiedy taka osoba studiowała na bardzo drogich zagranicznych uczelniach, a osoby, które znają ją z dzieciństwa mówią, że generalnie rodzina jest b. majętna i b. majętna nie oznaczy wakacji dwa razy w roku poza sezonem i lekcji angielskiego 😉 choć to też oczywiście przywilej, niemniej czesto jest tak, że najgorzej czują się ci, którym daleko do Grycanów, Kulczyków czy innych rodzin z willą w Konstancinie.
W Warszawie te kontrasty są b. ciekawe, bo jest tu dużo ludzi z małych miasteczek, którzy nie mieli super startu a dziś naprawdę dobrze żyją, ale są też dzieciaki, którym starzy płacą za czesne 1,5 kafla miesięcznie, do szkoły wozi je prywatny kierowca lub uber i tak dalej. Dla mnie taka skala nie jest po prostu czymś, co brałam pod uwagę i chyba czułam się na wyrost „uprzywilejowana”, co powodowało, że wstydziłam się cieszyć z moich osiągnięć, bo inni mają gorzej. A potem uświadomiłam sobie w jakich warunkach żyję i ile pracy mnie to kosztowało i jakoś to sobie urealniłam.
Dzięki, tak – w Waszawie na pewno te kontrasty są bardzo widoczne. Po tym, co napisałaś też widzę, że muszę zrewidować skalę własnego uprzywilejowania 🙂 choć generalnie kiedy myślę skąd przyszłam i gdzie jestem teraz to jestem dumna. Myślę, że naszym zadaniem jest i urealnianie się, i dostrzeganie własnego rozwoju. Bardzo lubię czytać Twoje przemyślenia, dziękuję że się nimi dzielisz!
Dał mi do myślenia akapit o dyskusjach nt. uprzywilejowania, bo jakoś nie odczułam w nich wpędzania w poczucie winy. Bardziej widzę je jako taki „reality check” – ludzie bardzo często narzekają na swoją sytuację, za którą pewnie zamieniłaby się połowa populacji Ziemi. Oczywiście nie chcę tu powiedzieć, że ktoś kto przykładowo pracuje za najniższą krajową i na to narzeka powinien przestać bo dzieci w Afryce itd. – chciałabym żeby każdy mógł żyć jak najlepiej, a najniższa krajowa nie pozwala na godne życie. Ale moim zdaniem warto mieć świadomość że życie w kraju gdzie nie ma wojny, takim, z którego w każdej chwili można wyprowadzić się gdziekolwiek w Europie bez wizy i paszportu, takim gdzie wiesz że twoje dziecko nie umrze z głodu to jednak jest spory przywilej i warto też raz na czas poczuć za to wdzięczność (a nie poczucie winy).
Pełna zgoda co do „każdy może wszystko” i „chcieć to móc”. Nie znoszę tej narracji i denerwuje mnie jej rozpowszechnienie.
Dzięki za list!
Zoja – tak oczywiście i wdzięczność i świadomość. Mam nadzieję, że niebawem sami nie będziemy w sytuacji, gdzie nie wolno wyjeżdżać, ciąża jest rejstrowana, aborcja zabroniona a gwałty bezkarne – choć wydaje się, że to mleko już się rozlało…
Jednocześnie to wpędzanie w poczucie winy przywilejem bywa przykre. To jak ta Rozenek, co cudnie chudnie za tysiące złotych. Jeśli ktoś czuje, że „po prostu nie wziął się za siebie” a przecież mógłby – to dla mnie już nie ok.
Tak samo obserwuję (żyjąc w Warszawie, w Krakowie tego nie było), że jest tu bardzo dużo kawiorowej lewicy. Ludzi, którzy dostali po dziadkach 100m mieszkania, albo ich rodzice żyją w willach w Konstancinie czy Podkowie Leśnej, ale Ci ludzie mają szalenie lewicowe poglądy i chętnie cisną tych, którzy się pocą, żeby podnieść swój standard życia, chętnie wypominają im klasizm, sami i pijąc to przysłowiowe latte na mleku owsianym i posyłając dzieci do prywatnych szkół i mając mały domeczek na Mazurach. Ja na początku z moją sporą wrażliwością społeczną bardzo się ich argumentami przejmowałam, dopóki nie zrobiłam innego rodzaju reality check niż ten, o którym mówisz. I okazało się, że owszem, mogę sobie pozwolić na ręcznie malowany talerz za 180 zł, ale nie mogę sobie pozwolić na mieszkanie, opiekunkę do dziecka, prywatne przedszkole czy prywatną służbę zdrowia w abonamencie. I nieważne ilu tych talerzy bym sobie odmówiła, nijak nie złożą się one na przywileje, które mają takie osoby, bo wartość mieszkań, domków letniskowych i reszty (mówię o takich, które dostajesz, a nie bierzesz na nie kredyt) jest porażająca.
