Na zdjęciu widzisz moje dzisiejsze zakupy. Za samą wodę i wodę kokosową zapłaciłam dwadzieścia złotych. Dychę za wodę! W dupie jej się chyba poprzewracało. Mogą powiedzieć jedni. Myślę, że ja sama powiedziałabym tak pięć, a nawet trzy lata temu. Aż nagle zaczęło mnie uwierać, że jestem wiecznym ciułaczem, ciągłym biedakiem. Niezależnie od tego ile zarabiam. I postanowiłam zmienić swoje kijowe przekonania odnośnie pieniędzy. Z wiecznego ciułacza stać się bogaczem. Czy mi wyszło? Czy śpię na pieniądzach, a myśl o ich ewentualnym braku nie spędza mi nigdy snu z powiek? A Tobie?
Jest pewien specyficzny typ człowieka, pewnie każda z Was go zna, a niektóre może nawet typem tym były, który się zastanawia patrząc na majętnych ludzi „skąd oni na to wszystko mają?”. Odpowiedz są różne. Mają bogatych rodziców. Pierwszy milion trzeba ukraść. Sugar daddy. Głupi ma zawsze szczęście. Nie płaca podatków. W każdym razie – na pewno nie zasługują. Bo my zasługujemy przecież, a się borykamy z wiecznym brakiem hajsu, floty, kasiory i pieniędzy. Nie żebyśmy specjalnie wnikliwie starały się dowiedzieć jak dużo ci oni naprawdę pracują. Jak ciężko. I ile wyrzeczeń ich to kosztuje. Po prostu wiemy, że to nie fair. Hej, hej świecie! Obiecałeś nam wszystkim swoim dzieciom cukieraski, tymczasem niektórzy dostają jakby lepsze i więcej. No co z tobą Wszechswiecie? You crazy? Nie wiemy skąd inni mają kasę. Ale zapewniam Cię – myślenie o pieniądzach z pozycji trwogi i braku, sprawia tylko, że zaciskasz pośladki. Niekoniecznie przekłada się to na mięśnie, wiem co mówię bo latami zaciskałam, a tyłek płaski jak stół. Planuję post o smart shoppingu, bo wiele z was boryka się z tematem pieniądza. No bo pieniądz jaki jest każdy widzi, a styl życia wymarzony jaki jest też każdy wie. To znaczy nie wiem o czym marzysz Ty, ale zakładam, że jak większość z nas, chciałabyś więcej niż to na co cię aktualnie stać. Tymczasem jednak nie chcę rozprawiać o zawiści, ani życiowych priorytetach, ale jak to ja, nawinąć o równowadze.
Life – work balance. Wszyscy słyszeli. Odwrót od korpo, powrót do slow. Do życia rodzinnego i przyjaciół oraz zainteresowań innych, niż te związane z pracą. Uważam, że jest jeszcze jeden stan równowagi, o który warto zadbać. Są to pieniądze. I sądzę, że absolutną podstawą zadbania o swoje finanse, jest przerobienie toksycznych przekonań na ich temat, na bardziej wspierające. Jeśli wierzysz w to, że z twoją kumpelką desperatką nie umawia się nikt, bo za bardzo szuka faceta i jej koncentracja ma jeden zawężony punkt, punkt „znaleźć pana idealnego” łatwo zrozumiesz, że raczej chłopcy uciekają od niej niż ustawiają się w kolejkach. Z kasą jest podobnie. Ciężko żeby bilon i papier trzymały się ciebie, jeśli uważasz, że mają je tylko nieuczciwi, masz wyrzuty sumienia z racji bycia konsumentem, pieniądze są według ciebie brudne i przeczą duchowości, rozwojowi i byciu dobrym człowiekiem. Toksycznych przekonań odnośnie kasy jest wiele, każdy musi pogadać ze sobą sam w skrytości ducha. Ja mam takie, że wiecznie się boję czarnej godziny i tego, że mnie nikt z finansowej opresji nie uratuje. Ale pracuję nad nimi. Tymczasem chcę zwrócić twoją uwagę na kasowe priorytety i wybory.
Część ludzi nie ma kasy. Nie ma wykształcenia. Ma długi. Jest w opresji. Bez pracy. Albo z dzieckiem z wpadki, wobec czego nie kalkulowało się wcześniej, że trzeba mieć więcej hajsów. Albo z chorobą z wpadki czy wypadkiem – no bo tego też się nie planuje. Są ludzie biedni nie ze swojej winy i od razu mówię – nie o tym jest ten post. Post jest o ludziach, być może Tobie, którzy mają kasę, ale ona po prostu przelatuje im przez palce. Prawdopodobnie masz stan nierównowagi w finansach jeśli:
– masz konsumenckie kredyty
– wydajesz więcej niż zarabiasz
– nie masz pieniędzy w razie W. Na dentystę. Na nowego laptopa. Na lekarza. Na wakacje?
