Mam w sercu takie wspomnienie z dzieciństwa, kiedy mama mówi do mnie „jutro będzie upał” a ja się szalenie cieszę. Upały oznaczały wtedy coś szczególnego, rodzaj przygody, mikro-klęski i bezpiecznego niebezpieczeństwa. Mama nie pozwoli się wtedy bawić całymi godzinami na podwórku, ale będzie można jeść więcej lodów, niż przewiduje ustawa, tata rozstawi na trawniku zraszacz, przez który będziemy skakać z siostrą, a poza tym będziemy leżeć w cieniu. Na obiad będzie najpewniej makaron w sosie truskawkowym posypany cukrem. Bosko!
Teraz upały cieszą mnie jakby mniej. Moja chłodna zazwyczaj kamienica zamienia się w piekarnik. Ciężko mi się myśli, śpi, pracuje, a moje ciało puchnie, powodując dyskomfort. Oczywiście nadal wolę upały niż srogie mrozy, jednak nie są już dla mnie tak beztroskie, jak w domu z ogródkiem moich rodziców.
Oto lista rzeczy, które pozwalają mi przetrwać temperatury 30+:
- Piję dużo wody w temperaturze pokojowej, wody z chia, wody z owocami, kombuchy (sprawdza się też woda kokosowa, która zadziała jak izotonik).
- Wstaję wcześniej niż zwykle (jest chłodno, mogę działać szybko i jaśniej myślę) i staram się w tych porannych godzinach, kiedy cały dom jeszcze śpi, wykonać 3 najważniejsze rzeczy, które mam tego dnia do zrobienia.
- Biorę zimne prysznice.
- Do nawilżacza ultradźwiękowowego dodaję kilka kropli jakiegoś „zimnego” olejku eterycznego – np. miętowego. To nie pomaga na temperaturę, ale działa orzeźwiająco.
- Jem nawilżające owoce i warzywa takie jak np. arbuz, ogórek, truskawki.
- Śpię nago pod prześcieradłem zamiast kołdry (można też zwilżyć to prześcieradło przed pójściem spać).
- Używam filtra do twarzy z wysokim SPF, ale i tak staram się unikać słońca, kiedy praży najbardziej. Nie chodzi tylko o efekt starzenia się skóry, chodzi też o uniknięcie przebarwień. Duża ekspozycja na słońce kończy się też u mnie najpierw wysuszeniem skóry i jej świetnym na pierwszy rzut oka stanem, ale potem naskórek pogrubia się, skóra się świeci, a ja mam problem z niedoskonałościami (często obserwuję to, kiedy lato już się kończy). W tym roku podchodzę więc do romansu słońce + skóra rozsądniej.
- Używam hydrolatu trzymanego w lodówce jako mgiełki do ciała i twarzy.
- W pokoju, w którym przebywamy najwięcej mamy wiatrak.
- Od rana zasłaniam i zamykam okna. Dopiero wczesnym wieczorem je odsłonię i zrobię przeciąg.
- Odpuszczam makijaż. Pewnie wiesz, że od dwóch lat praktycznie i tak się nie maluję. W upalne dni unikam go jednak jak ognia, bo nie chcę jeszcze bardziej obciążać skóry.
- Piję dużo zielonej herbaty. Mówi się o niej, że działa wychładzająco, ale ja robię to z innych powodów – zauważyłam, że picie dużej ilości zimnych napojów, wcale nie wpływa na mnie dobrze. Czasem ciepła ziemona herbata sprawia, że jestem mniej spragniona i bardziej orzeźwiona niż po dwóch szklankach zimnej wody.
- W tym roku testuję też podejście ajurwedysjkie. Lato należy do energii pita – jest gorące i intensywne. Jeśli odnajdujesz się w konstytucji pita, lato będzie potęgować i nasilać związane z tą doszą dolegliwości. Wg. ajurwedy, żeby tego uniknąć, powinnam równoważyć wpływ czynników zewnętrznych za pomocą diety. To dobry czas, żeby jeść więcej surowego (nareszcie czas na sałatki, smoothie, soki), robić ochładzającą pranayamę (oddychanie) i bardziej odpuszczać i się relaksować niż napinać i dawać ponosić ambicji. Późno popołudniowe drzemki są wskazane. Lato to (według podejścia ajurwedyjskiego) nie jest dobry czas na alkohol, smażone jedzenie, solone jedzenie i nadmiar przypraw w ogóle (a już zwłaszcza to nie czas na pikantne dania). W dużym uproszczeniu pita byłaby takim chorym na wątrobę, znerwicowanym, agresywnym wujkiem Mietkiem na dyrektorskim stanowisku, który lubi sprawczość, lubi sobie chlapnąć, jest czerwony na twarzy i ma problemy z sercem 😉 Staram się być dla mojego Mietka dobra – zabieram mu z łapki lampkę wina, staram się, żeby mało rywalizował, dużo bywał nad wodą, miał czas żeby zwolnić i zamiast steka i sterty smażonych frytek daję mu arbuza lub sałatkę z ogórków. Nie żeby Mietkowi się to jakoś szczególnie podobało, ale gasi trochę jego gorący temperament.
