Ćwiczę teraz jogę wraz z instrukcjami z książki Joga 7/7 autorstwa Gertrud Hirschi. Prowadzi mnie ona nie tylko przez kilka asan, ale też medytację z wizualizacją, mantrę i mudrę. Każdy dzień jest o czym innym, a piątek jest o przyjemności. Kiedy czytam polecenie do medytacji – wyobraź sobie, że patrzysz na cudowne miejsce (rzeczywiste albo zmyślone), które przemawia do twojego wyczucia piękna, spokoju oraz harmonii – miejsce, w którym chciałabyś spędzić chwilę, dzień, tydzień – nie muszę się zastanawiać. Mój umysł (a może serce?) od razu przywołuje to miejsce. Jedno, jedyne miejsce. Wygląda ono tak:
Zakochałam się w Portugalii, co wcale nie było dla mnie jasne i oczywiste. Pierwszy raz byłam tam rok wcześniej z moimi nowymi koleżankami z Warszawy. Byłyśmy w Lizbonie, Peniche i Porto. Przeżyłysmy przygody, odwiedzałyśmy vintage sklepy, jadłyśmy łakocie i piłyśmy wyborne wino. Widziałyśmy przepiękny zamek w Sintrze i oceanarium w Lizbonie, jednak… nie czułam nic. Ani małego drgnięcia serca. Surfować (a o surfowaniu marzyłam, bo jestem stworem wodnym) też mi się nie chciało. Plaża w Peniche była zimna, mglista, jakby oblana mlekiem, pusta. Trzęsłam się na brzegu przyglądając się Kaludii, która była gotowa na wszystko, byle tylko wejść do wody.
Miałam Wam nawet zrelacjonować miejsca, w których byłyśmy i zaczęłam cykl wpisem o Peniche, ale nigdy go nie ukończyłam. Z powdów finansowych i zobowiązań rodzinnych było jasne, że nie pojadę na wakacje z Maharadżą mojego serca. Z resztą z żadnym z moich poprzednich partnerów nie udało mi się zrealizować mojego marzenia o surfingu. To co często nie udaje się z chłopakami, udaje się z koleżankami (gdzie diabeł nie może, tam babę pośle… wiadomo!). To Klaudia namówiła mnie na wyjazd, wszystko zorganizowała, dopięła na ostatni guzik i… kilka dni przed wyjazdem miała wypadek na rowerze. Jechała bez kasku i została potrącona przez samochód na ścieżce rowerowej. Połamała biodro i miała miesiąc leżeć plackiem, a nasz wylot był za kilka dni.
Czego o mnie nie wiecie, to że koszmarnie boję się sama podróżować. Dwa razy w życiu spóźniłam się na samolot i wielokrotnie się gubiłam. Moja vata podczas podróży szaleje, mam zapalenie pęcherza, wizję rychłej śmierci i generalnie strach w oczach. Jak bardzo zabawne nie wydaje mi się to teraz, wtedy nawet Klaudia zaczęła mnie przepraszać, przekonana, że bez niej nie pojadę. Byłam jednak tak zmęczona, tak bardzo potrzebowałam oceanu, tyle lat o tym marzyłam, że postanowiłam jechać.
Żałowałam, że kupiłam pobyt 7 dniowy, co oznaczało łącznie 9 dni pobytu, czułam, że bardzo chcę tam być z Klaudią, miałam nadzieję, że zaprzyjaźnimy się, bo miałyśmy dobre flow, no ale wyszło inaczej. Swoją drogą Klaudia przeżywała w tym czasie trudność z pracą jako stewardessa, miała serdecznie dość podróżowania, ale nie mogła wskoczyć na swoją ścieżkę serca z lęku. Wystosowała intencję, żeby jakoś rozwiązać tę sytuację i wyglądało na to, że zamiast odpoczywać na desce w Portugalii, ma leżeć plackiem przez miesiąc i myśleć o swoim życiu. Tak leżała i myślała, że rzuciła latanie w cholerę i przeniosła się do Berlina. Uważajcie na to, o co prosicie, bo może to do Was przyjść niespodziewaną drogą (i noście cholerne kaski!).
Na lotnisko docieram późno i chociaż transfer z Lizbony do Ericeiry niby jest w cenie, okazuje się, że tylko w okreslonych godzinach. Ja będę musiała dopłacić ok 20 Euro w jedną stronę za podwózkę, ale Uberem wychodzi jeszcze drożej. Przyjeżdża po mnie młody i rozgadany Louis, który z uporem maniaka nazywa mnie Christiną zamiast Justiną. Jest wynajętym kierowcą Surf Yoga, pomaga mi znaleźć moje miejsce i opowiada o podstawowych zasadach panujących w willi.
