Kiedy jest mi źle, kiedy barki ze stresu podjeżdżają mi do góry, a moje ciało jest w reakcji walcz lub uciekaj, nic nie robi mi tak dobrze, jak wyobrażenie sobie, że stoję tam, w ogrodzie z widokiem na ocean, a mokre grudniowe powietrze otula mnie zapachem figowego drzewa, które rośnie przy wejściu do ogrodu.
Figowce towarzyszą mi od dzieciństwa, ale przez lata nie uświadamiałam sobie miłości do nich. Nawet nie do ich owoców z miękką skórką i rubinowym wnętrzem, które smakują dobrze tylko prosto z drzewa, nagrzane promieniami południowego słońca. Bardziej chodzi o ich liście o przyjemnym kształcie i o soczysty zapach zieleni połączony z czymś lekko mlecznym, aksamitnym, mechatym. Ten odurzający kontrast słodyczy, cierpkiego soku i kremowości zawsze mnie koi, jest moim bezpiecznym miejscem.
Delight to zbiór esejów autorstwa J.B. Priestleya, które powstawały w 1949 roku w nieciekawej, brytyjskiej, powojennej rzeczywistości. Pomysł ten zrecyklingowała Hannah Jasne Parkinson, której książką Drobne Przyjemności zostałam obdarowana i… o ile pomysł mnie zachwycił, o tyle wrażliwością językową i sposobem odczuwania świata znacząco się od autorki różnię. Zainspirowana, postanowiłam jednak zapoczątkować serię poniedziałkowych wpisów na temat małych zachwytów, do której mam nadzieję i Wy się przyłączycie, kiwając ze zrozumieniem głowami lub wymieniając w komentarzu własne zachwyty z minionego tygodnia. Wierzę, że ustawienie rejestru na małe cuda codzienności może przynieść wiele ulgi i napawać nadzieją w postcovidowym świecie, w którym inflacja i wojna spędzają wielu sen z powiek. Odczarujmy razem poniedziałki naszymi mikrozachwytami! Do usłyszenia za tydzień
