Czasem mam takie dni, że marzę o powrocie do żywota korposzczura. Rozkoszuję się wspomnieniami o zapachu szarej wykładziny. Wyobrażam sobie, jak stoję przy kawomacie i śmieszkuję z kolegami z pracy na tematy osobiste. Cały dzień jest zaplanowany i mamy jeden wspólny kalendarz, który przypomina o spotkaniach. W pewnym sensie wszystko odbywa się, jak w szkole. W pracy trzeba być pomiędzy 8:00 a 8:30. Ja zawsze bliżej tej 8:30, bo dojeżdżam ponad 40 minut. Wstaję rano o 6:30 i nienawidzę tego. Czuję się, jakby ktoś odchylił powieki i wsypał mi tam wywrotkę piasku. W pośpiechu biorę prysznic i myję włosy. W międzyczasie gotuje się mój obiad do pracy – zazwyczaj jakaś kasza z warzywami (dzięki takim jednogarnkowcom, naprawdę codziennie miałam świeżo ugotowany obiad, który robił się praktycznie sam). Na śniadanie nie mam czasu, po drodze kupię obwarzanka krakowskiego. W pracy zjem go przed komputerem, popijając kawą z mlekiem. Teraz jestem w tramwaju i czytam (odkąd nie pracuję poza domem, w ogóle nie korzystam z mojego Kindla). Jeśli nie czytam, bo pracuję gdzie indziej i do pracy jadę rowerem, słucham podcastów. To mój sposób na hackowanie czasu.
Najpóźniej o 13:00 jem obiad. Jestem wtedy już bardzo głodna. Pracuję do 16:00, choć tak naprawdę zazwyczaj dłużej. Potem biegnę na trening, spotkanie z przyjaciółką i zajmuję się życiem. Zajmuję się nim do ok. 24 – 1 w nocy. Idę spać. Cykl zatacza koło.
Przyznaję – to nie był najzdrowszy styl życia. Prawda jednak jest taka, że był bardzo regularny. W pracy miałam dużo stresów, ale sama jej struktura sprawiała, że nie musiałam podejmować bardzo wielu decyzji. W mojej firmie to ja optymalizuję działania, układam strategie, zajmuję się współpracą z księgową, w Excelu liczę, czy w danym miesiącu stać mnie będzie na życie, staram się ułożyć plan rozwoju mojego biznesu, nieustannie się uczyć i do tego ułożyć sobie plan dnia.
Podejmuję dziennie masę decyzji. Podejmowanie decyzji mnie męczy. Podejmowanie decyzji w ilości nadmiernej mnie unieszczęśliwia. Wykręca mój mózg jak ścierkę. Stresuje mnie.
Zauważam, że robię głupie rzeczy – bezmyślnie scrolluję ekrany. Oglądam głupie rzeczy w internecie pod pretekstem pracy. Już nie czytam (bo nie mam kiedy). Ciężej mi wyjść do znajomych (bo trzeba się ubrać i zrobić wokół tego całą wycieczkę) i choć nie mam telewizora, zostałam tzw. couch potatoe. W teorii mam czas na wszystko i mam masę wolności. W praktyce jestem coraz bardziej nieszczęśliwa i pogrążam się w pracoholizmie.
AJURWEDA TEŻ JEST O SILE NAWYKU.
Z pomocą przychodzi mi silna wola… dobra, żartowałam. Z pomocą przyszła mi Ajurweda. Ajurweda jest kapitalnym narzędziem, jeśli chodzi o profilaktykę. Kiedy nie wiedziałam o niej nic, Szymon, z którym przeprowadzałam wywiad, powiedział: Ajurweda leczy chorych, a zdrowych utrzymuje przy zdrowiu. Dziś doskonale to rozumiem. Ajurweda w sposób przemyślany wszystko segreguje i upraszcza. Usuwa zbędne nawyki, łączy w pary dobre nawyki, układa je cyklami (Twojego wieku, sezonu, momentu w życiu, pory dnia albo nocy). Ucząc się Ajurwedy, zaczęłam tęsknić za rytmem. Tęsknić za niepodejmowaniem miliona małych decyzji dziennie. Widziałam, jak na dłoni jak freelance niszczy moje życie. Nie mam czasu na czytanie, nie mam beztroski, nie mam czasu dla przyjaciół, a ukochana praca stała się dla mnie formą prokrastynacji.
