Celowe reflektowanie nad czymś dotyczącym esencji, mnie samej, czegoś duchowego, nieuchwytnego, nigdy nie przynosi konkretnego rezultatu. Tak samo było ze słowem roku. O czym będzie ten rok? O radości – zapisałam. O tym w dużej mierze jest moja nowa książka. O zachwycie. O szacunku do życia. W najmniej spodziewanym momencie, przyszło jednak do mnie inne słowo. Byłam na nie długo głucha i ślepa.
Dobijało się w cudzych postach na Instagramie. Uwypuklało się w gazetach, przypadkowych książkach. Osaczało mnie. Gdy religijnie brzmiące ucieleśnienie budziło we mnie dreszcz obrzydzenia, pojawiało się jako anglojęzyczne embodiment. Robiło wokół mnie coraz ciaśniejsze kółka, krążyło, aż w końcu wylądowało we mnie pod ciepłymi strugami prysznica.
UCIELEŚNIENIE
Nie wiem, jak jest u Ciebie, ale ja czuję, że wiedzieć to jedno, ale robić, to coś całkiem innego. Czasem napychamy głowę teorią, ale do praktyki daleka droga. Innym razem wyznajemy ideały lub wartości, ale pozostają one tylko w deklaratywnej sferze. Przez te pandemiczne lata odcięłam dużo różnych chcę i muszę. Niektóre, bo nie było wyjścia. Inne, bo wymusiła to pandemia, a po latach okazało się, że wcale za nimi nie tęsknię. Porzuciłam wiele praktyk, ale też perfekcjonistycznych napięć, a przestrzeń, którą zyskałam dawała mi coraz więcej miejsca na ucieleśnienie. Przestrzeń na robienie czegoś nie dlatego, że powinnam być najlepszą wersją siebie, nie z nastawieniem na rezultat, tylko z głębokiego szacunku do siebie i swojego CHCĘ. Nigdy wcześniej tego nie potrafiłam.
Proces odklejania od siebie etykietek i metek (nawet tych, które bardzo przykro było mi odkleić, bo nadawały mi sztuczną tożsamość i dawały poczucie przynależności i bezpieczeństwa) w dużej mierze się zakończył. Powstała pustka, która pozwoliła mi podejmować decyzje. Czego mi trzeba? Co ja uważam za w porządku? Czy to w zgodzie ze mną? Czy to mi pomoże? Czy mam na to ochotę? To świeże spojrzenie wymagało wzięcia za siebie więcej odpowiedzialności, ale też zepchnęło wiele procesów, którymi normalnie chciałabym się z Tobą podzielić do sfery prywatności. Zwyczajnie nie chciałam się nikomu musieć tłumaczyć.
Ani się obejrzałam, a wzrosła moja potrzeba ruchu. Nie takiego, który próbowałam na sobie wymusić miesiącami, tylko po to, by chwilę potem wypaść z rytmu i złościć się na siebie. Dobrego, karmiącego ruszania ciałem z chęci ruszania ciałem. Spałam dobrze i smacznie. Często poświęcając wieczorne wyjścia. Wróciła mi chęć czytania książek i większa potrzeba odklejenia się od ekranów. Nic jednak nie było na zawsze, kategorycznie, pod jakimkolwiek sztandarem. Zmiany pojawiały się naturalnie, a ja za nimi podążałam.
