Gdybym chciała czekać na ocean, to relaksowałabym się raz do roku. A tak? Leżę sobie na leżaczku w parku kieszonkowym albo hycam na murek, żeby patrzeć na klon i oddaję się podsłuchiwaniu, jak plotkują drzewa. W kieszonkowym szczególnie jedno, takie zielono-srebrzyste ma wiele do powiedzenia. Jego drobne i suche liście w kształcie serc szemrzą i szeleszczą jak baba dwie klatki obok, co wie kto i z kim, gdzie mieszkał i ile lat ma jego pies, kto się rozwiódł, a kto jeszcze nie, ale rychło to zrobi. Skubana jest niezawodna bardziej niż algorytmy Zuckerberga. Nie znam jednak języka drzew i całkiem nie wiem, kogo obgadują, może właśnie mnie? A ja nic sobie z tego nie robię, tylko się wyleguję, szczelniej owijam szalikiem i słucham tego szemrania, szeleszczenia i szurania. I czy w jakimś innym języku niż polski istnieją tak idealne słowa oddające mowę liści? Najbardziej lubię, jak wiatr wcale nie jest odczuwalny na dole, a już na pewno, kiedy nie jest porywisty. Liście mówią wtedy szeptem, radośnie, jeden do drugiego, z drzewa do drzewa, opowiadają sobie historie. Lubię je wszystkie, te letnie, soczyste i pełne chlorofilu i te jesienne, susze, odrobinę bardziej dramatyczne. Nie lubię, kiedy wiatr jest a mocny, wtedy mam wrażenie, że liście niepokoją się, naradzają, mrocznie coś knują. Suche gałęzie trą się o siebie, skrzypią, drzewa są zaniepokojone. Jednak w dni słoneczne i ciepłe drzewa są zrelaksowane. Po moim ulubionym skacze wiewiórka. Kiedy zastyga w bezruchu, wiatr jednakowo ugina jej puchaty ogon i liście w koronie. Kiedy patrzę wystarczająco długo, wszystko zamienia się w piksele, w małe szkiełka jak w kalejdoskopie, nie wiem już, kiedy szumią liście, a kiedy moja głowa. Boli mnie kark od zadzierania brody wysoko, wszystko faluje i jest mi tak bardzo błogo.

– No drzewo, muszę się chyba już zbierać! – mówię. A ono na to tylko, jakby chciało, żebym jeszcze posiedziała chwilę pod jego majestatem, ucisza mnie liściastym- szszszsz.


Delight to zbiór esejów autorstwa J.B. Priestleya, które powstawały w 1949 roku w nieciekawej, brytyjskiej, powojennej rzeczywistości. Pomysł ten zrecyklingowała Hannah Jasne Parkinson, której książką Drobne Przyjemności zostałam obdarowana i… o ile pomysł mnie zachwycił, o tyle wrażliwością językową i sposobem odczuwania świata znacząco się od autorki różnię. Zainspirowana, postanowiłam jednak zapoczątkować serię poniedziałkowych wpisów na temat małych zachwytów, do której mam nadzieję i Wy się przyłączycie, kiwając ze zrozumieniem głowami lub wymieniając w komentarzu własne zachwyty z minionego tygodnia. Wierzę, że ustawienie rejestru na małe cuda codzienności może przynieść wiele ulgi i napawać nadzieją w postcovidowym świecie, w którym inflacja i wojna spędzają wielu sen z powiek. Odczarujmy razem poniedziałki naszymi mikrozachwytami! Do usłyszenia za tydzień.


...

Leave a Reply

.