Wcale nie ironizuję, mówiąc, że bywa, że tęsknię za korporacją. Dostawałam wtedy swoją kartę magnetyczną, plan dnia, kubeczek z kawą i listę obowiązków do wykonania. Nie musiałam za wiele myśleć, bo byłam tylko trybikiem. Bycie trybikiem wkurzało mnie wtedy brakiem wolności, ale dziś rozumiem, że było też bardzo odciążające. Wtedy tęskniłam za sprawczością, za poczuciem, że moje zdanie coś znaczy. Dziś tęsknię za oddaniem części odpowiedzialności, bo nadmierna odpowiedzialność doprowadziła mnie do wypalenia.
A wypalenie do stanu depresyjnego. Do problemów ze zdrowiem mojego ciała. Do problemów ze zdrowiem psychicznym.
Zrozumiałam, że jeśli mam być zdrowa i szczęśliwa, że jeśli nie mogę nikomu oddać odpowiedzialności, ale bardzo potrzebuję, żeby było mi lżej, muszę wypracować sobie nawyki, które mnie będą wspierać. Dzięki Ajurwedzie miałam arsenał nawyków, wśród których mogłam wybierać (zależnie od tego, co mi w danej chwili doskwiera). Pozostało jeszcze pytanie: jak skutecznie wyrabiać w sobie te nawyki?
I wtedy na wymiankowej półce trafiłam na książkę
Gretchen Rubin
LEPIEJ!
21 strategii, by osiągnąć szczęście
I ta książka bardzo mi pomogła! Przede wszystkim ugruntowała mnie w postanowieniu, że dla mojego zdrowia muszę wyrobić sobie nawyki i pozwolić mojemu mózgowi odpocząć. Pokazała mi, że te wielkie zrywy i skoki, do których mam tendencję, niewiele zmieniają w życiu (Ajurweda kocha małe zmiany, więc to się super połączyło). Zrozumiałam, że muszę uprościć wiele rzeczy w moim życiu, trochę odjąć, trochę dodać i w dodatku sama się do tego zmotywować. Nie tylko nie mam szefa, niestety w życiu domowym też nie jestem motywowana i to ja raczej jestem motorem zmian. Potrzebowałam więc siebie rozgryźć, ale ponad wszelką wątpliwość wiedziałam już, że jeśli nie wypracuję sobie stałej rutyny, nic się nigdy nie zmieni, a ja będę coraz bardziej nieszczęśliwa.
Najszczęśliwsi i odnoszący największe sukcesy są ci, którzy wypracowali sposoby, by czerpać jak najwięcej korzyści płynących z ich tendencji i – co równie ważne – znaleźli metody, które niwelują ich ograniczenia.
To cytat z Gretchen Rubin. I to jest dokładnie to, o czym mówi Ajurweda – poznaj swoje słabe strony, by je chronić. Wzmacniaj swój kapitał tam, gdzie możesz.
Choć często przeceniamy, jak wiele możemy zrobić w krótkim czasie (w ciągu jednego popołudnia czy tygodnia), równie często nie doceniamy, jak wiele możemy zrobić, jeśli będziemy pracować systematycznie.
I tu też liczy się skala. Ćwiczenie wymagającego fizycznie baletu przez ponad godzinę raz w tygodniu niewiele zrobiło z moim ciałem. Ćwiczenie w studio jogi raz czy dwa w tygodniu też. Największe zmiany zobaczyłam, ćwicząc codziennie 15-20 minut w domu. Może nie schudłam ani nie zrobiłam się jędrniejsza, ale zdecydowanie pogłębiłam zakresy, wyprostowały mi się plecy, poczułam miłe rozluźnienie w ciele. To odnosi się oczywiście do wszystkiego: nawyku codziennego czytania, medytacji, sprzątania, planowania dnia itp. A te małe nawyki zamieniają się właśnie w rytm, którego mi tak brakowało.
CO MOTYWUJE MNIE DO PODJĘCIA DZIAŁAŃ? JAK MOGĘ WYTRWAĆ PRZY MOICH NAYWKACH?
Gretchen Rubin nie tylko opracowała naprawdę przydatne strategie, ale pomogła mi zrozumieć wiele rzeczy o sobie. Powyższa strona przedstawia sposób, w jaki się motywujemy do pozostania przy nawyku. Wygląda na to, że jestem wątpiąca (a i to w stanie pitty), choć czasem w letargu przechodzę do buntownika. W sposób oczywisty dbam więc teraz, by działania, które chcę podjąć miały dla mnie sens. Muszę czuć, że rozumiem, dlaczego czegoś od siebie wymagam, żeby w ogóle chcieć to zrobić. Moja buntowniczka lubi za to kiedy ma poczucie, że sama wybrała sobie to, co ma do zrobienia i robi to, bo ma taką ochotę.
