Sny, sny. Jak często je miewasz? Jak często pamiętasz? Duszne, słodkie, lepkie, brokatowe, straszne, dziwne, nierzeczywiste, a jakby realne. Przed oczami miałam ciemność jakbym przed chwilą zemdlała, a kiedy otworzyłam oczy siedziałam nad czarną rzeką i podrzucałam w dłoniach kulę, w której mieniły się brokatowe wstążki i w dodatku kula ta świeciła. Czułam się jak znudzona dziewczynka, machałam nogami w powietrzu, a kiedy wreszcie podniosłam oczy, stała przede mną piękna pani.
Królowa. Miała migdałowe kocie oczy, koronę i hinduską ozdobę w miejscu trzeciego oka. Chodź ze mną powiedziała i wyciągnęła rękę.
E tam, będę szła. Królowa przypominała mi moją znajomą Agatę, do której chodziłam kiedyś na jogę, i która mówiła, że nie lubi internetu. A potem z którą byłam w grupie pisarskiej. I w ogóle Agata nie była moją przyjaciółką, tylko w sumie dobrą koleżanką, a ja byłam też jej klientką, ale zawsze gadałyśmy o sprawach prywatnych wagi najcięższej i o tych całkiem lekkich jak kremy do rąk pachnące kadzidłem i mieniące się pod palcami. Spojrzałam na nią podejrzliwie. Zwłaszcza, że kiedyś śnił mi się Bóg i powiedział, że mam stworzyć nową religię. I ja bardzo chciałam, ale jak poprosiłam,żeby dał mi anioła (jak Maryi) albo chociaż kamień, to powiedział, że jestem durna i przecież ze snu nie da się nic wyciągnąć, a już na pewno kamień i że był to autorski pomysł Wielkiego Proroka, w związku z czym powinnam coś sama ogarnąć i mieć nadzieję, że mnie nie ukamienują gdyby mi jednak nie uwierzyli. No chodź – upierała się Agata. Dasz radę! Spojrzałam na nią z mieszaniną podekscytowania i niechęci. Agata zawsze wpuszcza mnie w maliny i zmusza mnie do robienia rzeczy, których się boję. Ale zawsze potem wychodzi fajnie. Wahałam się. Skąd mam do licha wiedzieć Agata, że serio jesteś królową? I gdzie mamy iść? Spojrzała na mnie znacząco, tupnęła nogą i na znak, że nie żartuje, pokazała złote tatuaże. Możesz mówić co tam sobie chcesz. We śnie, złote tatuaże są absolutnie wystarczającym znakiem, że ktoś jest wiarygodny.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zmieniła się w lisa z rudą puchatą kitą i uciekła. Spóźnimy się – powiedziała. I tyle ją widziałam. Biegłam za nią jak szalona, potykałam się i ślizgałam bo wszędzie był śnieg. Weszłam do dziwnego budynku, z pofalowanym dachem. Przez wielkie okna było widać czarną rzekę, zamek, światła jakiegoś miasta i wirujące płatki śniegu. Dookoła mnie zaczęło robić się tłoczno, jakby chodziło o jakieś wielkie przyjęcie. Oho, czyżby Annuszka rozlała olej? Wszędzie mnóstwo kobiet. Miały krótkie i długie włosy, etniczne stroje, proste sukienki, spodnie, garsonki. Były w różnym wieku, ale jedno je łączyło – z ich twarzy biło światło. Spojrzałam na własne nogi i nagle okazało się, że jestem na obcasach! Ja! W balowej sukni, która miała być suknią na ślub z Surferem, a którą zaprojektował mój kolega Kajczita, którego nie znacie więc mniejsza o niego. Bardzo dziwną byłam księżniczką, bo na głowie miałam wianek i w ogóle byłoby to bardzo nie na miejscu, gdyby nie moja wysłużona, czarna katana z naszywkami, w której lubiłam chodzić na wrotki i koncerty, i która jest moim domem z dala od domu. Aha, więc to jednak byłam JA! Kobiety śmiały się i plotkowały, wymieniały wizytówkami, piły wino i pokrzepiały się zupą.
