Nareszcie! Po latach dotarłam na Warmię! Posmakowałam cydru z Kwaśnego Jabłka, siedziałam w jacuzzi, jedząc lokalne sery i gapiąc się bezmyślnie na zieleń, ćwiczyłam jogę na trawie i śpiewałam z tybetańskimi misami. Wszystko to było możliwe, bo zapisałam się na jeden z wyjazdów ze Slow Living Poland organizowanych przez Aleksandrę Kwiatkowską.
Trochę inaczej wyobrażałam sobie rok, w którym zaplanowałam tworzenie atlasu dobrych miejsc i wydarzeń, gdzie i podczas których można o siebie na różnych poziomach zadbać. Miałam podróżować chętnie i dużo, a nawet i daleko (USA). Wszystkie wiemy, co zrobił COVID, no zmiótł z planszy moje plany dość skutecznie, ale w sumie wyszło mi to na dobre. Dzięki temu miałam okazję zrobić to, co realizuję od kilku lat, ale bez podskórnego fomo i z poczuciem, że od teraz wyjazdy w Polskę to luksus. O Warmii i Mazurach słyszałam sporo, ale nigdy tam jako dorosła osoba nie dotarłam i tym razem bardzo świadomie obrałam kierunek podróży.
KIEDY NIE MAM Z KIM DZIELIĆ SWOICH PASJI, JADĘ SAMA!
Kiedyś dzik we mnie nie pozwoliłby mi na eksplorowanie miejsc i wydarzeń solo, a moja wewnętrzna Ezograżyna chwilowo nie ma wielu koleżanek zajawionych tematem. Dziś na szczęście jestem już w całkiem innym miejscu i aktywności, które pociągają mnie i tylko mnie, są dla mnie pretekstem do poznania nowych ludzi i wyjazdu solo — nawet jeśli to wyjazd zorganizowany. Nie przeszkadza brak auta (zawsze można się z kimś zabrać) ani samotność. W zasadzie mogłabym powiedzieć, że ta samotność jest plusem, bo można rozgościć się w swoim wnętrzu, ale z łatwością również dołączyć do jednej z grup, gdy chce się doświadczyć wymiany energii. Przyznaję jednak, że na moim wyjeździe wiele dziewczyn przyjechało z przyjaciółkami i bardzo spodobał mi się pomysł, by właśnie tak spędzać razem czas. Zamiast pospiesznego lunchu w mieście, z nieustannie brzęczącym telefonem, można pobujać się na hamakach, nagadać siedząc w saunie, popraktykować razem jogę i nie zajmować się żadną prozą życia przez weekend. Jeśli więc masz możliwość zabrać przyjaciółkę, mamę lub siostrę — polecam.
ŚPIEWAJĄCE MISY TYBETAŃSKIE
Slow Living Poland oferują różne wydarzenia. Taniec intuicyjny, kobiece kręgi, robienie biżuterii, malowanie — to wszystko jest dostępne. Zazwyczaj wyjazdom towarzyszy ruch. Ja wybrałam opcję z relaksacją przez muzykę, bo śpiewających mis byłam ciekawa już od dawna. W programie były dwa koncerty, które odbywają się w leżeniu. Misy porozstawiane są pomiędzy uczestniczkami i kiedy te oddają się relaksowi. Mój pierwszy koncert był koszmarny! Lało jak z cebra, dach stodoły, w której spałyśmy nie należał do najszczelniejszych i, mimo że to był lipiec, podłoga była bardzo zimna. Było mi niewygodnie, nie umiem wypoczywać w chłodzie. Przyznam też, że jak kretynka pojechałam bez żadnego spreju zabezpieczającego przed komarami, więc, zamiast skupić się na dźwięku mis, rytmicznie uderzałam się po twarzy, która była wtedy jedyną wystającą ze śpiworka częścią ciała. Drugi koncert był na trawie i było mi o wiele lepiej, po prostu lepiej się przygotowałam. Najciekawszy był jednak bonus, kiedy Magdalena opowiadała nam o terapeutycznej naturze dźwięku, pozwalała eksperymentować z misami i uczyła nas na nich grać. Wybrałam wyjazd z muzyką, bo czuję, że coś, co bardzo chcę dla siebie zrobić, to praca z głosem. Marzę by uwolnić mój głos i móc śpiewać pełną piersią (albo chociaż wydawać nią odgłosy). Medytacja z misą idealnie trafiła w moje potrzeby. Wystarczyło unieść misę na otwartej dłoni, zagrać na niej, a potem przez cały czas, kiedy ta wydaje dźwięk, próbować się do niej dostroić wydając głos z siebie. To było fantastyczne doświadczenie dla osoby, która wstydzi się śpiewać i ma problem z atakiem myśli podczas medytacji. Próbując dostroić się do wibracji misy, byłam rozluźniona, ale uważna i byłam w stanie otworzyć gardło. Wspaniała praktyka.
