Po roku na Ścieżce Serca spodziewałam się różnych rzeczy. Ale chyba nie tego, że przestanę tak bardzo się wszystkim przejmować, że po prostu pozwolę sobie być. W tym, mieć włochate nogi!
Zawsze miałam dobry kontakt ze swoim ciałem, ale przyznaję, znałam je na wylot. Trochę bo sport, trochę bo taka po prostu jestem. Znam swój każdy pieprzyk i dobrze wiem jak wygląda każda część mojego ciała. Zazwyczaj też robiłam wokół siebie różne rzeczy, aplikowałam kremy i odżywki, używałam dużo kolorówki i ogólnie zadbanie postrzegałam jako „zrobienie”. Były lata, że nie wyszłabym bez makijażu z domu. Były takie, że odpryśnięty lakier na paznokciu by nie przeszedł. Były też i takie, kiedy było mi smutno bo jestem brzydsza niż inne laski. Stopniowo się to zmieniało. Nie wiem czy chodzi o lata, czy o coś innego, ale okazało się, że nie chce mi się już farbować włosów na czarno, a grzywki na różowo. Że ten czerwony na paznokciach to jednak czasem za wiele. No i tak stopniowo moje „bycie zrobioną” topniało. Przyznaję też bez bicia, że pin upowy look na 19 latce wygląda zdecydowanie lepiej niż na 30tce. Zastanawiam się teraz czasem jak to w ogóle możliwe, że chciało mi się kiedyś robić smoky eyes? Albo te lata kiedy wydawało mi się, że bez eyelinera to ja nie mam oczu, wyglądam jak blady bałwan, któremu ktoś wcisnął w twarz dwa węgle źrenic. Naprawdę tak o sobie myślałam!
Albo to złudzenie, że jak już będę miała w końcu ładną cerę, to ja wtedy bez makijażu będę wyglądać jak Miranda Kerr. A potem okazało się, że tak ogólnie, to bez makijażu to ja wyglądam bardziej niż jak Miranda, jak Wiesław, mój tata, tylko że w peruce wzorowanej na włosach Zbigniewa Wodeckiego. No i dupa. Nie muszę mieć problemów z cerą, żeby okazało się, że mam raczej delikatne rysy twarzy, żaden tam ostry nos, żadna mocno zarysowana szczęka, że ogólnie jestem tym co jem, czyli ja akurat jestem węglowodanem. A dokładnie – makaronem. No i kiedyś by to było rozczarowaniem, ale nie w tym roku.
Pozwalam sobie być. Serio. Oczywiście biorę prysznic, myję zęby, używam dezodorantu i tak dalej. Ale nie formuję chwilowo swojego ciała. To mój eksperyment. Pozwalam sobie chodzić bez grama makijażu, mimo że mieszkam z chłopakiem i inne chłopaki wpadają w odwiedziny. A ja co? A ja w dresie! W koczku na czubku głowy. Bez różu, bez konturowania, bez nawet tuszu do rzęs. Czasem to nawet nie golę się jakoś bardzo regularnie, przynajmniej tam, gdzie mi to nie robi różnicy. Nie lubię dodatkowych włosów raczej nigdzie. Ale przyglądam się. Zaakceptowałam nawet ostatnio, że mężczyźni mogą nie golić pach! Jak dziwnie! Lubię też jak ktoś pachnie sobą. Jasne, perfumy też lubię. Ale zapachu osobistego, nie da się zamarkować. Jak źle jesz, chorujesz, stresujesz się – to czuć. Jedni pachną słodko, inni kwaskowato, a jeszcze inni metalicznie. Zastanawiam się też, czy potrafię być piękna bez upiększania się. Bo znam takich ludzi. Oni są piękni takim wewnętrznym światłem, to bije z ich oczu. Uwielbiam to. Tak samo jak pewność ciała, wynikającą z jego sprawności. Ludzi gibkich i mocnych cechuje pewność w relacji z ich ciałem, pewność wynikająca ze znajomości i doświadczenia.