– jesteś dusigroszem z dużymi oszczędnościami na koncie. Równowaga = przepływ. Jeśli robisz finansowy zakrzep i paraliżuje cię myśl o równowadze to też nie do końca halo
– przez pierwsze dwa tygodnie od wypłaty jesteś panisko, przez kolejne dwa jesteś goła jak święty turecki
Jeśli któreś z tych stwierdzeń pasuje do Ciebie, pomyśl co możesz i musisz zrobić, żeby się ogarnąć w temacie. Mistrzynią monet i banknotów nie jestem, ale jeśli chcesz mogę podzielić się z Tobą swoimi sposobami. A jeśli masz już rodzinę, więcej gotówki, lepszą pensję, może zamiast słuchać moich mikro porad, posłuchaj lepiej Michała.
A teraz o priorytetach i wymarzonym stylu życia. Od kilku lat maniakalnie upraszczam, o czym wielokrotnie donosiłam na tym blogu. Idzie mi to jak krew z nosa, ale idzie. Jednocześnie dużo pracuję. Ja w ogóle pracuję od 18 roku życia, właściwie bez przerwy. Moją pierwszą „real job” dostałam o ile pamiętam jak miałam 22 lata. Dziś po tym jak napiszę i opublikuję tego posta, wezmę się za przygotowywanie tekstów na zlecenia. W poniedziałek zaś znów ruszę na etat, wieczorami będę redagować i szlifować kolejne teksty i czynić jeszcze inne rzeczy (o których na razie cichutko). A jednak to nie fakt, że mam dużo pracy sprawia, że jestem w stanie płacić za swoje zachcianki. Takie jak woda za dychę. Takie jak organiczne kosmetyki, które są dwa razy droższe niż normalne. Pierwszą sprawą jest planowanie. Część mojej wypłaty od razu odpływa na drugie konto. Na pierwszym zostaje tylko kasa „na życie”. Drugie służy zakupom i przyjemnościom. Dzięki temu wiem, ile tygodniowo mogę wydać na stołowanie się na mieście, ubrania, kwiaty, podróże itp. Jeśli zarabiam coś robiąc zlecenia, te pieniądze prawie zawsze dzielę i część wydaję, część oszczędzam. Ubrania, dodatki i rzeczy do domu (naczynia, pościel, ręczniki, wazony itp) to zawsze przemyślane zakupy, które idą z osobnej puli. Dzięki temu nie ma problemu pt „wydałam wszystko na harce i ładne rzeczy, a teraz zęby w ścianę”.
Drugą sprawą jest uproszczenie. Uznałam, że wprowadzenie do mojego życia organicznych kosmetyków i zdrowego (czasem drogiego) jedzenia jest dla mnie rzeczą ważną. Bo mi służy i bo mnie cieszy. Budzi też wiele kontrowersji, wśród dalszych znajomych, którzy uważają to za snobizm lub fanaberie. Ja natomiast widzę spore konotacje pomiędzy kiepskim i tanim jedzeniem ( kajzerki, parówki, soki z kartonu), a wydawaniem DOKŁADNIE TYCH SAMYCH kwot na wodę za dyszkę (która w ogóle nie jest jedyna i konieczna, jest dla radochy) czy organiczne marchewki lub na drobne, kiepskiej jakości rzeczy w dużej ilości.
W praktyce moje porównanie i obserwacja oznaczają tyle, że możesz jeść tanio i dużo, ale w perspektywie być chory i niedożywiony, możesz też jeść zdrowo i mniej, i być zdrowszy i potrzebować mniej pokarmu. Na tej samej zasadzie, możesz bezwiednie wydawać na rzeczy powszechnie akceptowalne i niezbyt egzotyczne, jak powiedzmy używki, ubrania z sieciówek, kosmetyki drogeryjne lub na rzeczy od projektantów, luksusowe produkty itp. Tu różnica jest głównie jakościowa, nie straszę, że umrzesz lub będziesz chorować kupując dużo badziewia. Kupując rzeczy „luksusowe” będziesz mieć mniej, dokładnie to co chcesz i lepiej. Z naciskiem na MNIEJ. Czy mniej nie wprawi Cię w trwogę? Czy umiesz żyć w pustym mieszkaniu? Mieć w szafce trzy kosmetyki na krzyż? Nie kupować tyle co zwykle? Czy potrafisz pozbyć się relaksującego uczucia kupowania? Bo ja kiedy kupuję, niemal nigdy nie robię tego kompulsywnie. Bo kiedy coś działa, nie szukam nowego guza. Z początku czułam wielki brak, który wcześniej wypełniały mi nowe zapachy kosmetyków, kolejne obietnice producentów na barwnych etykietkach i 5 bluzeczek za 29zł każda.
