Randkowanie to zawsze był dla mnie koszmar. Albo nie było chemii i nudziłam się jak mops (lub, co gorsza, nie wiedziałam jak się wyplątać), albo zależało mi za bardzo i traciłam naturalność. Z okazji walentynek pomyślałam, że zbiorę swoje doświadczenia w listę życzliwych porad dla siebie samej — tej z przeszłości, albo gdyby jeszcze kiedykolwiek przyszło mi stąpać po tym niepewnym gruncie.
CO BYM ROBIŁA I CZEGO BYM NIE ROBIŁA RANDKUJĄC!
- Zwracałabym uwagę na to, co mówi moje ciało. Czy jestem przy tej osobie rozluźniona, czy spięta? Kiedy ktoś mi się podoba, prawie zawsze okropnie boli mnie brzuch (to, co dla innych jest motylkami, w moim przypomina wirujące żyletki, ale myślę, że to część mojego bycia WWO). Czy czuję się zrelaksowana, czy ramiona podjeżdżają mi pod uszy?
- Czy moje ciało go chce? Czy podoba mi się, jak ten człowiek pachnie? Czy nie mogę się doczekać, aż mnie dotknie? A może tylko moja głowa uważa, że to mogłoby się udać (jest inteligentny, dowcipny, mamy podobne zainteresowania, spełnia punkty z mojej listy punktów) a moje ciało sztywniutko oddala się od jego ciała? Zdarzyły mi się lekceważyć te oznaki i nawet przeforsować na samej sobie fizyczne zaangażowanie, bo moja głowa uważała, że świetna byłaby z nas para. Cóż… to nigdy nie wyszło. Ciało WIE!
- Czy muszę przy nim grać? Uwodzić? Nie odpisywać na sms’a przez kilka godzin? Udawać niedostępną? Manipulować nim w swoich celach? Jeśli nie mogę być przy nim naturalna i rozluźniona – I’m out.
- Patrzyłabym na vibe – to mi się bardzo sprawdziło. Po pierwszej randce zdjęłam z listy faceta, który ocenił, jak wyglądam (w jego mniemaniu był to komplement, ale ja poczułam się okropnie), na jednym wydechu powiedział, że nie chce ślubów ani dzieci (ja nie wiedziałam, czy chcę, ale nie chciałam kilka lat później musieć na kimkolwiek, cokolwiek wymuszać) i był straszliwie cyniczny i zajadły. Nie zniosłabym takiej energii w swoim związku. Ja szukam życzliwych, spokojnych i dobrych.
- Nauczyłam się, że mężczyzna nie musi być moim klonem. Wegetarianin, jogin, który medytuje co rano, nie dodałby wiele mojemu życiu. Nie rozwinęłabym się przy nim. Lubię poznawać inne światy i nie chcę wiernej kopii siebie – nie szukam w związku konkurencji ani przyjaciółki.
- Ale patrzyłabym, czy lubimy podobne rzeczy i czy mamy podobne potrzeby. Lubię być w lesie, chciałabym z moim towarzyszem życia jeździć w podróż camperem, nurkować, surfować, jeździć na nartach, spacerować po parku, chodzić do teatru czy kina. Lubię dużo siedzieć w domu i przyjmować tam gości lub po prostu polegiwać na kanapie z książką. Nie sprawdziły mi się związki z ekstrawertykami i facetami uzależnionymi od adrenaliny – bo ja taka nie jestem. Mój najgorszy związek polegał na przeciąganiu liny pomiędzy domatorstwem a chodzeniem po klubach, uprawianiem smalltalku i piciem wódki. Nie było praktycznie płaszczyzny, która satysfakcjonowałaby nas oboje i straszliwie się ze sobą męczyliśmy (ale głowa mówiła, że to ok, a ciała ochoty słuchać nie miałam).
- Sprawdziłabym, czy osoba, z którą się spotykam umie się komunikować. Czy sprawnie nazywa swoje emocje i bierze za nie odpowiedzialność? Czy potrafi mówić wprost, czy raczej zamiata pod dywan (o nie!), albo co gorsza, ma nadzieje, że się domyślę? Nie umiem zaakceptować cichych dni, chodzenia pokłóconym spać i nie znoszę, kiedy ktoś w kłótni chce mi zrobić krzywdę (pasywną lub aktywną agresją). Kiedyś bardzo mi zaimponowało w facecie, kiedy podczas kłótni wbiłam mu emocjonalną szpilę, a on odparował: nie używaj, proszę rzeczy, które mówię, kiedy czuję się przy tobie bezpiecznie i ci się zwierzam, żeby w kłótni zrobić mi krzywdę. Nie w takim celu ci je opowiedziałem – to od razu postawiło mnie do pionu i wzbudził mój wielki szacunek.
