Takie rzeczy potrafią dopaść każdego. Niezależnie od wszystkiego. Nie ma sądu i nie ma pana boga, ani żadnego innego pana, który wyda wyrok. Do wyroku można się przecież ewentualnie odwołać. Nie, nie ma nic. Możesz być Marią Peszek na hamaku w Tajlandii, albo całkiem dobrze radzącą sobie projektantką, panią od literek, która ma cudowną rodzinę, znajomych i przyjaciół, podkład Chanel, nowiutkiego smartfona i wiele niezliczonych kreatywnych zajęć. Pasji wręcz. Niektórych nieźle płatnych. Potrafi taka blogerka urządzić sobie życie jak mało kto. I nagle, któregoś dnia, rzeczy bledną i przestają cieszyć.
Taka właśnie jest podstępność problemów albo chorób związanych z emocjami. Czy to kwestia duszy czy czegoś w mózgu? Jak to jest, że nie zachwyca choć ma zachwycać przecież. Że nie cieszy choć miesiące wstecz dwa jeszcze cieszyło. Weź się w garść – można tak powiedzieć. Można powiedzieć też – problemy pierwszego świata. A ja powiem Wam na to tyle, problemy z emocjami, mózgiem, duszą czy czymkolwiek tam, są paskudne i bardzo bolesne i proszę mi nie mówić, że jakby Was napieprzał od dwóch miesięcy kręgosłup lub nerki to by się wydawało, że to „tylko taki etap w życiu”. To BOLI. I znieczula i odbiera chęć i zasnuwa wszystko mleczną mgiełką, jak szron zasnuwa okna zimną lodową firanką. Kaput. Nawet siedząc z przystojnym Włochem w lnianym garniturze i pałaszując homara na jego jachcie możesz być nieszczęśliwa jeśli tak właśnie się zdarzy. Wszystko przestaje smakować, pachnieć i przestaje się chcieć.
W torebce noszę książkę, kosmetyczkę (a w niej szczoteczkę, żel do twarzy i mały kremik) i ładowarkę do telefonu. Na wszelki wypadek. Na wypadek kiedy dopada mnie panika i dzwonię po znajomych o godzinie 1:30 w nocy i pytam „czy mogę wpaść na wino? A tak w ogóle to u Ciebie dziś spać?”. Bo nie chcę, bo czuję organiczny wstręt na samą myśl, żeby wrócić do miejsca, które rok temu było domem. Domem z kwiatkami na balkonie, zestawem równo ułożonych szklanek, wyprasowanym obrusikiem. A dziś jest składem butów, kotów ulepionych z kurzu, brudnych garów i nieaktualnych gazet, tak jak nieaktualne są moje uczucia. Prowadzę więc tryb życia tułaczy. Zaszywam się jak owad w hamaku u M. który słucha i skrzy do mnie iskry swoim ciepłym, ciemnym okiem. Umawiam się na spacer z drugim M. bijemy się ze starymi babami o żydowskie przekąski smażone w głębokim oleju. Bo dają za darmo – to one. On – nie wiem. Ja – bo jest mi naprawdę wszystko jedno i odruchowo mówię „tak”, żeby się jakoś wyratować z tego marazmu.
Dużo zleceń. Słowa nadlatują czarnymi chmarami, ich szeleszczące czarne skrzydła smagają mnie po twarzy. Dwa zamówione artykuły, jedna strona www, notka PR i cośtam jeszcze. Odganiam je. Nie wiem co powiedzieć ludziom, którzy pytają mnie – na kiedy to będzie. Na razie jestem słaba i jedyne co mogę to właśnie tyle – wziąć oddech i zadzwonić wybierając opcję „telefon do przyjaciela” pytając i szlochając też trochę „nic nie czuję, czy możesz proszę powąchać moje włosy? Pogłaskać mnie po głowie? Myślę, że to może pomóc”. W pracy też niedziarsko. Idę tam zmęczona i bez przerażenia. Jeśli ją stracę nie wiem czy mam siłę się przejąć, choć lubiłam ją bardzo, jeszcze tygodni kilka temu. Naprawdę. Dziś idę tam bo nogi mnie niosą w stronę biura. Czasem bez powodu oczy zachodzą mi łzami i pieką. Mówię koleżankom w pracy, że to klimatyzacja. Nikt nie pyta. Ja nikomu nie mówię. Nawet nie wiedziałabym co. Zdarza mi się zresztą wybuchać spazmatycznym płaczem na Dworcu Głównym w Krakowie. Wjeżdżam na peron. Siedzę kwadrans. Zjeżdżam schodami w dół i znów w ryk. Wjeżdżam. I mówię sobie „no kurwa, nie może być tak. Dłużej nie może. Jedzie pociąg, albo wsiadam do niego jak jestem, albo wpadam pod. Już! Teraz!”. Ale pociąg jedzie do Wieliczki. Nie chcę wylądować w Wieliczce. Ani pod pociągiem jadącym do Wieliczki. Not very glamorous way to end your life.
