najtrudniejsze
fot. Agnieszka Wanat

Najtrudniejsze w tej podróży jest ciągłe zapominanie odrobionych już lekcji. Lekcji notowanych ołówkiem w kolejnym zeszycie, podczas podróży autobusem, pociągiem, samolotem. Najtrudniejsze jest gubienie tych kartek, zapominanie. Najtrudniejsza jest sztywność.

Najszczęśliwsza byłam, kiedy straciłam wszystko, absolutnie wszystko. Pracę, złudzenia, relacje, przyjaźnie, dom. I jeszcze chwilę wcześniej, kiedy był Rulo. Rulo zapowiadał zniknięcie wszystkiego (wtedy nie wiedziałam). Nie byłam szczęśliwa dlatego, że lubię być w braku albo mieć mało. Byłam szczęśliwa, bo nie miałam już absolutnie nic, do czego mogłam być przywiązana. I wtedy w moim życiu zaczęła dziać się magia.

Wtedy okazało się, że niewiadoma nie jest przerażająca. Ona skrywa w sobie niepoliczalne potencjały, niekończące się możliwości. Byłam podekscytowana, byłam szczęśliwa, byłam ciekawa. Czułam świeżość. Jakby po moim życiu przetoczyła się bardzo ulewna i głośna burza, ale teraz powietrze jest czyste, pełne energii. Można budować.

Tułałam się trochę. Emocjonalnie i fizycznie. Kraków – Warszawa – Warszawa – Kraków i inne miasta. Potem się przeprowadziłam. Potem zbudowałam związek. Potem przygarnęłam psa. Potem coraz lepiej ogarniałam swoją firmę. Aż w końcu, zanim się obejrzałam – znów byłam przywiązana. Przywiązana i przerażona. Przerażona wizją utraty, przerażona tym, że inni mają inaczej niż ja, że wspólna rzeczywistość nie jest taka łatwa. Im więcej klientów, tym większy lęk, że odejdą, tym więcej pracy do późnych godzin. Im więcej miłości, tym większy smutek w sercu, że miłość może nie wyjść, nie udać się jak ciasto. Skończyć się. Być paskudna w smaku. I tak na każdym froncie. Im więcej powodzenia, tym więcej przerażenia. Głupio.

Nie chodzi o to, żeby nie mieć. Znam takich amantów, którzy wolą nie mieć, bo nie mając – nie mogą stracić. To pójście na łatwiznę. W moich oczach: to odmawianie sobie życia. Nie mieć związku, nie mieć rodziny, nie mieć zobowiązań, nie mieć planów. Łatwo jest nie przywiązywać się, kiedy nic nie masz. Staram się nie ulegać tej pokusie, a to trudne. Łatwo było nie mieć. Zauważyłam jednak, że nie mając, wcale się nie rozwijam, nabywam za to złudnego przekonania, że jestem bardzo zen. Dziś wiem, że po prostu brakowało mi wyzwalacza. Wiem też, że zobowiązania, od których tak uciekałam, wydają na świat owoce i że to bardzo satysfakcjonujące, choć rodzi przywiązanie.

Moja nauka wchodzi na wyższy poziom – mieć, partycypować, angażować się i przejmować, ale się nie przywiązywać. Tak, to jest najtrudniejsze teraz. Cholerny umysł znów wbił mnie na minę Excela. Plan A, plan B, plan C. A co jeśli, a co jeśli, a co jeśli – knuje nocami, a ja zastanawiam się, jak to możliwe, że z tak wielką potrzebą kontroli, ten umysł jest w ogóle w stanie znieść, że zachody i wschody słońca oraz cykle księżyca nie leżą na naszych barkach. Nie próbuje nimi zarządzać, nie boi się, że kiedy zaśnie, spocznie, rozluźni się – Ziemia za przeproszeniem jebnie.

Najgorzej dla umysłu, że mimo jego wszystkich misternych, koronkowych, biżuteryjnych wręcz planów rok 2020 nie należy do udanych. Jest odwołany i czy się to mojej makówce podoba, czy też nie, pozostaje nam tylko oglądać świat, który właśnie się transformuje. Co ciekawe – nie oglądamy go nawet z własnego mieszkania. Nie mamy już takowego. Wszystko się wywraca. Wszystkie marzenia i plany poszły się walić. Umysł jest jak znerwicowany chomik w kołowrotku. Próbuje siłą woli utrzymać to, do czego jest przywiązany. A ileż to razy opłakiwaliśmy – ja i umysł – coś, co nawet nie było naszym doświadczeniem, ale pragnienia i rojenia na ten temat były tak potężne, że brak realizacji tych pragnień już sam w sobie był końcem świata. Najtrudniejsze dla umysłu to porzucić kontrolę. Nie wiedzieć. Zawierzyć.

I tylko ja mu powtarzam za Szamsem: cichutko, cichutko. To, że wszystko odwraca się do góry nogami, to może nic złego? Skąd wiesz, że do góry nogami nie jest lepiej niż normalnie?


...

10 komentarzy

  1. Bardzo trudno jest walczyć ze swoimi lękami

  2. Blum

    Może nie trzeba walczyć? Może można je przyjąć? 🙂

  3. dogorynogami123

    Dzięki. Naprawdę w punkt, wlasnie mialam siadac do ukladania planow az do Z, caly dzien stresuje i zamartwiam sie, jak potencjalnie będzie wyglądać moje życie za pol roku, protestuje wewnetrznie i nie godze sie na utrate i tylko niesmialo pojawiala sie mysl o nowych mozliwosciach, i ze to nieznane moze okazac sie krokiem na przód. Moze do gory nogami będzie lepiej ?

  4. Jak zawsze w punkt. Nauczmy sie wyluzowywac. Nie mamy kontroli nad wszystkim. Bierzmy i cieszmy sie tym co mamy. A jak nie bedzie? To moze bedzie lepiej, a moze gorzej, wtedy zobaczymy. Tak, latwo pisac, trudniej przezyc. Sprawdzmy jak bedzie, zaufajmy Wszechswiatowi 😉

  5. Utrata kontroli jest ciężka. Rok temu też mój świat się wywrócił. Straciłam związek, koty, mieszkanie, dowiedizałam się, że jestem chora. A potem wszystko się zaczęło układać jeszcze lepiej niż było kiedykolwiek wcześniej i teraz jestem szczęśliwa 😉

  6. Tak bardzo mnie ten wpis trzepnął, ciężko o coś bardziej trafionego dla mnie niż to tutaj wszystko. czuję jakbym czytała siebie (tylko ładniej jakby napisane). No dawno tu nie bylam, ale wracam.

  7. Świetny tekst. Mi też się ten cykl przytrafia. I ten moment, kiedy się orientuję, że właśnie mam to wszystko czego chciałam, wbrew pozorom potrafi być przytłaczający. Jak u Baumanna, morze możliwości sprawia, że osiągnięte wyniki zawsze wydają się gorsze od tych, które można by było…

  8. Pingback: Czerwcowa piąteczka, mniej eskapistycznie – Polska pyza na europejskich dróżkach

Leave a Reply

.