JOGA NIDRA
Choć przekonałam się już, że praktyka jogi na wyjazdach jest wspaniała, tym razem pragnęłam eksplorować temat jogi nidry, czyli jogicznego snu. Trochę za sprawą cudownej Kasi Klimczewskiej, z którą miałam już wcześniej styczność, gdy obie prowadziłyśmy wydarzenie pod banderą Slow Living Poland. Joga nidra jest wyjątkowa, bo nie polega na staniu w asanach, ale jest pogłębioną savasaną, podczas której następuje głęboki relaks (a podczas której niestety ja zasypiam, choć wydaje mi się, że wcale nie śpię). W dodatku Kasia zawsze ma ze sobą wspaniałe szeleszczące grzechoty albo dzwonki koshi, karty, kryształy i jest osobą, której energia bardzo mi odpowiada. Czuję się przy niej wygłaskana energetycznie, więc można spokojnie powiedzieć, że była powodem, dla którego celowałam właśnie w ten wyjazd.
JESTEM STARĄ OSOBĄ
Jak się okazuje, zbyt starą na spanie na snopkach siana. Jeszcze kilka lat temu spanie w stodole było dla mnie przygodą, ale tym razem okazało się, że limit na niewygodę się wyczerpał. Nie odpoczywam dobrze w wilgoci i zimnie, a moje plecy łakną porządnego łóżka. To mnie zdziwiło, ale od razu to zaakceptowałam, bez czynienia sobie wyrzutów, że jestem oto księżniczką. Po prostu nocna regeneracja musi odbywać się w wygodnej gawrze, a wtedy cała reszta może być niewygodna i to jest bardzo ok. W przyszłości z pewnością wybierałabym opcję bardziej komfortowego noclegu.
Kiedyś już spałam w stodole i wtedy problemem były warunki higieniczne (no dobra, tu też jestem trochę księżniczką). Na szczęście właściciele Sielskiej Republiki zadbali o czyste i wygodne prysznice, nie limitowali wody i korzystanie z sanitariatów było komfortowe. Jako dziecko szlajałam się po obskurnych ośrodkach wczasowych, schroniskach górskich i różnych miejscach, gdzie sikając, trzeba trzymać drzwi, spodnie, rozpadający się kibelek i drżeć ze strachu czy nie spadną na ciebie pająki, od których aż gęsto pod sufitem — czuję się za stara, by nadal uprawiać ten sport ekstremalny. Zauważyłam, że w każdym ośrodku na Warmii, w którym byłam, było mydło i żele pod prysznic YOPE. Nie mam pojęcia czy to strategia marketingowa marki, czy wielka sympatia Warszawy do YOPE, o której zdają się wiedzieć właściciele, ale muszę przyznać, że to pomysł dobry i skuteczny, od teraz ich kosmetyki przywołują we mnie wakacyjne wspomnienia i poczucie relaksu. Podobało mi się to.
JEDZENIE
Posiłki przygotowywali dla nas gospodarze. Wszyscy jedli wegetariańsko, na życzenie były opcje wegańskie i o ile się nie mylę gluten free. To jest wspaniały aspekt wypoczynku, gdy ty zajmujesz się sobą, a w międzyczasie ktoś przygotowuje jedzenie i później sprząta ze stołu. Kurki, jagodzianki, owsianki, jajecznice — smacznie i zdrowo. Dodatkowo kociołek, o który pytałam Was na Instagramie. Jako dziewczyna ze Szczecina nie znałam tej potrawy, dopóki nie poznałam ludzi z Oświęcimia. Tam nazywa się to prażone lub prażonki, ale wy wymieniałyście jeszcze setkę innych nazw i to było bardzo ciekawe przyglądać się temu, kto i w jakich częściach Polski jada Eintopf. W wydaniu wegańskim były to duszone warzywa korzeniowe, kapusta i tofu. Bardzo smaczne.