Zeszłyśmy w podziemia. Różowa sala, czerwone fotele i czerwony dywan. A co to?
Usiadłyśmy wszystkie i głosy powoli cichły, aż zapanowało całkowite milczenie. Na scenę weszła moja koleżanka Ela, wymalowana i wylaszczona, że jej nie poznałam i Agata właśnie. I zaczęły mówić, że jesteśmy tu by zobaczyć główną gwiazdę całej tej gali, a jest nią… rozbrzmiała muzyka z Gwiezdnych Wojen i poleciały napisy końcowe.
Ciągnęły się w nieskończoność i zobaczyłam, że nawet jest tam napisane „blimsien”, a potem, że jest napisane coś jeszcze, i że siedzi koło mnie Maria Rauch, architektka, w butach Alladyna, przebrana za pieczarkę, w dodatku w ciąży i że jej nazwisko też jest na tym ekranie, i że nazwisko każdej kobiety na tej sali było na ekranie. I wiesz co było dalej? Na scenę zaczęły wychodzić kobiety. Była na przykład dziewczyna, która twierdziła, że ma na imię Cecylia, i że łazi po drzewach, a fotografują to jej dzieci. I w dodatku, że przebrała pół Krakowa (to takie miasto gdzieś na dole Polski) za jakiegoś niebieskiego motyla, żeby ratować przyrodę przed deweloperami. Ubrana była na czerwono, motyle były niebieskie, a ona pokazywała nam zdjęcia, jak z koleżankami i kolegami robi Wodną Masę Krytyczną i pływa się w Wiśle na byle czym. Żeby rzeka żyła.
Na scenę wchodziły różne kobiety. Jedne znałam, inne nie. Kazano nam też wejść i publicznie się zobowiązać i wykrzyknąć, że „w 2016 zrobię…” i ja też weszłam na scenę i wiedziałam, że nie mogę powiedzieć o tym co naprawdę zrobię, bo na razie wie o tym bardzo niewiele osób, i że muszę wybrać swoje drugie największe marzenie więc wykrzyknęłam „będę pisać do najfajniejszych gazet w tym kraju, do tych które czytacie”. I to też była półprawda, bo z jedną już o tym rozmawiam. A w przerwie podeszła do mnie czarująca blondynka i powiedziała „cześć, słyszałam co mówisz ze sceny. w ogóle fajny tekst o chłopaku, co musi być wege. Jestem dziennikarką w największych kobiecych magazynach w Polsce. Może będę mogła ci jakoś pomóc?”. A mnie zmiękły kolana.
Na scenę weszła psychoterapeutka, która opowiadała o starszyźnie kobiet, która zebrała się by pokierować świat na nowe tory. O tym, że to właśnie my, musimy odmienić bieg historii, że jesteśmy wojowniczkami serca, że w tym świecie musi być miejsce dla mężczyzn, a zmiana przeprowadzona po naszemu, nie sposobem wojen i przemocy. Kiedy mówiła o babciach z całego świata, o swoich nauczycielkach Indiankach i innych, z dalekich krain, nazwała się nawet Czułą Niedźwiedzicą. Na scenie stał stolik ze świecą, ramką ze zdjęciem, a ona postawiła obok niego swoją torebkę. Całkiem jakby weszła w to różowe światło dopiero co, z jakiejś śnieżnej zamieci, długiej drogi. Aż chciałam usiąść przy kominku i jej posłuchać dłużej…
…ale nic z tego bo na scenę weszły jakieś nastolatki i jedna miała gitarę z różowym kablem. Białą gitarę elektryczną! Ponoć jakaś rockmanka Ewa Langer robiła obozy dla młodych i starych dziewczyn, żeby grały punkrocka i rozwalały system. I twierdziła, że w tydzień da się nauczyć laików grać na gitarach, a nawet garach. Uwierzyłam, że da się nauczyć na basie, bo bas ma tylko cztery struny. Ale te dziewczyny zaczęły grać cover Pretty Reckless i zrobiły to dobrze, tak bardzo dobrze. I wyglądały jakby w ogóle się nie bały, a ja fikałam nogami i byłam wzruszona. Bo jak miałam 16 lat to dziewczyny nie grały na elektrycznych gitarach i nie jeździły na deskorolkach i ja tak okropnie chciałam, ale nie miałam z kim i nie miałam nawet żadnej starszej koleżanki, na która mogłabym się zagapić i mieć girlcrusha i chcieć być jak ona i dać się zainspirować. Teraz na szczęście mam Estro Jen. I życie jest lżejsze.