Specyfika tego miejsca bardzo mi się spodoba, ale o tym dowiem się później. Najpierw ląduję w piwnicy w zbiorczym pokoju urządzonym jak najniższym kosztem. Są tu piętrowe łóżka (raczej dla dzieci), które chyboczą się przy każdym przekręceniu się z boku na bok, jest 6 osób i jedna łazienka. Standard marny, wszystko w kafelkach, sztender do powieszenia ubrań, w łazience prysznic, kibelek, umywalka. Ktoś jest przeziębiony i bardzo kaszle i smarka przez sen. Jestem znana z tego, że zasypiam zawsze i wszędzie, nawet w namiocie rozstawionym tuż za festiwalową sceną, tu jednak jest mi trudno. Rano budzę się z bólem brzucha i omijam pierwsze zajęcia z jogi. Jedna z dziewczyn nie wytrzymuje i wymeldowuje się wkrótce z willi, mówiąc że jest za stara, żeby spać w takich warunkach. Wspominam o tym dlatego, że chociaż dla mnie ta tania opcja była ok, dla mojego partnera, który ma mega problemy z zasypianiem, byłaby prawdopodobnie koszmarna. Surf Yoga za dopłatą wynajmuje lepsze pokoje, mniej jak hostel a bardziej jak hotelowy pokój, mają jednak ich mało i są one droższe.
Do wyboru są różne pakiety. Najkrótszy to 3 noce, najdłuższy 7 (choć można oczywiście dołżyć do niego kolejne dni). Klaudia wybrała dla siebie 7, a ja za nią, bo nie chciałam po 5 dniach wracać sama (bo się boję). Ericeira jest położona ok. 40 minut jazdy samochodem od Lizbony, co czynią ją fantastyczną opcją, jeśli chcecie pozwiedzać, a potem liznąć surfingu i sprawdzić czy to coś dla Was. 3 dni powinny wystarczyć i jest szansa, że wtedy załapiecie się na transfer z lotniska w cenie.
Nasz pakiet to był pakiet surf yoga i zawierał makrobiotyczne śniadanie, lekcję surfowania dziennie i dwa razy zajęcia jogi każdego dnia. Koszt to 549 euro. Za 7 dni z surfingiem i śniadaniem cena wynosi 479 euro więc niewiele taniej, a naprawdę warto wziąć pakiet z jogą, ale o tym za chwilę. Jest też pakiet premium, który znacząco przewyższał mój budżet, ale ludzie, którzy go wykupili bardzo go zachwalali. 7 dni surfowania i 2 x joga dziennie, śniadania, 1 sesja reiki i 2 sesje ajurwedyjskiego masażu kosztowały 749 euro.
Ponieważ moje wakacje zawsze były dużo tańsze uznałam, że będę sobie gotować sama. Nie dało się zrezygnować ze śniadań, obiady można było kupić z dnia na dzień lub gotować samemu. 12 euro za obiad wydawało mi się wysoką ceną, ale już wkrótce porzuciłam próby gotowania na dobre. Niemieckie surferki po prostu jeździły do sklepów Uberem. Duże markety były oddalone od willi na wzgórzu ok. 30-40 minut marszem. Za pierwszym razem poszłam do tego sklepu i wróciłam zasapana, zapełniłam swoją cześć regału, ale okazało się, że logistyka jest trudna, a w sklepach dość drogo!
PROGRAM
Dzień zaczynał się od sesji jogi o 8:00. Zazwyczaj była to szybka vinyasa dostosowana pod surfing. Robiliśmy planki, rozciągaliśmy nogi i pośladki, wzmacnialiśmy plecy. Potem od razu śniadanie, które było obfite. Ari przygotowywała dla nas płatki, prażyła migdały, wszystko było wegańskie, zdrowe, świeżo przygotowane i w formie szwedzkiego stołu. Co działo się po śniadaniu? Cóż, to zależało od fal. Czasem od razu szliśmy na zbiórkę, dostawaliśmy do reki piankę i buty, pakowali nas w samochód i wieźli na plażę.
Czasem jednak, fale miały być według prognoz później i do 14 mieliśmy fajrant. Na plaży cały rytuał ubierania się w pianki, wciskania się w buty, smarowania kremem z filtrem i tachania desek na plażę. Tam rozgrzewka i omawianie techniki z przydzielonym instruktorem. Potem surfing (samodzielnie jeśli ktoś umiał, lub z instruktorem). Całość trwała 2h.