- Odpowiednio się ubieram. Kiedyś wydawało mi się, że lato to idealny moment na tank topy, króciutkie szorty, sukienki mini bez ramiączek itp. Od kilku lat jednak zmieniam podejście i wybieram moje letnie ubrania całkiem inaczej. Stawiam na rzeczy z materiałów takich jak bawełna, wiskoza, lyocell, len. Poliestrowe sukienki kupione za grosze w lumpeksie będą musiały poczekać na wieczór, w trakcie dnia jest w nich zwyczajnie za gorąco. Wybieram długości maxi, kimonowe rękawy, szerokie spodnie. Izolują skórę od rozgrzanego powietrza i promieni słonecznych, chronią ją przed poparzeniami i są przewiewne. Noszenie obcisłych i krótkich ubrań sprawiało tylko, że czułam się jak kurczak na rożnie. W największy upał wolę założyć oversizową lnianą koszulę, która okrywa moje ramiona, niż obcisłą koszulkę na ramiączkach.
- Mój kwarcowy roller do twarzy nareszcie się przydaje. Trzymam go w zamrażalniku i rano masuję nim okolice oczu, policzki i twarz. Zimny kamień przynosi ulgę, ale ja lubię też to, że pomaga mi walczyć z opuchlizną, do której mam tendencje podczas wysokich temperatur.
Czy są jeszcze jakieś sposoby na przetrwanie tych dni w mieście? Pamiętam, że zeszłe lato również było bardzo upalne, podzielicie się ze mną swoimi sposobami?
Chcesz mieć dostęp do wszystkich treści na tej stronie? Pomóż mi regularnie postować, wspierając mnie na Patronite, a ja odwdzięczę się dodatkowymi artykułami i podcastem:
7 komentarzy
jesli chodzi o nawilżacze ultradzwiękowe to warto pamietac, zeby nie mozna stosowac od nich wody z kranu, a tylko destylowanej – https://lifeplanet.pl/blog/blog/czy-nawilzacze-powietrza-sa-szkodliwe nie wszyscy o tym wiedza
To jest super dziwne, bo jestem taką 100 pro pittą a wprost uwielbiam upały. Nie mam potrzeby wcale się chłodzić, czuję się wspaniale a im jest cieplej tym jestem szczęśliwsza. Spędziłam kiedyś całe lata na południu Hiszpanii i było bosko. W upały nie mogę też wprost się schładzać, jeść lodów, pić zimnego, brać zimnych prysznicy, wchodzić do klimatyzowanych pomieszczeń, bo natychmiast dostaje strasznej migreny, takiej że mi wzrok odejmuje. Jako nastolatka straciłam kiedyś przytomność na targu w Stambule bo napiłam się łyk wody z lodówki. W ogóle też nie odbieram takich chłodnych rzeczy jako przyjemne kiedykolwiek. Lody są zawsze fuj tak jak zimne piwo, zimne masażery czy jakaś mgiełka do twarzy z lodówki. Brrr… Czy któraś z Was też tak ma?
Mój patent, ale się sprawdza jak się ma kawałek trawnika i się nie ma komarów: kupiłam psu basen, nalewam do niego tak z 5 cm wody i łażę w tym baseniku razem z psem 😀
Niestety tegoroczne komary są masakryczne ostatnio i łażenie w basenie nie przechodzi. Aczkolwiek nadal się rymuje.
Dobra jest jeszcze pielucha tetrowa: trzeba ją zamoczyć, wyżąć i rozłożoną położyć sobie na głowie, ala kukluxklan. Jest cienka, więc wszytko przez nią widać.
I spacery rzeką są bardzo dobre. W sensie korytem rzeki. Tylko do tego trzeba mieć płytką rzekę.
Ha! Ale ciekawe, aż zapytam z ciekawości mojego specjaliste o to kiedyś przy okazji 🙂 Żałuję, że moja wiedza jest zbyt nikła, żebym miała jakiekolwiek wytłumaczenie.
W Maroko pije się zieloną herbatę ze świeżą miętą i dużą ilością cukru. Zielona herbata i cukier w chińskiej medycynie są zimne, zwiększają wilgoć w ciele co dla wielu osób wcale nie jest korzystne. Zwłaszcza rano, kiedy przemiana materii jest najlepsza, powodują jej spowolnienie i zastoje (stygnięcie ogrzewaczy).
Ostatnio dowiedziałem się, że najgorsze są jednak lody: są zimne i wilgotne, pełne nabiału (który też jest zimny) i cukru (takoż). Sumarycznie zwiększają wilgotność i doprowadzają do powstawania śluzu (wszelkie opuchlizny, ale też podatność na grzybicę, kamicę, itd.), a jak ktoś potem zje gorące, słone i ostre (gorąco), to może doprowadzić do spotkania gorącego i wilgotnego czyli stanu zapalnego…
Nie to, żebym się znał, ale tak słyszałem od lekarza i czytałem. Każdy może sobie znaleźć więcej sam, na temat np. tutaj: https://naturalnieozdrowiu.pl/przyczyny-chorob-wedlug-medycyny-chinskiej/
Maćku jest dużo racji w tym, co mówisz, ale wg. TCM (zgodnie z moją wiedzą) nabiał dopuszczany jest właśnie głównie latem (z powodów, o których wspomniałeś). Ajurweda np. raczej równoważy doszę pita ochładzającymi produktami, ale nie zaleca lodowato zimnych napojów czy lodów, bo to osłabia agni czyli ogień trawienny. Na co innego jednak może pozwolić sobie osoba o konstytucji vata (niedogrzana, sucha, słaba), a na co innego pita, która sama w sobie niezbalansowana potrafi się przegrzać. Jedno jest pewne: zimne i słodkie jest smaczne, ale powoduje wiele przykrych dolegliwości (w tym infekcje i grzybice, o których wspomniałeś).
Innych sposobów chyba nie mam, ale zgadzam się w 100% że ciuchy raczej zakrywające ciało i przewiewne, a nie krótkie i odsłaniające. I też lepiej gasi moje pragnienie raczej ciepła herbata (chętnie zielona), niż zimna woda.