INNE ATRAKCJE
Bardzo podobało mi się to, że Ola zadbała o całą listę innych atrakcji, z których można było skorzystać na własną rękę. Nie sposób w dwa dni ogarnąć wszystkich, dlatego ja wybrałam te, o których słyszałam już lata temu. 2020 jest przedziwny — wracają w nim do mnie ludzie, wracają miejsca, wydarzają się rzeczy, które wcześniej z różnych powodów nie mogły się zadziać. Pętla chwyciła początki mojej ścieżki serca i oto postanowiłam zobaczyć na własne oczy Glendorię, a zwłaszcza Camp Spa. Razem z dziewczynami z obozu wybrałyśmy opcję „bania” i w 4 osoby, płacąc 600 zł, miałyśmy do dyspozycji leśne jacuzzi i saunę, która miała postać domku w lesie. Pomiędzy sesjami wygrzewania się można było napić się cydru i skosztować lokalnych serów. Dla niepijących była woda ze świeżymi ziołami. Po saunie można było wziąć prysznic lub oblać się wiadrem lodowatej wody pociągając za sznurek, co też uczyniłam i co było niesamowicie przyjemne. Nie korzystałam z atrakcji typu kąpiele mineralne i chyba to dobrze, bo metalowe wanienki w kształcie trumny mnie nie zachęcały. Jacuzzi z widokiem na drzewa było za to spełnieniem moich marzeń — naprawdę. Cieszą mnie takie proste przyjemności. Byłam tam z trzema przyjaciółkami ze studenckich czasów i trochę żałowałam, że nie jestem ze swoimi : ). Miejsce wydawało mi się też idealne na romantyczną randkę. Slow dating — totalnie chciałabym!
Podsumowując Warmia boska! Program zajęć wspaniały. Wypoczęłam, nagadałam się, nagapiłam się na zieleń. Trochę zmarzłam i trochę mnie pokąsało, ale to moja wina, pojechałam za słabo przygotowana (co śmieszne, chwilę później pojechałam na Podlasie uzbrojona po zęby w środki przeciwko owadom i nie było ani jednego komara). Ludzie z Sielskiej Republiki zaangażowani i serdeczni. Ludzie po stronie Slow Living, czyli Ola i Fabian wspaniali, troskliwi, dopytujący, uczestniczący w życiu grupy. Jeśli kolejny raz nie wykorzystujesz urlopu, bo nie masz z kim jechać, jak jechać, nie kręci Cię all inclusive, nie interesuje imprezowanie, a marzysz o jakościowym wypoczynku i świętym spokoju, zdecydowanie są to wyjazdy dla Ciebie. Slow Living Poland wyszukują od lat (najpierw dla siebie, a potem dla innych) najlepsze miejscówki w Polsce, gdzie jest cicho, pięknie i gdzie ma szansę zadziać się magia.
OFERTĘ SLOW LIVING POLAND ZNAJDZIESZ KLIKAJĄC TU (klik).
3 komentarze
W tym samem tekscie napisalas, ze fajnie jak ktos ci podaje jedzenie i po tobie sprzata, a potem, ze jest to wyjazd dla kogos, kogo nie kreci all inclusive. Moze i nie jest to 5 gwiazdkowy hotel, ale majac zapewnione sprzatanie, posilki i rozrywki, to jednak jest wyjazd typu all inclusive i nie ma sie co oszukiwac.
Kasiu – widzimy te sprawy inaczej 🙂 Dla mnie all inclusive jest o komforcie, którego na takim wyjeździe nie doświadczysz (chociaż może zależy po co jedziesz?). Są chaszcze, komary, polowe warunki do spania i nie ma mimozy do śniadania wybranego ze szwedzkiego stołu (nic złego w hotelowych śniadaniach, po prostu tu tego nie dostaniesz). Nauczyłam się, że kiedy jadę pracować z ciałem, praktykować jogę, medytować czy surfować, lepiej mi jest mieć wykupione posiłki bo mam czas i przestrzeń na te rzeczy, po które pojechałam (i nie nazwałabym ich atrakcjami). Kiedy z kolei jadę, żeby jechać, nie mam w planach rozwoju ani prowadzonych przez kogoś aktywności, nie mam problemu z gotowaniem dla siebie, bo stanowi ono część radości z wyjazdu.
Recenzując wyjazd ze Slow Living czuję, że gdybym opisała go jako all inclusive, wpuściłabym czytelniczki w maliny. Podobnie, jak spędzanie czasu w ośrodku wczasowym nad Bałtykiem, gdzie jest wspólna stołówka i nie trzeba gotować również nie zalicza się dla mnie do tej kategorii. Mam nadzieję, że rozjaśniłam mój tok myślenia 🙂
Chętnie też pojechałabym na Warmię