Czasem dokładnie te pieniądze które masz, mogą przydać się by diametralnie zmienić styl życia. Ten post jest lekki i jest o konsumpcji i przyjemności. Nie chodzi o to, że nagle twoje życie nabierze sensu, że będziesz szczęśliwa, piękna czy wiecznie młoda. Dziś robiąc zakupy pomyślałam sobie „o ranyrany, jak to fajnie, że człowiek może wybierać z tylu rzeczy. Że batony, gazowane napoje, świeże owoce i warzywa, że kasze, gluten, bezgluten, że mięso lub nie, wszystko to zależy tylko od nas, chyba jeszcze nigdy człowiek nie miał tylu opcji wyboru”. A potem „ale fajnie, że teraz mogę kupować to co lubię, nie rujnować swojej kieszeni i żyć w ogromnym zadowoleniu otaczając się tym czego pragnę”. I tak powstał pomysł na tego posta. Bo kilka lat temu nie ma opcji, żebym pozwoliła sobie na kupienie rzeczy, które teraz kupuję. Uważałabym w skrytości ducha, że nie zasługuję. Że to przesada. Że ojej. No i że nie wypada. Dziś część toksycznych przekonań odeszła. Jak to możliwe, że stać mnie na to, na co kiedyś nie mogłam sobie pozwolić? Szłam do tramwaju i myślałam. I przypomniało mi się, że… już nie palę. A gdybym nadal paliła, wydawałabym 10 zł dziennie na fajki. Nie farbuję włosów, wydawałabym 30 zł miesięcznie na farbę. Nie używam tylu kosmetyków co kiedyś. Ocet jabłkowy, organiczny olej kokosowy, soda oczyszczona są tanie. A stanowią moją podstawę. Nie ma kremów pod oczy, kremów na dzień, kremów na noc, balsamów do ciała, nie ma nieprzebranych ilości kolorówki, nie ma eksperymentów i nowości, z którymi potem niezbyt wiadomo co zrobić. Nie ma też karnetu na siłownię. Nie mam już multisporta więc oszczędzam kolejne 100zł, a ćwiczę za darmo. Chodzę na wrotki, ćwiczę jogę w domu, hulam na hula hop. Spaceruję. Nie marnuję już jedzenia. Nie wyrzucam. Kupuję tylko tyle ile mi trzeba. Znam swój styl więc nie kupuję ubrań, które są modne „w tym sezonie”. Kupuję tylko ubrania, które „są bardzo blimsien”. No i nie piję alkoholu. To właściwie przekreśla imprezowanie (którego i tak nigdy nie lubiłam). Oczywiście, kiedy wychodzę kupuję piwo bezalkoholowe albo jakąś lemoniadę, jednak o wiele więcej i za o wiele więcej jesteś w stanie wypić piwa czy wódki, niż wody z cytryną, zapewniam ; ) poza tym jak nie pijesz, możesz jechać autem zamiast taksówką.
Zmieniłam podejście do wielu spraw, lepiej poznałam siebie, więc moje dochody płyną teraz po prostu innym korytem. Nie pozwalam nikomu się w to wtrącać. Moim kolejnym krokiem będzie pracować mniej i zażywać luksusu życia. Cieszenia się przyrodą. Swoim ciałem. Ludźmi i relacjami z nimi. Ale ponieważ chcę żyć w sposób o jakim marzę, planuję też zostać kiedyś rodzicem, wiem że teraz muszę przycisnąć jeszcze z pracą. Pobłąkać się ścieżkami, które kiedyś przerodzą się w źródło przychodu. I to też jest ok. A Ty? Wydajesz na to co chcesz i lubisz? Satysfakcjonuje cię twoje życie konsumenckie? Z czego mogłabyś zrezygnować i na co wtedy wydałabyś te pieniądze? Opowiesz mi?
P.S Jest dużo prawdy w powiedzeniu, że najlepsze rzeczy są za darmo.
P.S2 To jaką wodę pijesz, jakie jedzenie jesz, jakie marki nosisz, gdzie bywasz nie świadczy wcale o tym jakim jesteś człowiekiem. Robisz to tylko dla własnego spełnienia i dobrego samopoczucia. Więc nigdy nie daj sobie wmówić, że jeśli wolisz namiot zamiast all inclusive, albo majtki z sieciówki zamiast CK jesteś jakimś gorszym rodzajem człowieka. To niedorzeczne.

34 komentarze
Dla mnie najważniejszy z całego tego tekstu jest PS. Obserwuje, ze stanowczo zbyt wielu ludzi porzuca własne upodobania na rzecz jedynych i właściwych i wyrzuca najukochansze bibeloty, robi tatuaż, którego nie chce i jedzie pod namiot czego nie cierpi, bo daje sobie wmówić, że właśnie robiąc to…nareszcie będzie sobą. Paranoja!