Ciężko byłoby mi rzucić palenie albo zacząć się ruszać z powodów, które przekonałyby WĄTPIĄCĄ we mnie. Są obszary, które muszę zostawić mojej BUNTOWNICZCE. A ona lubi, kiedy jest zabawowo. Nienawidzi ograniczeń i poczucia rezygnacji. Kto normalny chciałby zrezygnować z ukochanego (choć szkodliwego) nawyku? Kiedy włącza mi się tryb buntowniczki, wszystkie argumenty wydają jej się sztywniackie (ok, boomer!) i nie daje mi ona szansy, żeby się do nich zastosować.
To już kwestia mojego nastawienia do spraw, by to właśnie niepalenie stało się atrakcyjne. Zamiast restrykcji, układam to sobie w głowie tak, że wolność od (papierosów na przykład) zamieniam w wolność do. Po prostu nakręcam się na inny scenariusz i to wspaniale działa.
UMIAR CZY WSTRZEMIĘŹLIWOŚĆ?
Kolejnym momentem aha! było rozpoznanie, że wstrzemięźliwość jest dla mnie niejednokrotnie łatwiejsza niż umiar.
Nie mogę się napić troszkę, mój drogi. To jest powód, dla którego w ogóle nie piję. Nie sprawia mi trudności abstynencja, problemem byłoby umiarkowanie
Otóż to! Ja nie mogę być imprezowym palaczem. Kiedy palę, to palę! Łatwiej jest mi nie pić w ogóle niż poprzestać na dwóch lampkach wina. Łatwiej nie oglądać serialu niż poprzestać na jednym odcinku dziennie. Przez większość swojego życia słuchałam jednak morałów o umiarze i okrutnie męczyłam się, starając się powstrzymać przed czymś, na co mam ochotę. Najgorsze było to, że przecież dla sporej części znanych mi osób umiar naprawdę miał sens. No, ale nie dla mnie. Czasami słyszałam, że widocznie muszę mieć problem z XYZ, skoro nie potrafię przestać. Cóż, dziś już wiem, że jedyny problem, jaki mam, to problem z zachowaniem umiaru. Abstynencja sprawia, że podejmuję decyzję raz i nie muszę w kółko się zastanawiać, czy jeszcze mogę? Czy to już za dużo? Czy teraz mogę? Czy to dobry czas na nagrodę?
Jednocześnie autorka potwierdza, że w niektórych kwestiach możemy być wstrzemięźliwi, podczas gdy w innych potrafimy być umiarkowani. Jeśli chodzi o mnie, słodycze, które mój partner składuje po domu, nie są dla mnie pokusą. Mogę zjeść kostkę czekolady lub jednego wafelka, a reszta opakowania przetrwa kolejny tydzień, dwa lub nigdy do niej nie wrócę.
Nauczyłam się rozpoznawać newralgiczne obszary i nie daję już sobie nawinąć makaronu na uszy, że mam z czymś problem, bo jestem wstrzemięźliwa. Największą nagrodą we wstrzemięźliwości, wcale nie jest dla mnie pozbycie się nałogu, ale zyskanie miejsca w głowie! Fakt, że nie muszę nieustannie podejmować decyzji i negocjować sama ze sobą jest dla mnie bardzo uwalniający!
COŚ ROBIĆ ALBO CZEGOŚ NIE ROBIĆ.
Nawyki dzielę na te, które chcę sobie wypracować i na te, których chcę się pozbyć. Stosuję w tym celu mieszane strategie i nie zamierzam wszystkich ich opisywać, ale naprawdę serdecznie polecam książkę LEPIEJ! Niezależnie jednak od mojej motywacji zrozumiałam, że część rytuałów, muszę zamienić w nawyki. Oczywiście zdrowotne rytuały brzmią znacznie bardziej sexy niż zdrowe nawyki, ale prawda jest taka, że do niektórych rzeczy, gdybym przykładała do nich uwagę, no… nie paliłoby mi się do nich.