Obchodzi mnie tylko własne ciało. Ono trzyma mnie przy życiu. Dbam o nie jak o zwierzątko. Karmię. Myję. Zabieram na ćwiczenia. Hop – hop. Pomaga mi kiedy inni mnie dotykają. Tak. Ciało mnie trzyma przy życiu. Mówię już głośno, że chwilowo nie chcę żyć, że nie mam siły ani motywacji i bardzo się tym życiem męczę. A cieszyłam się nielicho przecież. Wiem, że nie jestem zdrowa. Ale jak tu iść na L4 od życia? Jak sobie poradzić z tym? Znajomi niespokojnie się wiercą. Myśli samobójcze. Jak wytłumaczyć komuś, że chęć nie-życia nie jest tym samym co chęć nieżycia. Bycia martwym czyli. Śmierć wymaga zachodu, a ja nie mam siły nawet na umieranie. Nie mam też ochoty myśleć o śmierci, bo ona boli i trzeba by to jakoś sobie zorganizować. Poza tym jest nieodwołalne. A ja siebie kocham i chcę tylko sobie ulżyć. Chcę się odłożyć do szafy jak ulubioną sukienkę, której nie mam akurat teraz ochoty nosić. Chcę zamknąć oczy i wstać kiedy będę wypoczęta. Jak sobie pomóc?
I oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo osobiste jest to co tu piszę. Jak odkrywające, jak ekshibicjonistyczne. Nie jest to bynajmniej bezmyślny wytrysk emocji. Oho – szambo – wybiło. Wierzę, że opowiadanie osobistych historii ma sens, bo tworzy przestrzeń dla innych ludzi do zastanowienia się nad sobą, do empatyzowania, ale też do pojęcia pewnych spraw z nowej perspektywy. Wreszcie daje nam alternatywne scenariusze, możliwość uczenia się na cudzych błędach, ale też wewnętrzny oddech. W świecie pełnym lukru i sukcesu gdzie wszyscy są wysportowani, zmotywowani i uśmiechnięci, musi być ktoś kto powie:
Bywa chujowo. Teraz jest chujowo. To boli i jest ciężkie. I to też jest częścią życia, i to też jest okej.
29 komentarzy
Dziękuję. To co piszesz jest dla mnie ważne. I będzie dobrze
Mam ostatnio podobny stan. Niby czerwiec, lato tuż tuż, a świat za mgłą. Przydałby się tryb hibernacji. Dzięki wielkie za wpis.
Blim! Jest flow, doświadczam go ja, i Ty i Czytelniczki Bloga , dobrze, że piszesz, to wzmacnia to uczucie ” aha nie jestem jedyna a przez to nie-normalna” . Dziękuję !
Zdanie z różnicą o nie-życiu i nieżyciu bardzo w punkt! Czasem tak bywa, chujowo, i wiem już , że mija, zawsze. A póki trwa dzwoń do kogo trzeba i rycz i bądź w tym z nami <3
Czasami im jestes na wyższej gorze, tym w niższy dol schodzisz. Nie tłumacz swoich slow. Nawet jesli ten post miałby tylko Tobie służyć, nie tłumacz go. Wiem ze nie wierzysz w Boga, ale na pewno wiesz ze jest siła myśli, wiary, energii czy modlitwy, nazwij to jak chcesz. Przez następne kilka dni bede kierować wlasnie modlitwę i energię w Twoja strone. Wszystko minie i Twoje zycie znów wypełni magia. Zreszta sama to wiesz, to nie pierwszy raz przecież idziesz przez mrok. Najwazniejsze to sie nie zatrzymywać.