Znowu fajny wpis 🙂 bardzo rozsądne podejście do tematu. Ja nadal pracuję nad swoim podejściem, za to już teraz wiem jedno – im mniej bambetli wokół mnie, tym lepsze jest moje samopoczucie.
Ostatnio całkiem sporo myślałam właśnie nad sprawą wydawania pieniędzy. Obecnie siedzę za granicą w pracy, żeby mieć na studia i wiadomo, że muszę oszczędzać. Jednak staram się kupować jak najwięcej warzyw itp, jak najtaniej, ale też żeby były wartościowe produkty. I np takie migdały, awokado, mleko kokosowe, czy inne nasionka nie są najtańszą opcją, ale chyba chodzi o to, żeby dbać o swoje zdrowie i też jakieś, choćby małe, zachcianki. A np takie wtrącanie się znajomych tutaj, że „szaleję” z wydawaniem na jedzenie, zwyczajnie po mnie spływa. Patrząc, że np taki kumpel wydaje kilka razy tyle na fajki i alko. A ja przynajmniej nie sfiksuję, bo wiem, że dbam o siebie. 🙂 Fajne jest, kiedy ludzie o różnych potrzebach i filozofiach wydawania kasy ile i na co, potrafią zaakceptować nawzajem te wybory i się zwyczajnie nie wtrącać i nie oceniać. Bo to każdego sprawa, tak myślę. 😉
A i prawda, że jakby się tak pomyślało ile traci się na niepotrzebne głupoty, używki czy właśnie taksówkę, to faktycznie trochę się zbiera…:)
Patrycja – tak, myślę że to sprawa każdego z nas. Ale czasem warto pomyśleć czy to co kupujemy daje nam to czego oczekujemy. Mnie palenie wpędzało w wyrzuty sumienia, dla kogoś może być wielką przyjemnością – nic mi do tego.
Wiem, że gdybym dalej wydawała kasę tak jak wydawałam, nie miałabym jej więcej, ona po prostu szła na inne rzeczy.
Teraz w ogóle mam bzika, żeby wydawać jak najmniej na przedmioty, a jak najwięcej na przeżycia. Wycieczki, podróże, wystawy, filmy. Choć i to da się zrobić low budżet. Nie ma co szukać przeszkód, lepiej znajdować sposoby.
Blum, mi też nic do tego, naprawdę! Każdy niech wydaje na co chce, każdy ma wybór i to jest świetne. Ważne, żeby to było w zgodzie ze sobą, dopiero niedawno się tego nauczyłam i pozbywam się wyrzutów sumienia, jak czasem kupię sobie lekko droższe jedzenie (nie przesadzając), ale zdrowe i dobre dla mnie.
I mam tak samo, jak Ty – wolę wydawać na przeżycia. Szczególnie na kulturę i podróże, ale i na tym można mocno obniżyć wydatki, np jeżdżąc stopem, co polecam! 😀
Bardzo mądry tekst. I co tu komentować. Problem zaczyna się, gdy głosząc podobne poglądy napotykam na komentarz – ach, zobaczysz, perspektywa się zmienia, jak przychodzą dzieci na świat… (ups ponad 28 lat i nie mam dzieci ;). Tez tak masz?
Równie dobrze to mogłoby być zdjęcie moich zakupów, 100%. Do wody Fiji mam słabość ze względu na piękną butelkę. Poza tym mam wrażenie, że wegetarianizm tak naprawdę jest tani, uwielbiam wracać z pełną siatą warzyw, owoców które kosztowały ok. 30 zł, a jedzenia mam na kilka dni. Miesiąc temu postanowiłam dodatkowo zainwestować w coś, co naturalnie wzmocni organizm, ale zamiast tabletek kupiłam miód manuka, do tego sokowirówkę i codziennie z rana robię sobie soki. Worek marchewki, jabłek, buraków starcza na kilka dni.
Przed laty strasznie szłam w ilość, kupowałam masę byle czego, byłam typową zakupoholiczką, w którymś momencie przyszło opamiętanie i takie wręcz poczucie że duszę się pod naporem rzeczy. od tamtej pory zaczęła się zmiana w podejściu nie tylko do ilości przedmiotów, ale też świadomość na co tak naprawdę wydaję kasę. Ogólnie rzecz biorąc, temat rzeka 🙂
That girl – pewnie, że też tak mam.I w pewien sposób przyznaję im rację. Jak są 4 osoby w rodzinie, a nie dwie lub w ogóle singiel to zmieniają się zobowiązania. Ale uważam, że nadal są priorytety i jest smart shopping. I nie wyobrażam sobie kupować shitu do jedzenia swoim najbliższym. Niekoniecznie wydawałabym wtedy na wodę kokosową, ale warzywa i owoce świeże? Always!
