fot. Agnieszka Wanat

Problem z medytowaniem i pisaniem jest taki, że im więcej rozumiem w ciszy, tym trudniej i mniej chętnie przychodzi mi ubieranie tego w słowa. Chcę dziś poruszyć temat ciałopozytywności, ciałoneutralności i międlę te słowa na języku, a im dłużej to robię, tym bardziej nie jestem pewna, jakie znaczenia obecnie noszą. Bo chyba zgodzicie się ze mną, że klasyczna definicja to jedno, a to, co pracuje w rzeczywistości pod danym szyldem to już całkiem inna sprawa. Chciałam zatytułować ten tekst inaczej. Mój oryginalny tytuł brzmi tak:

My body is a temple. And it’s frickin’ fancy.

fot. Agnieszka Wanat

Przez kilka lat po tym, jak rozstałam się ze światem mody (projektowałam ubrania w branży fast fashion) potrzebowałam resetu. Takiego przez duże R. Właśnie przeprowadziłam się z Krakowa do Warszawy i obserwowałam sobie, jak różne smaki mają te dwa miasta. W Krakowie jest artystycznie i jakby bezgotówkowo, bardziej mrocznie i zachowawczo. W Warszawie na pewno bardziej trendy, a medycyna estetyczna dosłownie kapie z twarzy na Zbawiksie. Gdy zobaczy się tę ilość zrobionych ust na metr kwadratowy, można zrozumieć dlaczego niektóre celebrytki uznają, że pokazanie w social mediach niepomalowanych paznokci jest heroicznym aktem odwagi. Wtedy cała Polska łapie się za głowę, a to po prostu inne bańki. Ja z łatwością poruszam się między nimi, mam intuicję, spostrzegawczość i bardzo łatwo mi zdekodować różne zachowania mieszkańców – to, co uważają za seksowne, za modne, za pożądane, za obiekt zazdrości. Lubię to obserwować. Byłam do tego trenowana, taki zawód sobie wybrałam a wybrałam go nie bez powodu. Po prostu miałam do tego dryg i byłam w tym dobra.

Sama jednak byłam zmęczona i potrzebowałam odpocząć. Zajęło mi to mniej więcej trzy lata. Trzy lata bez makijażu. Eksperymenty z owłosieniem na ciele, niepomalowane paznokcie (czułam, że duszą się pod lakierem) i włosy bez stosowania odżywki. Pracowałam z domu, łatwo mi było sobie na to pozwolić, było to przez pewien czas świeże i odżywiające, a potem mnie szalenie zmęczyło.

O moich latach bez makijażu pisałam tu:

2 lata bez makijażu! Czego doświadczyłam i co wybieram teraz.

a o failach w pielęgnacji naturalnej tu:

Faile w pielęgnacji naturalnej, czyli co nie uległo poprawie!

Wszystko, o czym dziś piszę, jest moją drogą i nijak nie musi być uniwersalne. To moje odczucia i moje przemyślenia, Twoje mogą być kompletnie inne i to jest ok. Możemy się różnić.

Po trzech latach zapragnęłam błysku. Brokatu na powiekach, ułożonych włosów, bordowej szminki i moich szalonych kimon. Zachciało mi się ubierać, nakładać maseczki, wklepywać kremy i malować paznokcie. Łaknęłam koloru i powrót do ubierania się oraz elementów makijażu były dla mnie formą zabawy. Równie dobrze mogłabym to robić na papierze, ale miałam ochotę ozdabiać siebie! Szczotkowane ciała, polerowanie paznokci i masowanie twarzy mi nie wystarczyło. No i teraz śmieszna sprawa, bo zmieniły się moje odczucia wobec ciała.

