Kiosk był sklepem na moją dziecięcą miarę. Co prawda musiałam stanąć na palcach, żeby dosięgnąć okienka, ale przynajmniej mogłam w nim kupić coś, na co mnie było stać. Duże i twarde kulki gumy balonowej o paskudnym smaku, o których mama mówiła, że są chińskie i dostaje się od nich raka. Guma Turbo, znacznie lepsza i przede wszystkim z naklejką, którą można było wkleić do specjalnego albumu. Albo rarytas nad rarytasy — zielona, kwaśna Hubba Bubba. Oczywiście wszystko to sprzedawane na sztuki. Uwielbiałam, gdy wśród nudnych, szeleszczących czarno-białych gazet dla dorosłych pojawiał się nowy numer Kaczora Donalda z plastikową zabawką, albo jeszcze lepiej, jakąś do samodzielnego złożenia. Czy ktoś jeszcze pamięta kącik siostrzeńców Donalda, gdzie udzielano porad, na jakbyśmy to dziś nazwali pranki? Uwielbiałam to. Dużym sentymentem darzyłam również ostatnią stronę Angorki i komiks o Gwidonie. Filipinka i Wiktor były pogardzanymi magazynami dla lamusów, a prawdziwe wypieki na twarzy fundowało Bravo i Bravo Girl, zwłaszcza kącik o seksie.
Z tego czasu pozostał mi sentyment do zapachu kiosku. Tego przedziwnego miksu taniego druku, słodyczy i tytoniu. Trochę miętowych gum do żucia, trochę tanich mydeł i innych niedrogich kosmetyków, jak choćby lakier do włosów i perłowy lakier do paznokci. Sprzedawczynie w kiosku, zazwyczaj starsze panie, choć trafiali się i dziadziusiowie, byli rodzajem bóstw siedzących w swoich małych, ciasnych świątyniach. Ich kapliczki zamiast plastikowymi kwiatami i kolorowymi szarfami, ozdobione były nadtopionymi batonikami w wyblakłych od słońca opakowaniach (królował Grzesiek, Pawełek i Princessa, dziwny doprawdy trójkąt miłosny), wodą toaletową, soczkami w kartonikach i pobladłymi opakowaniami prezerwatyw, na których zawsze prężyły się młode damy o sztywnych i wielkich piersiach. Ten zapach prześladuje mnie do dziś, choć rzadko kupuję już coś w kiosku. Częstotliwość bywania ustępowała stopniowo. Najpierw zdigitalizowały się bilety komunikacji miejskiej, później doładowania na kartę, a na końcu przestałam kupować prasę. Ostatnio jednak zajrzałam do nowy numer Przekroju. Włożyłam pół głowy przez okienko, bo ekspedientka była przygłucha (a i ja nie słyszę najlepiej). Znajomy aromat uderzył mnie w nozdrza.
Do kolekcji ulubionych zapachów z dawnych czasów należy też zapach starej tapicerki. Mój dziadek i jego duży Fiat, a nim małe wycieczki na działkę. Fiat miał tapicerkę niczym futro. Pamiętam, że czerwień zmieniła się z biegiem lat na róż, ale to było tak dawno temu, że mogę się mylić, co do koloru. Nagrzana słońcem pachniała kurzem i odświeżaczem do auta. Czasem jeszcze wsiadam w podobnie pachnącą taksówkę, która miesza zapach czarnego Wunderbauma i wysiedzianych tekstyliów, ja znów mam pięć lat i słońce leniwie przesącza się przez drzewa, a ja zaraz będę jeść czereśnie z dziadkowego ogródka. I jeszcze wspomnienia palców dotykających pokrowca na fotel kierowcy. Miały masować kręgosłup i były zrobione z dużych, drewnianych koralików. Czy ktoś oprócz mnie to pamięta?
Na sam koniec muszę wspomnieć książkę od geografii oraz katechezy. Ta druga była bezwartościowa, ale miała dziwaczny zapach, który kojarzył mi się trochę z rybą. Obie pachniały jak Świat i człowiek ukochany atlas z dzieciństwa, gdzie chłopiec i dziewczynka trzymają kulę ziemską, tło jest nieprzyjemnie żółte, za to zapach był obłędny. Jest w tym klaserze zapachów również plażowa, gumowa piłka kupiona na straganie gdzieś nad morzem i pewnie było to Pobierowo. Miała pachnieć jagodowo, a pachniała po prostu dziwacznie, ale ja to lubiłam, uwielbiałam ją, była moim dziecięcym skarbem.
Trzymam te zapachy w pamięci, tak jak trzymało się kwiatki i listki przykryte szkiełkiem i zakopane ziemią w zabawie w Sekret, zwaną inaczej zabawą w Niebko. Gdy opowiadałam o niej mojej 9-letniej wówczas pasierbicy, uznała, że to głupie. Tak samo może jest z tymi zapachami, może to głupie, ale podejrzewam, że zostaną ze mną do śmierci.
Jak zawsze czekam na Twoje zachwyty z zeszłego tygodnia w komentarzu. A może i Ty przywołasz zachwycające zapachy z dzieciństwa?
Delight to zbiór esejów autorstwa J.B. Priestleya, które powstawały w 1949 roku w nieciekawej, brytyjskiej, powojennej rzeczywistości. Pomysł ten zrecyklingowała Hannah Jasne Parkinson, której książką Drobne Przyjemności zostałam obdarowana i… o ile pomysł mnie zachwycił, o tyle wrażliwością językową i sposobem odczuwania świata znacząco się od autorki różnię. Zainspirowana, postanowiłam jednak zapoczątkować serię poniedziałkowych wpisów na temat małych zachwytów, do której mam nadzieję i Wy się przyłączycie, kiwając ze zrozumieniem głowami lub wymieniając w komentarzu własne zachwyty z minionego tygodnia. Wierzę, że ustawienie rejestru na małe cuda codzienności może przynieść wiele ulgi i napawać nadzieją w postcovidowym świecie, w którym inflacja i wojna spędzają wielu sen z powiek. Odczarujmy razem poniedziałki naszymi mikrozachwytami! Do usłyszenia za tydzień.