Poza tym są też rodziny gdzie dorośli mają problemy z gospodarowaniem pieniędzmi i nałogami. Wszystko da się ogarnąć 🙂 Trzeba chęci! Ja w to wierzę!
Dlaczego postanowiłaś nie pić w ogóle alkoholu? Też mi to chodzi po głowie 🙂
Moniko – ja tez używam miodu manuka! W celach leczniczych, jako antybiotyk 🙂 Co do wody Fiji, odkąd nie piję alko (wcześniej nic przez 4 mieś, potem miesiąc przerwy od abstynencji, teraz znów nic) to czuję różnicę w smakach wody i byłam ciekawa Fiji, poza tym nie będę kłamać, śliczna butelka! Przyda się też do pracy lub wszędzie tam gdzie chcę mieć wodę pod ręką ale nie chcę tachać ze sobą 1,5l butelki. W pracy mam teraz 700ml z której piję lub nalewam do kubka, żeby nie chodzić ciągle do filtra po nową 🙂
Co do wege – poza takimi wybrykami to prawda. Ten arbuz kosztował mniej niz 5zł, połowa melona mniej niż złotówkę! Mniam, mniam, mniam!
Edyta – właściwie nie wiem jak odpowiedzieć na to pytanie! Zaczęłam zdrowo się odżywiać i spożywać dużo mniej tłuszczu niż wcześniej. Strasznie źle znoszę kace, a ostatnimi czasy również alkohol. Moje ciało czasem niemal w ogóle na niego nie reaguje, czasem koszmarnie zaraz po wypiciu boli mnie głowa, zazwyczaj boli mnie brzuch, czasem po niewielkiej ilości urywa mi się film – nigdy nie wiem na ile mogę sobie pozwolić. Więc doszłam do wniosku, że moje ciało niezbyt się z alkoholem lubi. Zaczęłam medytować. Bez alko moje ciało szybciej się regenerowało, byłam mniej zmęczona, szybciej się wysypiałam. Nie był to jednak efekt ideologii ani pomysł, że „już nigdy ani kropelki” więc po 4 miesiącach chciałam napić się wina lub piwa. Niestety teraz czuję się jeszcze gorzej niż wcześniej, nawet po 2 lampkach wina. Toteż daję sobie z tematem siana, piję wodę, herbatki, świeżo wyciskane soki, yerbę, czasem piwo bezalkoholowe.
Staram się żyć zgodnie z zasadą „cokolwiek ci służy” i szanować swoje ciało. Skoro uważa, że wie lepiej to niech rządzi 😉
A Ty? Czemu myślisz żeby przestać?
U nas (mówię „nas”, bo mieszkamy z chłopakiem razem i finanse też mamy wspólne) strasznie dużo pieniędzy idzie na jedzenie na mieście, a potem jest bieda… To myślę, że można by trochę ograniczyć. Poza tym raz na jakiś czas poszaleję w lumpeksach, ale kupuję tylko rzeczy w moim stylu, no i ubrań nie mam za dużo, bo stale robię w nich porządki, więc nie mam wyrzutów sumienia. Poza tym kiedyś też żałowałam sobie hajsu na niektóre rzeczy, a dziś, w sumie z racji bycia weganką, mam do tego większy luz. Uwielbiam czekoladę i nie żal mi wydać na nią 10 czy 15 zł (bardziej się jaram tym, że mamy we Wrocławiu 100% wegański sklep z takimi rzeczami z Polski i zagramanicy) – przecież po to właśnie zarabiam, aby móc sobie na takie kaprysy pozwalać, a nie ściubić niewiadomo na co… W sumie trochę mam problem z odkładaniem pieniędzy – kompletnie nie potrafię tego robić. Jak mam większy zastrzyk gotówki, to zaraz się zapisuję na tatuaż albo kupuję sobie coś super ekstra, np. bieżnię, i po pieniądzach… 😀
Dzięki za odpowiedź 🙂 Ja z podobnych powodów, też raczej nie jestem „party animal” (mam bardzo wąskie grono osób z którymi lubię imprezować i albo nie są to osoby z mojego miasta albo bawimy się bez alkoholu) i alkohol pijam rzadko, ale źle się po nim czuję i męczę się w nocy (głównie dokucza brzuch). Poza tym rzadko kiedy jakiekolwiek piwo mi smakuje i zwykle się z nim męczę 😉 Ogólnie alkohol nie kojarzy mi się specjalnie z jakąkolwiek przyjemnością. Pijam raczej dla towarzystwa ale ostatnio mam rozkminy, że w sumie po co się zmuszać i wlewać truciznę w swoje ciało, skoro ono tak na alkohol reaguje. Znajomi oczywiście zawsze komentują co piję i że tak mało, ale tym się uczę powoli nie przejmować. Tak samo komentują to, że np. się mało odzywam albo że szybko uciekam do domu a mi się po prostu na imprezach czasami szybciej niż innym wyładowują baterie. Aczkolwiek to chyba też zależy od ludzi, bo ostatnio na wyjeździe z ekipą nie spałam całą noc, bo czekaliśmy na wschód słońca na pomoście nad jeziorem 😉 Ostatnio piję tylko wtedy, kiedy naprawdę mam na to ochotę, być może za jakiś czas również podejmę decyzję, by przestać całkowicie.
