Monday Delight czyli życie w zachwycie: cztery pory roku.
Wystawiłyśmy nosy zza zaparkowanego auta. Najpierw nieśmiało, a potem już całe głowy. Ja, z moją ludzką grzywką i ona, z czekoladową truflą psiego nosa. Kilka chłodnych kropli spadło nam na ciała. Nic nie jechało, zatem przeszłyśmy na drugą stronę. Ona powąchała rozjechanego kasztana, a ja czubkiem buta kopnęłam innego (tylko po to, by popatrzeć, jak się pięknie będzie kulał). Liście nie były chrupkie i szeleszczące, wręcz przeciwnie. Kąpały się w kałużach i było dość chłodno. Wcale nie mogę powiedzieć, żeby to była moja ulubiona pora roku. Jeszcze tydzień temu, dokładnie w poniedziałek pociągałam smętnie nosem, siedząc w autobusie do Lizbony. Marudziłam jak dziecko, że kto to widział, kto to widział, żeby taka jesień! Przecież komu przeszkadza chodzenie w klapkach na gołą nogę, komu przeszkadza w końcu spódnica i koszulka i że to już wszystko. Dziś jednak było mi miło w tym chłodku i w tej dziwnej pogodzie. Słońce nie mogło się zdecydować czy świecić, czy pospać jeszcze chwilę za nasiąkniętymi deszczem chmurami. W sklepie kupiłyśmy kawałek pomarańczowej dyni, którą ugotowałam z makaronem orzo, posypałam bałkańskim serem, doprawiłam sokiem z cytryny i słuszną porcją orzechów włoskich i gałką muszkatołową. Zerwałam przedostatnie gałązki cytrynowego tymianku i roztarłam je nad talerzem. Lu zajęła się kością. Zmywarka usypiała mnie swoim monotonnym pomrukiwaniem, całkiem, jakby była dużym zwierzem, który przykucnął w rogu mojej małej kuchni, zwinął się w kłębek, ziewnął i poszedł spać, mrucząc. Naszła mnie ochota na porządki w spiżarce, zapisałam się też na sportowe zajęcia (czego nigdy nie robię latem, choć zawsze sobie obiecuję, że zrobię). Jesienią wracam do rytmu. Wracam do kuchni. Wracam do lasu. Wracam do siebie. Jesień stwarza przestrzeń, w której rozpakowuję tobołek lata, a w nim:
– muszelka, która wygląda jak wieloryb
– trochę piasku
– doświadczenia, które upakowywałam na szybko po kieszeniach, dopiero teraz będę oglądać, decydować co z nich zrobić i o których pamiętać, a które wyrzucić
– kilka pęknięć i nadkruszeń duszy (do rychłego naprawienia)
– cały stos zupełnie nowych pomysłów (czy coś z nimi zrobię?)
Jesień to moment powrotu do domu po długich, wariackich wakacjach, którymi są dla mnie wiosna i lato. Prania, sprzątania, szykowania przestrzeni, układania nowych planów i harmonogramów, powracania do zdrowego odżywiania, suplementacji, bardziej zorganizowanego życia i bycia bliżej siebie, bo troszkę dalej od świata zewnętrznego Jako dziewczynka zżymałam się na słowa mojej mamy o tym, że trzeba czasem poczuć słony i gorzki smak życia, żeby móc odróżnić od nich szczęście. Wydawało mi się wtedy, że można czuć tylko szczęście i nigdy się nim nie znudzić, tak jak można zjeść tabliczkę mlecznej czekolady na raz i nie mieć dosyć (tylko dzieci potrafią takie rzezy). Potem długo nie lubiłam jesieni i zimy. Dziś zachwyca mnie każda pora roku. Zatrzymuję się. Pozwalam zdziwionej wilgoci podotykać mnie po twarzy, zajrzeć pod sweter, wylecieć mankietem. Oglądamy się, co roku od nowa. Ja, coraz starsza, coraz bardziej zmęczona słońcem. Szykuję się na mniej lubiane pory roku z przyjemnością. Zagrzebuję z książką w pościeli. Wyciszam się przed momentem, kiedy ziemia znów zadrży i wybuchnie zielenią i wszystkimi kolorami kwiatów.