Ten rok mnie odmienił, bo mogę się sobą nie zachwycać, ale nie mam potrzeby się zmieniać. Bo chcę się poznać. I bo się nie wstydzę, nawet kiedy łamię kulturowo narzucone normy. Nie wstydziłam się iść do biura bez makijażu, mimo komentarzy, że wyglądam jak chora albo po prostu kiepsko. Nie wstydzę się podnieść ręki, kiedy nie chciało mi się katować wrażliwej skóry pach dzień po dniu maszynką. Nie wstydzę się bycia 100% nieuformowaną. Nagą. Nie przykrytą.
I naprawdę nie wiem co było pierwsze, czy moja zmiana podejścia czy to, że nagle spotykam mężczyzn, którzy to lubią. Dla których bycie pewną siebie i jakaś naturalna ekspresja są ważniejsze niż dobrze narysowane brwi i woljum włosów. I to mi się bardzo podoba.
I nie twierdzę wcale, że bycie wypindrzoną jest złe. Uwielbiam się malować. Lubię się ładnie uczesać i planuję epilację laserową pach, tak żeby już nigdy nie musieć męczyć się z tą pieprzoną maszynką. Ale jeszcze nie teraz. Teraz pozwalam sobie doświadczyć siebie w pełni, zarówno emocjonalnie jak i fizycznie. Pozwalam być swoim włosom jakie chcą być. Pozwalam swojej twarzy być nagą i bezbronną. Pozwalam swojemu ciału działać, nie zaklejając go toną kosmetyków. Chcę zobaczyć, przypomnieć sobie jakie ono jest naprawdę. Odzyskać z nim kontakt. Poznać je. Chodzi o wolność. Jak tylko zyskam poczucie, że je znam i rozumiem, że nie muszę wokół niego nic robić, to z chęcią wrócę dorobienia wokół siebie tego wszystkiego na co mam ochotę.
A jak jest z Tobą? Akceptujesz się w pełni? Znasz swoje niedostatki? Jesteś pod presją jakiegoś konkretnego wyglądu? Czy jest coś czego jeśli nie robisz (depilacja wąsika, pomalowane paznokcie, wyprostowane włosy) czujesz się zawstydzona? Co dla Ciebie oznacza to, że jesteś zadbana?
Opowiedz mi w komentarzu!
24 komentarze
Zaczęło się od tego, że już w czerwcu moja twarz zaczęła być zmęczona podkładem, choć używałam tylko lekkiego kremu BB. I przestałam go stosować, od kilku miesięcy ani razu nie miałam go na skórze. Wreszcie przestałam się tak świecić! 🙂 I nie martwię się już, czy przypadkiem go nie zetrę z policzka. Zmęczyło mnie farbowanie włosów na niebiesko, doprowadzam się do takiego stanu, by spokojnie mogły odrastać moja naturalne. Czuję się okej, wychodząc bez pomalowanych rzęs, choć wtedy prawie wcale ich nie widać – uroki bycia blondynką 🙂 Ba, nawet odrzuciłam sklepowe dezodoranty, testuję ten zrobiony przez siebie i jestem zadowolona. Najlepszy jest fakt, że te wszystkie zmiany zachodzą stopniowo i naturalnie, wynikają z dobrego wewnętrznego samopoczucia. To taka piękna droga!
Miałam tak samo, z tym eyelinerem, z objętością włosów i z poczuciem skrępowania, gdy moje ciało zachowywało się cieleśnie. Miotałam się między „nie mogą mnie zobaczyć bez makijażu” a „niech mnie oglądają bez makijażu i jeszcze powiedzą, że ładnie wyglądam bo bardzo chcę to wiedzieć i się w tym upewnić”.