Po powrocie o 18:00 była yin yoga, która miała nas wyciszyć i rozluźnić ciało. Czasem więc po prostu nie było kiedy ugotować sobie obiadu, bo kiedy Ari wchodziła do kuchni, nie było takiej możliwości. Szybko okazało się też, że obiady kupowane na miejscu wychodzą taniej. Szczerze? Poza yogą, surfingiem i yogą nie było wiele czasu i siły na cokolwiek innego. Samotnie trochę chodziłam po mieście, zwiedzałam wybrzeże, byłam na plaży, czytałam książkę, jednak szybko dostosowałam się do rytmu – wszystko dla ciała, jesteśmy tu by surfować. Obiadokolacje składały się zwykle z zupy, drugiego i deseru. Były bardzo zdrowe i sycące. Jeśli zdecydujecie się, definitywnie bierzcie opcję z obiadem na miejscu, a to, co kupicie w sklepie, będziecie zjadać w międzyczasie.
KLIMAT MIEJSCA
Napisałam, że podobała mi się specyfika miejsca. Zrozumiałam, że to nie jest standard dopiero, kiedy pewnego wieczora do naszej willi przybyli Chorwat z Czechem. Poznali się na studiach, wracali z Peniche w poszukiwaniu dobrych fal. Dotychczas w willi była przeważająca liczba kobiet, kilku mężczyzn i jedna niemiecka rodzina z dwójką nastolatków. Wszyscy byli mili, cisi i zorientowani na aktywny odpoczynek. Czech z Chorwatem natychmiast jednak wyjęli z plecaków browarki, odpalili telwizor w jadalni (nikt z nas nawet nie zauważył, że tu jest jakiś telewizor) i zaczęli studenciakową gadkę szmatkę. Small talk zakończył się równie szybko, co zaczął, kiedy zaczeli sypać tekstami o tym, że to niezwykłe, że dziewczyny potrafią i chcą surfować (serio, wypowiedziane w pomieszczeniu gdzie 85% to kobiety, które przyjechały tu bez partnerów, zazwyczaj solo, własnie po surfing). Chłopaki mieli silny patriarchalno-akademicki vibe, więc prędko zostali w salonie sami. Nasza willa to nie był party house. O 22 wszyscy już smacznie chrapali, żeby o 8:00 być na macie. Niektórzy wypuszczali się na tany w miasto, ale zazwyczaj kończyło się to kacem przeżywanym na piętrowych łóżkach i przespaniem surfingu, więc szybko dawali sobie spokój. Definitywnie nie było to miejsce, gdzie chlanie jest ważniejsze od tego, po co tu przyjechaliśmy. Bardzo mi się to podobało, bo chociaż wszyscy byli na luzie, nie było pijackich okrzyków, wymiotowania, balangi i gównażerii, co jest ważne, kiedy śpisz w wieloosobowym pokoju.
TOWARZYSTWO I PODRÓŻOWANIE SOLO
Po co czekać na spełnianie marzeń, jak można ewentualnie pojechać solo zamiast czekać, aż poznamy kogoś, kto też chciałby surfować?
No właśnie! Byłam w Ericeiri w październiku. Trafiłam pechowo na niemieckie wakacje i wylądowałam wśród praktycznie samych Niemców. Ponieważ Surfyogaportugal nie organizuje turnusów, można przyjechać kiedykolwiek na 3/5/7 dni, ludzie czesto się zmieniali. Ci, których poznałam już się zakumplowali, a za kilka dni mieli wyjechać, nikomu też nie chciało się w grupie swoich przechodzić na angielski, żeby mnie zabawiać rozmową, więc przez pierwsze dni byłam dość osamotniona. Potem jednak ekipa się wymieniła i trafiły mi się naprawdę fajne dziewczyny z Anglii i Niemiec. Byłam przekonana, że wszyscy tam będą paczką/parami tymczasem ze wszystkich ludzi, których tam poznałam była jedna para z RPA, wspomniana rodzina z Niemiec i dwie siostry ze szwajcarii. Cała reszta przyjechała solo, bo nikt z ich otoczenia nie interesował się surfowaniem. Dlatego uważam, że to totalnie dobre miejsce, żeby przyjechać tam jako singielka, gdyby przyszło którejś z Was do głowy, że chce i marzy, ale podróżowanie samodzilne nie leży w jej naturze. Po prostu jedź!