Dziekuje Ci za ten wpis. Doskonale wiem o czym piszesz. Sama sie z tym mierzylam/mierze i nie jest to latwe, ale im bardziej to w sobie akceptuje to nawet momentami moge dostrzec piekno tej sytuacji, ze w tym smutku mozna tak po prostu sie zatrzymac i spojrzec. Spojrzec a nie tylko slepo patrzec. Trzymaj sie i wiedz, ze nie jestes w tym sama.
Blimsien, kocie. Moje drzwi stoją otworem, jak masz ochotę na ognisko pod samymi górami i trochę spokoju, to wskocz w pociąg ale do Bielska. I przytulam Cię mocno bardzo.
Czytam to wszystko co napisałaś i zastanawiam się jak u licha weszłaś do mojej głowy, do duszy? Przecież mojego wnętrza strzeże groźny smok i solidny mur warowny. Po raz kolejny gdy łapię Twoje myśli zamknięte w małe czarne literki, mam wrażenie, że jesteśmy do siebie podobne, że zrozumiałyśmy się bez słów.
Nie napiszę że będzie ok, ponieważ za dobrze znam ten stan i… ja po prostu nie wiem. Ale przecież chciałabym aby było, więc przesyłam Ci tyle pozytywnej energii ile tylko jest w stanie na ten moment wyprodukować moja obolała dusza.
jak ja to rozumiem… Kiedy bliscy mówią Ci „postaraj się o tym nie myśleć”, mam ochotę odpowiedzieć „to weźcie wbijcie sobie nóż w udo i postarajcie o tym nie myśleć”
Jestem pewna,że za czas jakiś będzie cudownie. i u mnie i u Ciebie
Hej Blim, inspirujaca blogerko! Ja tak troche bardziej prozaicznie i od czapy, ale czy probowalas brac niacyne? Bo skoro to moze dotknac kazdego, to moze biochemia jest odpowiedzia, w koncu jelita to nasz drugi mozg… Trzymaj sie mocno, ta kolejka sie w koncu zatrzyma! :*
Skąd się biorą takie stany u osób,które umówmy się w wielu przypadkach nie mają poważnych problemów? Ja nie jestem typem depresyjnym stąd moje pytanie. Za każdym razem,gdy dopada mnie jakiś dół myślę o wszystkich tych,których spotyka prawdziwe nieszczęście i wtedy aż mi głupio ze przychodzi mi do głowy narzekanie na jakieś bzdety. KasiaJ
Psychoterapia wchodzi w grę?
Chyba trzeba przeczekać. Ja czekam
/Przeczekać trzeba mi, a jutro znowu pójdziemy nad rzekę/.
Buź, trzymaj się.
KasiaJ – ano problem polega na tym, że to nie jest odpowiedź na realny problem, który występuje w rzeczywistości. Gdyby tak było wiele problemów psychicznych nie istniałoby. Jeśli umiera ci matka albo się właśnie rozwodzisz to normalne, że jest ci turbociężko i to minie, to jakiś proces.
Jeśli nie dzieje się nic złego, a ty nie możesz funkcjonowac to jest chory stan. Ale mówienie, że „inni mają prawdziwe problemy” nie ma sensu. To jakby powiedzieć komuś z astmą, że niektórzy mieszkają w smogu w Krakowie i mógłby już na boga się uspokoić 😉
No i na koniec – jak są problemy to paradoksalnie jest łatwiej. Można zacząć działać. Jak niby wszystko jest dobrze, a Ty nie masz siły wstać z łóżka to koło się zamyka bo myślisz, że już nigdy nie będzie lepiej.
