Psst… masz czas? Chcesz posłuchać baśniowej opowieści? Opowieści o intuicji i ścieżce serca. Opowieści o zaufaniu, które inni nazywają naiwnością. Opowieści o zimnym mieście, w którym żyje smok, a serce zamku skrywa czakram. Opowieści o nowych technologiach i pokonywaniu własnych barier. Opowieści o duchach, chlebie i Argentyńczyku o złotych oczach, w których wirują małe plamki światła. Masz czas? To będzie długa opowieść.
W zeszłym roku działo się wiele rzeczy. Wiele zostało zniszczone, żeby nowe mogło powstać. Została złożona przysięga, której słów zdradzić Wam teraz nie mogę, ale musi ona zostać dotrzymana. Sny śniły się coraz gęściej i mroczniej. Duszne. Oklejające czaszkę od środka. Musisz już iść – szeptały. No przecież wiem! W zeszłym roku wydarzyły się rzeczy, po których NIC już nigdy nie mogło być takie samo. Musiałam więc zrobić postanowienia noworoczne. Jednak były one inne niż zwykle. Co roku planuję cele zawodowe, materialne i projekty do zrealizowania. Rzeczy do zobaczenia. Miejsca do odwiedzenia. W tym roku nie było ani jednego takiego postanowienia. Kiedy na początku grudnia nastąpił nagły zwrot akcji, wiedziałam, że rok 2016 potrzebuje INTENCJI.
Będziesz szła za głosem serca i będziesz ignorować to co mówi twoja głowa. Głowa pomaga i chroni, ale nie twoja. Twoja głowa karmi cię strachem, aż drżysz z zimna. Twoja głowa odziera cię z radości. Od lat myślałaś. Nie możesz myśleć dłużej. Chcę żebyś w tym roku kierowała się WYŁĄCZNIE SERCEM. Kochaj ludzi. Doceniaj wszystko. Medytuj. Wzmocnij swoją intuicję. Twoje życie jest stabilne i dobre, ale żyjesz w strefie komfortu. Obiecaj mi, że NIC nie powstrzyma cię przed podążaniem ścieżką serca. Po tym roku nigdy już nie będziesz taka sama. Ta wyprawa wymaga wiele odwagi. Wymaga sprzymierzeńców. Modlitw. Świeżych kwiatów. Maczety? Jedno jest pewne, inni będą obok, ale przejść tę drogę możesz tylko TY. Sama. I nie wiem co czeka cię po drugiej stronie. Lista benefitów nie jest jasna. Po prostu tak zrób.
I zaczęłam tak robić. Zaczęłam medytować rano i pić wodę z cytryną. Pisać regularnie. Łykać witaminy. Nocą zaś wlewałam w siebie alkohol, chodziłam ciemnymi, zimnymi ulicami. Piłam ciepłe, cierpkie wino na backstagach rockowych koncertów. Rozmawiałam z nieznajomymi ludźmi. Świat obojętniał mi i mnie zachwycał. Czułam,że jestem turystką na planecie Ziemia i robiłam notatki ze swojego podwójnego życia. Chciałam brudu i granicznego doświadczenia, trochę broiłam, ale w sumie nic się nie działo. Wszystko co kontrolowałam wcześniej, puściłam wolno. I patrzyłam co się dzieje. Bez ŻADNYCH wyrzutów sumienia. Bez strofowania się i pouczania. Pozwoliłam sobie być i eksplorować. Łamać własne schematy myślowe. Doświadczać. Cieszyć się. W pewnym sensie, czułam że skoczyłam w przepaść i albo polecę, albo spadnę na dół. Mówiłam nawet Sarze „wiesz, albo mam depresję albo doświadcam silnego rozwoju duchowego, jeszcze nigdy nie było mi tak lekko i wszystko jedno”. Aż w styczniu przyszedł czas próby.