Przykładem może być praktyka jogi. Poranek zaczynany od wypicia szklanki ciepłej wody. Skrobanie języka. Jeśli będę codzienne decydować, czy chcę zrobić te rzeczy, a potem myśleć, kiedy je zrobić, nigdy ich nie zrobię. Wiem to! Dlatego układam je parami, pomagam sobie strategiami, robię te rzeczy niejako z automatu! Ułatwiam to sobie, jak mogę np. zawsze przy łóżku mam szklankę wody, którą kończyłam dzień. Rano jest już zimna, więc podlewam nią kwiatki, a szklankę zabieram do łazienki, żeby napełnić ją ciepłą wodą. Zanim przejdę do drugiego pokoju, żeby medytować, wypijam przynajmniej połowę. Nie muszę o tym myśleć. Pamiętam przy tym wszystkim, żeby mieć też rytuały – czynności, które robię z pełną uważnością. Jest to np. czuły demakijaż lub automasaż piersi.
ODWYK OD TELEFONU.
Rzeczy, których robić dłużej nie chcę, również ogrywam na różne sposoby. Naprawdę zaczęło mi bardzo przeszkadzać, że jestem uzależniona od telefonu. Przez to uzależnienie, zamiast poświęcać czas mojemu partnerowi lub znajomym, nieustannie coś scrollowałam. Zupełnie bezmyślnie – Instagram, Pinterest, komunikatory. Raporty z ilości godzin tygodniowo spędzanych przed ekranem telefonu były zatrważające.
W tym wypadku sprawdziło się proste założenie blokad z poziomu telefonu (iPhone), który w godzinach 22:00 – 8:00 wyłącza mi dostęp do internetu. Oczywiście, gdybym jednak potrzebowała zamówić wtedy ubera, trzema kliknięciami jestem w stanie blokadę zdjąć. Telefon pyta mnie każdorazowo, czy potrzebuję jeszcze minuty, 15 minut czy ma w ogóle przestać mnie dziś pilnować. Na początku bałam się, że będę ciągle przedłużać czas, ale mój mózg traktuje wybór pomiędzy tymi trzema opcjami, jako tak duży wysiłek intelektualny, że jeśli naprawdę nie ma potrzeby, daje sobie spokój. Dzięki temu nie maltretuję się ekranem, kiedy powinnam już spać i nie zaczynam dnia od przeglądania telefonu.
KIEPSKA STRONA tego odwyku jest taka, że do szewskiej pasji doprowadzają mnie znajomi i rodzina, którzy nadal mają z tym problem. Tata, który wpada na święta i zamiast ze mną rozmawiać, dłubie w telefonie, dawno niewidziana przyjaciółka, która zamiast jeść ze smakiem obiad w restauracji nawykowo scrolluje lub mój partner, który zamiast wieczorem znaleźć czas na zbliżającą rozmowę o minionym dniu i przytulasy oddaje się nawykowemu przeglądaniu OLX.
DRUGA STRATEGIA ZWIĄZANA Z SOCIAL MEDIAMI.
To pozbycie się wszystkich komunikatorów z telefonu (są SMS-y, można zadzwonić, ale znika potrzeba gadania o duperelach w czasie rzeczywistym) i nałożenie ograniczeń na Pinteresta i Instagram. Facebooka i jego komunikatora nie mam na telefonie i przyjęłam zasadę, że korzystać z nich tylko, kiedy siedzę przed komputerem. Instagrama nie mogę prowadzić z poziomu komputera, a to moje ulubione medium do komunikacji z Wami musiał więc zostać na telefonie. Wyznaczyłam sobie limit pół godziny dziennie na jego obsługę, co pozwala mi na odpisywanie na Wasze wiadomości hurtem. Oszczędzam też czas na przeglądaniu kont innych, bo wolę w tym czasie wypostować coś swojego. Oczywiście ten limit nie zdaje egzaminy, gdy nagrywam długie stories – wtedy po prostu znoszę go danego dnia i traktuję IG jako narzędzie pracy.
PODSUMOWUJĄC:
Już w zeszłym roku zaczęłam robić porządek ze swoimi nawykami. Spodziewam się osiągnąć:
- więcej przestrzeni w głowie
- lepszą regenerację
- poprawę stanu zdrowia
- więcej miejsca i przestrzeni na intencjonalne, a nie nawykowe (mowa o złych nawykach pożerających czas) działania
- lepszej jakości relacje z bliskimi
- uważność, na to, co naprawdę ważne
O tym, jakie nawyki w sobie wyrabiam, napiszę może innym razem, jeśli to Was interesuje (dajcie koniecznie znać w komentarzu). Polecana przeze mnie książka to LEPIEJ! 21 strategii, by osiągnąć szczęście autorstwa Gretchen Rubin. Do śledzenia moich zdrowotnych nawyków używam plannera PLAN NA DOBROSTAN.
