Masz takie rzeczy, które sprawiają, że się rozpływasz? Ale nie jakiekolwiek, takie, które są niezmienne od dzieciństwa? Nadchodzi powoli czas w roku, na myśl, o którym przebieram nogami. Jest jak małe święto. To moment, w którym wybieram się do sklepu MUJI po nowy kalendarz! Zawsze ten sam. Niezbyt ozdobny, bo MUJI nigdzie nie umieszcza nadruków, logo, deseni. Wszystko jest maksymalnie uproszczone. Jednocześnie tylko MUJI mieści się w mojej torebce, jest lekki, niewielki i ma idealnie gładki papier. Jeśli uda mi się dopasować do niego odpowiedni długopis, dłoń dosłownie sunie po jego gładkiej tafli. Uwielbiam to uczucie. Tę gładkość, tę lekkość, czystość, idealną kulkę długopisu lub końcówkę rysika o odpowiedniej grubości, która sprawia, że literki są jak ślady na lodzie wytańczone przez zawodową łyżwiarkę. Jakże to przyjemne. Na samą myśl przeszedł mnie po karku miły dreszcz jak przy słuchaniu ASMR.
Jako nastolatka chciałam mieć sklep zoologiczny, sex-shop lub sklep papierniczy. Sklep zoologiczny dość szybko się zdezaktualizował wraz ze zrozumieniem etycznego problemu związanego ze sprzedawaniem zwierząt z terrariów i akwariów (choć dobrze wspominam te dziecięce wyprawy do szczecińskiego sklepu Małe ZOO, w którym pokrzykiwały papużki faliste, chomiki biegały w kołowrotkach, a ściana pełna była żabek i rybek). Sex-shop nęcił możliwością dokonania rewolucji. Koniec z paskudnymi kotarkami w strażackiej czerwieni i tandetnymi opakowaniami! Koniec z koszmarnym pseudonaturalizmem z plastiku. Niech sklepy erotyczne będą jak muzea designu! Ta rewolucja już się dokonała. Obecnie gadżety erotyczne są piękne, a mnie… no cóż, w ogóle nie interesują.
Za to zapach papieru! Kolorowe brystole. Długopisy, zakreślacze, naklejki do BJ, kredki, farbki, notesy i notesiki, taśmy do podkreślania, flamastry, chlebowe gumki, chropowatości papieru do akwareli, mogłabym nie wychodzić z papierniczego lub plastycznego godzinami. Złote tłoczenia na okładkach albo złocone brzegi senników. Mała dziewczynka we mnie aż piszczy. Wszystko jest żywe, tak samo, jak wtedy, kiedy jako dziecko dostałam jeden z najpiękniejszych i najcenniejszych prezentów mojego życia — zestaw drogich kredek, które po zwilżaniu mokrym pędzlem zamieniały się w akwarele. Później wizyty w sklepach plastycznych na studiach. Kartony do zagruntowania, farby i farbki, węgiel i dziesiątki ołówków. Uwielbiałam to. Każdą część tego doświadczenia, bo wizyta w papierniczym to dla mnie doświadczenie dla każdego zmysłu.
Ta porządnisia we mnie, która kocha planować i podkreślać (a zapału starcza jej na pierwsze trzy strony), ta artystka, która uwielbia bawić się kolorem i testować nowe techniki, ta analogowa retromantyczka, która musi pisać odręcznie, bo żaden iPad jej nie da tego, co da spisanie swoich emocji ręką — one wszystkie są podekscytowane, zadowolone, onieśmielone mnogością wyboru. Każda taka wyprawa to święto — dotykania, wąchania, oglądania.
Jeśli mam zły dzień — po prostu zabierz mnie do dobrze zaopatrzonego sklepu papierniczego. Na pewno się poprawi.
Dobre adresy dla podobnych świrów:
Delight to zbiór esejów autorstwa J.B. Priestleya, które powstawały w 1949 roku w nieciekawej, brytyjskiej, powojennej rzeczywistości. Pomysł ten zrecyklingowała Hannah Jasne Parkinson, której książką Drobne Przyjemności zostałam obdarowana i… o ile pomysł mnie zachwycił, o tyle wrażliwością językową i sposobem odczuwania świata znacząco się od autorki różnię. Zainspirowana, postanowiłam jednak zapoczątkować serię poniedziałkowych wpisów na temat małych zachwytów, do której mam nadzieję i Wy się przyłączycie, kiwając ze zrozumieniem głowami lub wymieniając w komentarzu własne zachwyty z minionego tygodnia. Wierzę, że ustawienie rejestru na małe cuda codzienności może przynieść wiele ulgi i napawać nadzieją w postcovidowym świecie, w którym inflacja i wojna spędzają wielu sen z powiek. Odczarujmy razem poniedziałki naszymi mikrozachwytami! Do usłyszenia za tydzień.
3 komentarze
To tak bardzo o mnie, szczegolnie o tej dziewczynce uwielbiajacej rysowac, malowac i wypisywac emocje. Jednak coraz czesciej ogarnia mnie smutek, kiedy widze, ze puste kartki kosztuja wiecej niz te wypelnione myslami, ilustracjami, zdjeciami.
Pamiętam jak za dzieciaka najcudowniejszym dniem był ten, w którym jechałam z mamą i tatą do Chorzowa do dużego sklepu papierniczego „Stalówka” i wybierałam tam zeszyty, długopisy, kredki i resztę szkolnych przyborów na nowy rok. Tam rodzice kupili mi zestaw ołówków zamykany w blaszanym pudełku do szkicowania i ogromne pudełko kredek świecowych, które uwielbiałam.
Piękne wspomnienie! Raz nawet byłam w tym sklepie na rolkach, to już w ogole było połączenie moich dwóch pasji😀
Kredki w metalowym etui to było coś! Do dziś mnie to bardzo jara 🙂