Całe życie chciałam być lepsza niż jestem i przeskakiwać samą siebie. Ciągle mnie gdzieś gnało, aż w końcu poczułam, że to jaka jestem teraz jest zupełnie wystarczające, by się tym cieszyć. Zrozumiałam, że progres i tak wydarza się po drodze i nie potrzebuję niczego przyspieszać oraz, że na każdym etapie życia są wokół mnie ludzie, wydarzenia, miejsca, prace, do których pasuję. Prawdopodobnie na przestrzeni lat rotują i będą się zmieniać, skłamałabym, gdybym powiedziała, że się tego nie boję, nie przeżywam żałoby, nie chcę czasem czegoś kurczowo zatrzymać. Wiem jednak, że dokonała się we mnie zmiana. Siedzieliśmy latem w ogródku krakowskiej knajpki, mój były chłopak i ja. Lubimy się i szanujemy. Zapytał, co teraz planuję, których gwiazd będę sięgać, co ścigać. Leniwie się przeciągnęłam i powiedziałam, że nie mam chwilowo celów ani ambicji, że żyję sobie swoją codziennością i to jest wystarczające. Zdziwił się i przeformułował pytanie. Nie znamy się już zbyt dobrze. Pamięta mnie sprzed 10 lat. Małolatę o gorącej głowie, walczącej o bycie przyjętą, przerażoną wizją odrzucenia i tego, że nie osiągnie w życiu nic ważnego. Zdziwiła mnie ta narracja. Zapomniałam już, że taka byłam.
Dziś mam w sobie dużo dużo więcej spokoju i uziemienia. Chcę być ważna, ale głównie dla moich bliskich. Wiem, że na każde dobre słowo osób, które mi sprzyjają, zawsze znajdzie się złe słowo w obozie moich przeciwników i w gruncie rzeczy ani jedne, ani drugie nie są tak bardzo o mnie, jak o nadawcach. Wiem, że każda z nas jest czarnym charakterem w opowieściach niektórych i mam do tego już nieco więcej dystansu. Zdjęłam buta z własnego gardła, odwaliłam się od siebie i dałam sobie żyć. Komplementy są miłe, ale nie są wiążące. Piękno też jest przecież w oku patrzącego.
Umiem już odrzucać własne aspiracje, które nie wynikają ze mnie, a dziwnych chciejstw i tego, że się na coś napatrzyłam i wydaje mi się, że to ja (choć czasem wciąż daję się nabierać).
Słowa, którymi żyłam, stały się niepostrzeżenie ciałem. Było to możliwe dlatego, że zmniejszyłam swoje oczekiwania w sprawie tego, kim powinnam być. Proces ucieleśniania się rozpoczął i coraz bardziej prawdy, które głoszę (a które z wiekiem są coraz mniej radykalne) stają się moimi czynami, są spójne ze mną i jest w tym lekkość. Ucieleśnianie trwa, rzadko kiedy dogania głowę i serce. Zanim materia się ukształtuje w komórki ciepłej miękkiej skóry, w paznokcie, we włosy i w ślinę w ustach przez krótką chwilę jest tylko subtelną energią.
Jestem na tę chwilę coraz bardziej uważna.

6 komentarzy
Wow. Przepiękny tekst, a dla mnie podwójnie szczególny, bo właśnie przed chwilą pisałam w dzienniku o tym, że nie muszę nic w sobie naprawiać i żebym się w końcu od siebie odczepiła. To dla mnie nowy koncept, ale bardzo poruszający. No i to, żeby zaufać, że proces się dzieje i nie pospieszać narwanym umysłem – to moja intencja na ten rok 💗
ciesze sie, ze sie tym podzielilas <3
Piękne <3 Chyba sobie wydrukuję, serio. Wszystko o "nieprzeskakiwaniu" siebie jest takie kojące i… nowe.
:heart:
Dziękuję. Tego mi było potrzeba. Gdzieś podskórnie czuję podobnie. Znaleźć się tu i teraz. Nie naprawiać ciągle. Zauważyć siebie.
Trafiłam dziś do tego wpisu z newslettera, dziękuję, że wrzuciłaś to przekierowanie 🙂 bardzo czuję ten temat, w moim życiu też przychodzi czas na „wychodzenie z głowy do ciała”, a byłam w tej głowie już długo, za długo… myśli, plany, pomysły, wszystko mieszkało w głowie, a ucieleśniać nie umiałam… świat zewnętrzny jawił mi się jako niebezpieczny, więc budowałam ten w sobie. Czas zacząć czerpać z zasobów i zacząć ucieleśniać… jeszcze raz dzięki za ten wpis, powoli, w swoim tempie wyruszam w podróż „na zewnątrz” 🙂