Nie wiem, kiedy przyszedł moment, gdy po prostu zaakceptowałam fakt, że jestem człowiekiem i że nie mam się czego wstydzić. Skończyła się analiza zdjęć pod tytułem „tu mam jedno oko bardziej/grube ramię/widać że mam niesymetryczną przerwę między dwójką a trójką z lewej strony, co ludzie pomyślą jak zobaczą to zdjęcie”. No bo co pomyślą? Co ja myślę o takich ludziach? No nic. Na pewno nic złego. Taaaak mi to ułatwiło życie.
Valerie – ja to w ogóle mam pewien pomysł ogólnie robienia wrażenia na zdjęciach. Będzie o tym post, to na bank!
Też kiedyś uważałam makijaż za taki sam element dbania o siebie jak codzienny prysznic. Mam jasne rzęsy, więc wyjście bez tuszu wydawało mi się nie do pomyślenia, w dodatku jestem niska, drobna i mam dziecinną buzię, więc makijaż trochę dodawał powagi. A teraz? Mam 30 lat i nigdy nie wydawałam się sobie ładniejsza 🙂 Owszem, (koreański – leciuteński) krem BB + mineralny róż zazwyczaj noszę, ale jeśli mi się nie chce, to żadna tragedia. Polubiłam swoje jasne rzęsy i w zależności od nastroju maluję je albo nie.
Lubię swoje ciało, lubię je obserwować, lubię oglądać się w lustrze i lubię, że nie jest doskonałe. W dbaniu o ciało bardziej mnie kręcą silne mięśnie pleców, które odciążą kręgosłup, niż wyrzeźbiony brzuch do pokazywania latem 😉 Z przyjemnością wyginam się na jodze i obserwuję, że mogę więcej. Ciało, kiedyś źródło wielu kompleksów – strasznie chude nadgarstki i kostki, za duże kolana, blada skóra z mnóstwem pieprzyków i ten cholerny, krzywy nos – teraz wzbudza we mnie mnóstwo czułości. Rzuciłam palenie, jem czysto.
Nadal farbuję włosy, bo uwielbiam się w jaśniejszym kolorze niż mój, ale od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie, że może niedługo już mi się będzie chciało 🙂
ja tez ewoluowałam niesamowicie. kiedyś byłam głodzącą się nastolatką, która uważała ze nie dość ze gruba, brzydka to jeszcze głupia i cała nie taka. były glany, grzywki itd. był też etap na 6 treningów w tygodniu, ciało z okładki, idealny mejkap i paznokcie. po pierwszym dziecku był dramat i katowanie się bo przecież musialam byc idealna. juz teraz. 2 tygodniowe dziecko a ja pełny makijaż i trzaskam brzuszki. a teraz? w drugiej ciąży upasłam sie jak nigdy – i nie, nie udaje ze to ciąża – to te miliony ciastek, które pożarłam 😉 dzis młody kończy 6 tygodni a ja niewyspana, w wyciągniętych getrach i bez mejkapu odwiozłam rano starszego syna do szkoly i serio uważam, że wyglądam nieźle. oczywiście – gdybym zmieścila sie w jeansy z przed ciąży, umalowała i wyprostowała włosy tu byłabym jak milion dolców – ale teraz nie jest mi to potrzebne. i jest mi z tym dobrze. bez spięcia.
a z tym wewnętrznym pieknem cos jest na rzeczy. ja się z sobą bardzo lubię, a mąz ciagle mówi, że super wyglądam. kiedyś może wyglądałam milion razy lepiej ale nie lubiłam w sobie niczego – mąż chwalił aparycję zdecydowanie rzadziej 😉 teraz jestem seksownym wielorybem 😀
Ja też już dłuższy czas temu przestałam zanadto się upiększać. Stwierdziłam po co mam farbować włosy skoro nie są siwe, nie chciałam się okladac podkładem ani innymi kredkami – chciałam patrząc w lustro widzieć siebie i taka siebie kochać. Wiem, że inni kochają mnie właśnie taką – naturalną i akceptującą siebie, i że nie muszę nikogo udawać ani makijażem podnosić własne ego.