Poczułam się rozpieszczona. Poczułam, że jestem dla siebie ważna. Nie czułam opresji związanej z mainstreamowymi wyborami dotyczącymi ozdabiania mojego ciała, a profile „ciałopozytywne” zaczęły budzić moją grozę. Z jednej strony szanowałam je za normalizowanie wszystkich odcieni szarości, z drugiej płynął z nich jasny przekaz, że jeśli nie lubisz włosów na nogach i sądzisz, że to Twoja osobista preferencja, najprawdopodobniej nigdy nie uwolniłaś się z patriarchalnego kultu piękna (nawet gdy we frontowej wersji głosiły, że każdy wygląd jest ok, łatwo między wierszami wyczuć, co naprawdę uważają matki założycielki). Tyle że ja nie czułam, żeby ten kult mnie więził, a ozdabianie siebie nie było dla mnie formą walki z kompleksami, tuszowania niedoskonałości lub wciskania się w zbyt ciasne i niewygodne dla mnie normy (choć z pewnością doświadczyłam takich odczuć we wczesnej młodości, kiedy miałam ogromne problemy z cerą, a makijaż był moim kamuflażem). Malowanie się, ozdabianie biżuterią, zakładanie na siebie pięknych w moim odczuciu ubrań stało się dla mnie źródłem samokultywacji. Energia podąża za uwagą, a przekaz dla mojego ciała był następujący:

Jesteś piękne.

Cieszę się, że tak dobrze mi służysz.

W co chciałobyś być ubrane? Ah, więc ma być czerwona i falować?

Czego potrzebujesz teraz?

Czy masz ochotę na złote drobinki?

Ah, więc mówisz, że chcesz jeździć na desce?

fot. Agnieszka Wanat

Moje ciało wydawało ciche pomruki zadowolenia, kiedy rezerwowałam sobie czas tylko dla niego i nakładałam na nie maseczki, miałam czas na automasaż, albo porządny peeling. Moje duchowe ja jest obleczone w bardzo fizyczne ciało, a to ciało odbiera świat zmysłami i naprawdę nie musi być przekonywane przez lobby kremów do golenia, żeby uwielbiać, kiedy idealnie ogolona i wybalsamowana noga wślizguje się w świeżą pościel. To jest dla mnie bardzo przyjemne, kiedy jestem gładka, a moja skóra nawilżona, choć testowałam też inne opcje i choć nawet dziś nie golę się częściej niż raz na tydzień.

Ze zdziwieniem wysłuchuję argumentacji, że gdyby nie tyle to a tyle czasu poświęconego na upiększanie siebie, mogłabym czytać więcej, nauczyć się kolejnego języka lub odwiedzić Maroko. Być może sama używałam kiedyś takiego argumentu. Rzecz w tym, że to kolejna pułapka i jest to pułapka premiowania intelektu, umysłu oraz produktywności. To pułapka, na którą się złapałam i chcę to wyraźnie powiedzieć:

Wolę robić sobie cielesne przyjemności niż uczyć się francuskiego, przeczytać kolejną książkę lub być w świecie. Bo nie potrzebuję ani tylu umiejętności, ani tylu bodźców i dostrzegam nareszcie wartość w zatrzymaniu się i osadzeniu się w sobie. Nie idę też w dualizm mądra albo ładna, bo do tego się te argumenty sprowadzają. -> Pomyśl jaka mądra mogłabyś być, gdybyś nie traciła 15 minut na makijaż co rano.

No dla mnie ten argument to jest żart. Na nowo rozkochuję się w malowaniu paznokci z przyjaciółką, zbieraniu ziół, robieniu sobie razem maseczek. Bardzo zaskoczyło mnie odkrycie, którego dokonałam, mieszkając przez miesiąc w domu mojej koleżanki. Na każdej ścianie było przynajmniej kilka luster, więc chąc nie chcąc nieustannie siebie obserwowałam. Ważyłam wtedy stanowczo za dużo, jak na rozmiar, w którym się lubię, moja cera była fatalna, ale to przyglądanie się sobie było początkiem powrotu do dobrej relacji z ciałem. Zaczęłam je bowiem ZAUWAŻAĆ. I dopiero wtedy zrozumiałam, że te trzy lata niezajmowania się nim, były potrzebnym odwykiem, ale odwykiem związanym z przesyceniem skupienia na sprawach wyglądu zewnętrznego, co wiązało się z wykonywaną pracą. To były trzy lata, kiedy pielęgnowałam ciało, ale mało na nie patrzyłam, mało go dotykałam i mało byłam z nim w kontakcie. I o dziwo to właśnie te mainstreamowe sposoby na dbanie o siebie (i joga!) na nowo mnie do niego przybliżyły. Znów znam każdy swój pieprzyk, każdy nowy rozstęp i zmarszczkę, każdy siwy włos.