Jednocześnie wiem po sobie, że kiedy mnie na coś stać, przestaje to być ważne, nie jest moją aspiracją. Kiedy pracowałam w modzie za psie pieniądze marzyłam o kilku pięknych przedmiotach z ulubionych domów mody – to była moja pasja, do dziś lubię dobre wzornictwo. Ale wystarczyło, żebym raz kupiła sobie taką używaną torebkę by uznać, że jokes on me – nie potrzebuję jej, nie chcę i nie wiem czego oczekiwałam, ale z pewnością nie spełniło to tych oczekiwań. Od tego czasu staram się urealniać swoje osiągnięcia – wiem, że mam talenty i zalety, część z nich sobie wypracowałam, ale część w ogóle nie jest moją zasługą. Nie zazdroszczę ludziom, którzy z urodzenia mają lepiej, ale nie chcę od nich słuchać, że powinnam mieć więcej wrażliwości społecznej, bo oni nad klasizmem płaczą w swoich SUVach 😉 Tak samo przez minione 16 lat o wiele rzeczy się starałam i wiele z nich mi nie wyszło – po prostu. Dlatego znając smak niemocy i porażki jestem ostatnia do mówienia „nie masz tego co ja? każdy może to mieć, musisz się bardziej postarać”.
Wyszło w sumie o klasizmie i mieniu, ale mój list nie jest o tym – jest też o temperamencie, wrażliwości, talentach, przebojowości, energii – nie każdy ma charyzmę, nie każdy będzie liderem, nie każdy świetnie sobie poradzi z uśmiechem na twarzy mając malutkie dziecko, nie dla każdego miłość jest łatwa, nie każdy ma wyporność na stres, nie każdy umie zarabiać duże pieniądze, nie każdy jest przedsiębiorczy i nie każdy jest odważny – i to jest ok. Na tych ludzi też jest miejsce. My też jesteśmy tymi ludźmi. Przestańmy ciągle podnosić sobie i innym poprzeczkę mówiąc „sky is the limit”. To krucha granica pomiędzy „bullshitem” a „ograniczającymi przekonaniami”. Jestem za tym, żeby nad tymi drugimi pracować i hackować swój mindset – sama to robię i uważam za ważne. Ale też chciałabym, żebyśmy umieli zaakceptować siebie i innych takich, jakimi jesteśmy – z naszymi trudnościami, bolesnymi miejscami i ograniczeniami.
To, co chcę powiedzieć, to że każdy może zająć miejsce. Świat nie jest tylko dla bogatych, młodych, pięknych i charyzmatycznych. W tak podzielonej Polsce musimy zacząć się szanować, a ciężko to będzie zrobić, gdy nie umiemy zgodzić się najpierw na samych siebie.
Piękny list.
Ja wyrosłam w świecie przemian politycznych, gdy wkraczał kapitalizm i trzeba było być kreatywnym oraz „widzieć siebie za 10 lat”. Strasznie mi to doskwierało, bo mam kompletnie nieprzebojową osobowość, i się zupełnie nie odnajdywałam. Wiele lat zajęło mi dojście do tego, że wcale nie muszę taka być, że mam inne zalety, i one wcale nie są gorsze.
Z tym uprzywilejowaniem też ciekawy wątek – bo tak, jestem w pewnym sensie uprzywilejowana, ale nie chcę czuć się z tego powodu bardzo winna, bo nie jest to poziom SUVa i Podkowy Leśniej 😉 , a jednocześnie też włożyłam dużo własnej pracy, żeby być tu, gdzie jestem. I myślę, że o tym też trzeba pamiętać – nawet start z uprzywilejowanej pozycji nie musi niczego gwarantować, choć dużo ułatwia.
Joanna – zgadza się. Nie chciałabym też, żeby osoby z SUVa i Podkowy miały wyrzuty sumienia. Może po prostu byłoby fajnie, gdyby obok swoich nawoływań urealniały swój status. Fajnie robi to Nomadmum na Instagramie. Można zobaczyć, że ona wydaje na terapię dziecka 8 tys miesięcznie i kupuje świece zapachowe za 130 zł, ale… ale ta osoba zarabia 50 k miesięcznie, co pozwala ochłonąć i nie wkurzać się na siebie, że „och, dlaczego inni mają, mogą, bla bla bla a ja nie”. Bo to urealnia!
Jednocześnie nie ma nic gorszego niż bardzo zasobne (w dowolne zasoby) osoby, które mówią „każdy powinien tak jak ja”. Nie każdy. Nie wszyscy zaczynamy w tym samym miejscu i nie wszyscy chcemy i potrzebujemy tego samego. I to jest ok!
Daje do myślenia !
Dziękuję za ten tekst.. tego potrzebowałam. Akceptacji że zarówno ja z moim „dobrym bagażem” jestem ok, jak i to że moja przyjaciółka go nie ma i nie musi umieć tak jak ja rozwiązywać problemów. Mimo że jesteśmy niesamowicie do siebie podobne.
Dziękuję jeszcze raz…
Blum rzadko komentuję, ale bardzo często do Ciebie zaglądam od wielu lat,
piękny list
potrafisz opisać to co myślę;-*
Twój blog jest z każdym rokiem ciekawszy
Ja chcę zmienić pracę, ale obecnie jestem na chorobowym w ciąży, potem macierzyński, więc nawet nie szukam innej pracy przez ten czas. Chcę wydać ksiązkę – spróbuję, jak się uda to super, jak nie – wymyślę coś innego. Nie każdy może wszystko i trzeba się z tym pogodzić.