I wiesz co było dalej? To był naprawdę długi sen, no mówię ci! Nagle okazało się, że ja też mam coś mówić!
Normalnie to ja bardzo się boję takich wystąpień i nienawidzę ich wręcz. Ale nie w tym śnie, nie, nie! Po pierwsze miałam swoją kurtkę mocy! Po drugie ustaliłam z siłami Kosmosu, że jako ich manifestacja i czasowy awatar na planecie Ziemia, po prostu wspindram się na scenę i będę stać, a Wszechświat gada. Taki mamy podział ról zią! Ja stoję w tych obcasach, ty gadasz! Pamiętaj! W razie czego I blame Wszechświat! Więc wskoczyłam na scenę i ku własnemu zaskoczeniu powiedziałam jakbym co najmniej była na koncercie „cześć dziewczyny, dobrze się bawicie?” a potem chyba coś śmiesznego, bo sala zamruczała w aprobacie.
Opowiadałam o tym, jaką byłam łajzą z jakieś dziesięć lat temu, kiedy wydawało mi się, że fajniej jest być chłopakiem i wszystko robić jak chłopak i jak nienawidziłam dziewczyn. A potem jak się z nimi zaprzyjaźniłam i wszystko było cudownie i słodko. I że czasem im zazdroszczę, a potem mam wyrzuty sumienia, zwłaszcza jak zazdroszczę przyjaciółkom, no bo w końcu życzę im dobrze, czy jednak ja na ich sukces zasłużyłam bardziej? I opowiedziałam nawet jak zazdroszczę Dutkowskiej książki, której nigdy nie napisała, a myślałam, że napisała, a potem okazało się, jak na złość, że dostałam prezent, właśnie podczas tego wydarzenia i była tam… książka Agaty Dutkowskiej. Ale nie było mi przykro, tylko byłam dumna i nie mogłam się doczekać aż ją poczytam. A byłam dumna bo znam sztuczkę, żeby lubić laski a nie im zazdrościć jak wściekła. No i bo wiem, że to będzie dobra lektura. I pokazywałam do tego retro kolaże mojej utalentowanej kumpeli Kaśki Borelowskiej i one migały, a ja modliłam się, żeby nikt nie miał epilepsji. A potem… coś mi strzeliło do głowy i powiedziałam, że jako naczelna surferka wód internetu muszę mieć z tego wydarzenia selfie.
