Wiatr gwiżdże zimową piosenkę, obsypując nam twarze suchymi, drobnymi płatkami. Pieką w zetknięciu z ciałem już tylko wtedy, kiedy wpadną w oczy. Moja skóra jest różowa, a kosmyki włosów zamieniają się w śnieżną rzeźbę. Płatki przymarzają do poszczególnych pasm włosów, a potem zespalają ze sobą jak fryzjerska guma, tyle że tworzą kruchą, chrzęszczącą pod palcami strukturę. Zakopało nam się auto, a Luna biega jak szalona.

To dziwne, ale latem na rozgrzanym piasku wydaje się ciepła, niemal różowa w odcieniu, połyskująca miedzią, teraz jednak jest brązowo-szara, jak zmarznięte drzewa, które wycofały już soki do wnętrza i jak lodowate wody Wisły. Stoimy na naszej ulubionej plaży. Oprócz nas nikogo tu nie ma. Wszyscy poszli pewnie na sanki. Nie ma śladów w świeżym śniegu i nie ma innego dźwięku niż świszczący wiatr. Jesteśmy ciepło ubrani, lekko głodni, zachwyceni. Powoli zmierzamy w stronę auta, podziwiając białe czapki, które nawłocie ubrały na swoje puchate główki.

Zajeżdżamy jeszcze do sklepu. W domu czeka na nas już tylko przytulność. Jest poodkurzane i jest ciepło. Myszkanko ma we wnętrzu dużo drewna. Miodowe podłogi płynnie przechodzą w ciemniejsze odcienie w kuchni i jaśniejsze w przedpokoju.  Myszkanko jest małe i może to czyni je tak przytulnym. Jest jak pudełko zapałek, a my jak małe myszki w ilustrowanej bajce dla dzieci. Zapalam świece zapachowe. W kuchni pachnącą świętami, a w pokoju trochę męską, bo myszka nr 2 dostanie zaraz kość, która pozostałym myszkom nie pachnie zbyt przyjemnie. Myszka nr 3 już zadekowała się pod kocem w łóżku, doniosłam jej marcepanu, orzechów brazylijskich, pistacji i kompotu ze śliwek, winogron, jabłek i gruszek, który nastawiłam wczoraj. Pachnie cynamonem, goździkami i kardamonem. Zaraz nastawię ryż, którego słodki, mdławy aromat zawsze działa na mnie kojąco. Jeszcze tylko w małym szklanym dzbanuszku zaparzę sobie jaśminowego earl greya. Tak powinna pachnieć skóra ukochanej osoby. Nieco cierpko, roślinnie z silną, kwiatową nutą. Tak pachnącą skórę warto owinąć szalikiem, a nawet postawić kołnierz płaszcza — żeby nie była dla wszystkich, żeby była tylko dla mnie, kiedy odwinę kawałek materiału i wtulę nos między szyję a ramię, tak, jak odwija się czekoladę ze złotka. Intymna sprawa. Zmysłowa. Osobista wręcz. Herbatę kupiłam w sklepiku nieopodal. Wszystkie puszki wyglądają tak samo. Są kremowe i mają napisy, które bardziej pasują do grzbietów książek niż roślinnego suszu. Jadeitowe miecze, Duch poranka, Leśna magia — to tylko niektóre z nich. Obok stoją słoje z migdałami oblanymi zastygłą czekoladą i wyturlanymi w cynamonie albo suszone wiśnie w gorzkiej czekoladzie. Jest wiele rodzajów i wybieram kilka z nich. Pani pakuje je jak małe klejnoty, starannie i powoli do małej, przezroczystej torebeczki. Kilka z nich upada jej i toczy się po podłodze. Luna jest bardzo podekscytowana.

Za oknem już ciemnieje, ale nie jest to ta nieprzyjemna, szara siność, która przypomina skórę palacza lub ciągnące się w nieskończoność dni marca. To miły połyskujący fioletem granat. Bardzo pasuje do czekoladek i do grudniowych piosenek, które zaraz popłyną z trzeszczącego głośnika. Złożę jeszcze tylko czysty obrus, doleję sobie herbaty i wezmę kilka oddechów pachnących nadchodzącymi świętami.

Każdy z nich jest cenny. Jestem w miejscu, które teraz jest moim domem. Są nas trzy myszki. Pachnie. Jest ciepło. Zaraz będzie obiad. Jestem tu ukryta bezpiecznie przed światem, a to nawet nie koniec. Przytulność i dom są jak zabawa matrioszkami. Poza pomieszczeniem, w którym siedzę (oczywiście kuchnia), jestem opakowana w wygodne, miękkie i czyste ubrania. A w samym środku mnie, jest jeszcze przytulniej i bezpieczniej, bo w głowie i w sercu mam spokój i bo to dobre miejsce do życia. Jeszcze lepsze niż każdy dom, jaki stworzyłam, odkąd wyszłam z rodzinnego gniazda. Nareszcie.


Delight to zbiór esejów autorstwa J.B. Priestleya, które powstawały w 1949 roku w nieciekawej, brytyjskiej, powojennej rzeczywistości. Pomysł ten zrecyklingowała Hannah Jasne Parkinson, której książką Drobne Przyjemności zostałam obdarowana i… o ile pomysł mnie zachwycił, o tyle wrażliwością językową i sposobem odczuwania świata znacząco się od autorki różnię. Zainspirowana, postanowiłam jednak zapoczątkować serię poniedziałkowych wpisów na temat małych zachwytów, do której mam nadzieję i Wy się przyłączycie, kiwając ze zrozumieniem głowami lub wymieniając w komentarzu własne zachwyty z minionego tygodnia. Wierzę, że ustawienie rejestru na małe cuda codzienności może przynieść wiele ulgi i napawać nadzieją w postcovidowym świecie, w którym inflacja i wojna spędzają wielu sen z powiek. Odczarujmy razem poniedziałki naszymi mikrozachwytami! Do usłyszenia za tydzień.


 

...

2 komentarze

  1. o kurde też tak chcę tzn chcę mieć w środku mnie dobre miejsce do życia – bardzo Ci dziękuję za to, że się tym dzielisz ze mną

  2. Ten wpis jest tak piękny, tak sensualny i tak mądry. Przeniosłam się w twój świat, mój na chwilę zniknął. No i telefon zniknął, na którym to czytam. Uwielbiam.

Leave a Reply

.