Go girls ! Jesteśmy piękne w każdej odsłonie , nawet prosto z łóżka
Lubię, gdy moje ciało jest czyste, włosy są czyste, a ubrania czyste i wyprasowane. Wolę mieć mięśnie niż ich nie mieć. Moje ciało to ja, ale ja to nie tylko moje ciało. Lubię być najedzona, wytulona, wygadana. W moim zwiazku jest spokojniej, kiedy kocham siebie i kiedy sobie odpuszczam. Jak szukam dziury w całym, to zmieniam się w domowego strażnika, szukam wad i każę za błędy, wszystkich. Wybieram więc miłość. W moim dekalogu miłości jest miejsce na pyszna kawę i herbatę, grę planszowa, spotkanie z rodzicami, futerko tu i ówdzie, wieczorny budyń, skórkę przy paznokciu. Nie ma miejsca na makijaż alergicznych i wrażliwych oczu, chociaż od święta kocham!, powierzchowne relacje, toksycznych ludzi, głód planowany, randki z centymetrem (za częste). Wybieram miłość i chodzę z moją blada i czasami czerwona facjata do klientów. I widzą moje podpuchniete i podsinione oczy zza okularów i często wlosy w nieładzie. Niektórzy nawiązuja serdeczne relacje, inni trzymają miły dystans, inni nie zwracają uwagi, ale mają świat cały w d… więc żadne maxfactory czy loreale nie zrobiłby na nich wrażenia. Pewnie gdybym pracowała z samymi kobietami, usłyszałabym i to i tamto, ale mam wokół siebie samych facetow, więc jestem spokojna. Nie zjawiskowa, ale stabilna. Nie zrobiona ale robiąca swoje. Mnie tam tak dobrze 🙂
Lubię Cię Blum. Bardzo lubię 🙂
Totalnie jestem dokladnie na tym etapie zycia! I jakos specjalnie o tym nie myslalam, nagle w momencie akceptacji wewnetrznej, zwrocenia sie bardziej na duchowe aspekty zycia, na to co mam w srodeczku i na to co dla mnie wazne zachwyt naturalnym czlowiekiem i takim jakim jest przyszedl sam zupelnie. Nie zalezy mi na malowaniu paznokci, ani konturowaniu twarzy, mam taka buzie jaka mam i takie rece i to jest moje super opakowanie 🙂
Z calkowitym zrozumieniem dla „robienia sie” i strojenia i tak dalej.
Buźka! :))
Czytam Cie dosc dlugo Blum , jeszcze starego bloga i Twoja ewolucja robi na mnie totalne wrazenie, wzbudza ta zazdrosc o ktorej kiedys pisalas-zajebista laska, to mi sie podoba, ja tez tak chce, ale w zdrowy i zyczliwy sposob. Ja aktualnie dosyc sie pograzam i czuje ze jestem w czarnej zyciowej dupie. Ale lubie czytac o tym co Ty myslisz bo jest to absolutnie inspirujace ze ktos tak uczy milosci do samego siebie jak ja zawsze chcialam siebie kochac.
A ja wlasnie lubie to w byciu kobietą,ze przez makijaż,fryzury i ciuchy mozemy sie zmieniac. Nie chcę chodzić tylko w dresie i tylko bez makijażu. To zbyt fajna zabawa żeby z tego rezygnować 😉 KasiaJ
To jest po prostu rodzaj dojrzałości. Przychodzi zazwyczaj z wiekiem lub doświadczeniem/przeżyciami.. i już. Bardzo przyjemny stan 🙂
Tasza – not all that glitter is gold! 🙂 Wszystko jest kwestią podejścia, ja mam takie, że kocham żyć i że się życia czepiam i robię wszystko tak intensywnie jak tylko mogę! Jestem dość depresyjna i jak mnie nic nie interesuje, to po prostu mogłabym się położyć do trumienki i już czekać na śmierć.