- Jakie on ma podejście do życia? Czy wszyscy dookoła są głupi i źli, a on jeden mądry? Jak mówi o innych ludziach? Jakich ma przyjaciół? A może gra ofiarę? Jest biedny i to nigdy jego wina, tylko ten świat taki zły i okrutny? Szukałabym w mężczyźnie odpowiedzialności za siebie, swoje emocje, swoje potrzeby – to jest dla mnie bardzo pożądany zestaw cech.
- Nie robiłabym w singielstwie rzeczy, które nie są moje. To pułapka, w którą wpadałam za każdym razem. W związku jestem dość ortodoksyjna (czego nie polecam), za to na zerwanym nadmiernie otwarta. Zazwyczaj mam złamane serce, czuję pustkę, albo nudę, albo słucham tych głupich porad „wyjdź do ludzi i spuść trochę z tonu”. W efekcie zdarzało mi się wracać do palenia papierosów, prowadzić bujne życie nocne i pić dużo alkoholu, a to bez sensu, bo spotykam wtedy ludzi, którzy właśnie takie życie wiodą i je lubią, natomiast jeśli chodzi o mnie… jak tylko wejdę w związek, będę chciała jeździć na nartach, nurkować, surfować, chodzić do lasu… no i mogę być niemiłym zaskoczeniem dla nocnych marków i imprezowiczów. To było robienie w wała siebie i innych.
- Na pierwszą randkę poszłabym bez makijażu.
- Unikałabym typów z depresją, podczas rozwodu, bez gotowości na związek i w dużych tarapatach rodzinno-zdrowotno-finansowych. W takiej relacji ciężko o partnerstwo, a związek to nie wolontariat, rolą żadnej z osób nie jest zaś bycie wybawicielem. Oczywiście w trakcie relacji każdy z nas ma górki i dołki, problemy większe i mniejsze. Ale podczas pierwszych randek szukałabym kogoś, kto życiowo i energetycznie jest na podobnym poziomie.
- Zapytałabym o pakiet badań na choroby przenoszone drogą płciową. Mam prawie 33 lata. Żyjemy w czasach Tindera. Każdy z nas miał przynajmniej kilku partnerów seksualnych, a oni innych partnerów seksualnych. Chcę wiedzieć i nie wstydziłabym się już o to zapytać (bo może poczuje się dotknięty).
- Unikałabym ludzi z nałogiem. Patrz punkt 11.
- Zapytałabym siebie: PO CO CI ZWIĄZEK? Kiedyś odpowiedziałam na to pytanie tak. Dziś trochę się to u mnie zmieniło. Chcę być w związku, bo kocham swoje życie i chcę je dzielić z najbliższą osobą! Podróżować, śmiać się, kochać i doświadczać piękna świata! Chcę razem kreować rzeczy i mnożyć to, co już lubię i mi się podoba. Dlatego, kiedy już wiem, po co mi związek, zapytałabym siebie, czy ta osoba pasuje do moich potrzeb i czy ma podobne? Czy jest radosna? Lubi podróżować? Kocha naturę? Chce być ze mną (przebywać wokół mnie) tak samo mocno, jak ja wokół niej?
- Rozważyłabym, czy jesteśmy tak samo zaangażowani. Jeśli nie, nie nakręcałabym atmosfery, żeby nas zbliżyć. Bo potem trzeba nakręcać mężczyznę na wspólne wyjazdy, zamieszkanie, narzeczeństwo, dziecko i całą resztę (w zależności od tego, czego się chce, to może być adopcja sukulentów). Chciałabym być z kimś, kto też chce być ze mną. Gdyby facet urządził mi waiting game lub stosował na mnie te paskudne randkowe gierki, dałabym sobie siana. Miałam niedoszłą do skutku randkę, gdzie mężczyzna zapytany czego szuka na apce randkowej, odpowiedział, że kogoś, z kim będzie mógł dzielić życie. Bo mu się żyje super, ale samotnie. Ja byłam wtedy na innym etapie, ale pamiętam, że mu pogratulowałam tej odwagi. Bardzo mnie to zbudowało, że nie udawał nieprzystępnego, kogoś, kto szuka seksu, tylko umiał się odsłonić. Dziś jest w bardzo szczęśliwym związku i to już od 4 lat 🙂
Jestem ciekawa na co Ty zwracasz uwagę i jakich mogłabyś udzielić sobie rad na podstawie własnych doświadczeń i tego, co już o sobie wiesz? Możesz napisać mi w komentarzu, podzieliś się tym z nami na Girl Gangu lub w zamkniętej grupie dla osób, które wspierają mnie na Patronite (link znajdziesz w postach na Patronite). Chcesz tam dołączyć? Kliknij w baner:
9 komentarzy
Jaki wspaniały post! Nienawidzę randek z podobnych powodów co Ty, ale samotność doskwiera czasami na wielu poziomach i staram się nie nakręcać negatywnie. U mnie sprawdza się punkt 4., jak od razu nie poczuję vajbu to marne szanse, że się później nagle zjawi. Co do malowania się na randki to ja stawiam na podkręconą naturalność, ale nie stroję się i wyglądam dość „normalnie”, dobrze ze sobą. No i chyba najważniejsza u mnie rzecz – jestem czujna czy typ nie jest człowiekiem bluszczem i właśnie mnie nie oplata. Bardzo bardzo potrzebuje własnej przestrzeni, ale nie zawsze umiem ją wyegzekwować, jeśli ktoś tego nie szanuje to do widzenia!