Delight to zbiór esejów autorstwa J.B. Priestleya, które powstawały w 1949 roku w nieciekawej, brytyjskiej, powojennej rzeczywistości. Pomysł ten zrecyklingowała Hannah Jasne Parkinson, której książką Drobne Przyjemności zostałam obdarowana i… o ile pomysł mnie zachwycił, o tyle wrażliwością językową i sposobem odczuwania świata znacząco się od autorki różnię. Zainspirowana, postanowiłam jednak zapoczątkować serię poniedziałkowych wpisów na temat małych zachwytów, do której mam nadzieję i Wy się przyłączycie, kiwając ze zrozumieniem głowami lub wymieniając w komentarzu własne zachwyty z minionego tygodnia. Wierzę, że ustawienie rejestru na małe cuda codzienności może przynieść wiele ulgi i napawać nadzieją w postcovidowym świecie, w którym inflacja i wojna spędzają wielu sen z powiek. Odczarujmy razem poniedziałki naszymi mikrozachwytami! Do usłyszenia za tydzień.
10 komentarzy
Fajny pomysł! Miło wrócić do czytania online czegoś więcej niż homeopatyczne teksty w stories (choć Twoje bardzo lubię ;)).
W zeszłym tygodniu zachwyciłam się tym, że trochę bliżej poznałam ważną dla mnie osobę. Co więcej, ta osoba obiecała mi, że wykorzystując swój talent stworzy coś specjalnie dla mnie! Dwa zachwyty w jednym. *^o^*
Ja też bardzo tęskniłam za pisaniem, ale książka to tak angazujące przedsięwzięcie, że zupełnie nie mam przestrzeni na pisanie innych rzeczy i nie chodzi o czas, a o to, że ja jak nie piszę, to słowa mnie prześladują, nachodzą, zalewają, to mój stan naturalny. Lecz gdy je upuszczam, angażuję siły twórcze w coś dużego, to one nie pojawiają się. Teraz tama stoi a słowa powoli szemrzą, podnosząc poziom i nie ukrywam, tęskniłam za tym <3 i fajnie będzie znów tak funkcjonować na blogu.
Bardzo fajnie mieć włączony detektor małych cudów, życie staje się piękniejsze. Dziękuję za inspirację. U mnie to były dziś m.in.: warzywa z patelni po indyjsku, staruszek pies, który codziennie towarzyszy mi w pracy, chałwa, którą wyszukiwałam cierpliwie na półce, bo inne nie spełniały wymagań, zabawa z myszkami uratowanymi z laboratorium i dobra książka, która czeka na mnie napoczęta na półce. No i najbliższe osoby, tych jest mało, ale są najlepsze. Mogłabym tak jeszcze wymieniać i wymieniać, to chyba znak, że mam dobre życie.
Stefa – to brzmi jak niesamowita obfitość, ale i wielka wrażliwość 🙂
I ta obfitość maleńkich cudów jest tak powszechna i dostępna… Czasem owszem, przetnie niebo błyskawica jakiegoś dramatu, ale najważniejsze to właśnie umieć spojrzeć na własną, niesamowitą (!) codzienność jak na mały kalejdoskop dobrych, karmiących duszę elementów. Miłego wieczoru 😘
Mięciutki i cieplutki brzuszek przytulnego kotka. Śliwki tak dojrzałe, że nie potrzeba do nich nawet kropli miodu po duszeniu na patelni. Cudowny cierpki zapach ostatniej japońskiej pigwy spod krzaczka. Satysfakcja z pomnażania roślinek do ogrodu i leśny zapach dojrzałego kompostu. Cała taczka zebranych orzechów włoskich. Wieści ze w rzece mieszkają wydry 🙂
Joa a wiesz jak takie śliwki gorące z patelni wspaniale smakują z lodami? OMG
Ten środowy zachód słońca na Mazowszu mnie tak zachwycił, że zabrał dech w piersiach. Pierzasta, rozświetlona i zmieniająca co chwilę kolory pierzyna na niebie. Piękne to było.
Swietny pomysl na taka poniedzialkowa magie!