I naprawdę mam nadzieję, że może być inspirujące to co wyprawiam ze swoim życiem, bo np. właśnie straciłam pracę. Nie mam partnera. Nie jestem dziedziczką. No i w ogóle mnie żadne z powyższych nie martwi. Dla jednych 30 latka z życiowym bałaganem, kotem i współlokatorem to porażka. A ja? Kurczę, no nie pamiętam żeby było mi lepiej. Jestem szczęśliwa, mam satysfakcjonujące związki, dużo się uczę, lubię siebie, robię to co mnie interesuje,idę za ciosem, za serca głosem, za swoim powołaniem.
Każdy z nas jest w dupie. I to nie czyni życia ani mniej pięknym, ani wyjątkowym!
Ściskam!
Ja niestety jeszcze nie jestem na tyle pogodzona ze sobą żeby czuć się swobodnie bez makijażu poza domowym terytorium. Jeszcze się szamotam i wciskam w obraz którym chciałabym być zamiast dumnie odkrywać ten, którym jestem. Mam nadzieję dotrzeć kiedyś do tego stanu bo domyślam się, że to w kosmos cudowne uczucie. Ale wszystko w swoim czasie. Pozdrawiam 🙂
A ja mam 22 lata i nie nosze makijażu, imię sadze ze o dojrzałośc to chodzi, ani o weganizm ani o pewność siebie.
Może o wychowanie albo o ludzi do okola Ciebie; ale przede wszystkim myśle ze chodzi o Ciebie i żeby nie dać się zamieść pod dywan, instagrama pieknych profilowych, multitaskingowego zycia gdzie musisz wszystko robić i mieć żeby żyć. Mysle ze musisz żyć tak poprostu, żeby się cieszyć tym ze miales szanse.
Paulina bro – a może po prostu masz tę dojrzałość w sobie? Zazwyczaj w wieku nastoletnim i wczesnych ’20 odkrywamy makijaż i sztukę bawienia się własnym wizerunkiem. Potem to trochę spada. A potem chyba wszyscy zaczynają mieć wylane, bo okazuje się, że „wyżej dupy nie podskoczysz” ale tez nie musisz, bo jesteś okej taka jaka jesteś 😉
Ja raczej problemu z akceptacją siebie nie mam. Już kilka lat temu zrozumiałam, że trzeba siebie lubić, ba kochać i dbać o siebie.
Włosów nigdy nie farbowałam, miałam natomiast etap namiętnego ich prostowania. Na szczęście to już za mną;) (ile czasu zaoszczędzam!)
Nie wyobrażam sobie natomiast pójścia do pracy bez makijażu. Maluję się bardzo delikatnie, ale jednak codziennie.
Lubię siebie właśnie taką i czuję się dobrze podczas spotkań z Klientami. Pomalowanie oka traktuję trochę jak 'garderobę’ 😉 Gdy idę do sklepu albo poćwiczyć jogę wkładam dresy i taką siebie też lubię.
Jest też różnica między naturalnością a zwykłym zaniedbywaniem siebie. Częściej niestety spotykam się z tym drugim….
Co rozumiesz jako zaniedbywanie siebie?
Zauważyłam, że w Polsce brak higieny to będzie już owłosienie, choćbyś była pachnąca. Albo niewyregulowane brwi.
Niemniej cieszy mnie to co piszesz, pamiętam, że nie tak dawno temu było chyba trochę inaczej, więc wspaniale, że to się zmieniło!
A czemu stylowka pin up lepiej na 19 niz 30 sie prezentuje? 😉 Poza tym super podejscie!
Lara – mam wrażenie, że jak się ma lat naście/20 to jest słodka ale jak ma się 30 to postarza, bo czerwona szminka, liner i geometryczna grzywka bardzo wyciągają podpuchnięte oczy czy pierwsze zmarszczki. Poza tym zaczyna się wyglądać jak taka proper houswife, to ja to chromolę 😉
Justyna Piasecka: bardzo mnie nurtuje, co masz na myśli mówiąc zaniedbywanie siebie.