TINDARELLA
Surfer zawsze okropnie gardził internetowymi znajomościami. A portalami randkowymi już w ogóle. Uważał, że trafiają tam ludzie bez dwóch rąk, jednego oka, z krzywym chujem i tacy, którzy nie potrafią nic zarwać na żywo. Wyznał mi nawet kiedyś, że nie byłby w stanie spotykać się z kimś, kto ma tindera. Czasem przyznawałam mu rację, kiedy temat ani mnie ziębił ani grzał. Lubię znajomości zawierane przez internet, bo od razu widać jaką kto ma gadkę. Wiele moich przyjaciół było kiedyś tylko duszami podłączonymi do WiFi. No ale Tinder to faktycznie oblecha. Mówią, że jebalnia. I że ogólnie fujka i desperacja. Ale leżymy z moją siostrą na łóżku i uznajemy, że to doskonały pomysł żeby sprawdzić. Gdzieś w środku czuję palący wstyd, że nie mogę już być w grupie „nigdy nie byłam na żadnym portalu randkowym„. I właśnie ten wstyd motywuje mnie do tego, żeby poszukać tam guza. Po pierwszych kilku dniach wiem już, że nie chcę uprawiać seksu z Norwegiem, doprowadzając go do orgazmu stopami. Nie chcę też odpowiadać na pytania „gdzie jeszcze masz tatuaże” ani „do mnie czy do ciebie”? Nie wiem czego szukam na Tinderze. Na pewno nie miłości.Chyba po prostu chcę męskiej energii, poznać nowych ludzi, wpakować się w jakieś słodkie tarapaty. Nie chcę teżsłyszeć w głowie głosu Surfera. Spadaj ziomuś, teraz to tylko moja sprawa. No i podszkolić za darmo angielski! Oto mój plan! Zagadywać tylko anglojęzycznych. Najlepiej nowych w mieście, którzy szukają przyjaciół, związku, seksu, wszystkiego. Jeśli szukają wszystkiego, bo nie mają nic, cokolwiek do zaoferowania mam ja, będą tym zainteresowani. A potem… a potem się zobaczy! Czytam opisy. Oglądam zdjęcia. Przewijam sześciopaki i bicepsy, samochody i jachty. Skoro mam z kimś rozmawiać, musi być ciekawy. Tak trafiam na Raula. W podróży. Pytam czego szuka. Seksu? Związku? Niczego. Wszystkiego. Nie wie. Jest nowy w mieście i po prostu szuka znajomych. Świetnie. Umawiamy się na kawę!
RULO W PODRÓŻY
Ma dredy do pasa i jest ubrany jak hiszpański turysta.Dziwny miks alladynek, sportowej zimowej kurtki i wielkich butów. Zastanawiam się co by powiedzieli moi przyjaciele gdyby zobaczyli nas razem. Mieliśmy wziąć kawę i chodzić po mieście, ale jest zimno więc idziemy na piwo. Jest dziwny. Zanim się spotkaliśmy, gadaliśmy trochę, nie miałam czasu, bo byłam zajęta swoimi sprawami. Trochę dopytywał kiedy w końcu się zobaczymy, no i jesteśmy. Rulo, a właściwie Raul, bo tak ma na imię, podróżuje po świecie odkąd rzucił studia inżynierskie w wieku 19 lat. Nigdzie nie zostaje na dłużej. Żyje z biżuterii, którą robi i sprzedaje turystom. Mi robi nausznicę. Zajmuje mu to dwadzieścia sekund. Daje mi ją w prezencie. Mówi też, że jak już mu zaufam bardziej, będzie mnie rozpieszczał jedzeniem. On naprawdę myśli, że wpuszczę go do domu. Stuknięty! Przed spotkaniem napisał mi też, że nie muszę się bać ponieważ już jesteśmy przyjaciółmi, teraz tylko musimy się cieszyć naszym spotkaniem. Głos Surfera z offu mówi „Blimsien, jesteś zawsze taką naiwniarą, nigdy nie łapiesz kiedy koleś po prostu klei bajerę, zawsze bierzesz każdą ściemę za dobrą monetę, życie takie nie jest”. I tani bajerant. Nie pozwalam, żeby nazywał mnie Justyną. Nigdy nie utożsamiałam się ze swoim imieniem. Ledwie na nie reaguję. Jak mam cię więc wołać – pyta. Masz jakąś ksywkę? Mówię, że właściwie każdy ze znajomych nazywa mnie inaczej. Zależnie od tego z której strony mnie zna i z czym mu się kojarzę. Możesz wymyślić coś swojego – mówię. Rulo po chwili decyduje – Dark Angel. Serio? Prezenty niczym z nadmorskiej promenady i nazywanie mnie per Angel? Gruby świrus z tego Raula. Jednak kiedy wychodząc z Bomby zmierzamy na Kazimierz, a Rulo mówi, że właściwie to chce opuścić akademik, w którym nocują go kątem jakieś Hiszpanki, już wiem, że będziemy mieszkać razem. Mówię tylko „może mogę ci pomóc, ale muszę o tym pomyśleć”.