Edyta – rób jak czujesz. To żaden wstyd nie pić i być w zgodzie z własnym organizmem. Ludzie gadają, ale potem się przyzwyczajają. Z resztą to Twój brzuch i Twój kac potem.
Też się uczę konsumpcji na jakość i większego luzu w planach czarnej godziny. W trakcie czytania nasunęło mi się w obszarze innego wątku, który poruszyłaś, że tak dobrze, że tyle mamy do wyboru. I z panem Schwartzem się zgodzę, że to chyba nie do końca dobrze, bo.. z resztą, nie będę go powielać, bo ma dużo charyzmy i sam za siebie powie. Ja się podpiszę tylko 🙂
Racja, racja. Zgadzam się ze wszystkim oprócz wody Fiji.
Blum, widziałaś? https://www.youtube.com/watch?v=Ar7g_26QWu0 Tak mi się przypomniało, jak przeczytałam 'I nie wyobrażam sobie kupować shitu do jedzenia swoim najbliższym.’
Świetny wpis, też mam podobne podejście:)
Blimsien, po przeczytaniu Twojego wpisu wybrałam się na świadome zakupy. Czytałam o weganizmie, wegetarianizmie, stosowałam dietę wegańską przez kilka miesięcy, ale znowu się zaniedbałam i przestałam kompletnie zwracać uwagę na to czym napełniam swój organizm. Przystanęłam na chwilę przy półce z różnymi rodzajami mleka i choć jestem świadoma, że mleko krowie nie jest dla ludzi i moje ciało źle na nie reaguje (mam na myśli niestrawność, wysyp niespodzianek na twarzy), to sięgając po mleko bez laktozy tak naprawdę nie wiem po co sięgam. Wcześniej zastępowałam zwykłe mleko mlekiem roślinnym; migdałowym i wiem, że mleko to tylko zachcianka i choć świadomie chcę żyć zdrowo to nie zawsze uśmiecha się płacić te 10 zł za mleko, no i człowiek potrzebuje czasami odmiany. Dlatego pytanie do Ciebie co sądzisz o mleku UHT bez laktozy? Czy masz jakieś informacje na ten temat? Czy dać sobie z nim spokój i wrócić do mleka sojowego?
PS: Naprawdę fajna z Ciebie babka. Ten post daje do myślenia.
Pikaczu – nie wiem, ja tam w ogóle unikam mleka. Bez laktozy też. Nie uważam, żeby to było zdrowe. Co prawda na mieście pijam kawę z mlekiem, ale nie robię tego codziennie. W domu nigdy nie mam mleka ani roślinnego ani zwierzęcego. Czasem kupowałam roślinne z Rossmana (jest stosunkowo tanie!) dla Surfera, bo on musi platki zalewać zimnym mlekiem. Ja wolę zalewać owsiankę czy jagnankę czy szejki wrzątkiem :> A kiedyś piłam mleko prosto z butelki,takie zimne, byłam bardzo nabiałowa.
Możesz też łatwo zrobić sama – np kokosowe.
Ja największe problemy miałam z kawą, bo kiedyś piłam taką więcej mleka niż kawy + 3łyzeczki cukru. Teraz piję czarną z łyżeczką miodu. Czasem z odrobiną oleju kokosowego (dla smaku, nie z powodów zdrowotnych).
Mam bardzo podobne podejście do pieniędzy. Jedyna moja uwaga to woda z Fidżi. Nie chodzi o jej cenę ale o fakt ze jest w plastikowej butelce a po drugie jest transportowana z drugiego końca świata wiec kupując ją przyczynisz się do większego zanieczyszczenia środowiska. Jeśli żadna Polska woda nie smakuje tak dobrze to może na początek wypróbuj coś z Europy, włoska Santa Panna albo S.Pellegrino są pyszne.
Nie postrzegam tego jako stałypunkt na mojej liście zakupów. To raczej jak kieliszek szampana. A butelka będzie na pewno w użyciu bo normalnie kupuję wodę w 5l baniakach 😉 i część nosze ze sobą w mniejszych butelkach lub chłodzę w lodówce. Taaakże no worries. Ale dziękuję za uwagi <3
Czytałam kiedyś u Pepsi, że to strasznie źle używać po kilka razy tej samej plastikowej butelki. 😮 nie wiem dokładnie czemu, ale chyba jak już się dostanie powietrze to coś się z niej wydziela.
też mam patent z dwoma kontami, poza tym po przeczytaniu książki slow fashion autorki bloga style digger natychmiast mi się odechciało niepotrzebnych zakupów, nie tyczy się to tylko ubrań ale wszystkiego 🙂
Serio z ta butelką? Nie wiedziałam i nadal nie wiem czy wierzę 😀
Ale spokojnie, można znaleźć jej i inne zastosowanie – podlewać kwiatki np. Nie mam ani pół konewki w domu.