Nie mam potrzeby walczyć ze sobą, ale mam wielką ochotę siebie celebrować! Dbanie o moje ciało poprzez upiększanie go łączy mnie też z moją kobiecością. Inne osoby mogą w ogóle nie czuć metki „kobieta”, ale ja ją czuję i lubię. Mój dom jest pełen muszli, kamieni, przypraw, książek, figurek i światełek. Moje ciało ozdobione jest tatuażami, kolczykami, pierścieniami i brokatem. Lubię obfitość! To jest moje życie. A jeśli moje ciało jest moją świątynią, to jest to świątynia pełna kwiatów, kadzideł i rzeźb. I nie widzę w tym podejściu nic złego i śmieszy mnie, że zataczamy razem kolejne koło, a używanie gliterowego linera staje się aktem buntu. W mojej bańce o odwadze będzie niedługo świadczyło oznajmienie, że nie chcę włosów pod pachą, nawet jeśli są naturalne.


 

2 lata bez makijażu! Czego doświadczyłam i co wybieram teraz.

...

4 komentarze

  1. Bardzo przyjemnie mi się czytało Twój wpis. Również miałam podobne etapy. Nasz stopień dbania o ciało powinien być w zgodzie z nami. Ja uwielbiam masaże, pobyty w spa, dotyk bosych stóp z ziemią, zapach olejków, perfum, kadzideł, świeczek. Kocham kolory, faktury.Makijaz i ozdabianie ciała jest dla mnie formą kreacji. Moja dusza to po prostu uwielbia. Znam kobiety , dla których masaż czy kąpiel to udręka i strata czasu. Każda z nas ma innne potrzeby. Pozdrawiam cieplutko:)

  2. Karolina

    Dałaś mi do myślenia. Co mnie przybliża do ciała, a co oddala? Nigdy nie byłam bardzo w ciele, chyba dopiero od czasu śledzenia wpisów na gangu zaczęło to do mnie docierać. Wcześniej nawet nie wiedziałam że tak można. Niedawno urodziłam drugą córkę. I właśnie zdałam sobie sprawę, że poród oddalił mnie od ciała (pierwszy zresztą też). Choć to mistyczne (cholernie trudne, ale mistyczne) przeżycie. Choć był to dobry poród. Dałam życie osobie, którą kocham najbardziej na świecie, a myślę tylko o tym, że nie mieszczę się w ubrania, a moje uda w sukience ocierają się o siebie. Moje ciało zasługuje na szacunek i podziw, a ja go nienawidzę. Dziękuję Ci za możliwość uświadomienia sobie, jak bardzo sama siebie krzywdziłam.

  3. O, no to jest temat bardzo u mnie na czasie i mam bardzo podobne przemyślenia do Twoich! Mam za sobą parę lat w trybie urodowego minimalizmu (odkładanie na mieszkanie plus wszechobecne zero waste…) – i bardzo powoli wychodzę z etapu czucia się jak ziemniak. Fajnie jest dokonywać przemyślanych wyborów konsumenckich, ale nadmierne ograniczanie szybko robi się niezdrowe i uciążliwe. I choć taki krótkotrwały odwyk od makijażu to ciekawy eksperyment który polecam każdemu, a do używania podkładu i noszenia obcasów pewnie już nigdy nie wrócę, to mnie też irytuje ten podział na „zadbane intelektualnie i nieumalowane” oraz „tak zajęte własnym wyglądem, że na pewno na nic wartościowego nie starcza mi czasu” który nadal kreują zarówno mainstreamowe media, jak i influencerzy z bańki feministyczno-bodypositive.

Leave a Reply

.