POSIEDŹ Z TYM
Pytam znajomych. Uprawiałam kiedyś couchsurfing. Mam na myśli to, że byłam hostem. Ale wtedy byłam z P. Teraz mieszkam sama. Ja i obcy facet z tindera. W moim mieszkaniu. I wiecznie otwarty sedes. I włosy cudze w mojej wannie. I w ogóle rano przecież medytuję! W samotności!!! Sprawdzam jego profil na CS. Rekomendacje i zachwyty. Miły i sprząta. Fajny. Zawsze wesoło. Od listopada nieustannie gdzieś jeżdżę albo kogoś goszczę. To mój pierwszy weekend w który będę sama. Będę się snuć w dresie po domu, spać do upadłego i pobędę tylko ze sobą. Tak długo na to czekałam! Tak odliczałam dni. Nawet nie pozwoliłam Dominikowi przyjechać chociaż trochę nalegał. Jestem zmęczona ludźmi. A teraz znowu to! Znajomi mi odradzają. Nawet Zuzka, która kiedyś spała u jakiegoś gościa w dżungli mówi mi „serio, chcesz być hostem dla jakiegoś typa z tindera?”. Przyznaję, że to brzmi głupio i niebezpiecznie. Mój tato jest pewien, że Argentyńczyk urąbie mi łeb przy samej szyi. Inni uważają, że jestem frajerką, ponieważ zgadzam się użyczyć swojej przestrzeni nieodpłatnie. Koledzy żartują, że będzie gorący seks. Zastanawiam się co może mi ukraść. Laptop. Hmmm. Adek? Na ile w ogóle chce zostać? Jestem taka zmęczona. Ludzie uważają, że jestem stuknięta. W głowie pełno myśli. Miałaś nie myśleć. Żyjesz tym swoim bezpiecznym żyćkiem i co ci z tego? Idź w to. Idź. Nic ci nie będzie. To dobra historia. Błagam, nie możesz wiecznie bać się życia. Przydarzyło ci się już tyle syfu, że naprawdę jeśli ten chłopiec będzie chciał to pobić, będzie faktycznie musiał cię poćwiartować. Piszę do niego tego samego dnia. Możesz ze mną zamieszkać. Kiedy? Teraz. Dziś. Natychmiast.
I tak zaczęła się magia.
Tak, ten post będzie miał kontynuację. Ale w chwili gdy go piszę, miałam być sama. Tymczasem, kolejny niespodziewany gość zamierza się u mnie zatrzymać. Tym razem jest to kobieta, która jest dla mnie jak siostra. Padam z nóg. Mam tłuste włosy i oczy na zapałkach. Otwieram szeroko drzwi. I mam szeroko otwarte serce.
25 komentarzy
Dzięki, że można cie czytać. To jest dobre i ważne. Ciepłe myśli z Berlina.
Uwielbiam Cię czytać. Ostatnio też wprowadzam zmiany w życie i dzięki Twojemu tekstowi będę lepiej spala. Jakoś mi lżej bo wiem, ze będzie dobrze mimo iż opuscilam strefę komfortu. Trzymam kciuki i pozdro dla Raula:)
och, jaka piękna historia! Czytałam i mówiłam do Miszy „True, Tinder to jebalnia…Ej! Ona go poznała na Tinderze! To niemożliwe!”. Piękna historia, Blim, piękna! Czekam na cd, czekam na te chleby!