YOGA
Carlos, założyciel Surfyogaportugal sam jest nauczycielem jogi i zapalonym surferem i chociaż w szkole nie uczy ani jednego, ani drugiego, wie kogo zatrudnia i co robi. Joga była świetnie dostosowana do potrzeb surferów. Niektórzy pierwszy raz w życiu mieli okazję ćwiczyć yogę, mimo to zajęcia były i wymagające i łagodne jednocześnie. Podobało mi się to, że yoga nie była ugryziona jak fitness dla turystów. Było śpiewanie mantr, była pranayama, a to co robiła Lisanne podobało mi się najbardziej. Łagodnie prowadziła zajęcia z elementem uwalniania napięć z ciała i swobodnego oddychania. Jej sety robiły na mnie naprawdę wrażenie, nigdy dotąd w Polsce nie byłam na zajęciach, które nie byłyby kadzidlarskie (jeśli wiesz, co mam na mysli) ale jednocześnie tak kompleksowe i to w formie nawet dla niemieckich specjalistów IT (serio). Moje ciało nigdy nie było mi tak wdzięczne, jak po 7 dniach pobytu tam. Po prostu piłam słoną wodę, dostawałam falą w twarz, surfowałam, byłam obecna na macie i odpoczywałam. Mój umysł nie walczył, zwyczajnie rozpuszczał się w błękicie.
ERICEIRA
O samym mieście nie mam wiele do powiedzenia. Było urocze i oczywiście warto skosztować portugalskich słodkości i napić się kawy. Z willi do miasteczka droga prowadzi cały czas wzdłóż oceanu. Na co warto zwrócić uwagę to ogólnodostepny skatepark! Wzięłam ze sobą nawet wrotki, ale pasierb, który miał pożyczyć mi kask nawalił, a te na miejscu okazały się cholernie drogie. Mając w pamięci Klaudię, która chwilę wcześniej zaliczyła wypadek na rowerze, podarowałam sobie wjeżdżanie do bowla bez kasku, jednak uważam, że jeśli jeździcie na wrtokach/desce/hulajnodze warto zabrać ochraniacze i sprzęt i w wolnym czasie pośmigać!
SURFING
Nie mam porównania, ale pierwszy raz był dla mnie dość słaby. Fale były wysokie, dostałam z dwa razy deską w głowę, nie umiałam się na niej podnieść i nałykałam się słonej wody jak głupia. Nastepnego dnia dostałam większą deskę i szło mi lepiej. W ciągu kolejnych umiałam już skręcać, a nawet płynąć na wprost fali, obrócić się i sama na niej podnieść. Akurat nie jechałam tam w formie życia, więc ani moje poczucie równowagi ani mięśnie głębokie nie pomagały, ale i tak nawet tak podstawowe ruchy dawały mi masę frajdy! Właściwie każdy z instruktorów był super, mniej super było to, że i oni się zmieniali, choć może to mój pech, że mój koleś akurat dostał urlop na sam koniec mojego pobytu i kilkukrotnie dostawałam innych instruktorów, którzy nie wiedzieli z czym sobie radzę, a z czym nie. Sam klimat na plaży był świetny i porównywalny do skateparku. Wszyscy zbijali piątki i nie było zawstydzania ani tworzenia klik. Nawet taki dzik jak ja, czuł się swobodnie.
Kiedy zapytałam Carlosa o to, co robi gdy sam nie surfuje, odpowiedział, że jeździ po świecie… w poszukiwaniu fal. Surferzy z Portugalii odpoczywają surfując i ćwicząc jogę w Maroku. Obrałam to sobie za mój kolejny surf cel, ale potem dostałam recenzję miejsca od znajomej z turnusu w Portugalii i mówiła, że do Surfyogi ten spocik się nie umywał. Co więcej… zakochałam się w Portugalii totalnie! Nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale teraz nie mogę przestać o niej myśleć! Jestem przekonana, że chciałabym się tam kiedyś znaleźć z moim partnerem i że to jedne z najlepszych wakacji, jakie można spędzić (jeśli ktoś lubi wodę i aktywny wypoczynek!). POLECAM!
Zakwaterowanie 3/5 Wyżywienie 5/5 Joga 5/5 Surfing 4/5 Formuła 5/5 Ekipa Surfyogaportugal 6/5
Jeśli marzysz o tym by wskoczyć na deskę, a potem zajrzeć w siebie podczas praktyki jogi, uznaj ten tekst za moją rekomendację!
3 komentarze
Dziękuję za ten wpis. Zainteresowało mnie najbardziej jedno zdanie o niemożności wskoczenia na ścieżkę serca. Może napiszesz coś kiedyś o tym bliżej?…
Jechałabym! Choć nie wiem czy dałabym radę surfować, sama formuła i miejsce wydaja się super ekstra fajne ?
Można jechać na samą jogę + reiki i masaże np. 🙂 Na taki relaks z dala od świata, blisko przyrody i w fajnym gronie to jest super miejsce!