poniedzialkowedzieciNie wiesz co zrobić z długimi jesiennymi wieczorami? Dobra lektura to podstawa. A kiedy jest to coś sygnowane znakiem Wydawnictwo Czarne, możesz mieć pewność, że nie stracisz czasu.

Poniedziałkowe dzieci autorstwa Patti Smith zabiorą Was do Nowego Jorku lat sześćdziesiątych, w świat osób które wtedy dopiero przebijały się do świata kultury, nierzadko poddając w wątpliwość swoją drogę, głodując i żyjąc w strasznych warunkach, a dziś jawiąc się legendami. Nie jest to jednak świat lukrowany, dużo tam marzeń, sztuki, niespokojnych duchów i wolnego seksu, ale niektórzy mimo sukcesu, odejdą przedwcześnie, inni nigdy nie zdążyli zabłysnąć. Mamy tu narkotyki, mamy miłość, poezję i początki muzyczne androgenicznej Patti. Książka choć opisuje jej dzieciństwo i młodość, wczesną ciążę, jako drugiego bohatera pokazuje  nam Roberta Mapplethore’a, kochanka, a przede wszystkim przyjaciela i towarzysza w tej śmiałej artystycznej przygodzie. Nowy Jork nie jest tu tłem wydarzeń, ale sercem, kolejną postacią w tym trójkącie. Jest równie piękny co groźny. Patti weźmie Was za rękę i nawet jeśli nie jesteście fankami jej twórczości muzycznej, uwiedzie Was swoimi spostrzeżeniami i opisem rzeczywistości. Zapewniam, że po połknięciu tej książki (bo chyba inaczej przeczytać się jej nie da) zapragniecie wieść choć trochę bardziej artystyczne życie. Być może też pozazdrościcie autorce odwagi w tańcu do rytmu jaki wybijało jej serce. Scena kiedy anemiczna, bez grosza przy duszy Patti wynosi steki w kieszeniach płaszcza zachwyci nawet wegetarian. Koniecznie przeczytajcie!

Kim Gordon nie była mi znana w ogóle. Dziwne? Książka zwróciła moją uwagę w kawiarnio-księgarni w Wiedniu. Dziewczyna z zespołu zaintrygowała mnie, choć Sonic Youth nigdy nie słuchałam. Dziewczyny i gitary zdecydowanie leżą w kręgu moich zainteresowań, byłam też już po lekturze Poniedziałkowych Dzieci i chciałam znów dać się porwać i zainspirować. Książkę reklamuje się jako autobiograficzną opowieść o byciu matką, artystką i żoną, a przede wszystkim kobietą. Brzmi dobrze? A mimo to nie polubiłam Kim Gordon. Jej opisy są drastycznie suche, wręcz analityczne, nie mają w sobie nic z poezji Patti. Nie udało mi się zaprzyjaźnić z Kim. Spodziewałam się chyba silnej, świadomej kobiety, a zobaczyłam kruchą, niepewną siebie i wiecznie analizującą swoje artystyczne i fizyczne ja, kobietę która właśnie rozwodzi się z mężem, który pechowo jest członkiem jej zespołu i zostawią ją dla innej. Skłamałabym jednak gdybym powiedziała, że Dziewczyna z zespołu to książka, której nie warto poświęcać uwagi. Na swój sposób podoba mi się, że moje skojarzenie heroska- punkówa – laska z basem, zostało przełamane zwykłą prozaiczną kobiecością, której każda z nas doświadcza lub doświadczyła. Pink w swoim kawałku „So what” śpiewa, że odejście faceta, wcale jej nie rani, bo przecież jest gwiazdą rocka, a mimo to widzimy ją w gorączce histerii, łzach i na wielkim wkurwie. Jest kobietą. Kim też nią jest. Nienawidzi męża, nie umie mu wybaczyć, oczernia kochankę, pisze o tym jak trudno jest grać trasę w ciągłym napięciu pomiędzy nią, a soon to be ex, mężczyzną jej życia. Gordon analizuje swoje dzieciństwo, wywleka trochę brudów, pisze o chorym bracie, rodzicach i niepewności. I ma do tego pełne prawo!

I niby nie podobała mi się ta dziewczyna z zespołu, ale obrazu kalifornijskich miejsc okupowanych przez dzieciaki, gwiazdy show biznesu i niespokojne duchy długo nie umiałam zapomnieć. No i opisy. Gordon jest precyzyjna, tłumaczy dokładnie zamysły teledysków, sesji fotograficznych. A ja googluję je wszystkie. I dziwię się „naprawdę TO COŚ było aż tak gruntownie przemyślane? Nie wygląda”. Kim rozbiera świat na części pierwsze, a ja razem z nią.

Gorąco polecam Wam obie te książki!

...

7 komentarzy

  1. „Poniedziałkowe dzieci” to moja ulubiona książka! Tyle łez, wzruszen i inspiracji nad plikiem kartek nigdy nie przeżyłam. W te wakacje udało mi się porozmawiać z Patti i szczerze powiedziawszy na żywo robi co najmniej tak piorunujące wrażenie, jak w książkach i na płytach. Napisałam o tym post, ale mam od tamtego spotkania tyle energii, że spokojnie machnęłabym jeszcze z pięć (tylko kto by to czytał :D). Swoją drogą wydawnictwo czarne ma naprawdę super ksiazki <3

  2. Blum

    Weronika – taaaak, kochamy Czarne. Dla mnie Czarne to jak Wysokie Obcasy, znak pewnej jakości treści. Wiem, że jak za to chwycę, to nawet jak książka nie będzie w moim guście, to nie będzie zmarnowany czas i piniondz.

    A czytałaś tę drugą książkę Patti? Równie dobra? Bo mam na liście, ale jeszcze nie nabyłam.

  3. Poniedziałkowe dzieci zażyczyłam sobie na urodziny, od tego czasu przeczytałam ja już kilka razy w całości i na wyrywki 🙂

  4. Poniedziałkowe dzieci uwielbiam, a Dziewczyna z zespołu już czeka kupiona w kolejce. W ogóle cała ta seria wydawnictwa Czarnego jest interesująca.

  5. Blum

    Zielona – to prawda, podarowałam mojemu przyjacielowi tę o Detroit i mówi, że wymiata.

  6. Czytałam „Obłokobujanie” (też Czarne) i to jest zupełnie inny klimat, mocno poetycki, impresyjny, fabuła schodzi na drugi plan. O ile w „Dzieciach” nie raziło mnie zbyt często tłumaczenie, o tyle w tej drugiej książce już czułam momentami, że tekst zaczyna brzmieć topornie. Przydałoby się sięgnąć po oryginał! A już jutro wychodzi „Pociąg linii M” i dam tłumaczowi jeszcze jedną szansę <3 Książek z Czarnego na półce nigdy za wiele.

  7. Czytałam „Poniedziałkowe dzieci” i wtedy to była pierwsza książka od kliku miesięcy, od której dosłownie nie mogłam się oderwać. A jednocześnie byłam bardzo zawiedziona stylem pisania – jak na kogoś, kto pisze teksty piosenek, które poruszają tłumy. I w takim pomieszaniu i zadziwieniu: jak biednie żyli, jak wiele byli w stanie poświęcić dla sztuki. Plus jej niepewność co to tego, czy ma talent – a jednocześnie odważne poszukiwania. To wszystko bardzo mocno we mnie zarezonowało. Minęły 2 lata a ja wciąż to pamiętam 🙂

Leave a Reply

.