Dziękuję Ci Blimsien! <3 za to, że podzieliłaś się swoim doświadczeniem, swoimi odczuciami. Ostatnie pół roku to był u mnie okres dużego napięcia, życia w stresie, nieszanowania siebie, w imię celów, które wydawały się bardzo ważne, a w rzeczywistości nie były tym, czego chciałam. Teraz wreszcie łapię oddech i od momentu, kiedy wyluzowałam, myślę, że mega ważne jest właśnie to, o czym napisałaś – żyć z serca. Też medytuję trochę, chociaż mało regularnie. Moim dużym odkryciem jest to, że żeby medytować, trzeba naprawdę lubić siebie – żeby "wysiedzieć" ze wszystkim, co się pojawia, dać temu być, a nie tłumić i spychać. Dzięki za to, że piszesz!
Joanna Majka – co ciekawe to bardzo wyjątkowa historia. Bo pełna miłości, ale wcale nie w damsko-męskim sensie 🙂
tak, wiem, tzn czuję to, śledzę insta i czytam Cię dość regularnie. Miłość do życia i ludzi bije z Twoich zdjęć i postów, jaki to musi być magiczny człowiek!
To jest najbardziej zaskakująca historia od lat. A człowiek magiczny. Choć to tylko człowiek.
Być może to ja jestem magiczna, skoro widzimy w innych to co sami mamy. W każdym razie bardzo mnie zainspirował, wiele mnie nauczył, bardzo mnie uleczył i hmm… to spotkanie naprawdę było mega. Ten tinder nieszczęsny, to jego dziwne gadanie na początku, to jak wszyscy narzekali, że nie powinnam bo to niebezpieczne. I ja w tym wszystkim, taka ze spiętymi pośladkami.
Czuję, że ta osoba jest tak dobra, że chciałabym Wam o tym opowiedzieć, bo może jego historia zainspiruje i Was. Jego historia, moja historia. A jak się wszystko uda, za jakiś czas będe mogła ją w ogóle przedstawić w całkiem innym świetle.
Też kiedyś wpuściłam ot tak pewnego Ktosia do domu, na dworcu Płaszów nad ranem dałam klucze, powiedziałam gdzie czyste ręczniki i co w lodówce jadalne, sama pojechałam do pracy .
On w zamian pozmywał,wyrzucił śmieci, skręcił nożem ramę do łóżka.
To było nasze drugie spotkanie, jak już z tej pracy wróciłam.
Znajomi pukali się w czoło ” a jak Cie okradnie ?!” i też pomyślałam ale co, laptopa? 😉
Dobrze czasem przewietrzyć sobie głowę takimi decyzjami 🙂
Magia z Ktosiem trwa już 4ty rok i nadal to On zmywa 😉
Serdeczne uściski ! Ścieżko Serca i Intuicji trwaj !
Małgonia – ale boska historia! Rozkrochmaliło mnie to!
Blum! Kurczę bele. Aż się ciepło robi, jak się czyta.
Pozdrowienia od Kapitana z Chorwacji. Kto wie, może wkrótce Chorwacja zawita do Ciebie 🙂
Paulina a ty dalej z Pawłem? 🙂 Czemu miałaby zawitać? Wybiera się do Małopolski?
Otwarte serce, tak!!!
Czekam na kontynuację 🙂 byleby szybko!
Thoughts Blender – aha, to będzie niczym Zbuntowany Anioł czy inne telenowele z tamtych stron. Wszystko się zgadza 😉
Blum, dawaj więcej. Pisz więcej, My będziemy odpisywać, opowiemy o sobie jeśli będziesz chciała 🙂
Pozdro dla Rulo, zdaje się że to świetny przewodnik 🙂
Tak bardzo dawno nie czytałam online nic, co byłoby w stanie zatrzymać czas i otrząsnąć mnie z tego marazmu przeklikiwania sieci. Tak bardzo, że ten tekst podziałał na mnie jak poczwórne espresso (wyżej dziwnie się odmienia – popiątne? Poszóstne?). Dobry, mądry tekst i mnóstwo ciepła. Sztuką jest nawet spacje wypełnić nienapisaną treścią. Czekam na więcej!
Czasem wydaje mi się, że jestem taka jak Ty a na pewno kiedyś byłam. Kocham Cię czytać, chyba też trochę z tęsknoty za sobą.
hehe krejzolka, no i masz babo placek, czyli siła przyciągania.