A nie pijesz kranówy? W Krakowie niezła jakość jest, a do smaku można się przyzwyczaić. Odkąd przestałam kupować wodę (piłam Cisowiankę, bo ma dla mnie bardzo neutralny smak), oszczędzam kasę i mam więcej miejsca w domu. I nie ma problemu, że się woda skończyła i nie muszę tego taszczyć po schodach 🙂 Oraz nie produkuję niepotrzebnych śmieci. I jedyny problem z tym jest wtedy, kiedy mam gości, bo wciąż mało ludzi pije z kranu. Ale n takie okazje staram się mieć jedną butelkę kupnej wody na wszelki wypadek.
PS. A konewki najlepsze są z butelek po winie – te cienkie długie szyjki świetnie docierają w najbardziej trudnodostępne zakamarki pod roślinami 🙂
Gośka – piłam kranówę, ale się poddałam. Mieszkam w bloku z wielkiej płyty, te rury sa tu stare i… może woda jest spoko w wodociągach, ale u mnie już chyba nie. Nawet po przefiltrowaniu zostawał osad i okropny smak 🙁 W pracy mamy taką maszynę do filtrowania i z niej piję, ale tez niektórzy mówią, że tam to dopiero grzybów i bakterii cała masa.
Czasami miałam takie myśli… ale i doświadczałam, tego, że ktoś o mnie myślał jak o snobie: jedna koleżanka z pracy – która uznała, ze skoro lepiej sobie radzę z finansami (ona wiecznie na pożyczkach a ja bylam w stanie nawet parę stówek odłożyć)muszę zarabiać wiecej, a to nieprawda, zarabiałyśmy tyle samo ;), oraz koleżanka, która palpitacji serca dostała i zapowietrzenia, kiedy kupiłam klapki basenowe Scholl – za stówczynę, kiedy ona kupuje w biedronce za dychę. Przy czym tym klapkom już 8my roczek leci i wciąż dają radę,a ona kilkurazówek za dychę przerobiła w tym czasie hałdy i raz, ze to nieekologiczne, dwa, ze pewnie już dawno w sumie zapłaciła wiecej niż ja za swoje 😉
Zarabiam najniższą krajową- a bywam postrzegana jako burżuj, w sumie jest nieźle 8)
Planuję zakupy. Wolę wydać wiecej i mieć coś na dłużej – jak na przykład te moje klapki 😉 – zwracam uwagę na jakość. Ekologicznie, ekonomicznie no i… ja się przywiązuję do rzeczy 🙂 Lubie gdy cos służy mi długo 🙂
Ostatnio zakupiłam „burżujską” (wg. cenowych klasyfikacji wspomnianych koleżanek) bieliznę Ewy Bien(mam parcie, aby zaoszczędzoną kasę zostawiać u polskich producentów 😀 )- to co pewien człowiek przez sezon letni wyda na lody(takich małych wydatków nikt nie liczy, a one sie kumulują w spore sumki) , ja wydałam na wypasiony stanik i majty 😀 w których czuję się mega koteczką nawet jak mam dresy na sobie, hah 🙂
Ja już drugi rok stosuję system zbierania dwuzłotówek. od września do września zbieram 400zł. Rok temu wydałam je na ciuchy, w tym roku na opłacenie pierwszego semestru niemieckiego w szkole językowej. Od miesiąca z narzeczonym zbieramy razem tak pięciozłotówki, za które kupimy ekspres do kawy. Po miesiącu mamy już 130zł:)
Za rok rozpocznę spłatę kredytu studenckiego, ale już od obrony mgr odkładam drobniaki – minimum 10% z kasy, jaką dostaję z urodzin czy wypłaty
Wywodzę się z bardzo nie-burżujskiej rodziny i okolic i to co zauważyłam, to ogromną pogardę dla ludzi, którzy mają więcej. Jest takie myślenie wśród naprawdę wielu Polaków, że NIE POWINNO się mieć więcej pieniędzy niż najniższa krajowa. Zupełnie, jakby Polacy robili z siebie wiecznych męczenników na własne życzenie.
To jest strasznie smutne, bo ci ludzie nie są w stanie pomyśleć, że im też może być lepiej, że mogą zarabiać więcej i zamiast najtańszej wódki na imprezie w remizie mogliby sączyć ol inkluziw drinki z palemką przy basenie na Costa del Sol.