Czyli to chyba wynika z predyspozycji danego organizmu/mózgu /psychiki niż z realnych problemów,prawda? I jak to jest,gdy w większości postów czytamy o cieszeniu się życiem,drobiazgami,celebrowaniu przyjemnych rytuałów,a tu nagle jakieś załamanie? Bo pytam złośliwie. Naprawdę jestem ciekawa jak to się wszystko dzieje w innych głowach. KasiaJ
KasiaJ- Tak, nie ma powodów na zasadzie „stało się X”. Wszystko jest dobrze na etapie faktów, na etapie uczuć nic nie jest dobrze. Wyobraź sobie jedzenie podczas mega przeziębienia. Możesz jeść najpyszniejsze danie, ale jak nie czujesz smaku i zapachu to radość jest zerowa. I podpowiedzi innych „posmakuj jakie pyszne i ciesz się tym”wydają się absurdalne.
Tłusta papużko – oczywiście, że tak. Trzeba dac sobie pomóc.
Miało być „nie pytam złośliwie”,a mi poprawiło na „bo pytam zlosliwie” ☺ Rozumiem,ale przeziębienie i ból gardła ma swoją przyczynę. Wiesz dlaczego nie masz apetytu. A nadal nie rozumiem jaka jest przyczyna stanu powiedzmy depresyjnego,gdy na pozór wszystko jest ok. KasiaJ
KasiaJ -nie mam pojęcia. Nie mam zielonego pojęcia. Ja mam skłonności, ale skąd to? Nie wiem. Jakby kto przełączył guzik w mózgu. Po prostu – pstryk i nie czujesz nic.
Właśnie dlatego ja podejrzewam biochemię – jakieś braki, nierównowaga, nie wiem, ale jakoś nie mogę zaakceptować u siebie takich stanów ni z tego ni z owego. Wprawdzie u mnie nie bywa aż tak źle, więc niacyny w końskich dawkach nie testowalam, ale jak widzę, że jestem w czarnej d., to od razu łapię za magnez, vit. B- complex, idę na rowerek czy przebieżkę i jakoś „wracam z daleka”…
Bóg. I wiara. I poczytaj o opętaniach. Obejrzyj wyklad ks. Glasa. Depresja? przeczytaj wywiad z Mariką na blogu Kasi Olubińskiej. Módlcie się i nawracajcie.
Kasia – od powszechnie pojętego boga, wiary i KK z radością trzymam się jak najdalej. Ale dzięki 😉
O, mnie ten stan też niedawno dopadł, na szczęście przeszedl po kilku dniach. Moja mama mówi zawsze, że coś jest w powietrzu i zaczynam myśleć, że ma rację..
Z depresja endogenna tak jest, pojawia sie 'bez powodu’. Nie bede sie wymadrzac – mozna o niej poczytac chociazby na wikipedii – ale naprawde mysle, ze wizyta u (dobrego) terapeuty nie zaszkodzi.
Dzis w podobnym stanie oprozniam w samotnosci butelke i tancze dziko. Wiem, ze nie pomoze, ale moze chociaz na chwile. Zastanawiam sie gdzie jest granica akceptowalnej melancholii, a gdzie zaczyna sie prawdziwy problem. To obrzydliwie egoistycznie, ale dobrze, ze nie jestem taka jedna jedyna. Sciskam, Siostro!
Z tego co czytałam w poprzednich postach miałaś już w dzieciństwie nerwicę. Post wygląda na jej depresyjny nawrót. Jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś to biegiem do lekarza! Jakiegoś porządnego. Nie chce się wpie. w Twoje życie ale z doświadczenia wiem, że im dłużej się zwleka tym potem ciężej się z tego wyrwać.Trzymaj się, Ania
Po 5 latach sinusoidy pt. „Jest ok, jest koszmarnie, ratunku, jest nijak, jest koszmarnie”, „zupełnie przez przypadek” trafiłam do endokrynologa (…lożki właściwie). Dowiedziałam się, że mam przewlekłe zapalenie tarczycy. I że to rozpierdala mi emocje (i przemianę materii przy okazji). Tak tylko mówię.
Blum jak udało Ci się wyjśc z tego stanu?
Doświadczyłam aktu przemocy, który mną wstrząsnął. Ale kiedy się wydarzył nie mogłam dłużej być smutna, najpierw byłam rozwalona na kawałki, ale potem bardzo bardzo wściekła i musiałam stanąć w swojej obronie. A potem już poszło. Złość i wściekłość potrafią być paliwem napędowym niejednej zmiany.