7 komentarzy
Ach, jak do mnie wrócił zapach kiosku i tapicerki dzięki Twojemu wpisowi… Również pamiętam drewniane koraliki na fotelu, choć nigdy jako dziecko tego nie rozumiałam; myślałam, że to dla ozdoby!
Dodałabym jeszcze – zapach biblioteki dla dzieci, z setkami książek w wytartych okładkach, ale pieczołowicie oprawianych na nowo w plastikowe okładki przez panie bibliotekarki. I ta pełna szacunku cisza, bo dla książek trzeba mieć uważność i czas.
Dziękuję, co za piękne wspomnienia!
Jako dzieciak sporo chorowałam na górne drogi oddechowe i jak się okazało, już dużo później na alergie pokarmowe, wziewne i to wszystko spowodowało, że mam upośledzony węch. Oczywiście też smak, bo to bardzo powiązane ze sobą zmysły. Bardzo lubię czytać jak ktoś opowiada o zapachach, mój mąż też sugestywnie je opisuje. Jako dziecko miałam węch a teraz tych zapachów nigdzie nie odnajduję. Jestem od Ciebie sporo starsza i byłam czytelniczką Filipinki 😉 i w ogóle super się czyta ten wpis, jak i Twojego bloga i książkę Ciepło. A chciałam się podzielić tym, że ostatnio dostałam lody polane gorącymi malinami i poczułam ten zapach malin (nie miałam pojęcia, że to maliny) i przeniosłam się na wieś do mojej babci i nie wiedziałam dlaczego. Przyjaciółka rozkminiła ,że czuję maliny a u mojej babci było pełno malin koło domu i to było dla mnie naprawdę dużym doznaniem i bardzo przyjemnym. I rzeczywiście, sprawdziłam jak się podgrzewa maliny pachną jak pamiętam z dzieciństwa :))
Do Anonim: o tak! Biblioteka to było święto. Mama czytała mi Dzieci z Bullerbyn i Pippi Pończoszankę. Później chodziłam sama do biblioteki przy szkole i kochałam to. Kochałam książki od dziecka. Wtedy niestety poznałam też smak wstydu związany z obsuwaniem się z terminowym oddaniem książek. I to czekanie na dzień wybaczenia, kiedy można było przynieść wszystkie skitrane książki z całego roku bez konsekwencji…
Lidio – zapachy wspaniale kotwiczą wspomnienia. Dla mnie ciekawym doświadczeniem było konfrontowanie tego wpisu z moim tatą. Czy ta tapicerka na pewno była w tym kolorze? Okazało się, że tak. Pomyślałam, że pamięć jest jak skała, która tworzy się stopniowo, jakoś utwardza warstwami. Na koniec nie wiadomo już, co jest prawdą, a co nieprawdą, ale jest to monolit nie do ruszenia :D. Filipinkę lubiłam, ale irytowała mnie, że jest taka „dla grzecznych dziewczynek”. Jednak wypieki podczas czytania rubryki 'mój pierwszy raz” W Bravo podczas każdej autokarowej wycieczki szkolnej było nieporównywalnie bardziej ekscytujące :). Nie było wychowania do życia w rodzinie, właściwie to było nasze jedyne źródło informacji o tym, co w trawie piszczy. Ach wspomnienia!
U nas kioski były zawsze zielone i miały ladę na której zalegały najświeższe gazety. Kiedy urosłam na tyle, żeby wystawić głowę nad ladę, minęła jedna z większych frustracji mojego ówczesnego życia: że nie dosięgam i nie widzę. Dziękuję za piękny opis i przywołanie wspomnień. 🙂
No była jeszcze jedna dziecięca frustracja związana z niedostępnością, a był to wzrost od 140 cm wzwyż, który sprawiał, że można wejść do Makro. Właśnie to „a wchodzisz już do Makro” obok „ała, nie w szczepionkę” oraz „a to ty bawisz się jeszcze lalkami/oglądasz wieczorynkę” były wyznacznikami dorosłości. Trochę wzruszka na te wszystkie wspomnienia.
Dzieciństwo i czasy nastoletnie kojarzą mi się z gumami Turbo, uzupełnianiem i wymienianiem się kolorowymi karteczkami które trzymało się w albumach na zdjęcia, kolorowymi ,,pchełkami „na szprychach rowera, czekaniem na ,,Bravo,Bravo Girl,Twist oraz Popcorn 😀pamiętam też niedzielne dni gdy oglądało Power Rangers,Candy Candy,późnym popołudniem,,Śmiechu warte ’,na dobranockę były Przygody Kaczora Donalda,jeszcze parę lat wstecz całą rodziną śledziło się losy Dr.Queen,Różowej Damy,Maggie.Nie zapomnę nigdy też pięknych zapachów perfum które były symbolem luksusu,prawie każda dama miała na swej toaletce Priscillę Presley,, Indian summer „Gabrielę Sabattini, Być może,Vanilla Musk,Puzzle,Currara była hitem jak i zarówno słynny ,, Wykrzyknik”🥰W czasach nastoletnich prawie każdy z nas ściągał na telefon dzwonki z gazet,miał przyklejoną diodę świecąca, dziewczyny na pierwsze randki psikały się Pumą Różową, Impulsem (o zenie marzę od lat🥰)a prawie każdy chłopak używał słynnego Adidasa…piękne czasy były,aż łezka się w oku kręci 😅