Swojak czy nieswojak, na pewno coś po sobie zostawi, na pewno coś z tego weźmiesz dla siebie, a bez względu na wszystko na pewno stajesz się bogatsza.
😛
Coraz więcej tu magii 🙂 Też czekam na ciąg dalszy Twojej historii.
I czuję, że w tym roku powinnam porzucić własną strefę komfortu, bo bezpiecznie tu ale już mi trochę ciasno 🙂
Pozdrawiam i wszystkiego dobrego!
Wiem, że Twoja historia nie jest w świetle damsko-męskim, jednak niesie w sobie podobny pierwiastek zaufania. Mój mąż wprowadził się do mnie po tygodniu znajomości. Wszyscy przyjaciele i bliscy odradzali mi to, gwarantując, że przez to wszystko się porozpada, bo nie można zaczynać od prania razem brudnych skarpet. Że gdzie magia, tęsknoty i rozłąki i kwiaty i randki i ładne ubrania i chwile tylko dla siebie. Rodzicom w ogóle nie powiedziałam, gdy ktokolwiek z rodziny przyjeżdżał, wszystkie jego rzeczy chowaliśmy, a on sam szedł na długi spacer, czekając aż pojadą.
Pranie brudnych skarpetek wspólnie, po tygodniu znajomości okazało się super. Mój dom z dnia na dzień zaczął pachnieć wege szamą i kadzidełkami. On nauczył mnie medytować i widzieć świat w dużo szerszej perspektywie. I naprawdę tak pokochałam nasz dom, że z ciężkim sercem z niego wychodziłam, a wracałam jak na skrzydłach. Zawsze. Pomiędzy ciepłą pościelą, wspólną jogą, pachnącą kuchnią i naszym przybłąkanym kotem uczyliśmy się rozwiązywać naprawdę trudne rzeczy, które na nas pospadały. A w tym samym czasie wszystkie związki moich przyjaciół (którzy tak frasowali się moim obdzieraniem świeżego, żywego związku z całej pięknej mgiełki i otoczki zachwytów i niepewności) najzwyczajniej w świecie porozpadały się.
Zaufnie, let it go, let it flow, o którym tyle piszesz to fundament dobrego życia. Dobrego, w sensie jakościowego, którego nie będzie żal za 40 lat. Zaufanie to jak mega drogi ciuch z najlepszych gatunków bawełny, przez który skóra oddycha. Ok, możesz ciułać i żulić sobie i kupować wiecznie na wyprzedaży za 30zł poliester, będziesz mieć wtedy dużo fajnych, kolorowych szmatek na zmianę, ale z wiekiem coraz gorzej będziesz w tym wszystkim wyglądać, nie mówiąc o stanie twojej skóry, która się pod spodem dusi.
Nie słuchajmy mam, babć, przyjaciół, nawet, jeśli wiemy, że chcą dla nas dobrze. Róbmy po swojemu, obijajmy tyłki, ale nie dajmy sobie twardnieć w środku. Z otwartym sercem, zaufaniem i wdzięcznością nie ma innej możliwości, jak przyciągnąć do siebie to, czym się samemu emanuje. Tak spotyka się najpiękniejszych przyjaciół, przyszłych mężów i podejmuje najlepsze decyzje w życiu 🙂
„Cud nie musi przyjść za pięć minut. Spróbuj, a zobaczysz, że nie zmieni się nic, a jednak zmieni się wszystko. Otaczać cię będą ci sami ludzie, problemy nie staną się mniejsze, ale ty będziesz w zupełnie innym miejscu, znikną leki, piasek pod stopami zmieni się w beton, które wreszcie pozwala poskakać. Nie będzie wczoraj ani jutro, bo dziś nabierze takiej gęstości, że nie ma żadnego powodu, by gdzieś od niego myślą uciekać.” z książki Hollyfood, mimo, że z katolicyzmem mi bardzo nie po drodze, to z samym panem Szymonem bardzo, szczególnie z jego przepiękną inicjatywą Kasisi. Nawiasem, kiedy zakładał fundację, oczywiście wszyscy mówili że.. to nierozsądne, niemądre, że inaczej, że można lepiej, że gdzie indziej, że po co tam. Jesli nie wiesz kogo słuchać, słuchaj serca 🙂
jk – wow i gęsia skórka. Je straszna boidupa jestem. Kiedyś popychał mnie bunt, dziś jestem panią siebie samej, więc karmię się strachem bo i buntowac się nie ma przeciw komu. To co mówisz jest jak napisane dokłądnie dla mnie. Tam właśnie idę. Już jestem na tej drodze!