Zeszłam ze sceny szczęśliwa jak dziecko. Siedziałam sobie koło Sylwii Chutnik. Wiecie której? Tej pisarki nominowanej kilkukrotnie do Nike. I powiedziałam jej „ej Sylwia, nie czytam polskich pisarzy bo się boję, ale Ciebie czytam i w Wysokich cię czytam i chciałam podejść jak byłaś na Openerze, ale mi zabrakło odwagi” a ona powiedziała „ale wtedy było kurwa gorąco, nie?” a może bez kurwa? W każdym razie była równiachą. A potem mówiła, że boi się iść na scenę, a chyba też musi coś powiedzieć.I siedziałyśmy tak razem i to nie było dziwne, bo ona była koleżanką Anki Cyganki i też miała punkową kapelę, od tej, wiecie no, Ewy Langer. No co? Nigdy wam się nie śniło, że się kumplujecie ze znaną pisarką? I Sylwia weszła na scenę. Na czerwony dywan i powiedziała, że jest jak u siebie w domu, na swoim dywanie u mamy i tam jest meblościanka, a ona powie wierszyk. I opowiedziała o dorosłości, która nigdy nie nadchodzi, o Fundacji Mama, o tym, że miała wyimaginowanego przyjaciela i ogólnie to wszystko jego wina jakby co. I Sylwia była równą laską i miała różową grzywkę i oczko w rajstopie i była swoja. I przypominała mi Elejakubrację. Taką super piszącą blogerkę, która patrzy na to co ja robię i ja na to co ona. I chyba się lubimy, ale jak się widzimy to nigdy nie mówimy sobie cześć, bo jesteśmy dwa dziki. I nagle Sylwia stała się mniej miła i nawet powiedziała, że nie zgadza się z kilkoma rzeczami, które przed chwilą powiedziałam, i może byłoby mi przykro, no ale I blame Kosmos. Sylwia była niezadowolona, że jako osoba publiczna walczy o sprawy ważne dla kobiet, a one potem nie chcą być z nią, tylko idą do swoich spraw. Nawet była trochę groźna i się zafrasowałam, czy może faktycznie nie powinnam kiedyś zrobić czegoś bardziej, niż tylko zamawiać kawę z sojowym mlekiem i pisać bloga, i wtedy Sylwia powiedziała, że na scenie zmieszczą się wszyscy i mamy być razem i mamy robić. I to, że ktoś jest w mediach albo mieszka w stolicy nie znaczy, że inni mogą kiwać głową siedząc na dupie przed telewizorem.Czy jakoś tak. I weszłyśmy na scenę wszystkie. I ona stała tam, z tą dziurą w rajtuzach, a mnie piły buty, te cholerne obcasy. I Sylwia pyta „i co? tak ciężko było wejść?”. Ale chyba już nie była zła.
Na ekranie pojawiła się twarz Elizabeth Gilbert, autorki książki „Jedz, módl się i kochaj” i „Big Magic” i pozdrawiała nas serdecznie życząc nam dobrze i przekazując słowa otuchy od siebie. Potem pojawiła się Nisha Moodley, moja koleżanka Ania Piwowarska, a na koniec Wojciech Eichelberger, który składał nam rymowane życzenia na rok 2016. Była też piękna siwowłosa kobieta, która ponoć była kiedyś prostytutką, a potem mniszką, a trochę wszystko na raz, a teraz jest nauczycielką duchowości i babcią. Choć nigdy nie miała własnych dzieci. Jej książka pojawi się w Polsce jesienią.
Kręciło mi się w głowie od tych opowieści, różu i baniek mydlanych, a z otępienia wyrwał mnie intensywny zapach palonej szałwi i stukot obcasów. Koło mnie przeparadowała kobieta z brodą.
Miała uszminkowane usta, urożowione policzki i rzęsy jak skrzydła motyli. Zaczęła tańczyć by powitać Chiński Nowy Rok, rok Małpy i wprowadzić nas bezpiecznie w 2016. Valentyna Tanz, tancerka, miejska szamanka o polskich korzeniach urodziła się w Californii i żyje według “fearless life art process”,choć jak mówi BOI SIĘ. Z jej różowych ust wydobył się słodki głos Dolly Parton błagającej by Jolene, nie kradła jej mężczyzny, choć przecież Dolly i Vala doskonale wiedzą, że mogłaby.
Zaczęłyśmy pląsać i wyszłyśmy z różowej sali na górne piętro by oddać się tańcom, hulańcom i szeroko pojętym swawolom.