Odkąd zaczął się dla mnie liczyć minimalizm, w końcu byłam w stanie wychodzić na zero w miesiącu. Bez pożyczania albo jedząc makaron z chlebem przez ostatni tydzień. Przez ostatnie dwa lata miałam prawie taki sam dochód jak rok wcześniej – zresztą niższy niż najniższa krajowa – ale nauczyłam się z nim żyć i doszłam z tym do takiej perfekcji, że jadłam pięć sporych posiłków dziennie, kupiłam trzy pary butów za ponad 400zł, zwiedziłam kawałek Europy i, tak samo jak na pierwszym roku, kursowałam dwa razy w miesiącu pomiędzy Łodzią a Krakowem i raz na trasie Kraków-Lublin, przy czym nie przysługiwało mi już stypendium, a za mieszkanie płaciłam więcej. Wszystko się da, tylko trzeba określić priorytety. Dla jednych będzie to zdrowe jedzenie, dla innych trzydziesty flakonik perfum.
Co do PS2 to nie do końca zgodzę. Bo to co kupuję, świadczy przecież o mnie znacząco. No i właśnie często 'mówi’ o tym jakie mam priorytety itd. Choć to, że wybieram tańsze produkty nie znaczy wcale, że jestem gorsza. No bo właśnie – albo mnie po prostu nie stać (a nie zasobność portfela stanowi o wartości człowieka, prawda?) albo wolę te pieniądze przeznaczyć na coś innego. I na pewno znajdą się ludzie o podobnych poglądach, a to z nimi też warto właśnie utrzymywać bliższe kontakty 🙂
bLUEPINNY – i tak i nie. Wiadomo, że nasze wybory mówią o nas tak samo jak nasz strój, fryzura, ciało. Mówi o naszych preferencjach. Ale nie uważam, żeby ludzie w markowych rzeczach byli jakkolwiek lepsi. Czasem oglądam sobie nowobogackich, aspirujących – zamiast inwestować w markowe gadżety, mogliby zainwestować w bilet do kina i dobrą książkę.
:> to było wredne ale…
Jestem zdania, że obchodzenia się z pieniędzmi powinno się uczyć w szkole. Wiem, że wielu ludzi uważa, że to umiejętność, którą wynosi się z domu, ale nie da się nauczać czegoś, czego się samemu nie umie – więc nie każda rodzina jest w stanie dać dzieciom taką wiedzę.
Kiedy wyprowadziłam się z domu na studia, dość dużo czasu zajęło mi ogarnięcie swoich finansów. Właściwie do teraz nad tym pracuję, bo sytuacja materialna zmienia mi się jak w kalejdoskopie. Wciąż dążę do uspokajającej równowagi w temacie. I chyba jestem bliżej niż dalej 🙂
Dobry tekst.
W naszym społeczeństwie istnieje wiele szkodliwych mitów na temat zarabiania/wydawania pieniędzy. Niestety wiedzy o zarządzaniu własnym budżetem nie uczą w szkołach (a powinni), dodatkowo często z domu wynosi się szkodliwe nawyki. Pozostaje nauczka na błędach, oby nie swoich. ;-)))
Osobiście nie oszczędzam – podobnie jak w Twoim przypadku – na dobrej jakości jedzeniu. Natomiast już dosyć dawno oduczyłam się kupowania wielu zbędnych gadżetów, ubrań, butów. Jedynymi moimi kosztownymi zachciankami są… książki. :-)) Bo czasem biblioteka nie wystarcza.
Dodatkowo, żeby mieć wgląd w swoje wydatki, wszystkie paragony zbieram i przepisuję do Excela, gdzie mam wszystko czarno na białym gdzie, co, ile i za ile (co z resztą opisałam na blogu).
Pozdrawiamm,
Dżo
Podziel 2100 brutto tzn 1530 netto na „dwa” przy czynszu 900zł i przeżyj. Łatwo jest doradzać będąc na lepszej pozycji.
Nie wiem czy łatwo. Pierwszą firmę założyłam mając 19 lat, nikt nie włożył w nią złamanego grosza, poza kolesiem, z którym ją wymyśliliśmy, a było to tyle, żeby wydrukować pierwszych 20 koszulek i postawić stronę. Robiłam bezpłatny staż, potem pracowałam za zdaje się 1800zł w Krakowie, gdzie koszty życia są wysokie. Kiedy straciłam pracę jako projektantka mocniej postawiłam na moje dotychczasowe zajęcia czyli copy oraz dziennikarstwo, dziś z tego żyję. Nieustannie rozgryzam też swój stosunek do pieniędzy, moje przekonania, moje szklane sufity, które sama sobie nakładam. Czy łatwo mi radzić? Łatwiej niż innym? Nie wiem… ja po prostu robię co mogę, żeby żyć na swoich zasadach.