A jak jest u Ciebie? Masz jakieś nawyki, które chcesz porzucić? A może takie, które potrzebujesz sobie wyrobić? Jakie strategie i narzędzia uważasz za najskuteczniejsze? Pogadaj ze mną o swoich nawykach w komentarzach. A jeśli udało mi się Ciebie zainspirować, zachęcam Cię do wspierania mnie na Patronite (kilknij w poniższy baner). W podzięce za to, że pomagasz mi tworzyć daję Ci hasła do ekskluzywnych treści.
11 komentarzy
Ja jakiś czas temu usunęłam instagrama, głównie, żeby przestać się porównywać i poniekąd zaczęłam w ten sposób walczyć z uzależnieniem od telefonu. Efekty które widzę to więcej spokoju i mniej zazdrości. Więcej przestrzeni daje tez to ze nie skrolluje internetu w chwilach „przestoju” np komunikacja miejska, kolejka itd. Na mnie tez działa zasada „wszystko albo nic” i dlatego te limity czasowe nie działają. Łatwiej mi usunąć insta, niż trzymać się limitu.
Agnieszka – rozumiem w 100% Ja traktuję social media jako pracę – zarówno pod Blimsien, jak i prowadzimy też sm dla klientów, więc to nie do uniknięcia.
Chcę więcej! Śledzę Cię od dłuższego czasu dzięki Tobie trafiłam na medytację kundalini, wysoko wrażliwych i okazało się, że to bardzo ważne punkty w moim życiu. A teraz okazuje się, że walka z telefonem nie dotyczy tylko mnie i tym samym nie tylko Ciebie! Bądźmy dzielne i wytrwałe w naszych decyzjach, a co!
Cześć, bardzo ciekawy temat.
Traktuję go jako wstęp do dalszego rozwinięcia, bo wydaje się, że na tym polega „sztuka życia”. Albo ktoś się zmienia i rozwija albo stoi w miejscu. Widzę, że osoby mające dobre nawyki i mechanizmy w sobie idą dalej. Jeżeli ktoś ma nawyk „małpki” na trzęsące się ręce to wiadomo do czego to prowadzi.
Uważam, że wiele osób popełnia grzechy swoich przodków właśnie poprzez naśladownictwo i nawyki.
Jeżeli chodzi o mnie, to bardzo zainteresował mnie wątek codziennych wyborów, gdyż faktycznie są one męczące, jeżeli każdego dnia trzeba ich dokonywać. Niestety taka jest cena życia na „dwa domy” i różnych innych „ogonów”. O co chodzi? Na przykład o to czy dzisiaj nocuję u siebie czy u niej? Czy jechać odebrać ze szkoły dzieci, które i tak zaraz każą się odprowadzić do matki czy sobie podarować? Jechać do pracy samochodem czy kombinować komunikacją (długo, ale oszczędniej)? Pierdyliard spraw z wyborami daje faktycznie potężne wyczerpanie w długoterminowym efekcie. Dzięki za uświadomienie tego faktu!
Co do nawyków, to staram się wyrobić pewne rytuały w postępowaniu z dziećmi, które pomagają nam w tworzeniu grafiku dnia i wyrabiają poczucie bliskości. Na przykład wieczorne czytanie książki i rozmowy. Niestety idzie ciężko, bo właściwie to mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że brak mi w tej chwili stałego planu dnia (może oprócz pobytu w pracy), zwłaszcza w weekend. Tak wygląda życie po rozpadzie rodziny. Ciężko pozbierać do kupy to co się rozleciało w drobny mak. Zwłaszcza jeśli jest się rodzicem z doskoku. Kobiet dotyczy to w mniejszym stopniu, gdyż zazwyczaj żyją z dziećmi na co dzień (podobno w 95% przypadków). Mężczyzna traci rodzinę w pełnym wymiarze tego słowa, kobieta – partnera (oczywiście, jak każde uogólnienie jest prawdziwe z wyjątkami).
Podsumowując – czekam na ciąg dalszy. Im więcej szczegółów tym lepiej – jak w przepisie kulinarnym, ważne jest nie tylko jakie składniki się dodaje, ale też mnóstwo drobnych kwestii powodujących, że każdy robiąc tą samą zupę otrzymuje inny smak. Podobny, jednak inny.