A potem trafia mnie strzała amora i wszystko idzie się…? A tak serio, to ile miałam crushów co to wydawali mi się tacy idealni i cudowni, choć totalnie nie skrojeni pod moje potrzeby. Może to coś w stylu „kręcisz mnie tak bardzo, bo nie mogę Cię mieć”, nie wiem.
Dzisiaj w tym temacie wszystko zrobiłabym inaczej. Pisze ten komentarz, żeby pokazać, jak to wyglądało wiele lat temu, powiedzmy na wsi, smak folkloru. Dziewczyny były nakłaniane, a właściwie nawet zmuszane (znam taki przykład) do jak najwcześniejszego zamążpójścia. Dwudziestolatka bez chłopaka już była powodem do niepokoju, zdarzało się, że rodziny kojarzyły małżeństwa. Kiedy to sobie przypomnę i zestawię z dzisiejszą świadomością kobiet, to wychodzi mi ogromna przepaść 😀
Pingback: Lutowa piąteczka, nie tylko do czytania – Polska pyza na europejskich dróżkach
To prawda, wszelkie takie szczegóły mają znaczenie. Sama na randkach lekceważyłam pewne niekomfortowe sygnały, na szczęście tylko do pewnego czasu.
Wow. Nie sposób się z Tobą nie zgodzić. Szczególnie punkt 7 o komunikacji – bardzo ważna rzecz, którą przez lata ignorowałam, co niestety negatywnie odbiło się na moim zdrowiu psychicznym.
Dziękuję Ci za ten post 🙂
Nie chodziłam na randki. W moim życiu panował chaos i anarchia i jak mi się zdarzały jakieś związki to przypadkiem tak wychodziło (przeważnie jednak się nie zdarzaly 😀 ). Natomiast teraz próbuje randkowac z moim mężem i jest super bo przynajmniej wiem że skończy się dobrym seksem. Próbujemy randkowac ,ale nie jest to takie proste bo mamy dzieci więc mamy zupełnie inne przeszkody.
Fajnie o tym pisała ostatnio na IG Drużyna B – że przy 3 dzieci i 4 w drodze muszą z mężem wpisywać randki w terminarz 🙂 i że bardzo im się to sprawdza + że randka nie oznacza dla nich wyjścia na miasto, ale np. zjedzenie razem śniadania na tarasie – i po prostu wiedzą, że w ten dzień są skupieni na sobie.
Ha. Przeczytane długo po publikacji, ale jakże dla mnie aktualne na przyszłość (mam nadzieję). Z moim pierwszym facetem byłam bardzo, bardzo długo, bardzo długo w waiting roomie z którego nie potrafiłam wyjść, dopiero terapia pomogła. A teraz wylizywanie ran po bardzo silnym zakochaniu (takim intelektualnym i cielesnym) w człowieku, który niby coś chciał, ale trochę uciekał, a ja idiotka na rzęsach stawałam, żeby mnie docenił. A potem kiedy całkiem się zaczął wycofywać z naszej „przyjacielskiej” relacji, bez słowa wytłumaczenia, okazało się, że zapomniał mi powiedzieć, że wrócilł do swojej eks, z którą ma od dawna niedokończone relacje emocjonalne, a która żyje od lat zagranicą i właściwie żyją tylko na łączach internetowych…
Chyba potrzebowałam to napisać gdzieś online, bo dalej boli, bo się na codzień niestety widujemy. I żeby zobaczyć, że to chyba dobrze, że nic z tego nie wyszło.
Esence – słyszę Twoją historię i trzymam za Ciebie kciuki.