Czy to brzmi jak sen? Jak bajka? A co jeśli powiem Wam, psst, psst, że to dzieje się w Polsce! Że wspaniałe psycholożki, trenerki, tancerki, rękodzielniczki, lekarki, prawniczki, instruktorki, joginki, pisarki, że wszystkie te uzdrowicielki, mądre, piękne i kreatywne kobiety spotykają się raz w roku by w kobiecej atmosferze wymienić się kontaktami, dodać sobie siły i zobaczyć, że świat wokół to nie tylko smutna polityka i smog? Jesteśmy. Jest nas dużo. Jesteśmy piękne. I nie boimy dzielić się ze sobą wsparciem, wiedzą ani doświadczeniem. Otwieramy serca. Swoje i cudze. Wietrzymy głowy. Smarujemy dłonie. Malujemy oczy. Nie jesteśmy męską energią. Każda z nas jest sobą i ma osobną herstorię. Ale razem jesteśmy rzeką o wiele potężniejszą niż Wisła.
Chodź, daj się porwać!
A ja na Zlocie byłam,śpiewałam, tańczyłam i słodkie wino piłam i mówię tylko, że cały program tego co się działo możecie zobaczyć TU, moją poprzednią relację TU, mój wywiad z Agatą TU. Zdjęcia są autorstwa czarodziejki Magdy Magdaleny Trebert
Mam nadzieję, że jesteście zainspirowane. A te, które byłyście, że uśmiejecie się zdrowo czytając moją impresję na temat Zlotu 🙂 Cudownie było Was poznać!
17 komentarzy
Czytając Twoją relację mam wrażenie, że Valentyna paliła w sali szałwię jeszcze przed naszym wejściem 😉 Zlot Latającej Szkoły to naprawdę odlotowy weekend tętniący progesteronem! Oby trwał na wieki wieków 😀
Piękny wpis!
<3 cudo
Nie wiem czy widziałaś, ale mam na sobie KAvo biżu! Bo jak nie TERAZ to kiedy? 🙂
Robię tatuaż, do zoo za rok!
Ojojo! Ale moc Blim! Przeczytalam „na jednym wdechu”. Cudowne, magiczne przezycia! Zycze, zeby ten stal zostal w Tobie na dluzej i zebys go rozdawalala na lewo i prawo ;**
Nie zwróciłam uwagi 🙂 tekst mnie pochłonął, jest magiczny!
Cieszę się, że nosisz!
Mój komentarz autogamicznie zniknął a ja chciałam Ci napisać, że po pierwszych kilku zdaniach zazdrościłam Ci snu a po przeczytaniu całości tańca, wina i inspiracji i żałuję, że nie wiedziałam, że takie rzeczy się u nas dzieją i nadal nie wiem w sumie gdzie i jak a też bym chciała i zawsze chciałam a szczególnie te gitary, to serio tak można w tydzień? Bo to moje marzenie było, gitara albo na garach grać ale też nie miałam nigdy z kim i w ogóle to w sumie chyba nadal nie mam
Baśniowe, genialne, zaczarowało mnie 🙂 Ja również byłam w tym śnie. Dzięki za ten wpis!
Motocyklistko – można, a jakże – http://lucciola.rockcamp.pl/
Nieziemski opis, ja miałam być, a nie byłam, za rok koniecznie! Dziękuję 🙂
Świetnie napisane :). W zeszłym roku też miałam ten sen…
przeczytałam na jednym wdechu,i ta czarna rzeka ja dwa dni temu po raz pierwszy w moim śnie śniłam o czarnej rzece ale co dalej się działo nie pamiętam.
Blimsien. Piękny tekst. Przeniosłaś mnie do tego snu i byłam w nim z Wami 🙂
Bardzo potrzebowałam takiego wpisu. Siadłam na chwilę w tych czerwonych fotelach i na spokojnie , bez tak wielkiej już ekscytacji ( chodź dalej z podnieceniem w brzuchu) przeanalizowałam to co się wydarzyło. Wydarzyło się wiele. Może za wiele. Ale pierwszy raz chyba od dostatku głowa mnie nie rozboli…
Pieknie:) Grutuluję i dziekuję. Czułam jakbym tam z Wami była
Dzięki! Wiem, że już kiedyś na blogu o tym pisałaś ale wydaje mi się, że trafiłam wtedy na stronę babeczek zza oceanu, zaraz przyjrzę się bliżej i może w końcu nastoletnie marzenie się spełni 😉