Maciej – dzięki za ciekawy i długi komentarz! Polecam Ci serdecznie książkę, o której piszę w tekście. Wyróżnia aż 21 strategii, które pomagają wyrobić sobie nawyki i jednocześnie profiluje nas na przynajmniej 4 różne sposoby, co zwiększa szansę, że Ci się uda (bo Ty i ja nie musimy motywować się w ten sam sposób). Autorka prowadzi też bloga, ale w moim odczuciu on wcale nie jest tak dobry, jak książka.
Rozumiem z czym masz problem. Ja też żyję w patchworku (jestem macochą) i mój partner bardzo rzadko widuje się z dziećmi. Stworzenie mądrej i fajnej codzienności u nas nie jest wcale łatwe, więc problemy które poruszasz są nam doskonale znane. Jako macocha nie mam wpływu na zaday i reguły panujące w domu, więc i z nawykami słabo, u nas temat granic mocno kuleje. Ze swojej strony staram się wzbogacać nasze wspólne życie o rytuały – co roku piekę te same ciastka na święta, przystrajamy dom, oglądamy wspólnie filmy jedząc budyń itp. Rozróżniam je pomiędzy nawykami własnie tym, że poświęcam im pełną uwagę. Nawyki za to wykształcam sobie po to, żeby nie musieć podejmować decyzji. To takie moje małe procedury pt. – jak robię A, to robię B. Oszczedzam tym samym silną wolę i energię na decyzje, które są naprawdę ważne.
P.S Polecam ci ten tekst, który napisałam – https://blimsien.com/rodzina-patchworkowa-jak-zyc-w-roli-macochy/ nie o nawykach, ale daje fajne spojrzenie na pozszywaną rodzinę. Tam jest też odnośnik do strony dla ojców. Skorzystaj 🙂
Dziękuję za odpowiedź. Książkę koniecznie nabędę.
Tekst o patchworku czytałem. Zresztą, jak pewnie większość:)
Żebym jeszcze od tego czytania potrafił przejść do praktycznego aspektu… Przyjemnego dnia – dzisiaj pięknie słońce świeci!
Dzień dobry, a od jakiej książki zacząć aby wejść w temat ajurwedy? Jestem zupełnie zielona w temacie ?
Polecam książkę autorstwa Macieja i Agnieszki Wielobób – przystepnie wyjaśnia założenia Ajurwedy.
Świetny temat! Chciałabym od razu zamówić książkę, ale obiecałam sobie, że nie będę kupować, dopóki nie przeczytam tych, które kupiłam do tej pory i nie przeczytałam… Tak właśnie odnośnie nawyku regularnego czytania ? Jako że pochłania mnie temat ajurwedy to mam ochotę wprowadzić wiele nawyków naraz, a w efekcie nie wdrażam żadnego na stałe, przez 3 dni idzie dobrze, a potem przestaje. Udało mi się wprowadzić szklankę ciepłej wody rano, skrobanie języka i ciepły posiłek w ciągu pracy. Od ponad roku próbuję wdrożyć wczesne wstawanie, żeby poćwiczyć rano chociaż chwilę, zjeść ciepłe śniadanie i zrobić jeszcze kilka innych budujących rzeczy, ale no nie umiem. Budzik dzwoni, a ja myślę tylko o tym jak bardzo kocham spać ? Jestem bardzo ciekawa jakie nawyki udało Ci się wprowadzić i jak wygląda Twoja rutyna dnia. U mnie, mimo wiedzy jak to powinno wyglądać w teorii, w praktyce wygląda jak opowieść z Twojego korpozycia… Nad czym bardzo ubolewam.
Mam dokładnie to samo wyzwanie z moją pracą! Podobnie jak Ty – kocham to co robię, mam swoją firmę, dobrze prosperuje…
Aale… codzienność. I to, że faktycznie 6h pracy potrafię przesiedzieć przed kompem i prokrastynować. Albo siedzę do 22 bo muszę coś wysłać, a praca się ciąąągnie i ciąągnie… I wyjścia stają się trudniejsze, bo trzeba się doprowadzić do porządku po 10h siedzenia w dresach. Włosy umyć! No kto to widział 😉
Dlatego jestem bardzo ciekawa, jak sobie z tym radzisz/poradziłaś. Jakie masz przemyślenia i wskazówki 🙂 Bardzo czekam na taki tekst, dla wszystkich domowo-pracujących, uwięzionych w dresach i niedbałych kokach 😉
Dziękuję za ten wpis 🙂 Ułożyłam sobie w głowie jedną rzecz – a to dużo wbrew pozorom.