Moja interpretacja tego fragmentu komentarza – podświadomie ma on dla mnie wydźwięk pejoratywny – powoduje, że cieszę się, że w moim otoczeniu zawodowym nie ma kobiet. Obawiam się, że byłabym postrzegana właśnie jako „zaniedbana” pomimo czystych, ubrań, butów i paznokci.
Wcześniej miałam koleżanki w pracy i słyszałam miłe, ale jednak, komentarze, że mogłabym pomalować się trochę, zmienić kolor włosów, kupić nowy lakier do paznokci lub też że ich zdania w jakim kolorze wyglądam lepiej a w jakim gorzej. Faceci naprawdę mają takie rzeczy gdzieś 🙂
Odkąd skończyłam 15 lat, nie umiałam sobie wyobrazić wyjścia z domu bez makijażu – może nie takiego full z eyelinerem i czerwoną szminką, ale jednak. Nie lubiłam siebie bez makijażu, wydawało mi się, że wyglądam jak koleś (w sumie to prawda, bardzo przypominam jednego kolesia, ale ten typ to mój brat!). I teraz jak pomyślę sobie o tych wszystkich letnich dniach, kiedy temperatura sięgała ponad 30 stopni Celcjusza, a ja mimo to kładłam na twarz gruby podkład… brrr. Moim głównym zmartwieniem były zawsze popękane naczynka, które wydawały mi się strasznie widoczne.
Nie wiem kiedy dokładnie to się zmieniło, ale wiem, że wpływ na to miało kilka osób, które pojawiły się w moim życiu w momencie, w którym z jakichś względów zaczęłam siebie bardziej akceptować. Zaczęłam nową pracę, gdzie poznałam dwie świetne dziewczyny, z którymi bardzo dużo rozmawiałyśmy na girlpowerowe tematy. Pamiętam moment, w którym sama zdziwiłam się moimi własnymi słowami, kiedy powiedziałam: „no przecież ja właśnie tak wyglądam, dlaczego mam udawać, że wyglądam inaczej, lepiej?”. Zaczęłam poważniej podchodzić do znajomości z facetem, który akceptuje mnie w stu procentach: który mi powtarza, że kocha moje oczy bez makijażu i który lubi to, że nie zawsze jestem gładka jak pupa niemowlaka. Zaczęłam stosować więcej naturalnej pielęgnacji i czary-mary, hokus-pokus… Okazało się, że moja cera, której tak nienawidziłam wcale nie jest taka zła. A staje się jeszcze lepsza bez makijażu.
Ta cała wycieczka pt. akceptacja siebie to bardzo długa i czasem żmudna podróż i jeszcze dużo przede mną. Ale jestem w najlepszym momencie mojego życia pod tym względem, mimo, że potrzebowałam prawie dziesięciu lat, żeby do tego dojść.
Dzięki za tego posta.
Pingback: Listopadowe znaleziska z sieci | ekopozytywna
Często stawiano mnie pod presją bycia szablonową dziewczynką/nastolatką-młodą kobietą. Dzięki bogu uciekałam od schematów więc wiem, że poczucie i zaakceptowanie prawdziwej mnie oddziaływuje na środowisko zewnętrzne. Lubię swoje włosy, które przypominają antenki bo jest ich w cholerę, lubię to że wzrostem przypominam szybciej leśnego skrzata niż modelki o długich łydkach. Lubię brak makijażu i kiepsko zrobiony manicure. Nigdy bycie na pozór piękną mi nie wychodziło chyba nie jestem do tego stworzona. Aż miło się czyta, że starsza dojrzalsza w doświadczenia koleżanka mówi że idę dobrą drogą! Świetny post podsyłam dalej i powracam do somrealizacji bo to tak naprawdę się liczy-liczy dla tych prawdziwych świrów którzy pomimo narzuconego (na pozór bezpiecznego) schematu żyją w zgodzie z sobą (:
Wiki – cudownie, że jest nascoraz więcej!