Dziękuję, że to napisałaś. Bardzo tego potrzebowałam.
Uściski.
Czytam Cię od mega dawna i od jakiegoś czasu czuję, że właśnie na tej drodze jesteś. 🙂 i bardzo, bardzo fajnie, że dzielisz się tak szczerze tym, co się dzieje w Twoim życiu. To wymaga wielkiej odwagi, bo obnażasz siebie i swoją prywatność. I nie tylko tę ładną, słodką, w stylu skandinavian interior, inside my bag czy workouttime. Robisz o wiele więcej, niż blogosfera ma do zaoferowania. Dajesz siebie, nie maskę samej siebie. To naprawdę rzadkie zjawisko po tej stronie monitora, spotkać kogoś i mimo, że się go nie zna osobiście (chociaż mamy tak samo na imię 😉 ) – poczuć się, hej, to moja kumpela, jest ta sama wibracja. Zobacz ile osób motywujesz do napisania w komentarzach czegoś o sobie, mimo, że przecież w ogóle o to nie prosisz. Ludzie chcą napisać coś od siebie, z serca, bo czują, że ty to właśnie zrobiłaś. To trochę jak w tym filmie „Podaj dalej”. Jest magia w tym co robisz, szczególnie ostatnio.
Jesteś mega fajną, odważną laską, która ten strach sobie bardziej wkręca, niż go rzeczywiście w sobie ma. W środku masz wielki, otwarty space, i z każdym Twoim postem czuć go coraz bardziej.
A ja dziękuję Ci za afirmację, szczególnie tej dotyczącej girl gang i siostrzanego, plemiennego wsparcia. Kiedy dobra kumpela mojego męża potrzebowała pomocy i zaangażował się w nią bardzo, bo widział, że naprawdę potrzebuje wsparcia, nosiło mnie. Byłam zazdrosna, rozbita i zdezorientowana. I znów, let it go, zaufanie, płyń z prądem, dziewczyny nie są takie złe. Z kumpeli męża stała się moją najlepszą przyjaciółką, w sumie jedyną, jaką mam. Moim supportem, słuchaczem i kimś, do kogo wiem, że mogę w środku nocy przyjechać, żeby po prostu posiedzieć w milczeniu i że nie muszę nic udawać, nie trzeba small talków i gadania o niczym. Non stop przydarzają mi się testy na zaufanie i jak dotąd, za każdym razem gdy odpuszczam, dostaję naprawdę najpiękniejsze prezenty na świecie.
Tulę Cię bardzo.
Twoja fioletowa wypowiedz brzmi jak moja własna jakiś czas temu. Teraz jestem tu: https://www.instagram.com/p/BBd_iyGAPsl/
Ściskam ciepło i tzymam kciuki za Twoją ścieżkę 🙂
Hej, fajnie to napisałaś. Ktoś mnie ciebie polecił u mnie na blogu. Kiedyś odezwałam się pierwsza do jednego Australijczyka, miał aparycję Morrisona, więc nie mogłam się oprzeć. Powiedział, że wyjeżdża z Lizbony, ale chciałby zobaczyć północ Portugalii. Tak, może zahaczyć o Aveiro. tak, ma konto na CS, wyśle mi request. Spędziliśmy super weekend. Ale nie jako Tinder i Tinderela, ale jako host i couchsurfer.
Wiola – my też nie jako Mr & Ms Tinder, chciałąm tylko pokazać, że moja i Rulo historia to historia przełamywania schematów myślowych. Ja nigdy bym nie podejrzewała, że na Tinderze da się spotkać kogoś wartościowego a spotkałam bratnią duszę!
Ah, ale bym chciala uslyszec co dalej